Od Beatrice CD. Lysandra

Dopiero co skończyła opatrywać zranionego w trakcie treningu Coopera. Nie były to może poważne obrażenia, poobcierane łapy i nic więcej, lecz przez towarzyszący jej głód trudniej było skupić się na pracy. Gońca jednak był uprzejmy — mimo tego, że od czasu do czasu, gdy sądził, że ona na niego nie patrzy, dostrzegała na jego pysku zniecierpliwienie, nie pisnął o tym ani słówkiem. Na pożegnanie obdarowała go szerszym niż zazwyczaj uśmiechem, mając nadzieje, że uda mu się odczytać z niego jej niewysłowioną wdzięczność.
Teraz musiała już tylko znaleźć jedzenie. Jakkolwiek długo nie należałaby już do tego stada, wciąż trudno jej było się przyzwyczaić do życia w takich warunkach. Dlatego na polowania udawała się zazwyczaj do miasta, znacznie lepiej szło jej łapanie gołębi czy szczurów niż... czegokolwiek, co można było znaleźć tutaj. Nie chciała też korzystać z zapasów zgromadzonych przez drużynę łowiecką — była ona tak mała, że sanitariuszka nie miała wręcz sumienia, by zabierać z zapasów tego, co złapali. 
Dlatego też padło na jagody. Nie znała się na jagodach, lecz stłumiła w sobie tę świadomość. Jagody to w końcu jagody, czyż nie? Nie musiała znać ich łacińskiej nazwy, żeby móc je wziąć do pyska.
Dosłownie ułamek sekundy po tym, jak włożyła kilka owoców do pyska — nie zdążyła ich nawet dotknąć choć jednym zębem, nie wspominając nawet o połykaniu — coś wpadło w nią z impetem. Przewróciła się, zakasłała, wypluwając z pyska pożywienie, lecz szybko wróciła do pełni świadomości.
Kilka kroków od niej, dysząc po biegu, który właśnie miał za sobą, by tu dotrzeć, stał pies. Samiec. Miał lśniącą sierść czekoladowej barwy, poprzecinanej tu i ówdzie bielą. Najbardziej wzrok przykuwały jednak jego oczy — jedna z jego tęczówek była niebieska jak bezchmurne niebo, druga zaś barwy ciepłego brązu, przechodzącego nieco w miodowe złoto. Zawiesiła się zdecydowanie zbyt długo, wpatrując się w nie.
— Wszystko w porządku? Nie połknęłaś tych jagód? — spytał. Miał w głosie przyjemną chrypkę, która, jak zdawało się Bice, nie była efektem choroby, a charakterystycznym elementem jego barwy.
— Nie połknęłam, ale nie wiem, dlaczego zrobiłeś o nie takie wielkie halo. To twój prywatny krzaczek? — spytała, może niepotrzebnie aż tak kąśliwie. Była głodna, a suczka głodna to w końcu suczka zła.
— To wilcze jagody. Trujące — wyjaśnił spokojnie, najwyraźniej nie przejmując się jej wzburzeniem.
— Aha — mruknęła, nie bardzo wiedząc, co można na to odpowiedzieć. — W takim razie dziękuję za ratunek. Jestem twoją dłużniczką. — Uśmiechnęła się delikatnie.
Już miała się pożegnać i pozwolić, by każde z nich udało się w swoją stronę, gdy ciszę przerwało burczenie jej brzucha, wystarczająco głośne, by dotrzeć do uszu samca.
— Pora znaleźć jakieś jadalne rośliny. Albo po prostu udać się do wspólnego składu żywności — mruknęła, uśmiechając się nieco niepewnie. 
— Chodźmy razem. Będzie szybciej i raźniej — zaproponował, zupełnie nieoczekiwanie dla suczki. — Jestem Lysander — dodał, najwyraźniej uświadomiwszy sobie, że jeszcze się nie przedstawił, wyciągając w jej kierunku łapę.
— Beatrice. — Podała mu łapę. — W porządku, razem weselej. — Uśmiechnęła się lekko. — Szukamy jadalnych roślin czy korzystamy z zapasów?
 
Lysander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette