Od Cosmosa CD. Asteriusa

Zapach zgnilizny wbijał się w nozdrza zielarza jeszcze długo po tym, jak oddalili się od martwego jelenia. Nietypowe zjawisko. Truchło zwierzęcia uważanego zazwyczaj za ofiarę dla drapieżników pozostawione całkowicie nienaruszone... Nawet zakładając, że zamieszkujące tutejsze tereny stada wilków - czy też innych mięsożernych stworzeń - nie zaliczają się do padlinożerców, zawsze znajdzie się chociażby jeden osobnik skory do skorzystania z tak prostej, kuszącej okazji. Cosmos nie wątpił, że gdyby znalazł owy fenomen odrobinę wcześniej, choćby na kilka dni przed tak zaawansowanym stanem rozkładu, sam pokusiłby się na skosztowanie zwierzyny.  
— Muszę przyznać — zagaił w pewnym momencie, wciąż myślami błądząc w okolicach osobliwego znaleziska. — Że zapach zgnilizny jest dla mnie w pewien sposób... Upajający. Nie sądzisz? Słodki, duszący, ostry... Odtrąca, ale jednocześnie nie jestem w stanie się od niego oderwać. Rozumiesz o czym mówię?
Asterius zerknął na niego kątem oka i mruknął coś pod nosem. Zielarz bez zastanowienia uznał to za wystarczającą zachętę do dalszego wywodu; kontynuował więc swoją debatę - właściwie z samym sobą - na temat zgnilizny, rozkładu i pytania, dlaczego właściwie tak fascynowała go śmierć cielesna i ten nieomal sakralny proces zjednoczenia się materii z naturą. Nie doszedł oczywiście do żadnych ciekawych wniosków - ponieważ nie miał nastroju ani towarzystwa na poważniejsze filozofowanie - jednak urozmaicił sam sobie podróż poprzez własne gadanie. 
W rzeczywistości jednak, pod całą tą paplaniną i wesołą otoczką, mimowolnie obserwował swojego tymczasowego towarzysza. Asterius zdradził niewiele informacji na swój temat, co po krótkiej obserwacji wydawało się wyjątkowo na miejscu. Samiec kroczył przed siebie równym tempem, w milczeniu, z nieodgadnionym wyrazem pyska. Samotnik, uznał od razu Cosmos. Z drugiej strony wciąż miał wrażenie, jakoby Asterius próbował zachować resztki kultury osobistej czy nawet uprzejmości - drobne skinięcia pyska, mrukliwe odpowiedzi czy krótkie, rzucane bokiem spojrzenia, jakby nie chciał zostawiać 'towarzysza' w zupełnej samotności. Samotnik z przymusu...? 
Rozważania Cosmosa na temat milczącego samca przerwał orzeźwiający, intensywny podmuch wiatru, niosący ze sobą specyficzną woń. Zielarz bezwiednie przyśpieszył kroku, manewrując pomiędzy drzewami i urokliwą obfitością runa leśnego. Było dokładnie tak, jak zakładał - roślinność przerzedziła się nieznacznie, przybrała inne kształty i kolory, drobna różnorodność pośród drzew zniknęła całkowicie, pozostawiając jedynie ścianę wysokich sosen i... Cosmos wybiegł spomiędzy ostatnich zarośli, nie zwracając uwagi na ostre gałęzie zahaczające boleśnie o jego skórę. 
Przed jego oczami rozciągał się ocean - bezkresna otchłań, ściągnięta w prostą linię na dalekim horyzoncie. Chłodna bryza wplątywała się w jego sierść, niosąc zimne, jodowane powietrze wgłąb lądu. Przymknął oczy, uśmiechając się szeroko. 
— No, to teraz w lewo — oznajmił wesoło, odwracając się gwałtownie to towarzysza. Machnął ogonem, ruszając przed siebie. — Widzisz? Mówiłem że znam się na roślinkach. 

Asterius?
 
ok i wrote this when i was drunk
like, really drunk
i hope it's good

Od Asteriusa CD. Cosmosa

Ciche westchnięcie mimowolnie wymknęło się z pyska Asteriusa, gdy usłyszał ostatnie słowa towarzyszącego mu samca. A konkretniej bardzo niewygodne dla niego pytanie. Zerknął na Cosmosa z frustracją, tym razem nawet niespecjalnie starając się ją ukryć. 
Płowy pies przesadnie usiłował pozbyć się niezręcznej ciszy, Asterius natomiast widocznie nie podzielał jego zapału i szczerze nie interesowała go opowieść życiowa nowo poznanego. Jej fragmenty wpuścił jednym uchem i wypuścił drugim. Jedynym aspektem dotyczącym Cosmosa, który dotąd jakkolwiek przyciągnął uwagę drugiego samca była jego wiedza w zakresie roślinności. Ach, i fakt, że miał przy sobie zioła. No i jeszcze jego krew. Ta cholerna krew i jej kuszący zapach. I choćby Asterius nie przyznał tego nawet przed samym sobą, zaintrygowała go także ta dziwaczna, przeżuta papka, którą pomógł Cosmosowi nałożyć na zranioną łapę. W jego rodzinnych stronach medycy stosowali podobne metody. Co prawda używali nieco innych, bardziej charakterystycznych w tamtych rejonach składników, ale wciąż było to coś, co w mgnieniu oka przypomniało Asteriusowi o jego dawnym domu. Może Cosmos był tutejszym medykiem? Nie, w końcu prosił o pomoc w znalezieniu jakiegoś. Może zielarzem?
Nauczyciel łowiectwa wyjątkowo poświęcił tej myśli kilka chwil, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nie miało to żadnego znaczenia. To znaczy dla niego. Liczył się fakt, że Cosmos całkiem sprawnie prowadził ich naprzód. I że skutecznie zamaskował zapach swojej krwi, dzięki czemu Asterius mógł odzyskać kontrolę nad własnym umysłem i nieco się rozluźnić.
 
Ciemny mieszaniec ponownie skupił się na kłopotliwym pytaniu, które otrzymał, w międzyczasie pochylając głowę, aby przemknąć pod rozrośniętą gałęzią grożącą mu wydłubaniem oczu.
— Jak tu trafiłem? — odchrząknął, jakby właśnie pośród myśli wcale nie przemknęła mu pełna poirytowania wiązanka przekleństw. — Hm... — mruknął, ostrożnie zastanawiając się nad swoimi kolejnymi słowami. — Opuściłem rodzinne stado i nieco podróżowałem. Dopóki nie natknąłem się na Północne Krańce, które okazały się pierwszym miejscem wartym zatrzymania.
Och. Opuszczenie rodzinnego stada i podróżowanie to wiele powiedziane, ale w gruncie rzeczy Asterius nie skłamał. Tylko... nieco podkolorował rzeczywistość. 
Spojrzał przelotnie na Cosmosa. Zdawał sobie sprawę, że jego odpowiedź była całkiem... oszczędna i obawiał się, że jego towarzysz będzie na tyle nietaktowny, żeby wypytywać dalej, ale ostatecznie nie miał okazji się przekonać. 
Uwagę obu psów przykuł duszący, nieco słodki zapach. Myśli Asteriusa błądziły chaotycznie przez krótki moment, starając się odnaleźć odpowiednie skojarzenie w zakątkach swoich wspomnień. 
Rozkładające się zwłoki. To było to. Gnijące ciało. 
— Jeleń? — Głos Cosmosa zdradził nutę konsternacji, gdy jego wzrok wreszcie odnalazł źródło nieprzyjemnej woni. 
Asterius przystanął, a jego spojrzenie powędrowało w tym samym kierunku.
W zaroślach leżało spore, zepsute przez zaawansowany już proces rozkładu truchło. Wyglądało na nienaruszone przez drapieżniki, pozostało zbyt dużo mięsa. 
— Dziwne — rzucił sztywno nauczyciel łowiectwa i położył po sobie uszy.
I choć jego żołądek przekręcał się w ostrzegawczy sposób, rozdrażniony obrzydliwym zapachem zgnilizny, pies nie mógł odwrócić oczu od tego obrazu. Był on... nie tyle co niecodzienny, był aż niepokojący. Bo niby dlaczego żadne ze zwierząt nie skorzystałoby z tak obfitego posiłku?
— Pewnie chorował — zagaił Cosmos, jakby czytał mu w myślach. 
Było to bardzo sensowne wytłumaczenie. Asterius wiedział o tym, zwłaszcza jako doświadczony myśliwy. A mimo tego coś, razem z rozjuszoną intuicją i pulsującym bólem w skroni podpowiadało mu, że była to kwestia czegoś znacznie innego. Ostatecznie jednak skinął nieznacznie głową w odpowiedzi na słowa towarzysza.
— Chodźmy dalej — mruknął, w końcu oderwawszy wzrok od padliny. 
Zwrócił się bezgłośnie do swoich bogów, ale wyglądało na to, że uczucie niepokoju i tępa migrena nie zamierzały go opuszczać. Coraz częściej czuł się, jakby stopniowo tracił zmysły i nie dawało mu to spokoju.

Cosmos?
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette