Dostrzegłszy, że goszczącą u niego samice ogarnia zmęczenie, postanowił zakończyć wypowiedź. Co prawda mógłby powiedzieć jeszcze kilka słów, ale jego dobrotliwe serce nie pozwalało mu na dalsze zmuszanie Amaris do walki z wycieńczeniem. Dlatego też umożliwił jej szanse na zasłużony odpoczynek. Skierował do niej kilka słów, aby następnie zniknąć z salonu, dając samicy całkowity spokój.
Udał się do swej nieszczególnie pokaźnej sypialni, gdyż składała się ona jedynie z równie niewielkiego, acz wygodnego, łóżka. Pierw usiadł na miękkim materacu, pozwalając uwolnić się z odległych zakamarków swego umysłu przemyśleń, chociaż bardziej na miejscu byłoby słowo wspomnienia. Te nie należały do ujmujących, były bardzo cierpkie i niezwykle uciążliwe dla Cheopsa. Codziennie próbował się z nich wyrwać, lecz one bezwzględnie go więziły. Nie był pewien, ile jeszcze wytrzyma z tą jakże zgryźliwą świadomością. Robił jednak, co mógł, by zakopać przeszłość i własne przeżycia najgłębiej, żeby nigdy nie dojrzały światła dziennego. Najlepiej do samych podziemi, do wrót piekielnych, czy w co tam sobie kto wierzył.
Potrząsnął głową, gdy owe myśli zaczynały się robić natarczywe. Wreszcie przegnał je z powrotem do ciemnych zakamarków, próbując zająć umysł czymś innym.
Zatopił głowę w poduszce, a na swoje umięśnione ciało naciągnął pierzynę, dzięki której poczuł błogie ciepło. Przez jakiś czas wpatrywał się w punkt przed sobą, czyli po prostu w gołą ścianę. Gdy poczuł większe znużenie, zamknął ślepia, by za chwilę zatonąć w beztroskim śnie.
Pobudka była spokojna. Cheops otworzył powolutku oczy, spotykając się ze światłem dziennym. Leżał w swym łożu jeszcze przez chwilę, chcąc się bardziej rozbudzić. Osiągnąwszy cel, samiec w końcu podniósł się do pozycji siedzącej, zmierzając wzrokiem do okna, które było naprzeciwko jego łóżka. Pogoda wyglądała na spokojną. Może i panowało delikatne zachmurzenie, a wiatr smagał korony drzew, ale najważniejsze było to, że niebezpieczna nawałnica ustąpiła. Oznaczało to, że obrońca będzie mógł zaprowadzić nocującą u niego samicę do przywódcy.
Wstał więc na równe łapy, rozciągając się odrobinę. Energicznym krokiem ruszył do salonu, w którym gościł suczkę. Stanął u progu wejścia do pomieszczenia, dostrzegając, że Amaris znajduje się jeszcze w fazie snu. Nie sprawiało mu przyjemności to, że najpewniej zmuszony będzie osobiście ją obudzić. Uznał najpierw, że jeszcze poczeka, a żeby wykupić sobie więcej czasu, postanowił przygotować coś sobie i dla niej do jedzenia. Cheops do dyspozycji miał jedynie zioła, gdyż nie wiedząc, że będzie miał jakichkolwiek gości, nie raczył zdobyć mięsa. Miał tylko nadzieję, że Amaris nie będzie to szczególnie przeszkadzało i spożyje z nim posiłek.
Mając przygotowane jedzenie w kuchni, Cheops przekonał się, że chwilowa czynność nie przyniosła żadnych skutków. Amaris wciąż była pogrążona we śnie. Cheops nie chcąc stracić cennego czasu, podszedł do samicy i zaczął ją delikatnie szturchać. Wydało się to przynosić rezultaty, gdyż brązowo-biała suczka zaczęła się odrobinę wiercić. Wydała z siebie mruknięcie, którego Cheops i tak nie zrozumiał. Gdy wbiła w niego swoje dopiero co zbudzone ślepia, Cheops zaprzestał ową czynność.
— Wybacz, że przerywam twój sen, ale nadeszła pora, byś stawiła się u Alfy — zaczął łagodnym tonem. — Zanim to zrobimy, może zjadłabyś śniadanie? Jesteś głodna?
Amaris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz