Od Amaris CD. Cheopsa

     Została sama. Niejako cieszył ją takowy obrót spraw, podobnie jak perfekcyjne wyczucie czasu oraz cudzych emocji jakie napotkała w postaci niedawno poznanego samca. Bijące od niego ciepło zdawało się być wręcz namacalne, zaś altruistyczna dusza przejawiała się w najprostszych czynach. A jednak przez nabytą podejrzliwość zastanawiała się, czy kryło się za tym drugie dno. 
     Rozejrzała się po pomieszczeniu. Dom pachniał zawilgotniałym drewnem, kurzem i śniegiem. Nie było w nim mebli. Gdzieś pod cienką warstewką białego puchu zalegały jedynie nieliczne, zniszczone przedmioty, niczym pamiątka po obecności dawnych właścicieli. Aura była względnie harmonijna, jedynie trochę zaniedbana. Opuścili to miejsce w spokoju i zdawało się, że nie zostało napiętnowane żadnymi negatywnymi dziejami. Wciąż zamierzała je oczyścić, jednak zanim to zrobi, musiała posprzątać. I dokonać generalnego remontu, zdobyć nowe wyposażenie... Zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo utrudniła sobie życie, wybierając zapyziałą, rozpadającą się chatę gdzieś w środku lasu, zamiast jednego z w pełni funkcjonalnych, względnie wyposażonych domków rybackich. Mimo to, nie żałowała tego wyboru, choć mogła przecież zmienić go w każdej chwili. Wiedziała, że to "jej" miejsce. A im więcej pracy oraz serca w nie włoży, tym bardziej przypominać będzie jej własne, domowe zacisze. Być może kiedyś nawet się nim stanie.
     Nie była przekonana od czego powinna zacząć. Dopiero powiew mroźnego wiatru zwrócił jej uwagę na najistotniejszy problem - dziurawy dach. Jednocześnie też zaczęła powątpiewać w swoje siły. By chwilowo odwrócić swoją uwagę od owego zagadnienia, zabrała się za pobieżne sprzątanie głównej izby. Gdy wytrząsnęła z niej znaczną część kurzu oraz śniegu, przeniosła się do drugiego pomieszczenia, które z pewnością posłuży jej za sypialnię. Tu warunki prezentowały się nieco lepiej - zarówno szklane okno, jak i dach były całe, na ziemi leżało nawet kilka starych, zawilgotniałych koców. Pachniały pleśnią i zdecydowanie nie nadawały się do użytku, jednak część tkaniny zapewne dało się odratować. Amaris poczuła ulgę, wiedząc, że ma gdzie spędzić noc. Nie mogła jeszcze rozpalić w kominku dopóki nie upewniła się, czy był sprawny, jednak niewielki, szczelnie zamknięty pokój dawał jej ochronę przed mrozem. Wiedziała natomiast, że aby przywrócić to miejsce do życia będzie musiała prawdopodobnie poprosić o pomoc.
     Resztę dnia spędziła na sprzątaniu. Z posiadanym zapleczem nie mogła zrobić zbyt wiele - pozbywała się jedynie śniegu i kurzu, wynosiła na zewnątrz znalezione śmieci i układała je w składny stosik, którego następnie zamierzała pozbyć się w odpowiednim miejscu. Nie było ich dużo. Z ciekawszych rzeczy znalazła jedynie mały, oprawiony w ramkę obrazek, przedstawiający bukiet wiosennych kwiatów. Wyglądał na namalowany sprawną ręką, lecz należącą do człowieka z pasją, nie wyuczonym zawodem. Posiadał wiele niedoskonałości, był lekko zniszczony, jednak kiedy zawisł na ścianie, Amaris poczuła łagodny napływ ciepła. Kiedy zasypiała otulona starym, zniszczonym kocem, do jej myśli po raz pierwszy od dawna zawitała drobna iskierka spokoju.

[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Porozglądał się po opuszczonej chatce. Nie była ona zadbana tak jak te znajdujące się w wiosce. Posiadała wiele zniszczeń i usterek, które należało naprawić i sprowadzić do dawnej świetności. Cheo nie był pewien, czy jego towarzyszce przypadnie do gustu takie miejsce zamieszkania i czy wykaże chęci do jego remontu. Mając w pamięci jednak to, jak bardzo zależało jej na oddalonej od innych chatce, nie miała zbytniego wyboru.
  Wystarczyły tylko późniejsze słowa suczki, aby odpędzić od Cheopsa wszelkie wątpliwości.
— Mam rozumieć, że to jest właśnie twój wymarzony dom? — przekrzywił łeb, chociaż tak naprawdę już znał odpowiedź.
— Tak — odparła beznamiętnie, wędrując wzrokiem po wnętrzu chatki.
Cheops przybrał delikatny uśmiech, prawie niezauważalnie kiwając głową.
— Będę mógł ci pomóc w remoncie, jeżeli tylko tego zechcesz — podsunął, idąc śladami Amaris.
  Zaraz po tym i po kilku jego przemyśleniach, uśmiech zszedł mu z pyska, a wzrok wbił w swoje łapy.
— Czas już na mnie — wycedził, przenosząc spojrzenie na Amaris, która również na niego spoglądała. — Dasz radę spędzić tutaj resztę dnia? — zapytał, niby obojętnie, ale gdzieś w czeluściach jego głosu pobrzmiewała zmartwiona nuta. Miał wątpliwości, czy w tej chatce można było spędzić bezpiecznie oraz spokojnie dzień i noc.
— Poradzę sobie — odrzekła obojętnie, kiwając łbem ze zdecydowaniem.
— W razie czego wiesz gdzie mnie szukać — wspomniał, powoli zmierzając do wyjścia z chatki. Podłoga skrzypiała pod jego ciężarem, podobnie jak pod nową członkinią stada. Kiedy znalazł się na ganku, a Amaris u progu drzwi, samiec zwrócił do niej łeb.
— Do zobaczenia — posłał jej wesoły uśmiech, zaczynając schodzić po schodkach.
— Do zobaczenia — usłyszał za sobą.
  Tak naprawdę nie miał innych planów, a czas nigdzie go nie gonił. Cheops po prostu stwierdził, że Amaris potrzebuje teraz czasu dla siebie. Aby mogła przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji, żeby mogła sobie wszystko przemyśleć i oswoić z otoczeniem oraz nowym miejscem zamieszkania. Mógł jeszcze pokazać jej resztę terenów, owszem, ale uznał, że może to poczekać.
  Pokierował się w stronę własnej chatki. Gdy przedarł się przez śnieg i znalazł się przy drzwiach, mając zamiar wejść, spojrzał tam, gdzie zostawił sukę samą. Przez całą drogę zastanawiał się, co ona teraz porabia oraz jak się czuję. Czy nie opuścił jej zbyt wcześnie, może mógł przekazać jej jeszcze kilka informacji o stadzie, może podjął zbyt szybkie kroki? A może postąpił właściwie? Z takimi, dręczącymi go myślami, wszedł do swego domostwa.

Amaris?

Od Amaris CD. Cheopsa

     Obserwowała w milczeniu przedstawiane kolejno budynki. Dłuższą chwilę wpatrywała się w dom adopcyjny, skąd zdawały się dochodzić stłumione głosy szczeniąt. Ile mogło ich tu być, skoro stado liczyło tak niewielu członków? Nie była nawet przekonana, czy w którejkolwiek rodzinie są obecnie młode, Alfa nic o tym nie wspominał. Tu jednak wyraźnie ich nie brakowało. Zaraz potem skupiła uwagę na szpitalu. Posiadała zdolności medyczne, choć dotyczyły głównie podstawowych zabiegów i przede wszystkim sporządzania rozmaitych specyfików zdrowotnych. Choć jej zawód zaliczał się w teorii do sekcji medycznej, nie potrafiła wyobrazić sobie pracy w chłodnych ścianach ponurego budynku. Skoro zaś miała pracować z roślinami, przebywanie w szpitalu i tak by się nie sprawdziło. Nie przeniosłaby przecież całej swej pracowni, zapasów - które zamierzała wkrótce skomponować - oraz produktów tutaj. Nie sądziła jednak, by ktokolwiek oczekiwał od zielarki pracy bezpośrednio w tym miejscu.
     Wkrótce potem ruszyli do wioski. Teraz, w świetle dnia, miała okazję przyjrzeć się jej znacznie lepiej. Jak zdążyła zauważyć, była to niewielka osada rybacka, zapewne opuszczona dawno temu przez ludzi. Znajdowało się tu wiele drewnianych domków, przeważnie niewielkich, choć wystarczających, by w razie potrzeby pomieścić niezbyt dużą, psią rodzinę. Tylko niektóre były zamieszkane, większość stała zupełnie pusta. Były za to w zaskakująco dobrym stanie - budowano je z myślą o panujących tutaj srogich warunkach, przez co bez problemu mogły przetrwać mrozy czy zawieje śnieżne. Zdawałoby się, że północny klimat niejako je konserwował, pomagał zachować dobrą kondycję. Domy porozrzucane były nieregularnie. Większość znajdowała się w pewnej odległości od siebie, dając mieszkańcom odpowiednią ilość prywatnej przestrzeni. Nieco bliżej, po sąsiedzku, znajdowało się kilka zabudowań w centrum. Im dalej szli, tym bardziej się przerzedzały. Amaris rozglądała się w poszukiwaniu czegoś interesującego, czegoś, co dałoby jej komfort i kawałek własnej, wyjałowionej ziemi. Każdy kolejny dom wydawał się jednak stworzony dla... Kogoś innego. Oczywiście, przecież tak właśnie było, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w każdym z nich powinna mieszkać szczęśliwa rodzina, chętna do sąsiedzkiego towarzystwa czy życia pośród zgranej społeczności, której teraz i ona stała się częścią. Wiedziała, że musi się dopasować, ale...
     – Czego szukasz? – Cheops jakby odczytał jej myśli i odezwał się. – To znaczy, jeśli chodzi o dom.
     – Sama nie wiem – mruknęła. – Czegoś małego. Własnego. Gdzieś na uboczu.
     – Chyba wiem co masz na myśli – odparł z lekkim uśmiechem, zaś w jego oku pojawił się tajemniczy błysk. – Chodź ze mną.
     Suczka przez krótką chwilę spoglądała na niego w milczeniu, po czym bez słowa ruszyła jego śladem. Szli po wydeptanych ścieżkach, jednak kilka minut później pozostawili je za sobą - ponownie jak wioskę. Kierowali się w stronę lasu, brnęli przez świeżą, głęboką warstwę śniegu i milczeli. Trudno było o rozmowę w takich warunkach. Wreszcie minęli pierwsze drzewa, przekraczając niepisaną barierę. Nie szli daleko - ledwie kilka kolejnych metrów. Właśnie tu, niedaleko w leśnym królestwie, ukazała się przed nimi niewielka, drewniana chatka. Była znacznie mniejsza od domków w wiosce, idealna dla jednej osoby. Wydawało się, że opuszczono ją znacznie wcześniej niż resztę zabudowań. Cheops pierwszy wszedł po trzeszczących schodkach na mały ganek, po czym pchnął łapą drzwi. Zajrzeli do środka. Budynek składał się z głównego pomieszczenia z małą wnęką kuchenną, niewielkiej sypialni, drobnego pokoiku służącego zapewne za schowek oraz łazienki. Czas wyrył na nim swe piętno w postaci zniszczeń, spróchniałego drewna, wilgoci i przeciekającego dachu, przez który do środka dostało się trochę śniegu.
     – Wymaga sporo pracy, ale... – odchrząknął samiec, jakby nieco speszony.
     – Jest idealna – przerwała mu odruchowo Amaris pozornie beznamiętnym tonem, w którym kryła się jednak ledwie zauważalna nuta zachwytu. Wiedziała, że oto stoi na progu swojego domu.
 
[ Cheops? ]

Od Davonny CD. Mojito

  Jej oczęta wypełniły się czystym zachwytem. Niby była to plaża, jak wiele innych, ale posiadała ona pewnego rodzaju urok, przez co czarna suka nie potrafiła patrzeć na nią, jak na coś zwyczajnego. Może było to spowodowane tym, że większość takich miejsc posiadała kamieniste podłoże, a to piaszczyste. Tak czy inaczej, Davonnę zauroczył widok niewielkiej plaży.
  Ona i jej towarzysz wkroczyli na drobinki złocistego piasku. Nieskazitelna woda, popychana przez podmuchy powietrza, tworzyła znikome i spokojne fale, wydając przy tym przyjemny dla ucha szum.
— Jest tutaj pięknie i tak spokojnie — rzekła Davonna z rozmarzeniem, wciągając do płuc rześkie powietrze.
— Cieszę się, że ci się podoba — Mojito posłał towarzyszce uśmiech, po chwili siadając na piasku. Czarna poszła śladami białego psa, również się do niego uśmiechając.
  Lekarka przymknęła ślepia, a wiatr opatulił jej pyszczek. Samica poczuła błogość, pozwalając marzeniom przejąć kontrolę nad jej szarymi komórkami.
  Po jakimś czasie leciutko uniosła powieki, zerkając na towarzysza. Mojito wpatrywał się w spokojne fale wody.
  Zbliżyła się bardziej do brzegu, pozwalając, by krystaliczna woda obmywała jej łapy. Zważywszy jednak na chłodną porę roku, szybko zaprzestała ową czynność, czując, jak zimno z kończyn rozchodzi się po jej całym ciele.
— Szkoda, że musi panować akurat tak niska temperatura — czarna westchnęła, odwracając głowę w stronę młodego Alfy. — Chętnie bym popływała, ale nie chce być później chora — zachichotała.
— Taki urok zimy — Mojito wzruszył ramionami. — Jak nadejdzie wiosna, to spełnisz swoje pragnienie — na jego pysku zagościł zadziorny uśmieszek.
Suczka tylko westchnęła, siadając obok białego samca. Pomiędzy nimi nastąpiła cisza, ale ta przyjemna, a nie krępująca.

Mojito?


Od Cheopsa CD. Amaris

  A więc postanowiła dołączyć. Cheops gdzieś na dnie swych myśli miał przeczucie, że samica tak postąpi. Czuł w jakimś stopniu radość z tego, że do stada zawitał nowy członek. Satysfakcją również napawało go to, że być może dzięki jego opowieściom Amaris zechciała stać się cząstką tej niewielkiej społeczności.
  Przysłuchiwał się rozmowie nowej członkini i samca Alfa, cierpliwie czekając, aż wszystkie formalności zostaną wypełnione. Gdy tak już się stało, dwójka psów mogła opuścić miejsce zamieszkania przywódcy.
  Cheo zwrócił do białego psa słowa pożegnalne, a następnie pokierował ślepia na samicę. Zrównał się z Amaris, która to znajdowała się nieco dalej od Cheopsa. Chociaż bardzo chciał, nie potrafił rozczytać jej emocji. Nie zamierzał jednak wypytywać nowej członkini sfory o towarzyszące jej uczucia, aż tak wścibski i nietaktowny nie był. Wbił oczęta w swoje łapy, które zatapiały się pod białym puchem.
— W takim razie, witam nową członkinię — Cheops uśmiechnął się, lecz nie otrzymał odpowiedzi. — Będziesz teraz musiała wybrać dla siebie chatkę i, co najważniejsze, zapoznać się z innymi psami — wymieniał z namysłem.
— Wiem — odparła krótko suczka.
Cheops przeniósł na nią spojrzenie. Do jego głowy przybył pomysł, którego, jak miał nadzieję, zielarka nie odrzuci.
— Mogę pokazać ci nasze tereny — wypalił, nie odrywając od niej wzroku. Swoją propozycję uznał za odpowiednią, gdyż Amaris miała prawo, aby znać i chcieć poznać każdy skrawek terenów Północnych Krańców.
  Po chwilowym bezruchu Amaris pokiwała twierdząco głową. Po tym geście samiec kontynuował:
— Zaczniemy od wysepki, na której znajdują się najważniejsze budynki w sforze — jego uśmiech stał się szerszy. Suczka ponownie skinęła łbem, co dało Cheopsowi znak, iż może on rozpocząć oprowadzanie.
  W milczeniu maszerowali przez śnieg, następnie między chatami psich mieszkańców, aby móc się znaleźć tuż przy moście, który to prowadził do wcześniej wspominanej wyspy. Cheops i Amaris jednocześnie postawili łapy na stalowym przejściu, wydające przy każdym kroku cichutkie skrzypnięcia.
  Kiedy kończyny obrońcy i nowej zielarki znów spotkały się z naturalnym podłożem, podpalany samiec przeszedł do opisu poszczególnych budynków.
— Tutaj znajdują się koszary — wskazał łapą na siedzibę wojska. — To właśnie ten budynek jest moim miejscem pracy i innych psów, pełniących wojskowe funkcje — posłał jej uśmiech. — W latarni przechowuje się upolowaną zwierzynę przez naszych łowców, więc w razie uczucia głodu, możesz zawsze się do niej udać. Tutaj mamy dom adopcyjny, szkołę dla szczeniąt. No i oczywiście szpital, czyli siedziba lekarzy i innych.

Amaris?


Od Mojito C.D. Davonny

 — Chętnie. — uśmiechnął się do niej, a kruczoczarna samica zamerdała delikatnie ogonem. — Aczkolwiek powinienem udać się do szpitala, bo tam miał czekać na mnie Aega. — dodał, wyjaśniając. Suczka skinęła głową. — W takim razie może dasz się zaprosić na krótki spacer zanim udamy się tam?
— Pewnie. — odparła, a na jej pysk wkradł się nieśmiały uśmiech.
— W takim razie piękne panie przodem. — wskazał swoją białą, umięśnioną łapą na drzwi wyjściowe z budynku. Suczka skinęła głową wciąż się uśmiechając i podchodząc do otwartych już przez Mojito drzwi. Po chwili oboje stali już na zewnątrz. Biały pies ustąpił tylko miejsca swojej towarzyszce, by ta mogła zabezpieczyć za nimi drzwi budynku.
— Chodźmy więc. — powiedział, gdy samica odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnęli się tylko do siebie i ruszyli w kierunku znanym tylko przywódcy stada. Davonna odwróciła pysk w kierunku białego samca, po czym zapytała:
— Gdzie właściwie mnie zabierasz na ten spacer? — wypowiedziawszy to zdanie, odwróciła pysk ponownie w stronę ścieżki.
— Brzegi fiordu są kamieniste jak wiesz. — uśmiechnął się, patrząc na nią. Suczka mruknęła tylko w odpowiedzi. — Po drugiej stronie wysokich gór znajduje się niewielka, piaszczysta plaża z równie krystaliczną wodą co woda fiordu. — wyjaśnił. Davonna spojrzała na białego psa, który dostrzegł w jej oczach iskierki.
— Tak długo jak tu mieszkam, nie miałam okazji by udać się na plażę. — odparła kruczoczarna samica. Mojito uśmiechnął się sam do siebie.
— Byłem tam raz. — powiedział, spuszczając pysk. Przypomniał sobie bowiem pewien incydent, do którego doszło podczas jego pobytu na plaży. — Na więcej nie pozwolili mi rodzice. — westchnął.
— A co takiego się stało? — spytała. — Jeśli mogę wiedzieć? — dodała po chwili.
— Już nie pamiętam. — skłamał. Doskonale pamiętał to co zdarzyło się tamtego dnia podczas jego wypadu na plażę. — Popatrz, jesteśmy. — podniósł wysoko łeb, zmieniając tym samym temat.

< Davonna? >

Od Amaris CD. Cheopsa

     Młoda samica skinęła jedynie uprzejmie łbem na powitanie. Wiedziała, że dalsza rozmowa, o ile miała się odbyć, z pewnością nie będzie miała miejsca na progu uchylonych drzwi. Czekała zatem ze słowami do momentu, gdy Alfa zdecyduje się wpuścić ich do środka. Nastąpiło to zaraz po słowach czarno-brązowego psa. Całą trójką weszli do wnętrza ciepłego domostwa, pozostawiając chłód zimy za sobą. Jak się okazało, w opowieściach Cheopsa kryło się więcej prawdy niż mogłaby się spodziewać po ich zaskakująco pozytywnym wydźwięku - przyjęto ją jak gościa, a nie intruza, choć przecież nikt stąd nie miał pojęcia kim była ani w jakim celu znalazła się na ich terenach. W jej dawnym stadzie obyczaje prezentowały się zupełnie inaczej. 
     Usiedli w okazałym, przytulnym salonie. Przywódca pomimo swej wysokiej rangi przyjął rolę życzliwego gospodarza. Przygotował po kubku herbaty, dopilnował, by goście rozgrzali się i poczuli komfortowo zanim przystąpią do rozmowy. Co jakiś czas zagadywał przyjaźnie, lecz póki co omijał kwestie konkretów. Amaris nie przywykła do takiego zachowania, zaś z każdą minutą czuła się coraz dziwniej. Sympatia jaką jej okazywano wydawała się wręcz nienaturalna, nie potrafiła znaleźć żadnego źródła owego zachowania. Jednocześnie jednak dostrzegała w tych gestach swoistą autentyczność. Być może tu, w Północnych Krańcach, gdzie panują siarczyste mrozy i długie, ciemne noce, dba się o zachowanie ciepła w sercu. A także, jak widać, gościnności. Doceniała to, choć nie potrafiła wyzbyć się kreowanej przez lata podejrzliwości oraz lekkiego zdezorientowania zaistniałą sytuacją.
     Kiedy wreszcie ziołowy napar rozgrzał przybyszów, przeszli do rozmowy.
     - Nazywam się Mojito, jestem Alfą tutejszego stada, Północnych Krańców - biały samiec odezwał się jako pierwszy. - Domyślam się, że już wiesz, gdzie trafiłaś. Powiedz zatem, co cię sprowadza w te strony?
     - Jestem Amaris - odparła, wciąż ważąc w myślach słowa, konstruując odpowiedź. - Jakiś czas temu opuściłam moje rodzinne stado. Podróżowałam po świecie i nie miałam gdzie się zatrzymać. Los chciał, że trafiłam aż tutaj, choć nie wiedziałam o istnieniu Północnych Krańców. W czasie drogi rozpętała się zamieć śnieżna. Cheops natknął się na mnie podczas patrolu i zaprowadził tu - wyjaśniła, możliwie skupiając się na niedawnej historii. 
     - Rozumiem - stwierdził z namysłem przywódca, kiwając głową. - Jakie są twoje dalsze plany?
     - Zastanawiałam się... - zawahała się przez krótką chwilę, jednak zaraz odchrząknęła i kontynuowała swoją odpowiedź. - Zastanawiałam się, czy mogłabym dołączyć do stada.
     Gdy tylko te słowa opuściły usta brązowo-białej suczki wiedziała, że decyzja została podjęta. Reszta okazała się jedynie formalnością. Na szczęście nie musiała mówić o sobie zbyt wiele, gdyż Alfa zadowalał się krótkimi, zdawkowymi odpowiedziami. Dyskretnie kierowała rozmowę na dogodne dla siebie tory. Mojito wyjaśnił jej w skrócie funkcjonowanie stada, opisał poszczególne mechanizmy oraz wstępnie opowiedział o terenach, a także krótkiej historii owej społeczności. Wybór stanowiska okazał się dziecinnie prosty - brakowało im zielarza. Cały proces rekrutacji przebiegł zaskakująco szybko i Amaris stwierdziła z niepokojem, że gdyby ktokolwiek próbował wedrzeć się w ich szeregi mając nieczyste zamiary, nie miałby z tym najmniejszego problemu. Z drugiej strony jednak, kto miałby szukać zwady z niewielkim stadkiem gdzieś na odciętych od świata terenach Norwegii?
     Wreszcie całość dobiegła końca. Zielarka wymieniła z przywódcą jeszcze kilka grzecznościowych formułek, zaś ten odprowadził obydwu gości do drzwi. 
     - Witamy w stadzie, Amaris - dodał na pożegnanie. 

[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Samiec uśmiechnął się mimowolnie, kiwając delikatnie łbem.
— Więc ruszajmy — gestem łapy kazał jej za sobą podążać, po czym opuścił kuchenne pomieszczenie. Dźwięk kroków za jego postacią dał mu pewność, że nowo poznana suczka podąża jego śladem.
  Otworzywszy drzwi wyjściowe, w pysk Cheopsa buchnął wdzierający się do kości wiatr. Może i wichura odeszła, ale nie zmieniało to faktu, że zimno okalało ciała dwójki psów z każdej strony. Samiec spojrzał na towarzyszącą mu samicę, której pęd powietrza mącił jej długą sierść. Cheops w tym momencie zazdrościł Amaris takiego futra, gdyż on sam miał go tyle, co kot napłakał. Z tego też powodu odczuwał większy dyskomfort, spowodowany chłodem. Starał się jednak ów odczucia aż tak nie pokazywać, mimo iż drżące mięśnie, które tak usilnie próbował powstrzymać, mówiły co innego.
  W milczeniu przedzierali się przez zaśnieżoną drogę. Cheops już po kilku krokach miał całe przemoczone łapy. Z koron drzew opadał delikatnie biały puch, co sprawiało, mimo surowego powietrza, dość zjawiskowy widok. Gdzieniegdzie ptaki zasiadały na gałązkach, a z ich krtani wypływał przyjemny dla ucha śpiew.
  Obrońca przemieszczał wzrok raz na zachmurzone niebo, przez które próbowały się przebić promienie słońca, a raz na widok przed sobą. Jego zainteresowane ślepia momentami spoczywały też na kroczącą obok niego samicę. Zastanawiał się, czy Amaris po wizycie u przywódcy postanowi dołączyć, czy wyruszy dalej. Może jego opowieści jakoś na nią wpłynęły tak jak początkowo na niego? Zanim dołączył do Północnych Krańców, uprzednio usłyszał kilka opowiastek o tym stadzie od innych psów, które jednak nie były jego członkami. Zaciekawiło go to i dlatego postanowił stać się obywatelem tegoż stada.
  Przed dwójką psów zaczęło malować się domostwo obecnego samca Alfa. Cheops podszedł pierwszy do wrót domu, zerkając przelotnie na towarzyszkę. Ciszę rozdarł dźwięk niosącego się pukania. Cheops po wykonaniu kilku takich ruchów oddalił się odrobinę od drzwi, cierpliwie czekając. Miał nadzieję, że Mojito przebywał teraz w domu i nie wlókł w to miejsce Amaris na darmo.
  Chwilę później, gdy powściągliwa postawa Cheopsa zaczynała powolutku się ulatniać, wrota uchyliły się. Przed Amaris i obrońcą ukazała się postać białego samca.
— Witaj, Mojito — rzekł serdecznie Cheops, pozdrawiając go skinieniem łba, co młody Alfa odwzajemnił.
— Co was do mnie sprowadza? — zapytał Mojito, patrząc się z zaciekawieniem na obcą mu samicę.
— Wczoraj, podczas śnieżycy, znalazłem na terenach Amaris — pies w typie dobermana spojrzał na suczkę. — Według zasad, przyprowadziłem ją do ciebie, abyś mógł zamienić z nią kilka słów — wyjaśnił, chcąc teraz do słowa dopuścić swą towarzyszkę.

Amaris?


Od Amaris CD. Cheopsa

     Noc była zaskakująco spokojna. Sen, jaki zmorzył młodą samicę, wyczerpaną po długiej podróży i wydarzeniach poprzedniego dnia, okazał się głęboki oraz przepełniony harmonią. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni spała tak dobrze. Tułaczka nigdy nie dawała jej dogodnych warunków, lecz prócz tego, gdy nie zażywała odpowiednich, samodzielnie wytwarzanych ziołowych naparów, miewała chroniczne problemy ze snem. Bywało, że wiele godzin wpatrywała się w pustą przestrzeń czy przewracała z boku na bok. Kiedy natomiast wreszcie odpływała, dręczyły ją koszmary. Teraz jednak, mimo obcości tego miejsca, nic takiego nie nastąpiło. Pamiętała za to jeden, jedyny sen, przedstawiający pewien szczególny dla niej kwiat - bławatek. Postanowiła uznać to za znak.
      Jej umysł długo nie pozwalał wyrwać się ciału z objęć snu. Dopiero subtelna pobudka zaserwowana przez gospodarza zdołała przełamać tę nietypową barierę. Amaris szybko pozbierała się, otrząsnęła i wybudziła resztki świadomości. Spojrzała na psa, po raz kolejny zauważając w duchu, jak irytował ją ten nieomal protekcjonalny, łagodny ton. Wiedziała jednak, że nie ma prawa narzekać, zaś owe podejście wynika zapewne z czystej życzliwości. Warto zauważyć również, iż trafił w czuły punkt - jedzenie. Była głodna, zdecydowanie, choć pośród tych wszystkich emocji zauważyła to dopiero teraz. Nagle, jak na zawołanie, poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka i aż skrzywiła się z niezadowolenia. 
     - Chętnie coś zjem - przyznała, opuszczając wygodne legowisko.
Zawędrowała za czarno-brązowym psem do kuchni, gdzie unosił się aromatyczny zapach ziół. W reakcji na tak kuszący impuls, głód zaostrzył się dwukrotnie, jednak Amaris uparcie nie dawała tego po sobie poznać. Zasiadła kulturalnie do stołu, po czym otrzymawszy swoją porcję, zabrała się do jedzenia. Roślinne danie okazało się wprost wyśmienite - nie była pewna, czy to za sprawą głodu, czy faktycznych umiejętności kucharza. Nieszczególnie ją to obchodziło. Podobnie zresztą jak brak mięsa. Sama nieszczególnie potrafiła polować, za to świetnie znała się na roślinach, toteż to właśnie one stanowiły podstawę jej diety.
     Po raz kolejny, tym razem ze świeżym, wypoczętym umysłem, zastanowiła się nad swoją sytuacją. Okolica zdawała się być naprawdę klimatyczna, kompletnie odcięta od świata - tego właśnie potrzebowała. Społeczność była niewielka, co zmniejszało ryzyko i obawy, jakie żywiła odnośnie wszelkiego rodzaju formalnych zbiorowości. Nigdy do nich nie pasowała, zaś swoją "inność" nieomal przypłaciła życiem. Tu jednak mogło być inaczej... Chciała zwrócić się do Duchów, poszukać odpowiedzi w gwiazdach, przemyśleć to wszystko. Ale nie miała czasu. A może po prostu nie chciała zwlekać? I tak podświadomie podjęła już decyzję. Czuła to.
     - Sądzę, że możemy ruszać - odezwała się, gdy Cheops również skończył posiłek i posłał jej niejako pytające spojrzenie.

[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Dostrzegłszy, że goszczącą u niego samice ogarnia zmęczenie, postanowił zakończyć wypowiedź. Co prawda mógłby powiedzieć jeszcze kilka słów, ale jego dobrotliwe serce nie pozwalało mu na dalsze zmuszanie Amaris do walki z wycieńczeniem. Dlatego też umożliwił jej szanse na zasłużony odpoczynek. Skierował do niej kilka słów, aby następnie zniknąć z salonu, dając samicy całkowity spokój.
  Udał się do swej nieszczególnie pokaźnej sypialni, gdyż składała się ona jedynie z równie niewielkiego, acz wygodnego, łóżka. Pierw usiadł na miękkim materacu, pozwalając uwolnić się z odległych zakamarków swego umysłu przemyśleń, chociaż bardziej na miejscu byłoby słowo wspomnienia. Te nie należały do ujmujących, były bardzo cierpkie i niezwykle uciążliwe dla Cheopsa. Codziennie próbował się z nich wyrwać, lecz one bezwzględnie go więziły. Nie był pewien, ile jeszcze wytrzyma z tą jakże zgryźliwą świadomością. Robił jednak, co mógł, by zakopać przeszłość i własne przeżycia najgłębiej, żeby nigdy nie dojrzały światła dziennego. Najlepiej do samych podziemi, do wrót piekielnych, czy w co tam sobie kto wierzył.
  Potrząsnął głową, gdy owe myśli zaczynały się robić natarczywe. Wreszcie przegnał je z powrotem do ciemnych zakamarków, próbując zająć umysł czymś innym.
Zatopił głowę w poduszce, a na swoje umięśnione ciało naciągnął pierzynę, dzięki której poczuł błogie ciepło. Przez jakiś czas wpatrywał się w punkt przed sobą, czyli po prostu w gołą ścianę. Gdy poczuł większe znużenie, zamknął ślepia, by za chwilę zatonąć w beztroskim śnie.
  Pobudka była spokojna. Cheops otworzył powolutku oczy, spotykając się ze światłem dziennym. Leżał w swym łożu jeszcze przez chwilę, chcąc się bardziej rozbudzić. Osiągnąwszy cel, samiec w końcu podniósł się do pozycji siedzącej, zmierzając wzrokiem do okna, które było naprzeciwko jego łóżka. Pogoda wyglądała na spokojną. Może i panowało delikatne zachmurzenie, a wiatr smagał korony drzew, ale najważniejsze było to, że niebezpieczna nawałnica ustąpiła. Oznaczało to, że obrońca będzie mógł zaprowadzić nocującą u niego samicę do przywódcy.
  Wstał więc na równe łapy, rozciągając się odrobinę. Energicznym krokiem ruszył do salonu, w którym gościł suczkę. Stanął u progu wejścia do pomieszczenia, dostrzegając, że Amaris znajduje się jeszcze w fazie snu. Nie sprawiało mu przyjemności to, że najpewniej zmuszony będzie osobiście ją obudzić. Uznał najpierw, że jeszcze poczeka, a żeby wykupić sobie więcej czasu, postanowił przygotować coś sobie i dla niej do jedzenia. Cheops do dyspozycji miał jedynie zioła, gdyż nie wiedząc, że będzie miał jakichkolwiek gości, nie raczył zdobyć mięsa. Miał tylko nadzieję, że Amaris nie będzie to szczególnie przeszkadzało i spożyje z nim posiłek.
  Mając przygotowane jedzenie w kuchni, Cheops przekonał się, że chwilowa czynność nie przyniosła żadnych skutków. Amaris wciąż była pogrążona we śnie. Cheops nie chcąc stracić cennego czasu, podszedł do samicy i zaczął ją delikatnie szturchać. Wydało się to przynosić rezultaty, gdyż brązowo-biała suczka zaczęła się odrobinę wiercić. Wydała z siebie mruknięcie, którego Cheops i tak nie zrozumiał. Gdy wbiła w niego swoje dopiero co zbudzone ślepia, Cheops zaprzestał ową czynność.
— Wybacz, że przerywam twój sen, ale nadeszła pora, byś stawiła się u Alfy — zaczął łagodnym tonem. — Zanim to zrobimy, może zjadłabyś śniadanie? Jesteś głodna?

Amaris?


Od Amaris CD. Cheopsa

     To pomieszczenie pachniało inaczej. Niejako brakowało jej słodkiej woni ziół, tak rzadko spotykanej o tej porze roku. Mimo to, zapach zdawał się być intrygujący - zapewne przez swoją obcość. Amaris obserwowała trzaskające w kominku płomienie. Powinna nie przepadać za ogniem. Niegdyś ten niszczycielski żywioł nieomal pozbawił ją życia. Jednocześnie jednak to właśnie on zapewniał ciepło w lodowate noce, zaś dziś doceniała je bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła, jak jej mięśnie rozluźniają się pod wpływem kojącego nastroju panującego wokół. Miała wrażenie bycia odciętym od świata, a przez wycieńczenie organizmu każdy element składający się na poczucie złudnego komfortu odbierała niczym dar od niebios. 
     Oderwała się od własnych myśli dopiero, gdy z ust goszczącego ją samca padło pytanie. Zastanowiła się przez moment, nie odwracając wzroku od ognistych języków, wesoło pląsających w kominku.
     - Całkiem - odparła krótko, w pierwszej chwili zamierzając uciąć tym samym temat. - Z zachodniej części Rosji.
     - Przebyłaś naprawdę długą drogę - stwierdził Cheops, wyraźnie próbując nawiązać choć zdawkową rozmowę. 
     - Miałam sporo wolnego czasu - głos samicy był chłodny i mrukliwy. Zreflektowała się dopiero sekundę później i by niejako okazać szacunek rozmówcy, skierowała spojrzenie w jego stronę i zdecydowała się z czystej grzeczności pociągnąć dalej tę konwersację. - A ty? Wychowywałeś się tutaj?
     - Nie - odpowiedział, zaś tym razem to w jego tonie wybrzmiała dziwna nuta. - Należę do stada stosunkowo od niedawna. 
Amaris skinęła pyskiem. Zdawało się, jakby również zgrabnie uciął temat, więc nie zamierzała drążyć. 
     Dalsza rozmowa opierała się na pojedynczych zdaniach, nieszczególnie angażując żadnego z jej uczestników. Cheops opowiadał o stadzie, zaś Amaris, choć słuchała z zaciekawieniem, walczyła z narastającą sennością. Myślała nad sensem jego słów. Jak twierdził, wielu członków tej niewielkiej społeczności to właśnie psy przywiane tu przez zmienny los. Ponoć tutejsi przywódcy patrzą przychylnym okiem na wędrowców czy obcych i nierzadko, gdy nie mają wobec danego osobnika żadnych zastrzeżeń, pozwalają mu dołączyć do stada. Nieświadomie przymknęła oczy. A gdyby tak... Zostać? I tak nie miała dokąd pójść, a ostatnie wydarzenia dosadnie utwierdziły ją w przekonaniu, że nie może wiecznie tułać się po świecie. Jeśli otrzymałaby zezwolenie, mogłaby zatrzymać się tu, choćby na parę miesięcy, może lat... Może na zawsze. 
     Ogarnęła ją błogość. Słowa rozmywały się gdzieś w przestrzeni, powieki same opadały, trzask drewna w kominku stawał się słodką kołysanką. Znużenie przejmowało kontrolę nad jej ciałem. Cheops wyraźnie spostrzegł zmęczenie malujące się na jej pysku, bo przerwał opowieść. Podniósł się z miejsca, po czym skinął życzliwie pyskiem. 
     - Robi się późno... Powinnaś wypocząć - oznajmił lekko ściszonym głosem, kierując się do wyjścia z pomieszczenia. - Dobranoc.
Była mu wdzięczna za ten gest. I za wiele innych, co zapewne będzie ją dręczyć na przestrzeni kolejnych dni. Odetchnęła cicho, układając pysk na poduszce między łapami. Nie próbowała już walczyć i wkrótce zapadła w zaskakująco spokojny sen.

[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Dziękował samemu sobie w duchu, że zdecydował się wybrać akurat tę chatkę. Gdyby była położona daleko, Cheops najpewniej odrzuciłby pomysł, aby krocząca obok niego suczka zagościła w jego domostwie. Wtedy zapewne poprosiłby Ezechiela, aby przenocował Amaris, podczas gdy on sam wróciłby do siebie. Następnego dnia, po ustaniu śnieżycy, przyszedłby po nią i zaprowadził do Alfy. A dzięki tak bliskiemu położeniu, wszystko mogło obejść się bez wszelkich komplikacji.
  Stanął przed wejściem swojej chatki, odwracając łeb w stronę Amaris. Nie chcąc narażać jej i siebie na większe zimno, pospiesznie otworzył drzwi. Zrobił w nich miejsce, zamierzając przepuścić swą towarzyszkę.
Gdy Amaris przekroczyła próg, Cheops wszedł tuż za nią, zamykając przy tym wrota, przez które zdołało dostać się trochę śniegu. Skrzywił się nieznacznie, gdy nieprzyjemne skrzypienie drzwi dotarło do jego sterczących uszu. Zaraz po tym skierował ślepia na samicę, która to czekała w przedpokoju, zapewne oczekując od niego jakichś poleceń.
— Rozgość się — zarekomendował, łapą pokazując jej jedno z wejść.
Suczka po jego słowach udała się do pomieszczenia, które okazało się pełnić funkcję salonu. Cheops na moment zniknął w innym pokoju, chcąc przygotować dla niej godne warunki, aby mogła zatopić się we śnie. Wziął więc miękki i gruby koc, a także, równie nieziemsko przyjemną w dotyku, poduszkę.
  Wrócił do salonu, zauważając, że Amaris spoczęła na kanapie, znajdującej się w pobliżu niewielkiego kominka. Samica wlepiła w niego spojrzenie, z którego nie potrafił nic wyczytać. Posłał jej więc delikatny uśmiech, chcąc sprawić, żeby poczuła się pewniej.
— To dla ciebie — zbliżył się do siedziska, kładąc obok suki koc i poduszkę. — Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie — wycedził, spoglądając na cicho trzaskające iskry w kominku.
— Dziękuję — odrzekła tylko, również patrząc się w płomienie.
  Cheops podszedł do paleniska, dostrzegając, iż żar staje się mniejszy. Chwycił więc położonych obok i dołożył do kominka kilka kawałków drewna, którymi płomienie natychmiast się poczęstowały. Ogień urósł w siłę, dzięki czemu ciepło bardziej sięgało do zmarzniętych na zewnątrz psów.
Spojrzawszy w jej oczy, w których odbijały się tańczące płomienie, wypalił:
— Pochodzisz z daleka? — nie był pewien, czy ów pytanie było na miejscu, lecz pragnął tego, żeby nawiązać ze swym gościem przynajmniej krótką rozmowę.

Amaris?

Od Vesper do Beatrice

     Zima była mroźna. To stwierdzenie zdawać się mogło oczywiste, lecz tu, na dalekiej północy, nabierało zupełnie innego znaczenia. Gruba warstwa śniegu zalegała wokoło, otulając zmarzniętą, uśpioną ziemię. Maleńkie, fantazyjne płatki wirowały w powietrzu, łącząc się w pary i niewielkie grupki. Było ich coraz więcej. Chłodny wiatr poruszał gałęziami nagich drzew, porywał śnieżynki do tańca i hulał radośnie pośród lasu. Z czasem przybierał na sile. Robił się bardziej agresywny, nachalny, złośliwie sypał śniegiem do oczu czy uderzał swym lodowatym podmuchem prosto w twarz. I był też mróz - siarczysty, bezlitosny. Sprawiał, że mięśnie drętwiały i odmawiały posłuszeństwa, otępiał zmysły, a z czasem powoli rozpoczynał swój kusicielski szept, mający zmusić zbłąkanego wędrowca do chwili odpoczynku gdzieś pośród zachęcająco miękkiego śniegu. Potem przymykał oczy, tylko na moment... Mało kto zdołał otworzyć je ponownie. Tak... Tu na północy zima dzierżyła prawdziwe, lodowe berło władzy.
     Wiedziała o tym. Pamiętała tę mroźną przestrzeń znacznie lepiej niż sądziła. Ile to już czasu minęło? Miesięcy? Lat? A teraz oto, po długiej, wyczerpującej wędrówce powracała tu, do miejsca, które jako jedyne przypominało nieco "dom". Nigdy go nie miała, jak dotąd sądziła, nie potrzebowała. Ale to właśnie tu, w Norwegii, udało jej się niegdyś zatrzymać na chwilę, złapać oddech. I pośród całej tej życiowej pogoni, to w stadzie odnalazła moment spokoju oraz dziwnej harmonii. To nie było jej życie - przynajmniej dotąd. Nie przywykła do siedzenia w miejscu i funkcjonowania pośród małej, lokalnej społeczności. Teraz jednak, kiedy po raz kolejny czuła przytłaczającą, obezwładniającą falę zmęczenia, zaś zmienne wiatry przywiodły ją na północ, doskonale wiedziała, dokąd powinna się udać. Zastanawiało ją jedynie, czy zostanie przyjęta z powrotem. Zniknęła bez słowa, po prostu odeszła. Nigdy nie zamierzała tam zostać na zawsze, więc nie trudziła się z nawiązywaniem więzi czy choćby prostą uczciwością wobec mieszkańców. Ale nigdy nie sądziła również, że tu wróci.
     Częściowo wracała jako ktoś inny. Starszy, z większym bagażem doświadczeń i przeżyć. Z drugiej strony jednak wciąż była sobą, bardziej niż kiedykolwiek. Wciąż była Vesper. 
     Brnęła teraz przez głęboki śnieg, z trudem stawiając każdy kolejny krok. Ostatnie tygodnie przysporzyły jej nie tylko barwnych wspomnień czy nowych opowieści do kolekcji, lecz również kilku poważniejszych odmrożeń i poważnej rany w okolicy żeber, pozostawionej po niedawnym - jak miała nadzieję, ostatecznym - starciu ze starym przyjacielem. Prowizoryczny bandaż po kilkudniowej tułaczce pośród mrozu i śniegu z pewnością zdążył już nasiąknąć krwią. Czuła posklejaną sierść pod szorstkim, przemoczonym materiałem, czuła nieustający ból. Niekiedy zatrzymywała się na moment tylko po to, by zastanowić się ile już krwi straciła i jakim cudem jeszcze żyje. Była coraz słabsza, lecz jednocześnie coraz bliżej celu. Nie pozwalała sobie zatem na kapitulację. Jeszcze nie teraz. 
     Powoli zapadał zmrok. Śnieg sypał coraz mocniej, wiatr z ochotą dotrzymywał mu kroku. Widoczność stawała się ograniczona. Vesper po raz kolejny przetarła łapą oczy i zmusiła organizm do dalszego marszu. Miała wrażenie, że pomimo starań w każdej chwili mocniejszy podmuch wiatru może ją złamać jak suchą gałązkę. Drżała na całym ciele, trzęsła się. I chociaż zdawało jej się, że jest już blisko, chociaż gdzieś pomiędzy śniegiem majaczyły sylwetki budynków, traciła siły. W pewnym momencie potknęła się. Miękka warstwa białego puchu zamortyzowała upadek, lecz ciało rudej samicy zdrętwiało w bezruchu. Wpatrywała się przed siebie, obserwując kolejne płatki śniegu spływające z nieba, które lądowały tuż przed jej nosem. Może by tak zamknąć oczy? Tylko na chwilę... Odetchnąć, odpocząć...
     Ujrzała łapy. Odruchowo, choć niechętnie podniosła pysk, by spojrzeć na przybyłą postać. Majaczyło jej w oczach, jednak rozpoznała, że widzi przed sobą dojrzałą sukę, o nietypowym, szarawym umaszczeniu. Z trudem zebrała w sobie wszelkie pozostałe zapasy sił i podniosła się na nogi, jakby właśnie została przyłapana na robieniu czegoś, czego robić nie powinna. Zaklęła bezgłośnie, gdy rana, naruszona przez wysiłek i nagły ruch, zapiekła bólem. Zachwiała się, jednak z wysiłkiem zdołała ostatecznie utrzymać równowagę. Skupiła wzrok na nieznajomej samicy... Nieznajomej? Nie... Gdzieś ją już widziała, na pewno. Tu, oczywiście, że tu... Znała ją.
     - Beatrice? - odezwała się nagle słabym głosem. To imię nadeszło do niej samo, niespodziewane, jakby gdzieś z starannie dobranej skrytki w pamięci. Nie najlepiej szło jej zapamiętywanie imion, nawet tych własnych, a jednak to pamiętała doskonale. I jak się okazało, potrafiła je dopasować.

[ Beatrice? ]

Od Amaris CD. Cheopsa

     Samica przez krótką chwilę przyglądała się czarno-brązowemu psu. Nieszczególnie podobał jej się przesadnie łagodny ton, którym już po raz kolejny zapewniał ją o bezpieczeństwie. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, jak żałośnie się prezentowała, toteż delikatność z jaką ją traktowano była zapewne wyrazem szczerej empatii i chęci pomocy. Doceniała te gesty bardziej niż odważyłaby się przyznać, chociaż zdecydowanie nie lubiła polegać na dobroci innych. Przez lata zdążyła się nauczyć, że to zjawisko niestabilne, rzadkie i w wielu przypadkach kryjące w sobie drugie dno. Wyjrzała za okno, gdzie nadal szalała śnieżyca. Stłumiła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa na myśl o mroźnym wietrze przedzierającym się przez sierść, o rozpędzonej armii maleńkich śnieżynek, o chłodzie przenikającym aż do kości... Co zresztą miałaby zrobić? Podziękować za gościnę, przeprosić za najście i wyjść? Z pewnością byłby to... Zaskakujący obrót wydarzeń.
     - Dziękuję za propozycję. Przyda się schronienie, żeby przeczekać tę nawałnicę... - mruknęła, po raz kolejny kierując swój wzrok w rozmazany widok za oknem.
      Domniemany doberman, który zdążył już przedstawić się jako Cheops, skinął w odpowiedzi pyskiem. Wymienił jeszcze kilka grzecznościowych formułek z medykiem, po czym stanął przy drzwiach. Samica podniosła się z miejsca, po raz ostatni rozglądając się z utęsknieniem po przytulnym pokoju. Kojąca woń kwiatów przyjaźnie drażniła jej zmysły, ciepło z rozpalonego kominka zdążyło przez ostatnie kilkanaście minut rozgrzać odrętwiałe kończyny, przywrócić czucie w mięśniach. Perspektywa pozostawienia za sobą tego wszystkiego i wyjścia z powrotem na śnieżną zawieję zdawała się samobójstwem. Wiedziała jednak, że opuszcza jedną gościnę na rzecz kolejnej, zapewne równie sympatycznej. Odrzuciła zatem na moment myśli o braku dogodnego wyboru, stłumiła dyskomfort powodowany koniecznością polegania na cudzej życzliwości i skupiła się jedynie na perspektywie nocy spędzonej pod bezpiecznym, ciepłym dachem.
     - Będziesz musiała na nią uważać. To uraz bolesny, ale niegroźny, powinnaś odzyskać znaczną sprawność łapy po kilku dniach. Póki co jednak radziłbym zbyt dużo nie chodzić, nie obciążać jej - Ezechiel spojrzał z uwagą na sukę. - Domyślam się, że jesteś w drodze. Sądzę jednak, iż powinnaś przełożyć jej kontynuację, dopóki rana się nie zagoi. Ta okolica bywa niebezpieczna i zdradliwa o tej porze roku - dodał z powagą.
Amaris pokiwała łbem. Dorzuciła od siebie krótkie, acz szczere podziękowania, a następnie dołączyła do Cheopsa przy drzwiach. Pies spojrzał na nią, jakby chcąc upewnić się o jej gotowości. Zaraz potem otworzył drzwi i wyprowadził ich na zewnątrz, gdzie szalał śnieżny żywioł. Wiatr szarpał ich sierścią, mróz przebijał się przez skórę, śnieg niwelował widoczność. Lodowate powietrze wdzierało się do płuc, oczu, wyciskało łzy i powodowało dreszcze. Przez krótką chwilę Amaris zastanawiała się, jaki spotkałby ją los gdyby została w tamtej grocie. Odtrąciła od siebie te myśli - jeśli dojdzie do wniosku, że zginęłaby, poczucie obowiązku i długu wobec nowo poznanego psa nigdy jej nie opuści. Trzymała się kurczowo widoku jego sylwetki. Szli ramię w ramię. Cheops prowadził pewnie, doskonale znał drogę, choć widać było, że nawet dla niego choćby chwilowe przebywanie na zewnątrz było wyzwaniem. Podróż na szczęście okazała się bardzo krótka - po paru minutach dotarli na miejsce. 

[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Obserwował tylko cały proces, który miał sprawić, aby łapa suczki powróciła do wcześniejszej sprawności. Podpatrywał wyuczone ruchy Ezechiela, które budziły w nim wielki podziw dla tej postaci. Starszy od niego pies był niezwykle dobry w swym fachu, dobrze o tym wiedział, gdyż nie raz (po treningach w koszarach, gdyż właśnie podczas nich wojskowi dorabiali się najczęściej urazów) mógł liczyć na jego uzdrowicielską łapę. Dodatkowo od innych członków mógł usłyszeć przychylne opinie na jego temat.
  W tamtym momencie Cheops również zastanawiał się, co później uczyni z młodą samicą. Dumał, czy pozwoli jej po prostu odejść i wyrzuci ją ze swych wspomnień, czy też lepszym rozwiązaniem będzie zaprowadzenie jej do Alfy. Przywodząc w myślach postać swego przywódcy, Cheops spojrzał na pobliskie okno, za którym wciąż, w najlepsze szalała nawałnica. Stawianie nowo przybyłej w taką pogodę, w dodatku o tak później porze, przed oblicze Alfy byłoby nieroztropnym posunięciem. Miał jednocześnie świadomość, iż psy, które odważyły się przekroczyć granicę stada, musiały rozmówić się z przywódcą i wyjaśnić swój pobyt. Ale Cheo nie musiał czynić tego od razu, czyż nie? Stwierdził, że ta sprawa może zaczekać do jutra, gdyż znaleziona przez niego samica nie wydała się kimś, kto ma nie czyste zamiary.
  Opatrywanie zranionej kończyny minęło szybko, wszak rana samicy okazała się tylko niegroźnym skaleczeniem. Z jej pyska uwolniły się słowa podziękowania, a następnie wypowiedziała do obu samców swe imię, które brzmiało Amaris. Przez umysł Cheopsa przeszła myśl, iż miano brązowo-białej samicy bardzo pasuje do jej postaci.
— Ezechiel — starszy samiec odezwał się pierwszy. Zaraz po tym samica skinęła na lekarza łbem, pokazując mu zapewne, iż przyswoiła jego słowa, po czym spojrzała na obrońcę. Pies w typie dobermana zrozumiał, że teraz on musi podać swe imię.
— Cheops, miło mi — na jego oblicze zawitał delikatny uśmiech. Zniknął on, kiedy swoje spojrzenie z Amaris przeniósł na medyka. — Możemy pomówić? — zapytał, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie chciał, aby Amaris, jak na razie, była świadkiem ich rozmowy.
— Oczywiście — Ezechiel pokiwał głową, gestem łapy zachęcając obrońcę do udania się do pomieszczenia obok. Gdy zostawili samicę, Cheops postanowił przejść do wyjaśnień:
— Jej łapa jest na tyle sprawna, abym mógł ponownie przeprowadzić ją przez tę wichurę? — wskazał głową na pobliskie okno, patrząc się wyczekująco na Ezechiela. — Musi pomówić z Alfą — mruknął.
— Myślę, że tak, aczkolwiek będzie musiała poruszać się ostrożnie, żeby rana nie została dotkliwiej uszkodzona — wytłumaczył medyk. Cheops skinął łbem ze zrozumieniem.
  Gdy obrońca wszystko sobie ustalił z medykiem, powrócili oni do pomieszczenia, gdzie to Amaris miała okazję gościć. Przypominający dobermana samiec zbliżył się do brązowo-białej suki. Zamierzał wyjawić jej swą prośbę lub, jak kto woli, propozycje. Nie był pewien, czy suczka okaże jakiekolwiek chęci do tego, by pozostać w zupełnie jej obcym miejscu z równie nieznanym psem. Miała przecież prawo, aby mu nie ufać, podobnie jak on jej. Zważywszy jednak na nie sprzyjające warunki do jakiejkolwiek podróży, samiec liczył na to, że Amaris przyjmie jego gościnę.
— Panuje taka zasada, aby nowo przybyłych na terenach stada zaprowadzać do przywódcy — zaczął, spotykając się z nieco niechętnym spojrzeniem nowo poznanej samicy. — Nie jest to nic groźnego, chcemy po prostu, aby samiec Alfa wiedział o twojej wizycie w Północnych Krańcach. Oczywiście nie uczynię tego dzisiaj, patrząc na obecną pogodę. Co byś powiedziała, aby spędzić noc w mojej chacie? Znajduje się ona niedaleko — wystąpił z propozycją.

Amaris?


Od Amaris CD. Cheopsa

     Samica dłuższą chwilę przyglądała się przybyłej postaci. Pomimo utrudnionej widoczności, zdołała rozpoznać rasę i płeć osobnika, co potwierdził sekundę później spokojny, łagodny głos. Skupiła się na słowach nieznajomego. Zatem nieświadomie wtargnęła na czyjeś tereny? Zważywszy na swoją sytuację, mogła się jedynie cieszyć. Sądząc po propozycji samca, nie była zagrożona. Przeciwnie - miała szansę otrzymać pomoc i najpewniej ciepłe schronienie na noc. Początkowo zaczęła rozważać propozycję w myślach, jednak zaraz zrozumiała, że nie ma wyboru. Jeśli nie chciała skończyć zasypana pod śnieżną zaspą, musiała udać się wgłąb owego stada. Jak je nazwał? Północne Krańce? Całkiem akuratne...
     Stanęła pewniej na trzech zdrowych łapach, uważnie obserwując przybysza. Dopiero kiedy otworzyła pysk, by odpowiedzieć, poczuła charakterystyczne drapanie. Przez siarczysty mróz i gryzący dym z ogniska musiało zaschnąć jej w gardle. Skrzywiła się nieco, odkaszlnęła, jednak nie miała możliwości przepłukania ust, co pomogłoby pozbyć się uciążliwego uczucia. Może to i lepiej? Nie będzie musiała zbyt wiele mówić. Przez krótką chwilę rozważała nawet udanie niemej, lecz szybko zrezygnowała z tego pomysłu. 
     - Prowadź - odparła jedynie, skinąwszy przy tym pyskiem w geście zgody i podziękowania.
Pies nie czekał dłużej, również świadomy, że śnieżyca niebezpiecznie przybierała na sile. Opuścił prowizoryczne schronienie, po czym ruszył przez las. Co jakiś czas odwracał pysk, upewniając się, że samica podąża tuż za nim. Poruszał się sprawnie, pewnie stawiał kroki - doskonale znał to miejsce. Amaris uważnie obserwowała drogę. Pośród szalejącej wichury ciężko było zorientować się chociażby w podstawowych kierunkach, odróżnić prawą stronę od lewej, jednak wkrótce udało jej się względnie ustalić kierunek podróży. Przez pewien czas zmierzali podobnie jak ona, lecz wkrótce odbili w prawo - gdyby szła sama, prawdopodobnie ominęłaby stado, a przynajmniej jego główne obszary mieszkalne. 
     Kiedy przedarli się wreszcie przez ostatnie metry gęstego lasu, gdzieś pomiędzy śniegiem zamigotały pierwsze światła. Amaris z trudem odróżniała od siebie zarysy poszczególnych budynków, jednak z niejakim zaskoczeniem stwierdziła, że przypominały one chaty rybackie. Nieznajomy zatrzymał się przed jednym z domków. Z okien połyskiwała ciepła łuna, co świadczyło o tym, że domownicy jeszcze nie spali. Drzwi skrzypnęły cicho, zaś w progu ukazał się dojrzały samiec. Wymienił szybkie słowa powitania, lecz w pierwszej kolejności wpuścił przybyszy do środka i zamknął drzwi. 
     Medyk, jak się domyśliła, bez zbędnych pytań wskazał jej uprzejmie miejsce na kanapie. W czasie, gdy przeprowadził krótką rozmowę, z której Amaris wychwyciła jedynie imię "Ezechiel", należące do starszego psa, skupiła swą uwagę na wystroju wnętrza. Mieszkanie było niewielkie, ale przytulne. Przyjmował ją we własnym domu, zapewne ze względu na późną porę. Drewno łagodnie trzaskało w kominku, wokoło unosił się znajomy zapach cynamonu i ziół. Pragnąc czymś zająć myśli, skupiła się na rozpoznawaniu owej woni. Bławatek? Może pomieszany z lawendą? 
     Przyniesiono jej ciepły napar rumiankowy, zaś lekarz zabrał się za opatrywanie jej rannej łapy. Nie skrzywiła się nawet, gdy nasączony medykamentami wacik zetknął się z rozerwaną skórą. Na szczęście kończyna okazała się jedynie porządnie skaleczona i obita, kości pozostały całe. 
     - Dziękuję - odezwała się, gdy cały proces został zakończony. Zwróciła się do obydwu samców. - Nazywam się Amaris - dodała z pewną niechęcią, jednak uznała, że wypada podać choć swoje imię.
 
[ Cheops? ]

Od Cheopsa CD. Amaris

  Wbił czujny wzrok w dal, chociaż tak naprawdę nic mu to nie dawało. Płatki białego puchu, agresywnie opadające, dostawały się do jego ślepi, przez co został zmuszony, aby odwrócić łeb na bok. Wzrok prędko odpadł jako "przyrząd" do wykonywanej przez niego czynności. Mógł jedynie pokładać nadzieję w pozostałych zmysłach. Ostrożnym krokiem zmierzał wśród białego puchu, którego warstwa stawała się grubsza, co zwiastowało jeszcze większe trudności w przemieszczaniu się. Najchętniej porzuciłby to, co teraz wykonywał, ale obowiązek był obowiązkiem. Nawet jeśli nikt nie odważyłby się wyjść z kryjówek na tak szalejącą pogodę.
Spiczaste uszy poruszały się raptownie, chcąc wyłapać niepokojące odgłosy, ale słyszał tylko potężny świst wiatru. Równie aktywne stały się jego nozdrza, wciągające niezliczoną ilość zapachów, ale i one nie zapowiadały niczego szczególnego.
Dobrze zarysowane mięśnie napinały się raz po raz, czy to za sprawą podejrzanego widoku, czy po prostu przez wszechobecny chłód. Kiedy jednak okazywało się, że zagrożenie nie ma miejsca, Cheops prędko się uspokajał i ze stabilnym, lecz wydobywającym parę, oddechem powracał do dalszego patrolu.
Nawałnica nie ustępowała tak prędko, na co Cheops żywił szczególną nadzieję. Stawała się gwałtowniejsza i kiedy był już gotów, aby zakończyć patrol, jak na zawołanie coś musiało skupić jego uwagę. Najpierw przybyło uderzenie zapachu spalenizny, później ów dym, pomimo ograniczonego widoku, mógł ujrzeć na własne oczy.
Skąd się wziął? Czy któryś z członków sfory nie zdążył dotrzeć do swojej chatki i zdecydował się gdzieś schronić, przy okazji robiąc ognisko, aby nie utracić ciepła? Obrońca miał obowiązek, aby to sprawdzić i w razie potrzeby owej istocie pomóc.
Zmierzał w stronę dymu, którego zapach stawał się intensywniejszy. Wśród szalejących płatków śniegu, spostrzegł malutkie i delikatne światło. Dało mu to pewność, że jest blisko.
Zaniepokoiło go jednak to, że przez dymną osłonę przebijała się psia woń, ale zupełnie obca. Kto wtargnął na teren Północnych Krańców? Ktoś pokojowo nastawiony, a może wręcz przeciwnie? Cheops miał okazję, by się tego dowiedzieć.
Był już na tyle blisko, żeby zauważyć, iż przybysz postanowił schronić się w płytkiej jaskini. Następnie jego wzrok spoczął na umierających już płomieniach ubogiego ogniska. Największą uwagą Cheopsa sycił się jednak zupełnie obcy dla niego pies, jak zaraz się domyślił, suczka. Niewielkie ilości płomieni bardzo delikatnie zasiadały na ciele nieznajomej. Mimo to Cheops mógł dostrzec dominującą na niej brązowawą barwę sierści, gdzieniegdzie również białą.
Wziął wdech do płuc, wlepiając oczęta w pysk samicy.
— Nie musisz się mnie bać, nie mam złych intencji — zabrał głos, gdyż chciał pokazać suce, że nie jest on dla niej zagrożeniem. Zależało mu na tym, aby wzbudzić w niej jak największą sympatię. — Znajdujesz się na terenach Północnych Krańców, psiego stada — patrzył się na nią czujnie, a wyczuwając zapach krwi, przeniósł spojrzenie na jej kończynę. — Mogę zaprowadzić cię do naszych medyków. Ktoś powinien na to spojrzeć — prędko zmienił temat. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, ale chęć pomocy okazała się silniejsza.

Amaris?


Od Amaris

     Pogoda nie sprzyjała życiu. Porywisty wiatr targał koronami obnażonych drzew, zrywając z nich ostatnie, pożółkłe liście, które jakimś cudem utrzymały się dotąd na swoim miejscu. Szare chmury kłębiły się na nieboskłonie, przysłaniając jego zimowy błękit. Śnieg sypał gęsto i bezlitośnie, stale przybierając na sile. Zdawało się, że współpracował z niespokojnym wiatrem, ogarniając świat zimowym tchnieniem. Tutaj, na dalekiej północy, Zima występowała w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Obejmowała naturę swym panowaniem, rozkładała nad nią lodowate skrzydła i otulała krajobraz rozciągniętą aż po horyzont kołderką z białego puchu. Jej oddech był gwałtowny, nieprzewidywalny. I wyjątkowo kapryśny.
     Amaris stawiała kolejne kroki, zaś jej łapy zapadały się w głębokim śniegu. Obserwowała, jak fantazyjny występ tańczących na wietrze śnieżynek powoli przeradzał się w chaotyczną symfonię zawodzącego wiatru i niepokojących ilości białego puchu spływającego z góry. W czasie swojej długiej podróży poświęciła wiele czasu na podziwianie norweskiej przyrody. Nieszczególnie przeszkadzały jej lekkie mrozy, zaś malownicza sceneria ukrytych pod śnieżną pokrywą lasów skrywała w sobie pewien osobliwy rodzaj spokoju i harmonii. Nie było tu zbyt dużo życia, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wszystko wokół było tak... Ciche. Dopiero z czasem, gdy przywykła do otoczenia, zaczęła wyłapywać ukryte pośród drzew "dźwięki ciszy". Wkrótce jednak, kiedy mijały dni, a zima na dobre zadomowiła się na północy, samotna podróż pośród dziewiczych lasów Norwegii okazała się wyzwaniem. Siarczysty mróz, obce tereny oraz zatrważające ilości śniegu znacząco dawały się we znaki. Mijał dopiero trzeci dzień, odkąd wyruszyła z poprzedniego miasta, gdzie przeczekała potężną śnieżycę. Uniosła pysk. Zdawało się, że czeka ją kolejna.
     Nagle poczuła, jak traci grunt pod nogami. Świat na moment zawirował, odwrócił się, aż wreszcie osiadł w miejscu, choć widziany pod dziwnym kątem. Samica jęknęła, krzywiąc się nieznacznie. Podniosła pysk, jakby poszukując winowajcy. Zgodnie z przypuszczeniem, okazała się nim śliska, oblodzona skała, z której ześlizgnęła się podczas chwili nieuwagi. Dźwignęła się na nogach, jednak kiedy spróbowała oprzeć ciężar na przedniej łapie, syknęła z bólu. Odetchnęła głęboko, patrząc jak szkarłatna ciecz skapuje na śnieżny puch. Zraniona? Może dodatkowo zwichnięta lub skręcona? Ciężko stwierdzić. Wiedziała jedynie, że zmuszona była radzić sobie teraz z pomocą jedynie trzech kończyn.
     Śnieg padał coraz mocniej, zapadał zmrok. Dopiero teraz poczuła, jak niepokój zakrada się do jej umysłu. Miała niebywałe szczęście, gdyż w ostatnich dniach zima traktowała ją zaskakująco łagodnie. Dziś jednak postanowiła się odebrać i należycie powitać gościa, jak to zwykli w tych stronach - chłodno. Przełknęła ślinę, wycofując się. Gdzieś obok odnalazła wzrokiem niewielką grotę, dość płytką, lecz wystarczającą by ochronić ją przed śniegiem i mroźnym wiatrem. Wygrzebała spod śnieżnej warstwy dość suchych gałęzi, aby rozpalić skromne ognisko i ogrzać zmarznięte łapy. Usiadła. I dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad swoją sytuacją.
     Gdzie była? Nie miała pojęcia. Szła przed siebie, bez celu, jakby wędrówka miała stanowić od teraz jej sposób życia, codzienną rutynę. Wiedziała, że nie może iść w nieskończoność, ale nie miała gdzie się podziać. Więc szła dalej i starała się myśleć o tym jak najmniej. Gdy opuszczała poprzednie miasto wiedziała jedynie, że gdzieś na północy znajduje się kolejne, znacznie mniejsze. Ustaliła je zatem kolejnym punktem zaczepienia w swej wędrówce i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak lekkomyślna była to decyzja. Choć prawdopodobnie podświadomie wiedziała o tym już od dawna.
     Położyła pysk między łapami, wpatrując się w tańczące płomienie ogniska. "Brawo, Amaris" - wyrzucała sobie w duchu. - "Jeśli przeżyjesz choćby tę noc, to będzie cud". Trzęsła się z zimna, czuła narastający głód i uciążliwy ból w zranionej łapie. Choć wychowywała się w klimacie pozornie niewiele różniącym się od tego, norweska natura okazała się być bezlitosna dla tych, którzy nie wiedzą jak się z nią zmierzyć. I dla tych, którzy mają sporo pecha. Wkrótce ogień zaczął przygasać. Częściowo przez brak chrustu, częściowo przez śnieg nawiewany do wnętrza płytkiej groty. Samica zadrżała, kuląc się bardziej pośród skał. Wtem jednak usłyszała charakterystyczny dźwięk skrzypiącego śniegu, czyichś kroków. Zastrzygła uszami, odruchowo podnosząc pysk. Czyżby dym z ogniska zwabił jakiegoś drapieżnika? Może zauważył go jakiś człowiek i postanowił to sprawdzić? Nie... Skąd ludzie mieliby znaleźć się w środku lasu w czasie szalejącej śnieżycy? Zwłaszcza, że zdawała się stale przybierać na sile. Podniosła się, zaś kiedy to zrobiła, w gasnącym świetle dogorywających płomieni ukazała się psia sylwetka.

[ Ktoś? ]

ZIELARZ — AMARIS

unsplash.com | Julia Janeta
IMIĘ: Amaris.
SKRÓTY: Preferuje posługiwanie się jej pełnym imieniem. W trakcie swojego życia nabyła przydomki takie jak trucicielka, morderczyni czy wiedźma, jednak chyba nie trzeba wspominać, że nie należy ich stosować. 
MOTTO: "Pora odłożyć marzenia na bok. Bajki uprzyjemniają zimowe wieczory, nic więcej." - Katherine Arden, Niedźwiedź i Słowik.
PŁEĆ: Jest to przedstawicielka płci pięknej.
WIEK: Przyszła na świat niecałe 5 lat temu.
DATA URODZENIA: Kiedy za oknem szalała śnieżyca, zaś księżyc położony był w nowiu, na świat przybyło pierworodne dziecko młodej pary. Wydarzyło się to krótko po północy - 17 stycznia.
STANOWISKO: Suka Delta.
ODPOWIEDNIK: Gabbie Hanna
CHARAKTER: Amaris od zawsze nieco odstawała. To istota zamknięta w sobie, ukryta za grubym murem, który powstawał przez lata. Budowała go samodzielnie, choć nikt nie próbował jej przed tym powstrzymać - co jakiś czas ktoś dorzucał jedynie własną cegiełkę. Nie mówi zbyt wiele, zaś kiedy już zdecyduje się otworzyć pysk, odpowiada zdawkowo lub zgryźliwie. Co ciekawe, jest za to świetnym słuchaczem. Pomimo twardego spojrzenia, przyswaja każde słowo do serca, analizując je i powoli ważąc w myślach. Dopiero wówczas konstruuje staranną, zwięzłą wypowiedź, w której stara się zawrzeć rady czy sugestie. Jeśli zaś nie jest w stanie wybrać odpowiednich słów - milczy. Zawsze jednak dołoży wszelkich starań, by pomóc. Ceni sobie własną przestrzeń oraz osamotnioną strefę komfortu do której przywykła przez całe życie. Nie przepada za wścibskimi pytaniami, rzadko kiedy mówi o sobie. Ostrożnie dobiera osoby które dopuszcza bliżej, zaś zdobycie jej pełnego zaufania wymaga czasu i starań. Mało komu starcza motywacji. Posiada bystry umysł oraz spore pokłady wiedzy, które nabyła przez całe swoje życie. Nauka od zawsze przychodziła jej z łatwością, bez problemu łączyła teorię z praktyką i chłonęła wiadomości zarówno z osobistych obserwacji, jak i kart rozmaitych książek. W dzieciństwie pragnęła odkrywać świat - niewielka cząstka tej naiwnej ciekawości pozostała z nią do dziś. Prócz tego jednak niewiele pozostało z szczenięcych lat. Choć trzyma się w cieniu i raczej unika dyskusji, nie zawaha się zabrać głosu w ważnej dla niej sprawie, by finalnie postawić na swoim. Próżno jednak szukać u niej głupiej upartości. Nierzadko dla własnego spokoju ducha ustępuje czy stara się wypracować korzystne dla obydwu stron porozumienie. Jest realistką. Uwielbia przebywać na łonie natury - tylko wówczas pozwala sobie na chwilę oddechu i zatracenie się we własnych myślach.
RODZINA: 
  • Sarai [matka] - nie miała z nią najlepszych kontaktów, jednak obydwie darzyły się ciepłym uczuciem. Bywała nadopiekuńcza i usiłowała chronić córkę przed światem. Miała ku temu powody, lecz najchętniej zamknęłaby ją w jaskini. Amaris nie była w stanie tego znieść, co stanowiło powód częstych kłótni.
  • Innis [ojciec] - był bardziej wyrozumiały wobec drogi, którą wybrała córka. Zostawiał jej wolną rękę, choć w zamian oczekiwał, że będzie potrafiła sobie poradzić. Dbał, by zdobyła wszystkie niezbędne umiejętności. Prócz wiedzy, którą zdobyła samodzielnie, to jemu zawdzięcza najwięcej. Łączyła ich silna więź, jednak żadne z nich nie potrafiło tego w pełni okazać czy docenić. Amaris do dziś tego żałuje. 
  • Mira [siostra] - młodsza o niecały rok, narodzona niczym promyczek nadziei dla tej nieszczęsnej rodziny. Od razu stała się oczkiem w głowie rodziców. Co istotne, nie przeszkadzało to ani im, ani Amaris. Kochała siostrę całym sercem, co więcej - ze szczerą wzajemnością. To właśnie z Mirą potrafiła odnaleźć wspólny język. Wciąż za nią tęskni.
PARTNERSTWO: Brak. Nie sądzi, by jej serce kiedyś ponownie zabiło mocniej.
POTOMSTWO: Brak.
APARYCJA:
  • Rasa: Mieszaniec.
  • Umaszczenie: Brown & white.
  • Wysokość: 50 cm wk.
  • Masa: 14 kg.
  • Długość sierści: Długowłosa.
CIEKAWOSTKI: 
  ~ Posiada ogromną wiedzę na temat ziół i roślin, a także wszelakich naparów czy "eliksirów". Posiadając odpowiednie składniki, jest w stanie stworzyć nieomal wszystko - od herbatek owocowych po cudowne lekarstwa czy śmiertelne trucizny.
 ~ Uwielbia zapach frezji.
 ~ Urodziła się z niewielkim znamieniem w okolicy barku. Prawdopodobnie jest to drobna blizna po jakichś komplikacjach w czasie porodu. Był to kolejny element, który przez chorobliwą wiarę we wszelakie zabobony uprzykrzał jej życie.
HISTORIA: Jej rodzinne stado zbudowano na przesądach. Nic więc dziwnego, że podczas szalejącej śnieżycy w czasie nowiu na świat przyszło szczenię, naznaczone zostało z góry wedle zasad panujących przekonań. Co inteligentniejsi nie zwracali na to szczególnej uwagi - dlaczego bowiem moment narodzin czy niewielkie znamię na lewym barku powstałe w sposób zupełnie naturalny miałoby dyktować warunki czyjegoś życia? Wciąż jednak istniała znaczna grupa, która z odrazą spoglądała na maleńką suczkę, której narodziny rzekomo zwiastowały nieszczęście. Amaris dorastała jednak w kochającej rodzinie, zaś dziwne spojrzenia nauczyła się szybko ignorować. A z czasem - unikać. Nie minęło dużo czasu zanim okazało się, iż młoda istotka faktycznie niezbyt pasuje do swojego środowiska. Niektórzy dopatrywali się przyczyn w uprzedzeniach z jakimi musiała się mierzyć nawet pośród rówieśników. Prawda była jednak taka, że Amaris od zawsze bardziej ceniła czas spędzany samotnie. Całymi dniami włóczyła się po lasach czy łąkach. Niestraszne jej były wariacje pogodowe czy późne, nocne pory. Niekiedy przesiadywała również w bibliotece. Wkrótce okazało się, że posiada świetną rękę do roślin. A także eliksirów. Nikt nie był pewien, skąd czerpała swoją wiedzę i umiejętności. Część ze starych ksiąg przekopywanych w dawnych zbiorach, część z własnych eksperymentów... Prawdą było jednak, że jej wywary potrafiły zdziałać cuda. Plotki narastały. Pośród niektórych słychać było stłumione głosy podziwu. Inni zaś zgodnie wybrali jej przydomek - "wiedźma". Amaris coraz bardziej odsuwała się od społeczności, zamykała się w sobie. Odstawała, to fakt. Ale będąc napiętnowaną od urodzenia bynajmniej nie czuła potrzeby socjalizowania się ze stadem. Istniała jednak jedna osoba, która zatrzymywała ją przed wyruszeniem w świat - młoda księżniczka, przyszła przywódczyni stada - Meredith. Jako jedyna pośród szczeniąt nie posiadała żadnych uprzedzeń wobec "małej czarownicy" i uparcie, zgodnie ze swoją ciekawską naturą, dobijała się do serca naszej bohaterki. Udało jej się. Była jedyną istotą, przed którą Amaris nie bała się całkowicie otworzyć. Spędzały razem całe dnie, pomimo szeptów i niezadowolonych głosów. Meredith była odważna, zdecydowana i ambitna - nadawała się idealnie na stanowisko przywódczyni. Co więcej, znała swoje miejsce i stanowczo nie pozwalała innym na rozkazy w jej kierunku. Kiedy zatem pojawiało się coraz więcej głosów skierowanych przeciwko przyjaźni księżniczki z "wiedźmą", oficjalnie, jeszcze przed koronacją, mianowała Amaris królewską medyczką oraz, nieoficjalnie, zielarką, nadając jej jedną z wyższych pozycji w zamku. Nikt bowiem nie śmiał zaprzeczyć jej umiejętnościom. Dni płynęły. Młoda wiedźma wkradała się coraz dalej w królewskie łaski. Szepty narastały. Aż wreszcie przerodziły się w krzyk. W przeddzień koronacji, w dniu równonocy wiosennej, księżniczka znaleziona została martwa w swojej komnacie. Obok niej siedziała nadworna zielarka i medyczka, wpatrzona w młodą Meredith. Wkrótce odkryto przyczynę śmierci - księżniczka została otruta. Morderczyni jednak zniknęła. Na dzień przed wykonaniem wyroku jakby rozpłynęła się w powietrzu. 
 
Ten dzień w jej wspomnieniach jest chłodny i zamglony. Amaris pamięta jedynie, że biegła, ścigana przez duszący powiew śmierci i setki głosów. Nie była pewna, czy istniały naprawdę.
 
AUTOR: Karmel3007 | astralny.dyplomata@gmail.com | Karmel#4994 [Discord]

Od Hebe CD. Mojito

  - Pogrążasz się - potwierdziła otwarcie i zaśmiała się, mimo że jej zdziwienie nie ustało. - Dobrze się czujesz?
Komplementy od przyjaciela były dla niej czymś niecodziennym, czymś do czego nie przywykła. Kiedy jednak zauważyła zażenowanie na jego obliczu, szturchnęła go przyjaźnie i dodała:
- Żartuję. Dzięki za miłe słowa.
Wkrótce wpadli w sieć kolorowych domków i prostych uliczek, gdzie srebrne światło księżyca zostało zastąpione sztucznymi promieniami latarni, które zalewały swym ciepłym blaskiem przechodniów.
- Dawno tu nie byłem - mruknął Mojito i rozejrzał się po budynkach.
- Och, szkoda. Z własnego doświadczenia wiem, że dorosłe życie otwiera w mieście wiele bramek - melodyjny głos Hebe przeszył chłodne powietrze.
- Masz na myśli bramki do alkoholizacji?
Zmarszczyła brwi i popatrzyła z wyrzutem na przywódcę sfory, nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zderzyła się z czymś przez swoją chwilową nieuwagę. A raczej z kimś.
- Hebe? - usłyszała.
Cofnęła się o krok, uniosła swoje spojrzenie i dostrzegła kruczoczarnego wilczura, który wpatrywał się w nią złotymi ślepiami. Och, te zjawiskowe oczy rozpoznałaby wszędzie.
- Uważaj, jak chodzisz - bąknął Mojito w jego stronę.
- Eter! - zamerdała wesoło ogonem, po czym zerknęła na Mojito. - To moja wina. Eterze, to Mojito, o którym ci wspominałam.
Czarny pies spojrzał przelotnie na jasnego samca, po czym wyprostował się i zmrużył oczy, jakby próbował przywołać jakąś myśl.
- Ach - mruknął w końcu. - Ty jesteś tym Alfą Północnych Krańców?
Mojito w odpowiedzi skinął tylko głową.
- Będę leciał - oznajmił i posłał samicy niedbały uśmiech. - Jutro Finn organizuje jakąś popijawę, Hebe. Wpadniesz, prawda?
Zerknęła szybko na swojego przyjaciela z dzieciństwa i położyła po sobie uszy.
- Zobaczę.
Eter obdarzył samca przelotnym spojrzeniem, po czym przekrzywił delikatnie głowę.
- W porządku. Do zobaczenia, mała - rzucił na odchodne.
- Do zobaczenia, duży! - odparła wojowniczo suczka, a w ramach odpowiedzi usłyszała tylko wesoły śmiech.
Patrzyła chwilę za odchodzącym samcem, aż w końcu jej uwaga ponownie skupiła się na samcu Alfa, który odprowadzał czarnego psa nieprzychylnym wzrokiem.
- Coś między wami jest? - zagaił.
Hebe wzruszyła bezceremonialnie ramionami.
- Nic poważnego - odpowiedziała zdawkowo. - To co, co robimy? - uśmiechnęła się do psa, zmieniwszy temat.

Mojito?

Od Davonny CD. Mojito

  Davonna jako swoje i dla swego gościa śniadanie postanowiła przygotować dwie ryby, które zdobyła dzięki Victorii, tutejszej wydrze. Aby ich żołądki doskonale się zapełniły, dołożyła także na zdobione talerze jajka, pozyskane w mieście od jakiegoś dziwnego psa. Na popitkę zrobiła herbatę ziołową. Jej samej ciekła ślinka z pyska, nie mogąc się doczekać, aż skosztuje zrobione przez siebie danie. Miała nadzieję, że Mojito również nie będzie mógł się oprzeć posiłkowi.
  Przyszła ze śniadaniem do salonu, w którym, na fotelu, czekał młody samiec Alfa. Talerze i kubki ułożyła na stoliku, a następnie zasiadła na kanapie, spoglądając na towarzysza.
— Smacznego — uśmiechnęła się, zanim jej towarzysz skosztował przygotowanego posiłku.
— Wzajemnie — samiec odwzajemnił gest, aby po chwili zatopić swe zęby w rybim mięsie.
  Davonna przez moment wpatrywała się w niego, lecz prędko doszła do świadomości i również zaczęła konsumować śniadanie.
  Gdy oboje pochłonęli swoją porcję jedzenia, Davonna poszła posprzątać naczynia, wcześniej zapierając się, że uczyni to sama, kiedy Mojito zaoferował jej swą pomoc.
  Po jakimś czasie znów wróciła do salonu, lecz tym razem nie usiadła na żadnym meblu. Zauważyła, że jej gość był najwyraźniej jakiś zamyślony, a samica chyba zrozumiała, co mogło chodzić mu po głowie.
— Zapewne musisz już wracać do siebie, co? — zagaiła czarna, wskazując wzrokiem na pobliskie okno.
— Zgadłaś. Najwyższa pora — Mojito westchnął, ale za chwilę uśmiechnął się zadziornie, na co lekarka wydobyła z siebie przyćmiony śmiech.
— Nie chce cię zatrzymywać — wyznała, dając po sobie poznać, że średnio zadowala ją ów fakt.
Samica stała przez chwilę z lekko spuszczoną głową, wsłuchując się w metaliczne skrzypnięcie fotela, z którego powstał biały samiec. Mojito stanął przed nią, mając zamiar zapewne się pożegnać. Nim cokolwiek powiedział, Davonna ożywiła się nagle i wbiła wzrok w jego ślepia.
— Może cię odprowadzę? — wytoczyła, a na jej pysku zjawił się delikatny uśmiech. — I tak mam nieco później do szpitala, więc nie będzie to dla mnie problemem — jej uśmiech stał się szerszy.

Mojito?


Od Mojito C.D. Davonny

Obudziły go docierające do niego promienie słońca. Mojito z zamkniętymi oczyma najpierw się przeciągnął, a następnie ziewnął.
— Dzień dobry. — dotarło do jego uszu. Spało mu się tak dobrze, że zapomniał iż nie jest we własnym domu. Podniósł szybko głowę, którą wcześniej ponownie ułożył na jednej z poduszek, otwierając przy tym szeroko swoje błękitne ślepia. Ujrzał stojącą przy oknie Davonnę.
— Hej. — uśmiechnął się, po czym zeskoczył z łóżka i podszedł do niej. — Długo już nie śpisz? — spytał, siadając na podłodze.
— Nie. — odparła krótko. Mojito pokiwał tylko pyskiem ze zrozumieniem. Pomiędzy psami zapanowała cisza.
— Zabawnie wyglądaliśmy w nocy. — przerwał w końcu ciszę. Davonna spojrzała na niego pytająco.
— W jakim sensie? — spytała po chwili. Mojito spojrzał przez okno, widząc tym samym ogromne ilości śniegu, który pojawił się tej nocy.
— Jak yin i yang. — uśmiechnął się, przenosząc swoje błękitne ślepia na lekarkę. — Moja sierść nieskazitelnie biała i twoja czarna jak smoła. — wyjaśnił. Suczka pokiwała tylko pyskiem z uśmiechem. Ponownie zapadła niezręczna cisza.
— Zjesz śniadanie? — zapytała w końcu Davonna, a na jej pyszczku pojawił się szeroki uśmiech. Nie musiała długo oczekiwać na odpowiedź ze strony przywódcy stada, który szybko pokiwał twierdząco pyskiem. — W takim razie idź do salonu, a ja przygotuję nam coś do zjedzenia. — oznajmiła. Mojito zdecydował się posłusznie spełnić polecenie swojej kruczoczarnej towarzyszki i udał się do salonu, gdzie zasiadł w fotelu, w którym spędził prawie cały wczorajszy wieczór w mieszkaniu suczki.
— Na co masz ochotę? — usłyszał z kuchni.
— Nic konkretnego. — odparł. — Zjem wszystko co mi przygotujesz. Na pewno będzie smaczne! — dodał po chwili, a z pomieszczenia, w którym znajdowała się obecnie lekarka usłyszał cichy chichot, który spowodował, że na pysk białego samca wtargnął delikatny uśmiech. Znikł on jednak, gdy Mojito przypomniał sobie dzisiejszą noc. Nie miał bowiem na celu zrobienia nic złego, chciał dodać tylko otuchy swojej towarzyszce. Alfie nie przystoi, ale nikt nie musi wiedzieć poza mną i nią. — powiedział sam do siebie, a do jego uszu dotarł dźwięk stawianych kroków. Po chwili Davonna weszła do salonu z przygotowanym śniadaniem.

< Davonna? >

Od Mojito C.D. Hebe

— Zdecydowanie ci wystarczy. — powtórzył samiec po trójkolorowej, odnosząc przy okazji trunek do miejsca, z którego go wziął. Kiedy wrócił zauważył wpatrującą się w płomienie Hebe.
— A ty co? Pijana już jesteś? — spytał, podchodząc do niej. Suczka przeniosła wzrok na niego. 
— Co ty. — pokiwała przecząco głową. — Ładnie wygląda po prostu kominek w twoim domu. — dodała, ponownie wpatrując się w ogień. 
— Może... — przeciągnął się. — Nigdy nie zwracałem na to uwagi. — położył się obok niej.
— Bo mieszkasz tutaj od urodzenia. — przewróciła oczyma.
— Być może. — mruknął, a między nimi zapadła długa i nieprzyjemna cisza. Mojito ziewnął, spoglądając na swoją towarzyszkę. — Ogrzałaś się? — spytał nagle. Suczka przeniosła swoje bursztynowe ślepia na białego samca, przekrzywiając przy tym głowę w prawo. — Pytałem czy się ogrzałaś? — powtórzył, wstając z miejsca.
— Już dawno. — uśmiechnęła się.
— W takim razie podnoś się. — powiedział, machnąwszy przy tym łapą w górę. Hebe popatrzyła na niego pytająco. — Zabieram cię na nocny spacer do miasta. — wyjaśnił uśmiechając się przy tym. Córka bet nie odpowiedziała mu, jednak posłusznie podniosła się z podłogi i podeszła do niego. W jej oczach wyczytał, że nie ma zamiaru protestować. On sam wiedział, jak bardzo trójkolorowa samica lubiła spędzać z nim czas w mieście. A jeśli nie lubiła, to bardzo dobrze udawała. 
Suczka ominęła Mojito i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. Alfa odwrócił tylko głowę za nią.
— Nie będę na ciebie czekać. — rzuciła, a do uszu białego samca dobiegł dźwięk otwierania drzwi budynku. Uśmiechnął się i szybkim krokiem dołączył do swojej towarzyszki.
Szli więc jak dawniej do miasta. Do tego samego miasta, do którego uciekali od codzienności, nie informując przy tym swoich rodziców. Droga, którą myślał, że już dawno zapomniał, mijała znacznie szybciej niż gdy byli szczeniakami. Dotarło do niego jak bardzo zmienili się od tamtego czasu. Kątem oka spojrzał na oświetloną przez będący tej nocy w pełni księżyc Hebe. Uśmiechnął się, próbując jednak zlikwidować go ze swojego pyska.
— Ładnie dziś wyglądasz. — powiedział, odwracając pysk w jej stronę. — Znaczy... Nie tylko dzisiaj. Ogólnie. — dodał szybko. — Pogrążam się. — mruknął, gdy zdziwiona Hebe spojrzała na niego.

< Hebe? >

Od Davonny CD. Mojito

  Nie czuła się do końca z tym komfortowo. Myślała, że taka bliskość między przywódcą stada, a zwykłą członkinią nie powinna mieć miejsca. Chociaż, jakby tak dobrze się zastanowić, nie robili nic złego, czyż nie? Było to tylko zwykłe wsparcie ze strony Mojito, dlatego czarna samica próbowała się tym aż tak nie przejmować. Byli przecież nieuchwytni dla wścibskich oczu.
  Z każdą minutą przestawała żałować, że obudziła białego psa. Będąc w jego ramionach, czuła się tak bezpiecznie, jakby stworzył wokół niej tarczę, przez którą nic się nie przedrze. Nie miała obaw, że mogłaby dopaść ją jej własna wyobraźnia.
  Była wtulona w jego sierść, jak niegdyś w swych rodziców. Poczuła, jak każdy skrawek jej mięśni gości przyjemne ciepło. Wciągała nosem jego niepowtarzalną woń, co ją tylko bardziej uspokajało. Jej oblicze zdobił delikatny uśmiech, którego jednak nie dało się dostrzec, zważywszy na to, że pysk miała zatopiony w długiej sierści Mojito.
Spokój owładnął jej duszę.
— Dziękuje — wyszeptała niemrawo. Nie była pewna, czy Mojito ją usłyszał, lecz nie chciała już nad tym rozmyślać. Była zbyt przejęta w tamtym momencie.
  Oddech czarnej stawał się coraz bardziej płytki, a zmęczenie dawało o sobie znać. Po jakimś czasie Davonna mocniej wtuliła się w swego towarzysza,  oddając się w objęcia, tym razem, beztroskiego snu.
  Zaskoczeniem dla niej było, gdy po otworzeniu ślepi wciąż znajdowała się w objęciu młodego psa. Spodziewała się raczej tego, że Mojito zostawi ją i pójdzie spać z powrotem na kanapę. Może jemu również zmęczenie dawało się we znaki i po prostu nie wytrzymał i zasnął? Opcja ta wydała się możliwa.
  Davonna bardzo delikatnymi i ostrożnymi ruchami wyswobodziła się z uścisku Mojito. Usiadła na łóżku, z uśmiechem spoglądając na samca. Teraz była pewna, że minionej nocy nie miała żadnych złudzeń. Mojito dla niej wyglądał bardzo uroczo podczas snu. Po chwili spojrzała w kierunku niewielkiego okna. Z zamieci nic nie zostało, no może jedynie gruba warstwa śniegu, która była bardzo dobrze dostrzegalna.
  Przyglądała się odbijającym od białego puchu promieniom słonecznym, czekając, aż jej towarzysz się obudzi.

Mojito?

Od Mojito C.D. Davonny

— Czy mogę pobyć przy tobie przez chwilę? Chce się jakoś uspokoić... — spytała Davonna, patrząc niepewnie na Mojito. Do samca wszystko docierało z opóźnieniem, musiał przetrawić sobie każdą informację na spokojnie. Kiedy przyswoił sobie słowa wypowiedziane przez czarną samicę poczuł się trochę nieswojo. Pies zdecydował się usiąść na chwilę na kanapie. Przetarł umięśnioną łapą zaspane oczy. Nie dało to jednak zbyt wiele. Ziewnął więc tylko. Mrużąc lekko ślepia uśmiechnął się do suczki i poklepał łapą miejsce obok siebie.
— Wskakuj. — dodał, nie widząc reakcji ze strony kruczoczarnej samicy. Początkowo lekko zmieszana Davonna wskoczyła na kanapę, siadając obok Mojito. Samiec zdecydował się położyć, robiąc przy tym miejsce by i ona mogła się położyć na meblu. Lekarka ponownie miała chwilę zawahania, aczkolwiek położyła się obok białego psa. 
— Często tak miewasz? — zagaił przywódca stada, przerywając tym samym niezręczną ciszę panującą pomiędzy nimi. 
— W sensie? — spytała, spoglądając na niego niepewnie. Mojito cicho westchnął. 
— No, te koszmary. — wyjaśnił. — Często cię nawiedzają? — dodał po chwili.
— Stosunkowo. — odparła. — Gdy byłam mała zawsze szłam do rodziców. Oni pomagali mi się uspokoić, przytulali mnie do siebie, ja wtulałam się w ich sierść i spokojnie zasypiałam. — podniosła się. Mojito podążał wzrokiem za jej smukłą sylwetką. Również on usiadł na kanapie. — Przepraszam, że cię obudziłam. Jestem dorosła, powinnam radzić sobie sama z moimi problemami.
— Hej, spokojnie. — uśmiechnął się, kładąc jej łapę na ramieniu. — Nie ma żadnego problemu. Ja też miewałem złe sny. Nawiedzały mnie za każdym razem gdy zrobiłem coś głupiego i rodzice mnie karcili za to. — powiedział, a z jego pyska zniknął uśmiech. — Wtedy sam przychodziłem do rodziców, mama wtedy szła ze mną do mojego pokoju i tam siedziała ze mną tak długo aż sam nie zasnę. — wyjaśnił. — Więc chodź do sypialni, posiedzę z tobą. — dodał, przerywając chwilowo panującą ciszę, wstając przy tym z kanapy.
Udali się więc razem do sypialni suczki.
— No kładź się. — powiedział, wskazując pyskiem na łóżko suczki. Ta posłusznie położyła się na łóżku.
— Usiądziesz obok? Proszę... — szepnęła, a samiec bez większego problemu również wskoczył na łóżko i usiadł tuż obok leżącej lekarki. Widział jak mięśnie suczki delikatnie drżą. Uświadomił sobie, że ten koszmar musiał być naprawdę przerażający. Przemyślenia psa spowodowały jego kolejne ruchy. Położył się obok niej i objął, sprawiając, że suczka wtulała się w jego białą sierść na szyi. Spojrzał na nią delikatnie się przy tym uśmiechając.
— Możesz być spokojna, jestem z tobą. — szepnął jej do ucha.

< Davonna? >

Od Davonny CD. Mojito

  Podniosła się gwałtownie, a z jej pyska wydobywało się ciężkie dyszenie. Czuła, że jej łapy zalała wilgoć, a serce przyspieszyło swe bicie. Z każdą minutą oddech suki stawał się spokojniejszy, gdy uświadomiła sobie, że zaatakował ją tylko zły sen. Wciąż znajdowała się w swoim łóżku, w swoim domu, nic się złego nie działo. Nie zmieniało to jednak faktu, że Davonna odczuwała niepokój. Miała tak za każdym razem, kiedy jej spokojny sen nawiedzał koszmar. Mieszkając jeszcze z rodzicami, zawsze mogła liczyć na ich wsparcie. Mogła wtulić się w ich sierść i zasnąć w świadomości, że jest ona bezpieczna.  Teraz takiej możliwości nie miała. Może dlatego czarna unikała jak ognia nocowania we własnym domu.
  Davonna wiedziała, że nie może trząść się jak osika za każdym razem, kiedy przyśni się jej coś złego. Była gotowa ponownie się ułożyć do snu, w zupełności ignorując swój koszmar, lecz tej nocy wyjątkowo nie potrafiła. Wszystko spowiła ciemność, a w jej obecności nawet zwykły przedmiot nabierał niepokojących kształtów.
Dodatkowo słyszała świst wiatru i dźwięki skrzypienia drewna, co tylko jej strach napędzało.
  Ze zrezygnowaniem ułożyła głowę na poduszce, w nadziei, że zaraz zapadnie w sen. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku. Nachodziły ją same czarne myśli, a strach nieustąpił.
  Zdecydowała się więc powstać z łóżka. Chwilę pokręciła się po sypialni, gdy przypomniała sobie, że przecież nie jest tutaj sama.
  Otworzyła, najciszej jak mogła, drzwi. Porozglądała się po pomieszczeniu i równie cicho, ale szybko jednocześnie, udała się tam, gdzie spał jej gość. Stanęła przy kanapie, wbijając wzrok w okrytego kocem i zatopionego we śnie samca. Mimo iż widok miała ograniczony z powodu ciemności, to przez głowę czarnej przeszła myśl, że przywódca stada wygląda uroczo podczas tej czynności.
  Nie czuła się dobrze z tym, co zamierzała zaraz uczynić. Przybliżyła się odrobinę do niego, chwilę wpatrując się w jego pysk. Wreszcie położyła swoją łapę na jego bark i zaczęła go delikatnie budzić.
— Mojito... — szepnęła, nie przestając trącać białego samca. Gość suczki wiercił się przez chwilę, wreszcie podnosząc delikatnie łeb. Wbił w nią zmęczony wzrok.
— Co się stało? — mruknął nieprzytomnie, najwidoczniej wciąż będąc w szoku po nagłej pobudce. — Jest środek nocy — ziewnął.
— Głupio mi się przyznać, ale miałam niezbyt przyjemny sen i trochę się boje — mówiła niepewnie, patrząc się gdziekolwiek, tylko nie na Mojito. — I pomyślałam... nie, nie powinnam cię pytać o takie rzeczy — zrezygnowała,  odrobinę spanikowana, kręcąc głową. Jak mogła w ogóle dopuścić swój umysł do takiej myśli? Odeszła od samca, chcąc się udać razem ze swoim wstydem do sypialni, lecz zatrzymał ją już nieco bardziej rozbudzony i łagodny głos Mojito:
— Jak już mnie obudziłaś, to dokończ — zachęcił ją.
Davonna wypuszczając powietrze, z powrotem znalazła się przy leżącym na kanapie samcu.
— Czy mogę pobyć przy tobie przez chwilę? Chce się jakoś uspokoić... — spojrzała na niego niepewnie.

Mojito?

Od Hebe CD. Mojito

 Wpatrywała się chwilę w sporych rozmiarów kruka, któremu w dzieciństwie wraz z Mojito niejednokrotnie próbowali uciekać, po czym za sugestią samca Alfa skierowała się do salonu. Podeszła do żarzącego się kominka i położyła leniwie u jego podnóża, czując jak gorący podmuch ognia składa pocałunki na jej zmarzniętym ciele. Wyciągnęła się swobodnie na podłodze i utkwiła swój wzrok w tańczących płomieniach, które zdawały się być tak samo nieposkromionymi, jak jej własna dusza. Poruszały się w sposób nieobliczalny, raz ostrożnie i delikatnie, a za chwilę gwałtownie, zmieniając przy tym barwy i pochłaniając coraz większą powierzchnię drewna. Można by rzecz, że potrafiły hipnotyzować, ciężko było oderwać od nich spojrzenie.
- Hebe? - pytający głos sprawił, że przeniosła swój wzrok na jego właściciela. - Proszę - młody pies podał jej ręcznik, aby następnie zająć się wycieraniem własnej sierści.
- Dziękuję - mruknęła i poszła w jego ślady, lecz znacznie leniwiej.
Zerknęła na niego i zachichotała, kiedy ujrzała jego potarganą fryzurę.
- Hm? - przerwał dotychczasową czynność, aby z przechyloną na bok głową skupić się na swojej towarzyszce.
- Rozczochrałeś się - zakomunikowała, wpatrując się w niego. - Ale... do pyska ci tak - stwierdziła po chwili namysłu.
Opuścił nieznacznie głowę i uśmiechnął się pod nosem, odrzuciwszy ręcznik na bok.
- Chcesz coś do picia? Coś ciepłego? - zapytał i podniósł się z ziemi, gotowy na pójście do kuchni.
- Masz jakiś alkohol? - położyła po sobie uszy, nieco niepewna jego reakcji, samiec jednak skinął tylko głową. - To poproszę.
Opuścił salon bez słowa, a Hebe czekając na niego, rozejrzała się po pomieszczeniu. Nigdy nie miała ku temu specjalnej okazji.
- Piwo, wino czy wódka? - usłyszała zza ściany.
- Wódka! - odparła bez zastanowienia, może nieco zbyt głośno jak na obecność Aegi w domu.
Ona sama nie obawiała się czarnego ptaszyska, jednak co jeśli Mojito miałby zostać skarcony za jej żywiołowe pomysły? Najpierw zafundowała im kąpiel w lodowatym morzu (w środku zimy!), a teraz wybierała jeden z mocniejszych alkoholi.
Jej rozmyślenia przerwał powrót białego samca do salonu. Postawił przed nią butelkę i dwa kieliszki, które już po chwili wypełnił. Chwycili po jednym, po czym duszkiem pochłonęli ich zawartość, uprzednio wznosząc toast za ich przyjaźń.
Suczka wypuściła gwałtownie powietrze z płuc i zerknęła na Mojito, na którego pysku pojawił się delikatny grymas.
- Co to za minka? - roześmiała się promiennie.
- Dziwi mnie, że ty się nie krzywisz - wymamrotał i mlasnął z niesmakiem.
- Pewnie jako Alfa nie za bardzo się alkoholizujesz, co? - uniosła zawadiacko jedną brew, nieustannie goszcząc na swoim obliczu uśmiech.
Nim zdążył odpowiedzieć, chwyciła zdecydowanie szklaną butelkę i bez zawahania zaczerpnęła kilka sporych łyków alkoholu. Odetchnęła głęboko, odsuwając od siebie naczynie i popatrzyła na zdziwionego samca.
- Nie wnikam już w twoją niewzruszoną minę, wolałbym się dowiedzieć, gdzie i kiedy nauczyłaś się pić - wydusił z siebie i pokręcił głową. - Zadziwiasz mnie.
- Kiedy nie mieliśmy kontaktu, zdarzało mi się chodzić do miasta - wytarła pysk łapą i zmrużyła oczy, czując jak niekoniecznie przyjemne ciepło rozchodzi się po jej przełyku. - Poznałam tam parę psów. Ale nie chodzi o Xaviera czy Borysa, moi znajomi są od nich młodsi - podkreśliła. - Kilka razy się z nimi napiłam - rzuciła beztrosko. - Ich zdaniem mam mocną głowę. Ale na dzisiaj zdecydowanie mi wystarczy.

Mojito?

Od Mojito C.D. Davonny

— Chętnie skorzystam z twojej propozycji. — powiedział samiec, uśmiechając się przy tym do wychodzącej z pomieszczenia kruczoczarnej samicy. Suczka odwzajemniła jego gest, po czym zniknęła w kuchni. Pies ponownie został sam w salonie należącym do suki o czarnej sierści. Wpatrywał się więc w okno naprzeciwko fotela. Pogoda nie miała zamiaru odpuszczać, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zaciętej niż mu się to z początku wydawało. 
Po chwili do pomieszczenia wróciła towarzyszka nowego przywódcy stada.
— Proszę. — powiedziała z uśmiechem, podając przy tym koc psu. Mojito również się uśmiechnął, biorąc od lekarki przedmiot. 
— Dziękuję. — odparł, kładąc koc na oparciu fotela. Zapadła chwila ciszy. — Planujesz w ogóle szczenięta? — spytał. Początkowo miał wrażenie, że pytanie było nie do końca na miejscu, ale ostatecznie nic więcej nie dopowiedział.
— Chciałabym być matką. — odpowiedziała samica. — Nie ważne czy miałabym adoptować szczenię czy je urodzić sama. — dodała, po czym ziewnęła. — A ty? — zapytała po chwili milczenia. Samiec spojrzał na nią cicho wzdychając.
— Sam nie wiem... 
— Powinieneś zostawić po sobie następcę. — powiedziała, wpatrując się swoimi ciemnymi ślepiami w białego psa. Mojito ponownie westchnął.
— Niby tak. — mruknął pod nosem. — Może i bym chciał. Wiesz, nigdy nie myślałem nad tym poważniej. Matka coś mi tam marudziła, że muszę mieć przynajmniej jednego potomka. — wyjaśnił. — Nie jest to jednak tak proste, bo następca musi być pierworodnym potomkiem pary alfa, a nie alfy i jakiejś kochanki czy kochanka. Prawo określone w Wielkiej Księdze jest w tym przypadku bardzo restrykcyjne. Inaczej każdy potomek nieślubny mógłby się ubiegać o władzę. — powiedział i ledwo powstrzymał się od ziewnięcia.
— Z jednej strony jest to logiczne. — odparła suka i wstała z kanapy. — Pójdę już spać, a z tego co widzę to ty też jesteś zmęczony. — uśmiechnęła się do białego psa.
— Zgadza się. — zaśmiał się cicho i również wstał, by po chwili położyć się pod kocem na kanapie. Suczka spojrzała jeszcze na Mojito.
— W takim razie życzę ci dobrej nocy. — powiedziała, znikając w swojej sypialni.

< Davonna? >

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette