Obserwował tylko cały proces, który miał sprawić, aby łapa suczki powróciła do wcześniejszej sprawności. Podpatrywał wyuczone ruchy Ezechiela, które budziły w nim wielki podziw dla tej postaci. Starszy od niego pies był niezwykle dobry w swym fachu, dobrze o tym wiedział, gdyż nie raz (po treningach w koszarach, gdyż właśnie podczas nich wojskowi dorabiali się najczęściej urazów) mógł liczyć na jego uzdrowicielską łapę. Dodatkowo od innych członków mógł usłyszeć przychylne opinie na jego temat.
W tamtym momencie Cheops również zastanawiał się, co później uczyni z młodą samicą. Dumał, czy pozwoli jej po prostu odejść i wyrzuci ją ze swych wspomnień, czy też lepszym rozwiązaniem będzie zaprowadzenie jej do Alfy. Przywodząc w myślach postać swego przywódcy, Cheops spojrzał na pobliskie okno, za którym wciąż, w najlepsze szalała nawałnica. Stawianie nowo przybyłej w taką pogodę, w dodatku o tak później porze, przed oblicze Alfy byłoby nieroztropnym posunięciem. Miał jednocześnie świadomość, iż psy, które odważyły się przekroczyć granicę stada, musiały rozmówić się z przywódcą i wyjaśnić swój pobyt. Ale Cheo nie musiał czynić tego od razu, czyż nie? Stwierdził, że ta sprawa może zaczekać do jutra, gdyż znaleziona przez niego samica nie wydała się kimś, kto ma nie czyste zamiary.
Opatrywanie zranionej kończyny minęło szybko, wszak rana samicy okazała się tylko niegroźnym skaleczeniem. Z jej pyska uwolniły się słowa podziękowania, a następnie wypowiedziała do obu samców swe imię, które brzmiało Amaris. Przez umysł Cheopsa przeszła myśl, iż miano brązowo-białej samicy bardzo pasuje do jej postaci.
— Ezechiel — starszy samiec odezwał się pierwszy. Zaraz po tym samica skinęła na lekarza łbem, pokazując mu zapewne, iż przyswoiła jego słowa, po czym spojrzała na obrońcę. Pies w typie dobermana zrozumiał, że teraz on musi podać swe imię.
— Cheops, miło mi — na jego oblicze zawitał delikatny uśmiech. Zniknął on, kiedy swoje spojrzenie z Amaris przeniósł na medyka. — Możemy pomówić? — zapytał, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie chciał, aby Amaris, jak na razie, była świadkiem ich rozmowy.
— Oczywiście — Ezechiel pokiwał głową, gestem łapy zachęcając obrońcę do udania się do pomieszczenia obok. Gdy zostawili samicę, Cheops postanowił przejść do wyjaśnień:
— Jej łapa jest na tyle sprawna, abym mógł ponownie przeprowadzić ją przez tę wichurę? — wskazał głową na pobliskie okno, patrząc się wyczekująco na Ezechiela. — Musi pomówić z Alfą — mruknął.
— Myślę, że tak, aczkolwiek będzie musiała poruszać się ostrożnie, żeby rana nie została dotkliwiej uszkodzona — wytłumaczył medyk. Cheops skinął łbem ze zrozumieniem.
Gdy obrońca wszystko sobie ustalił z medykiem, powrócili oni do pomieszczenia, gdzie to Amaris miała okazję gościć. Przypominający dobermana samiec zbliżył się do brązowo-białej suki. Zamierzał wyjawić jej swą prośbę lub, jak kto woli, propozycje. Nie był pewien, czy suczka okaże jakiekolwiek chęci do tego, by pozostać w zupełnie jej obcym miejscu z równie nieznanym psem. Miała przecież prawo, aby mu nie ufać, podobnie jak on jej. Zważywszy jednak na nie sprzyjające warunki do jakiejkolwiek podróży, samiec liczył na to, że Amaris przyjmie jego gościnę.
— Panuje taka zasada, aby nowo przybyłych na terenach stada zaprowadzać do przywódcy — zaczął, spotykając się z nieco niechętnym spojrzeniem nowo poznanej samicy. — Nie jest to nic groźnego, chcemy po prostu, aby samiec Alfa wiedział o twojej wizycie w Północnych Krańcach. Oczywiście nie uczynię tego dzisiaj, patrząc na obecną pogodę. Co byś powiedziała, aby spędzić noc w mojej chacie? Znajduje się ona niedaleko — wystąpił z propozycją.
Amaris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz