Od Amaris CD. Cheopsa

     Samica przez krótką chwilę przyglądała się czarno-brązowemu psu. Nieszczególnie podobał jej się przesadnie łagodny ton, którym już po raz kolejny zapewniał ją o bezpieczeństwie. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, jak żałośnie się prezentowała, toteż delikatność z jaką ją traktowano była zapewne wyrazem szczerej empatii i chęci pomocy. Doceniała te gesty bardziej niż odważyłaby się przyznać, chociaż zdecydowanie nie lubiła polegać na dobroci innych. Przez lata zdążyła się nauczyć, że to zjawisko niestabilne, rzadkie i w wielu przypadkach kryjące w sobie drugie dno. Wyjrzała za okno, gdzie nadal szalała śnieżyca. Stłumiła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa na myśl o mroźnym wietrze przedzierającym się przez sierść, o rozpędzonej armii maleńkich śnieżynek, o chłodzie przenikającym aż do kości... Co zresztą miałaby zrobić? Podziękować za gościnę, przeprosić za najście i wyjść? Z pewnością byłby to... Zaskakujący obrót wydarzeń.
     - Dziękuję za propozycję. Przyda się schronienie, żeby przeczekać tę nawałnicę... - mruknęła, po raz kolejny kierując swój wzrok w rozmazany widok za oknem.
      Domniemany doberman, który zdążył już przedstawić się jako Cheops, skinął w odpowiedzi pyskiem. Wymienił jeszcze kilka grzecznościowych formułek z medykiem, po czym stanął przy drzwiach. Samica podniosła się z miejsca, po raz ostatni rozglądając się z utęsknieniem po przytulnym pokoju. Kojąca woń kwiatów przyjaźnie drażniła jej zmysły, ciepło z rozpalonego kominka zdążyło przez ostatnie kilkanaście minut rozgrzać odrętwiałe kończyny, przywrócić czucie w mięśniach. Perspektywa pozostawienia za sobą tego wszystkiego i wyjścia z powrotem na śnieżną zawieję zdawała się samobójstwem. Wiedziała jednak, że opuszcza jedną gościnę na rzecz kolejnej, zapewne równie sympatycznej. Odrzuciła zatem na moment myśli o braku dogodnego wyboru, stłumiła dyskomfort powodowany koniecznością polegania na cudzej życzliwości i skupiła się jedynie na perspektywie nocy spędzonej pod bezpiecznym, ciepłym dachem.
     - Będziesz musiała na nią uważać. To uraz bolesny, ale niegroźny, powinnaś odzyskać znaczną sprawność łapy po kilku dniach. Póki co jednak radziłbym zbyt dużo nie chodzić, nie obciążać jej - Ezechiel spojrzał z uwagą na sukę. - Domyślam się, że jesteś w drodze. Sądzę jednak, iż powinnaś przełożyć jej kontynuację, dopóki rana się nie zagoi. Ta okolica bywa niebezpieczna i zdradliwa o tej porze roku - dodał z powagą.
Amaris pokiwała łbem. Dorzuciła od siebie krótkie, acz szczere podziękowania, a następnie dołączyła do Cheopsa przy drzwiach. Pies spojrzał na nią, jakby chcąc upewnić się o jej gotowości. Zaraz potem otworzył drzwi i wyprowadził ich na zewnątrz, gdzie szalał śnieżny żywioł. Wiatr szarpał ich sierścią, mróz przebijał się przez skórę, śnieg niwelował widoczność. Lodowate powietrze wdzierało się do płuc, oczu, wyciskało łzy i powodowało dreszcze. Przez krótką chwilę Amaris zastanawiała się, jaki spotkałby ją los gdyby została w tamtej grocie. Odtrąciła od siebie te myśli - jeśli dojdzie do wniosku, że zginęłaby, poczucie obowiązku i długu wobec nowo poznanego psa nigdy jej nie opuści. Trzymała się kurczowo widoku jego sylwetki. Szli ramię w ramię. Cheops prowadził pewnie, doskonale znał drogę, choć widać było, że nawet dla niego choćby chwilowe przebywanie na zewnątrz było wyzwaniem. Podróż na szczęście okazała się bardzo krótka - po paru minutach dotarli na miejsce. 

[ Cheops? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette