Obserwowała w milczeniu
przedstawiane kolejno budynki. Dłuższą chwilę wpatrywała się w dom
adopcyjny, skąd zdawały się dochodzić stłumione głosy szczeniąt. Ile
mogło ich tu być, skoro stado liczyło tak niewielu członków? Nie była
nawet przekonana, czy w którejkolwiek rodzinie są obecnie młode, Alfa
nic o tym nie wspominał. Tu jednak wyraźnie ich nie brakowało. Zaraz
potem skupiła uwagę na szpitalu. Posiadała zdolności medyczne, choć
dotyczyły głównie podstawowych zabiegów i przede wszystkim sporządzania
rozmaitych specyfików zdrowotnych. Choć jej zawód zaliczał się w teorii
do sekcji medycznej, nie potrafiła wyobrazić sobie pracy w chłodnych
ścianach ponurego budynku. Skoro zaś miała pracować z roślinami,
przebywanie w szpitalu i tak by się nie sprawdziło. Nie przeniosłaby
przecież całej swej pracowni, zapasów - które zamierzała wkrótce
skomponować - oraz produktów tutaj. Nie sądziła jednak, by ktokolwiek
oczekiwał od zielarki pracy bezpośrednio w tym miejscu.
Wkrótce potem ruszyli do wioski. Teraz, w świetle dnia, miała okazję
przyjrzeć się jej znacznie lepiej. Jak zdążyła zauważyć, była to
niewielka osada rybacka, zapewne opuszczona dawno temu przez ludzi.
Znajdowało się tu wiele drewnianych domków, przeważnie niewielkich, choć
wystarczających, by w razie potrzeby pomieścić niezbyt dużą, psią
rodzinę. Tylko niektóre były zamieszkane, większość stała zupełnie
pusta. Były za to w zaskakująco dobrym stanie - budowano je z myślą o
panujących tutaj srogich warunkach, przez co bez problemu mogły
przetrwać mrozy czy zawieje śnieżne. Zdawałoby się, że północny klimat
niejako je konserwował, pomagał zachować dobrą kondycję. Domy
porozrzucane były nieregularnie. Większość znajdowała się w pewnej
odległości od siebie, dając mieszkańcom odpowiednią ilość prywatnej
przestrzeni. Nieco bliżej, po sąsiedzku, znajdowało się kilka zabudowań w
centrum. Im dalej szli, tym bardziej się przerzedzały. Amaris
rozglądała się w poszukiwaniu czegoś interesującego, czegoś, co dałoby
jej komfort i kawałek własnej, wyjałowionej ziemi. Każdy kolejny dom
wydawał się jednak stworzony dla... Kogoś innego. Oczywiście, przecież
tak właśnie było, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w każdym z nich
powinna mieszkać szczęśliwa rodzina, chętna do sąsiedzkiego towarzystwa
czy życia pośród zgranej społeczności, której teraz i ona stała się
częścią. Wiedziała, że musi się dopasować, ale...
– Czego szukasz? – Cheops jakby odczytał jej myśli i odezwał się. – To znaczy, jeśli chodzi o dom.
– Sama nie wiem – mruknęła. – Czegoś małego. Własnego. Gdzieś na uboczu.
– Chyba wiem co masz na myśli – odparł z lekkim uśmiechem, zaś w jego oku pojawił się tajemniczy błysk. – Chodź ze mną.
Suczka przez krótką chwilę spoglądała na niego w milczeniu, po czym bez
słowa ruszyła jego śladem. Szli po wydeptanych ścieżkach, jednak kilka
minut później pozostawili je za sobą - ponownie jak wioskę. Kierowali
się w stronę lasu, brnęli przez świeżą, głęboką warstwę śniegu i
milczeli. Trudno było o rozmowę w takich warunkach. Wreszcie minęli
pierwsze drzewa, przekraczając niepisaną barierę. Nie szli daleko -
ledwie kilka kolejnych metrów. Właśnie tu, niedaleko w leśnym
królestwie, ukazała się przed nimi niewielka, drewniana chatka. Była
znacznie mniejsza od domków w wiosce, idealna dla jednej osoby. Wydawało
się, że opuszczono ją znacznie wcześniej niż resztę zabudowań. Cheops
pierwszy wszedł po trzeszczących schodkach na mały ganek, po czym pchnął
łapą drzwi. Zajrzeli do środka. Budynek składał się z głównego
pomieszczenia z małą wnęką kuchenną, niewielkiej sypialni, drobnego
pokoiku służącego zapewne za schowek oraz łazienki. Czas wyrył na nim
swe piętno w postaci zniszczeń, spróchniałego drewna, wilgoci i
przeciekającego dachu, przez który do środka dostało się trochę śniegu.
– Wymaga sporo pracy, ale... – odchrząknął samiec, jakby nieco speszony.
– Jest idealna – przerwała mu odruchowo Amaris pozornie beznamiętnym
tonem, w którym kryła się jednak ledwie zauważalna nuta zachwytu.
Wiedziała, że oto stoi na progu swojego domu.
[ Cheops? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz