Samica przez krótką chwilę
przyglądała się czarno-brązowemu psu. Nieszczególnie podobał jej się
przesadnie łagodny ton, którym już po raz kolejny zapewniał ją o
bezpieczeństwie. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, jak
żałośnie się prezentowała, toteż delikatność z jaką ją traktowano była
zapewne wyrazem szczerej empatii i chęci pomocy. Doceniała te gesty
bardziej niż odważyłaby się przyznać, chociaż zdecydowanie nie lubiła
polegać na dobroci innych. Przez lata zdążyła się nauczyć, że to
zjawisko niestabilne, rzadkie i w wielu przypadkach kryjące w sobie
drugie dno. Wyjrzała za okno, gdzie nadal szalała śnieżyca. Stłumiła
dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa na myśl o mroźnym wietrze
przedzierającym się przez sierść, o rozpędzonej armii maleńkich
śnieżynek, o chłodzie przenikającym aż do kości... Co zresztą miałaby
zrobić? Podziękować za gościnę, przeprosić za najście i wyjść? Z
pewnością byłby to... Zaskakujący obrót wydarzeń.
- Dziękuję za propozycję. Przyda się schronienie, żeby przeczekać tę
nawałnicę... - mruknęła, po raz kolejny kierując swój wzrok w rozmazany
widok za oknem.
Domniemany
doberman, który zdążył już przedstawić się jako Cheops, skinął w
odpowiedzi pyskiem. Wymienił jeszcze kilka grzecznościowych formułek z
medykiem, po czym stanął przy drzwiach. Samica podniosła się z miejsca,
po raz ostatni rozglądając się z utęsknieniem po przytulnym pokoju.
Kojąca woń kwiatów przyjaźnie drażniła jej zmysły, ciepło z rozpalonego
kominka zdążyło przez ostatnie kilkanaście minut rozgrzać odrętwiałe
kończyny, przywrócić czucie w mięśniach. Perspektywa pozostawienia za
sobą tego wszystkiego i wyjścia z powrotem na śnieżną zawieję zdawała
się samobójstwem. Wiedziała jednak, że opuszcza jedną gościnę na rzecz
kolejnej, zapewne równie sympatycznej. Odrzuciła zatem na moment myśli o
braku dogodnego wyboru, stłumiła dyskomfort powodowany koniecznością
polegania na cudzej życzliwości i skupiła się jedynie na perspektywie
nocy spędzonej pod bezpiecznym, ciepłym dachem.
- Będziesz musiała na nią uważać. To uraz bolesny, ale niegroźny,
powinnaś odzyskać znaczną sprawność łapy po kilku dniach. Póki co jednak
radziłbym zbyt dużo nie chodzić, nie obciążać jej - Ezechiel spojrzał z
uwagą na sukę. - Domyślam się, że jesteś w drodze. Sądzę jednak, iż
powinnaś przełożyć jej kontynuację, dopóki rana się nie zagoi. Ta
okolica bywa niebezpieczna i zdradliwa o tej porze roku - dodał z
powagą.
Amaris pokiwała łbem.
Dorzuciła od siebie krótkie, acz szczere podziękowania, a następnie
dołączyła do Cheopsa przy drzwiach. Pies spojrzał na nią, jakby chcąc
upewnić się o jej gotowości. Zaraz potem otworzył drzwi i wyprowadził
ich na zewnątrz, gdzie szalał śnieżny żywioł. Wiatr szarpał ich
sierścią, mróz przebijał się przez skórę, śnieg niwelował widoczność.
Lodowate powietrze wdzierało się do płuc, oczu, wyciskało łzy i
powodowało dreszcze. Przez krótką chwilę Amaris zastanawiała się, jaki
spotkałby ją los gdyby została w tamtej grocie. Odtrąciła od siebie te
myśli - jeśli dojdzie do wniosku, że zginęłaby, poczucie obowiązku i
długu wobec nowo poznanego psa nigdy jej nie opuści. Trzymała się
kurczowo widoku jego sylwetki. Szli ramię w ramię. Cheops prowadził
pewnie, doskonale znał drogę, choć widać było, że nawet dla niego choćby
chwilowe przebywanie na zewnątrz było wyzwaniem. Podróż na szczęście
okazała się bardzo krótka - po paru minutach dotarli na miejsce.
[ Cheops? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz