Dzieciństwo przebiegło przed oczętami księżniczki Gamm (teraz już lekarki) niczym pędzący, najszybszy na świecie pociąg. Skończyła się ta beztroska i błogie chwile spokoju. Teraz nadeszła praca, nowe wyzwania i samodzielne podejmowanie decyzji.
Szczerze Davonna trochę tęskniła za byciem małą kluską, jednak szybko pogodziła się z rzeczywistością. Nie chciała się smucić, wolała cieszyć się życiem, ile tylko będzie mogła.
Stanowisko zdecydowanie napawało ją radością i częściowym spełnieniem (nie ukrywajmy, że mimo młodego wieku suka marzyła o własnej rodzinie, stąd to "częściowe spełnienie"). Szpital był jej drugim domem i dosłownie i w przenośni. Davonna już miała na swym koncie kilka przespanych nocy we własnym gabinecie. Było to głównie spowodowane tym, że serce czarnej wypełniało się pustką za każdym razem, gdy powracała do wybranej przez siebie chatki. Jakoś nie potrafiła znieść tej ciszy czyhającej na nią. Od szczeniaka była przyzwyczajona do ciągłych odgłosów domowników, a kiedy została tego pozbawiona, czuła się taka opuszczona. Jak świeczka pozostawiona wśród ciemności, w której już dawno nikt nie odważył się zagłębić. Dlatego spędzała większość dni w szpitalu, tam miała ciągły kontakt z innymi psami. Mogła być także blisko brata, którego niezwykle jej brakowało.
Ostatni raz pochyliła się nad dokumentami, które wypełniała. Mimo iż do większości papierkowa robota nie przemawiała, Davonnie sprawiało to przyjemność. Oczywiście wolałaby teraz zajmować się pacjentem, ale nie było dla niej trudnością, aby przysiąść przy dokumentach, w końcu same się nie uzupełnią.
Na koniec uporządkowała swoje stanowisko pracy lub jak kto woli, biurko. Papiery ułożyła na jego rogu w niewielką kupkę, a wszelkie przybory do pisania umieściła w pojemniku, przy dokumentach. Mogła już opuścić swój gabinet.
Nie zamierzała jednak jeszcze opuszczać budynku, na to było za wcześnie. Wolała zostać jak najdłużej. Może akurat potrzebna będzie pomoc, nie mogła być nieobecna.
Pozostało jej tylko bezcelowe przemierzanie korytarzy. Momentami spotykała kogoś z personelu i oferowała swą pomoc, dzięki czemu mogła zabić powoli uwalniającą się nudę. Ale ona i tak w końcu zaczęła się udzielać Davonnie. Czarna wreszcie, lecz z nie małym trudem, zdecydowała się wrócić do domu.
Powolutku zmierzała do wyjścia, ale zatrzymała się gwałtownie, gdy mignęła jej gdzieś biała sierść. Od razu ruszyła tam, gdzie ujrzała ową postać. Samicy sekundy nie zajęło nawet rozpoznanie śnieżnobiałego samca, który kroczył przed samicą i rozglądał się po wnętrzu szpitala.
— Mojito! — zawołała trochę zbyt entuzjastycznie niż zamierzała. Nowy przywódca odwrócił się do zbliżającej się samicy odrobinę zaskoczony. Davonna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak dawno się z nim nie widziała. Co prawda uczestniczyła podczas jego koronacji, ale tamtego dnia nie zamieniła z nim ani jednego słowa. Była ciekawa jak się trzyma jej dawny znajomy. — Co cię do nas sprowadza? — zapytała już spokojnym tonem, mając nadzieję na chwilową pogawędkę z nowym Alfą stada.
Mojito?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz