Od Erato CD. Concorde'a

   To spojrzenie, pełne wyższości, którą w tym momencie zapewne czuł, ten uśmieszek, który jej posłał, gdy odchodził w kierunku ćwiczących wojskowych - to wszystko sprawiło, że Erato po raz pierwszy w swoim życiu poczuła, jak to jest kogoś nienawidzić, szczerze kimś gardzić. Miała ochotę wykrzyczeć mu w pysk, że za nieco ponad rok będzie o wiele wyżej niż on - ona miała być Betą, a on? On mógł co najwyżej wypruwać sobie żyły, by do czegokolwiek dojść, może za kilka lat zastąpić matkę na stanowisku generała. Ale wtedy to zrozumiała - to ona była tą głupią! Betą miała zostać tylko i wyłącznie dlatego, że jej ojciec kilka lat wcześniej zapracował sobie na tak ważne w sforze stanowisku. Mogła się uczyć, by być jak najlepszym zwierzchnikiem wojsk i zastępcą Alfy, to zresztą planowała robić przez całe swoje życie, aż do momentu oddania tych zaszczytów własnemu potomkowi, a może jeszcze dłużej, lecz to nie znaczyło w zasadzie nic - jeśli Concorde rzeczywiście miał starać się objąć stanowisko po swej matce, wymagało to od niego więcej pracy niż ona miała przed sobą.
   - Tato - odezwała się, zanim zdążyła ugryźć się w język - czy i ja mogę towarzyszyć wojskowym w treningu?
   - W porządku - skinął łbem, nieco niepewnie. - Uważaj na siebie, Erato. I nie daj się sprowokować - dodał nieco ciszej, kiwając lekko łbem w kierunku, w którym chwilę wcześniej odszedł Concorde.
   - Dobrze, tatusiu. Dziękuję - uśmiechnęła się promiennie i ruszyła w kierunku biegających w koło psów.
   Znała już to ćwiczenie, choć do tej pory jedynie przyglądała mu się z boku - był to bieg na wytrzymałość. Nie chodziło w nim o to, jak szybko się biegło (choć należało utrzymać stałe tempo), lecz jak długo się wytrzymywało w biegu. A Concorde, który po chwili do niej dobiegł, robił to zbyt szybko.
   - Ale jesteś wolna - syknął, zwalniając nieco, by nie wyminąć jej od razu. Najwyraźniej chciał się jeszcze na niej pastwic. Ale ona wiedziała swoje.
   - A ty niemądry - mruknęła, choć na tyle cicho, że syn Erydy nie był w stanie tego usłyszeć. - Jeszcze zobaczymy, komu pójdzie lepiej - dodała głośniej, jedynie na chwilę zerkając na Concorde'a. Ten, usłyszawszy to, prychnął i przyspieszył.

Concorde? 

Od Hebe CD. Mojito

Utkwiła wzrok w tafli wody, w której odbijało się nocne niebo i światło księżyca.
Przeciwieństwo dnia.
Czy jeśli wskoczyłaby do tej nocnej zatoki, czułaby się, jakby pływała pośród otchłani nocnych nieboskłonów zamiast wody? Przekrzywiła delikatnie głowę, wyobrażając sobie to uczucie i gdzieś w głębi duszy obiecując, że niegdyś, gdy będzie już nieco starsza, popływa pod osłoną gwiazd.
Nie dała jednak rady zatracić się w swych marzeniach, bowiem dotarł do niej głos towarzysza, wyrywając ją tym samym z zamyślenia.
Spojrzała z boku na Mojito, który zadarł głowę do góry, aby przyjrzeć się ciemnym firmamentom.
- A co ty na to żeby zostać na noc w mieście?
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, w ciszy. Musiał czuć na sobie jej spojrzenie, jednak tym razem nie postanowił go odwzajemnić. Po prostu czekał.
Zdawszy sobie sprawę, że nieco zbyt długo się w niego wpatruje, spuściła swój wzrok, aby po chwili pobłądzić nim dookoła. Po nocnym niebie, po drzewach, po wodzie.
Zastanawiała się nad odpowiedzią ze spokojem na pyszczku, choć wewnątrz była naprawdę rozdarta.
Czy to nie byłoby już zbyt duże przekroczenie granic?
Wiedziała, że tak.
Ponadto jeszcze nigdy nie spędziła nocy sama. W dodatku w mieście.
Zawiodłaby rodziców, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
A jeśli by odmówiła, zawiodłaby jego, prawda?
W pewnym momencie zorientowała się, że tym razem to on utkwił w niej swe spojrzenie, przez co poczuła swego rodzaju presję do odpowiedzenia mu.
Zerknęła na niego i uśmiechnęła się uprzejmie, ale dobrze wiedziała, że za tą uprzejmością kryła niepewność i zmieszanie.
- W porządku, możemy zostać - odmruknęła wreszcie, po czym spuściła głowę.
Była niewdzięczna wobec rodziców. Wobec matki, która straciła swoich i zapewne dałaby naprawdę wiele, aby ich mieć, a Hebe naginała zasady i wystawiała na próbę cierpliwość, zmartwienia pary Beta.
Ale jednocześnie lubiła Mojito, pragnęła nowych doświadczeń, a zostanie na noc w mieście mogło być jednym z nich. Jej dusza tego pragnęła.
Zacisnęła na chwilę powieki, jakby to mogło pomóc jej wypędzić zmartwienia, po czym przechyliła się do tyłu i opadła na grzbiet.
Wierciła się przez chwilę, aż w końcu znalazła wygodną pozycję i skupiła się na obserwowaniu gwiazd.
- Ładne dziś niebo, co? - zagaił Mojito i po chwili poszedł w jej ślady, kładąc się na plecach.
Taka pozycja przynajmniej pozwalała patrzeć na niebo, nie narażając się na ból karku, Hebe nie dziwiła się więc, że również z niej skorzystał.
- Piękne - przyznała cicho. - Widzisz Wielki Wóz? Akurat nie zasłaniają go chmury - wyciągnęła przed siebie łapę i zaczęła wskazywać gwiezdne punkty.
Zerknęła na niego. Zmarszczył tylko brwi, więc domyśliła się, że nie dostrzega konstelacji. Być może z jego perspektywy któreś z ciał niebieskich przysłaniane były przez chmury, które dopiero co odsłoniły asteryzm.
- Chodź, przysuń się - posłała mu szerszy niż poprzednim razem uśmiech i szturchnęła, aby zrobił to, o co go poprosiła.
Wtedy łatwiej byłoby mu pośledzić jej łapę wskazującą pojedyncze gwiazdy, które razem tworzyły Wielki Wóz.

Mojito?

Od Mojito C.D. Hebe

Ojciec Concorde'a... Owszem, Mojito nigdy nie widział wilczego szczenięcia w towarzystwie psa, który mógłby być jego ojcem. Najczęściej widywał go z matką [nie licząc momentów gdy szczenię przebywało samo lub w towarzystwie drugiej córki bet]. Miało to jakiś sens.
Mojito zatrzymał się w końcu nad fiordem i usiadł, wpatrując się w wodę, która w dzień jest błękitna i widać niemal dno. Czekał aż dołączy do niego jego towarzyszka. W końcu doczekał się. Suczka nie widząc go [on sam nie wiedział dlaczego go nie zauważyła, ale wmawiał sobie, że to przez otaczającą ich ciemność] wpadła na niego, sprawiając, że białe szczenię nieznacznie przechyliło się na bok i kątem oka spojrzało na brązowo-białą.
— Wybacz. — powiedziała tylko i usiadła tuż obok niego. Mojito nic nie odpowiedział, skierował po prostu wzrok na taflę wody. Ledwo było w niej widać zarysy ich sylwetek. Odbijał się w niej księżyc oraz gwiazdy. Mojito zaprzątał sobie głowę psem nazwanym przez drugiego Borisem... Zainteresowała go postać ojca Concorde'a, najstarszego ze szczeniąt w sforze. Chciał się dowiedzieć dlaczego matka wilczego szczenięcia, generał w stadzie nie jest z nim? Dlaczego nie tworzą takiej rodziny jak choćby matka Mojito i jego ojciec. Przyszły alfa spojrzał na Hebe, która podobnie jak on przed chwilą wpatrywała się w taflę wody, a dokładniej w księżyc odbijający się w niej.
— Hebe... — przeciągnął, wyczekując reakcji suczki. Ta tylko mruknęła w odpowiedzi, dając mu przy tym znać, że może kontynuować swoją wypowiedź. Mojito odchrząknął tylko. — Wiesz coś jeszcze o tym psie? — zapytał, a Hebe przeniosła swoje spojrzenie na niego.
— A czemu? — spytała zdziwiona. Mojito wzruszył tylko ramionami. — Swoich rodziców spytaj, może oni będą coś więcej wiedzieć jak cię to aż tak interesuje. — wyjaśniła. 
Dalej siedzieli w ciszy, patrząc w niebo pełne gwiazd. Mojito nie do końca wiedział jak ruszyć rozmowę z samiczką. Wolał więc siedzieć w milczeniu, licząc na to, że to ona zacznie rozmowę. Nie chciał powiedzieć czegoś czym mógłby zrazić ją do swojej osoby. Mimo iż tego nie pokazywał, zależało mu na tej relacji i wbrew wszystkiemu zrobiłby wszystko o co ona by go poprosiła. Jednak nie chciał aby ona o tym wiedziała. Wolał mówić mało i stopniowo dawać się poznawać swojej towarzyszce. 
Nie potrafił jednak dłużej wytrzymać w milczeniu. Przeniósł wzrok na jej pyszczek. Musiał solidnie wytężyć wzrok, ponieważ nad brzegiem fiordu nie było żadnych latarni znajdujących się w miarę blisko, które mogłyby ich rozświetlić.
— Jak myślisz... Już nas szukają czy jeszcze się nie zorientowali? — uśmiechnął się zadziornie gdy Hebe spojrzała na niego. 
— Nie wiem. — wzruszyła ramionami, delikatnie się przy tym uśmiechając do przyszłego przywódcy stada.
— A co ty na to żeby zostać na noc w mieście? — swój wzrok skierował na rozgwieżdżone, nocne niebo, wyczekując odpowiedzi córki bet na jego propozycję.

< Hebe? >

Od Rowana CD. Lily

  Rowan miał szczęście do znajdowania towarzystwa, ponieważ pojawiało się ono, kiedy samiec akurat tego najmniej chciał. Przez jakiś czas był skazany na nowo poznaną suczkę, która przedstawiła mu się mianem brzmiące Lily.
Nie rozumiał, dlaczego chciała mu towarzyszyć, jednak kiedy zapewniła, że później go opuści, Rowan starał się jakoś tolerować jej obecność. Liczył, że droga minie im w ciszy, ale towarzysząca mu samica najwyraźniej była innego zdania. Próbowała z nim nawiązać rozmowę, podczas której owczarek w ogóle się nie odzywał. Chciał dać jakoś Lily do zrozumienia, że nie należy on do towarzyskich psów.
  W końcu po prostu miał już dość i pragnął już tylko jakoś pozbyć się przypominającej charta samicy.
- Znalazłem, a teraz możesz mnie zostawić w spokoju - nie powstrzymywał warknięcia. Odwróciwszy od niej wzrok, oddalił się trochę, siadając na chłodnej ziemi.
- To do zobaczenia - usłyszał tylko głos byłej towarzyszki oraz dźwięk kroków. Rowan jedynie mruknął coś, co najpewniej miało być słowami pożegnania, po czym westchnął z ulgą. W końcu mógł pobyć sam.
  Samiec przymknął ślepia, wsłuchując się w odgłosy natury. Delikatny i chłodny wiatr bawił się jego sierścią, na co kąciki ust psa unosiły się lekko. Malutkie kępki trawy za pomocą zimnego podmuchu, obijały się o jego łapy, które nieco ubrudzone były od ciemnej ziemi. W jego wnętrzu zaczynała panować harmonia, spokój, który tak rzadko u niego gościł.
  Nie był pewny, ile czasu tutaj spędził. Wiedział jednak, że nastaje pora, aby zacząć zbierać się do swej chatki. Powoli więc ruszył powrotną trasą, będąc zadowolonym ze swej podróży. Schodząc ze zbocza, dostrzegł w oddali jakąś postać. Owczarek miał wrażenie, że już gdzieś widział tą sylwetkę oraz ubarwienie. Jego przeczucia okazały się pewne, kiedy znalazł się w pobliżu znajomej istoty.
- To znowu Ty? - Wypalił obojętnym tonem, nie wiedząc, czy zaraz opanuje go złość, czy inna negatywna emocja. - Należysz do stada, czy jak? - Zapytał, o dziwo spokojnie.

Lily?

Od Hebe CD. Mojito

Pokiwała powoli głową w odpowiedzi na propozycję następcy Alf, ale nie ruszyła się z miejsca. Stała pośród mroku, wpatrując się w dal, tam gdzie z zasięgu jej wzroku zniknęły miejskie psy.
- Wiesz kto to był? - rzuciła cicho, lecz nie obdarzyła Mojito spojrzeniem.
- Być może wiem, ale czy zechciałabyś mnie upewnić? - rzucił z nutą zadziorności w głosie, co sprawiło, że na jej pyszczku mimowolnie pojawił się cień uśmiechu. Czasami lubiła to, jak na nią oddziaływał.
Jeszcze chwilę przyglądała się ciemności przerywanej przez ciepłe światło pojedynczych latarni, nieco zamyślona, aż w końcu spojrzenie jej piwnych oczu spoczęło na towarzyszu. 
- Ojciec Concorde'a. Moi rodzice go kojarzą, nie sądzę, aby odważył się cokolwiek nam zrobić. Mama mówiła, że jeszcze przed moimi narodzinami, pomógł w mieście znaleźć farbę do pomalowania jej domu - dodała, choć zapewne informacja ta była całkowicie zbędna Mojito.
Skinął on tylko głową, dając jej znać, że przyswoił rzucone przez nią słowa, po czym po prostu w ciszy jej się przyglądał. Czuła się nieco zaskoczona, że nie ponaglał jej, aby szli już dalej, a w ciszy czekał, dając jej swobodę. To ona pierwsza zarządziła dalszą wędrówkę, czując się nieco skrępowaną milczeniem oraz spojrzeniem towarzysza.
- Chodźmy. Poszli sobie - zagadnęła i posłała mu nie do końca szczery uśmiech, a właściwie jego pomrokę.
Bez zastanowienia ruszyła przed siebie, wprost w paszczę ciemnego miasta oświetlanego przez nienaturalne światło. Zapomniała już nawet o tym, że jej rodzice nawet nie wiedzieli o jej nocnym wypadzie z przyszłym przywódcą stada. A może pamiętała, a po prostu zignorowała fakt, że prawdopodobnie przysporzy swej rodzinie nieco niepokoju? Zignorowała fakt, że rodzice zapewne nie byliby zbyt chętni, aby puścić ją do miasta o tej porze dnia?
Czy to Mojito miał na nią taki wpływ? Czy to on złamał jej naturę, naturę posłusznej córki?
Czasami sama zadawała sobie to pytanie, ale chyba nie była w stanie na nie jednoznacznie odpowiedzieć (choć zdawało się, że w głębi duszy doskonale zna odpowiedź), może po części nie chciała lub nie było to jej potrzebne.
Następca Alf pragnął, aby czasami postępowała wbrew woli swoich rodziców, a ona zazwyczaj tak też robiła. Niektórzy mówili, że dla niego.
Uniosła wzrok znad swoich łap podgryzanych przez ciemność nocy i zerknęła na niego oczyma zamglonymi przez zamyślenie. Poczuł na sobie jej wzrok, przynajmniej tak wywnioskowała, bowiem popatrzył na nią nieco z góry.
- Coś nie tak? - przekrzywił lekko głowę.
- Hm? - mruknęła, ale nie potrzebowała na to odpowiedzi. Pokręciła lekko głową, jak to robiła spora część społeczeństwa chcącego wyrwać się z objęć własnych myśli i oderwała od samca wzrok, aby pobłądzić nim po nocnym otoczeniu. - Wszystko okej. Trafisz nad fiord? - zmieniła temat. - Chyba po ciemku nie orientuję się zbyt dobrze w mieście. Nawet w dzień jest ciężko - uśmiechnęła się, jednak bardziej do siebie niż do niego.
- Właściwie to już trafiłem - Mojito przez chwilę jeszcze zachował powagę, jakby zastanawiał się, czy z Hebe naprawdę wszystko okej, ale już po chwili zadarł dumnie podbródek do góry i uśmiechnął się zawadiacko. - Wyjdziemy zza tego rogu i będziemy na miejscu.
Przytaknęła, nie poczuwszy zobowiązania do skomponowania jakiejś bardziej rozwiniętej wypowiedzi i odchyliła łebek do tyłu, aby przyjrzeć się rozgwieżdżonemu, gdzieniegdzie pokrytemu lekkimi chmurami niebu. Gdzieś z tyłu głowy miała tylko cichą nadzieję, że nie wpadnie na Mojito, nie straci równowagi, czy się nie potknie.

Mojito?

Od Davonny CD. Mojito

  Droga dwójki szczeniąt minęła w ciszy, a dla Davonny trwała nawet dość szybko. Czarnej suczce raczej milczenie nie przeszkadzało, wciąż bowiem była trochę nieśmiała i nie miała pojęcia, jak mogłaby zagaić rozmowę ze swym towarzyszem. Miała cichutką nadzieję, że księciu Alf ów cisza jakoś szczególnie nie dała się mu we znaki, co młoda mogła trochę wywnioskować po jego zachowaniu. Może on również był małomówny tak jak ona?
  Czarna dołączyła do białego samczyka, który leżał na grzbiecie i obserwował nocne niebo. Na początku chwilkę siedziała, ale szybko poszła w ślady Mojito. Powoli ułożyła się na grzbiecie, szybko uznając, że ta pozycja jest zdecydowanie wygodniejsza do spoglądania w niebo, nieważne o jakiej porze.
  Młoda błądziła spojrzeniem po podniebnej konstelacji, próbując doszukać się jakiegoś kształtu, z którym podzieliłaby się ze swoim białym towarzyszem. Co jakiś czas przenosiła wzrok na następcę Alf, chcąc przekonać się, czy samiec w jakiś sposób się nie nudzi, gdyż nie była pewna, czy takie rzeczy go interesują.
  - Zobacz! - okrzyknęła wesoło Davonna, unosząc łapę ku górze. - Te gwiazdy układają się w latającego ptaka - oznajmiła, spoglądając na przyszłego Alfę. Mojito chwilę wpatrywał się w miejsce, które wskazywała księżniczka Gamm. Przekrzywiał łebek i mrużył ślepia, chcąc ujrzeć kształt.
- Widzisz? - Zapytała suczka, przemieszczając łapę po niebie, "łącząc" punkty. Mojito po krótkim przyjrzeniu się, skinął twierdząco głową, a po chwili zaczął wędrować wzrokiem po niebie, najpewniej chcąc samemu odnaleźć jakiś kształt.
- A tam widać niedźwiedzia - rzekł po chwili, tak samo jak Davonna, wskazując łapą w miejsce, gdzie ujrzał ów kształt. Czarna z delikatnym uśmiechem pokiwała łebkiem, dając towarzyszowi do zrozumienia, że również udało jej się go dostrzec.
  Reszta czasu minęła szczeniętom na tej czynności. Davonna w głębi duszy cieszyła się, że udało jej się w jakiś sposób przerwać pomiędzy nimi ciszę. Co prawda nie wymieniali między sobą jakoś bardzo rozwiniętych zdań, ale młodej to wystarczało.
  Jednak podejrzany dźwięk obudził czujność Davonny. Usłyszała osuwające się kamyczki, przez co od razu pomyślała, że ktoś tutaj może kroczyć. Spojrzała w zatopioną w mroku przestrzeń, dostrzegając w nim jakiś ciemniejszy punkt.
- Mojito - szepnęła suczka, podnosząc się do pozycji siedzącej, nie odwracając wzroku od ciemnego punktu.
- Hm? - Mruknął biały samczyk, spoglądając na Davonnę pytającym spojrzeniem.
- Tam coś jest - odparła drżącym głosem i ostrożnie wskazała towarzyszowi podejrzany punkt.

Mojito?

Od Lily C.D. Rowan

Ruszyła powoli, patrząc pod łapy, aby chociaż stwarzać pozory ostrożnej i myślącej o bezpieczeństwie. Kiedy zeszła z półki zatrzymała się nieco zbyt blisko psa, co sądząc po jego wzroku, nie spodobało mu się. Lily jednak nie przejęła się tym i zaczęła badać wzrokiem sylwetkę, o ile podał swoje prawdziwe imię, Rowana. Jeśli zrobić konkurs w kategorii wzrostu wygrałaby suczka, jednak pies był masywniejszy od niej i zapewne ważył więcej. Jego sierść koloru rudego, białego, czarnego i szarego dokładniej zwana blue merle, wygrywała długością z sierścią Lily. Był idealnym przedstawicielem psa rasy owczarek australijski, a przynajmniej tak się jej wydawało. Całe to "badanie" trwało krótko, suczka nie chciała, aby te parę zdań skierowane w jej stronę pozostało be odpowiedzi.
- Ja jednak podziękuję, moje zachowanie było głupie. No ale cóż zdarza mi się, chyba jak każdemu prawda? Mniejsza o to. Moje imię brzmi Lily, miło mi Cię poznać - Uśmiechnęła się, czekając na jakieś słowa. Kiedy była pewna, że żadnych nie usłyszy kontynuowała. - Może powiesz, co tutaj robisz? Bo nie spodziewałam się, tutaj żadnego towarzystwa.
- Ja też - Pies po tych słowach krótko westchnął. - Dla tego poszukam miejsca, w którym rzeczywiście go nie ma.
I tak też zrobił. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, zostawiając suczkę rozmyślająca nad jego słowami. Zapewne myślał, że da mu spokój i zostanie sam. Nic bardziej mylnego. Lily podbiegła do niego, co skomentował cichym warknięciem.
- Wiesz co? Pomogę Ci szukać, we dwójkę zawsze raźniej, a jak już znajdziemy to miejsce, to Cię zostawię. - Zadowolona ze swojego planu suczka z ogromnym uśmiechem na mordce była totalnym przeciwieństwem psa, obok którego kroczyła. Miała nadzieję, że znalazła sobie towarzysza, z którym spędzi czas co najmniej do zmroku. Ciążąca w powietrzu cisza bardzo jej się nie podobała, więc próbowała zacząć rozmowę. Wyszedł z tego jej monolog, co w sumie nie było takie złe. Dla niej, bo Rowan w pewnym momencie zatrzymał się i było widać, że jest zirytowany ciągłym słuchaniem o najmniej ważnych rzeczach.
- Znalazłem, a teraz możesz mnie zostawić w spokoju. - Warknął Rowan i odwrócił wzrok od byłej towarzyszki.
<Rowan?>

Od Rowana CD. Lily

  Odpoczynek i święty spokój. Tylko tego potrzebował po zakończeniu treningu w koszarach. Dzisiaj, bardziej niż zwykle, pragnął odpocząć od towarzystwa, aby odciążyć swój umysł od tego wszystkiego. Długa, ale to bardzo długa samotność była mu teraz potrzebna.
  Dlatego tego dnia, jak najszybciej opuścił budynek wojskowy, aby czasem ktoś go nie zaczepił. Takie zachowanie było raczej rzadko u niego spotykane, gdyż czasem zostawał chwile dłużej, aby móc potrenować w samotności. Rowan jednak w tamtym momencie nie miał najmniejszej ochoty na udoskonalenie swych umiejętności.
  Pokierował się w stronę jednego ze szczytów, gdyż jak zdążył zauważyć, raczej rzadko przebywały tam inne psy, co było dla niego niezwykle ważne. Kroczył ostrożnym i powolnym krokiem na górę, nie zawracając sobie głowy obserwacją przyrody. Chciał tylko się tam dostać, usiąść gdzieś i pozostać tam do późnej pory.
  Jego plany zostały jednak zburzone, zaraz po tym, jak samiec znalazł się w upragnionym miejscu. Na skalnej półce spostrzegł psią sylwetkę o umaszczeniu w łaty, najprawdopodobniej suki. Rowanowi bardzo przypominała ona charta, ale nie był pewny, czy czystej krwi. Najpewniej zignorował by ją i poszedłby w inne miejsce, ale to jak niebezpiecznie blisko znajdowała się przy krawędzi półki i zaglądała w dół, bardzo zdenerwowało psa. Z tego powodu postanowił zwrócić jej uwagę. Przybliżył się, wydobywając z siebie słowa:
- Nie uważasz, że to zbyt lekkomyślne i niebezpieczne? Gdyby ktoś miał taką zachciankę już byś była w powietrzu, oczywiście kierując się w dół - po wypowiedzeniu tych słów, obca dla niego samica szybko odwróciła się, dzięki czemu Rowan mógł ujrzeć jej pysk. Suka oddaliła się od krawędzi, będąc bliżej samca.
- Nie musisz dziękować, następnym razem radzę trochę pomyśleć - rzekł ponownie, nie wiedząc, czy samica w ogóle się odezwie. Odsunął się od nieznajomej, chcąc umożliwić jej zejście z płyty. - Jestem Rowan, jeżeli by Cię to ciekawiło - dodał, nie będąc szczerze zainteresowany tym, czy suka zdradzi mu swoje miano.

Lily? 

Od Lily

 Lily należała do sfory zaledwie od kilku dni i czuła się jakoś tak... przeciętnie. Jako członkini musiała wybrać dla siebie jakąś „pracę”, więc bez większego namysłu zdecydowała się na naukę szczeniąt. Lubi z nimi przebywać, czuje się wtedy taka odpowiedzialna, czego nigdy nie doświadcza przy dorosłych psach.
- Myślę, że na dzisiaj koniec. Radzicie sobie naprawdę świetnie. - Tak zakończyła zajęcia, teoretyczne tym razem, z najstarszą grupą.
- Do zobaczenia Pani! - Powiedział jeden z uczniów i zaraz zniknął jej z pola widzenia, widocznie gdzieś bardzo się śpieszył. Inne szczeniaki wychodziły nieco wolniej, ale wciąż opuszczenie klasy zajęło im tylko krótką chwilę.
- Do widzenia! - Ostatnie słowa i została sama w pomieszczeniu. Ziewnęła i wyprostowała przednie kończyny, przeciągając się leniwie. Obok niej leżała jej ulubiona, niebiesko-fioletowa chustka, z która się rozstaje jedynie podczas zajęć. Założyła ją szybko na szyję i niczym szczenie, niemal w podskokach opuściła szkołę.
 Od paru dni jej rutyną było odpoczywanie w domu zaraz po zajęciach, aby mieć siłę na nocne obserwowanie nieba. Dzisiaj jej myśli podążały w stronę pięknych gór, których była cała masa. Za myślami poszły łapy i sama nie wiedziała, kiedy zmieniła kierunek.
- No cóż, chyba pora odejść od mojej dotychczasowej codzienności. - Powiedziała do siebie i przyśpieszyła kroku. Szybko odnalazła swój cel. Teraz jej droga prowadziła niemal pionowo, a nie poziomo jak wcześniej, więc zwolniła. Wspinaczka pod górę to jednak nie to samo co bieg po prostym.Im wyżej była, tym częściej zatrzymywała się, aby podziwiać widoki. Kilka razy wydała westchnienie podziwu, patrząc na przeróżne kształty tworzone przez skały we współpracy z chmurami. Podziwiając dzieło przyrody, zobaczyła półkę skalną na tyle dużą, że zmieściłby się tam niedźwiedź.
- Ale tam muszą być widoki! - Powiedziała do siebie, bo przecież kto miałby tu być?
 Mózg wysłał proste polecenie do nóg, a one zastosowały się do niego i Lily ruszyła w upatrzonym przez siebie kierunku. Była tak skupiona na celu, że niezbyt patrzyła pod nogi i była pewna swojego zderzenia z gruntem. Jej nos zatrzymał się tak blisko podłoża, że czuła zapach skał i zamarzniętej ziemi, który przyjemnie orzeźwiał. Powróciła do poprzedniej pozycji i dalej nie patrząc pod nogi podeszła do półki skalnej. Przeszła po niej pewnym krokiem zatrzymując się przy jej krawędzi. Przeniosła ciężar ciała na przednie łapy, aby łatwiej było jej się wychylić i spojrzeć w dół. Kilka drobnych kamyków spod jej łap osunęło się i spadło.
- Nie uważasz, że to zbyt lekkomyślne i niebezpieczne? Gdyby ktoś miał taką zachciankę już byś była w powietrzu, oczywiście kierując się w dół. - Lily szybko odwróciła się twarzą do nieznajomego, który blokował jej zejście z płyty. Odsunęła się od krańca, ale zbliżyła do obcej sylwetki postaci, która zapewne należała do jakiegoś psa, albo suki.
<Ktoś? ^^>

Od Mojito C.D. Davonny

Mojito już jakiś czas temu musiał brać odpowiedzialność za siebie i inną osobą. W tej sytuacji miało być podobnie. Owszem, to suczka wyszła z propozycją wycieczki w góry, jednak to on był samcem i musiał dbać o dobro dam [nawet tych najmłodszych], które należą do stada, którym co jak co, ale będzie niedługo rządził.
Białe szczenię wzruszyło tylko ramionami. Po chwili samczyk wstał i przeciągnął się, ziewając przy tym. 
— W takim razie ruszajmy w to twoje „jedno miejsce”. — mruknął, prostując się i spoglądając z góry na siedzącą jeszcze nad taflą fiordu suczkę. Davonna uśmiechnęła się i również wstała. Białe szczenię pozwoliło jej pójść przodem. Jednak już po upływie chwili zrównał się z nią krokiem. 
Mojito próbował jakoś zanalizować swoją czarną towarzyszkę, będącą pod względem wyglądu zupełnym jego przeciwieństwem. Wydawało mu się, że stoją po dwóch różnych stronach koloru sierści, ale i również charakteru. Davonna sprawiała wrażenie zupełnie odmiennej suczki, co powodowało u Mojito chęć poznania jej lepiej. Jednak nie miał zamiaru pokazywać tego. Chciał aby suczka myślała, że mu na niczym nie zależy. Żeby to ona się przystosowała do jego stylu życia. Wiadomo bowiem, że przyszły alfa musi zawsze stawiać na swoim. Jeśli w wypadku jego znajomości z czarną suczką, on musiałby zmieniać swoje zachowanie, zapewne dałby sobie spokój z taką znajomością.
Z rozmyśleń wyrwała go jego towarzyszka, która nagle się zatrzymała, a gdy zauważyła iż Mojito idzie dalej jak w transie, chrząknęła.
— To tutaj. — oznajmiła, a białe szczenię rozejrzało się. Czy on naprawdę przemilczał całą wyprawę, czy to miejsce było aż tak blisko. Rozejrzał się więc dookoła. Potwierdziło się jednak jego pierwsze przeczucie. Miał jednak cichą nadzieję, że Davonnie to nie przeszkadzało. A jeśli tak było, to liczył iż suczka uzna, że to przez małomówność przyszłego alfy stada.
— W takim razie... — uśmiechnął się zawadiacko i rzucił na podłoże, kładąc się na grzbiecie i wpatrując w nocne niebo. Zaraz potem, Davonna usiadła obok niego.

< Davonna? >

Od Mojito C.D. Hebe

— W takim razie... — uśmiechnął się do niej zadziornie i usiadł tuż obok brzegu, którego trzymała się samiczka. Był w pewnym sensie gotowy rzucić się jej na pomoc gdyby cokolwiek jej zagrażało. Pomimo tej maski twardziela i osoby, której na niczym nie zależy, wiedział iż odpowiedzialność za suczkę ciąży na nim. W końcu to on namówił ją na wspólny wypad do miasta, a ona się na to zgodziła. Nie pytali rodziców, oni o niczym nie wiedzieli. Mojito w pewnym sensie wiedział, że jeśli cokolwiek stałoby się Hebe to on poniósłby za to konsekwencje od swoich rodziców, a ojciec suczki zapewne by go rozszarpał. 
Mojito widząc jednak, że suczka nieco szamocze się w wodzie i mimo wszystko ma drobne problemy z wydostaniem się z niej, wstał i zbliżył się do niej. Nie uprzedzając chwycił ją delikatnie za kark i pomógł wdrapać na brzeg.
— Dałabym sobie radę. — mruknęła niezadowolona suczka, samiec wyczuł w tym mimo wszystko nutę podziękowania za pomoc. Ona nie umiała być zła na niego. Przynajmniej on nigdy jej takiej nie widział.
— Nie ma za co. — rzucił tylko w odpowiedzi i ruszył dalej. Hebe jeszcze chwilę stała, ale zaraz później podbiegła do Mojito dotrzymując mu teraz kroku.
W trakcie ich wędrówki bywały momenty, że stykali się swoimi bokami. Kątem oka widział, że Hebe czuje się z tym trochę niezręcznie, aczkolwiek bezpieczniej. Jemu jakoś to nie przeszkadzało. Wbrew wszelkim pozorom, towarzystwo suczki bardzo mu się podobało. Owszem, na początku ich znajomości nie darzył jej zbyt wielką sympatią, lecz jego odczucia wobec niej zmieniały się wraz z wiekiem białego szczenięcia. Nie chciał jednakże zbytnio okazywać jej swoich uczuć. 
— Już prawie jesteśmy w mieście. — uśmiechnął się przyszły alfa. Hebe jednak nie mogła tego zauważyć. Mimo iż znajdowali się tak blisko siebie, przez ciemność ledwo dostrzegali czubki swoich własnych nosów. Mojito zatrzymał się i spojrzał na swoją towarzyszkę trochę z góry, był od niej bowiem niewiele wyższy. Z oddali było widać światła w domach oraz świecące się latarnie przy ulicach.
— No to dalej! — zaśmiała się Hebe i ruszyła przodem w kierunku oświetlonej miejscowości. Mojito uśmiechnął się. Cieszył go fakt, że suczka zmienia swoje podejście do rozkazów dorosłych. Imponowało to przyszłemu alfie, wręcz mu się to podobało. Potrząsnął głową i ruszył za nią. Mojito skoczył na swoją towarzyszkę, razem sturlali się z pagórka w dół, w stronę miasta. Zatrzymali się jednak stosunkowo wcześnie, bo nie przy najbliżej latarni, a na czymś włochatym. 
— A co dwa szczeniaki robią o tak późnej porze same w mieście? — usłyszeli głos nad nimi. Mojito spojrzał w kierunku, z którego dobiegał męski głos, spod Hebe, która na nim leżała. Ujrzał rudo-białego psa, wyglądającego zupełnie inaczej niż psy, które znał ze stada. Hebe zeskoczyła z białego szczenięcia. 
— Boris... — usłyszeli nagle, a po chwili z ciemności wyłonił się inny pies, tym razem czarno-biały. — Zostaw tę dwójkę w spokoju. — rzucił samiec. Pies nazwany Borisem warknął tylko i gdzieś odszedł. Przez chwilę mruczał jeszcze coś pod nosem, ale przestał gdy drugi pies ruszył za nim i coś na niego warczał. Mojito spojrzał na Hebe.
— Nie zwracajmy na nich uwagi może i... — zastanowił się przez chwilę. — I chodźmy nad fiord. — dokończył, uśmiechając się do swojej towarzyszki. Uśmiechem próbował zamaskować swoje zaniepokojenie. Chciał ukryć to, że przestraszył się pierwszego z psów. Wiedział, że musiałby bronić i siebie, i córki bet, a przecież on był szczenięciem, podczas gdy jego niedoszły rywal dorosłym psem.

< Hebe? >

Od Earla CD. Maerose

Pamiętał tamto wydarzenie, jakby miało miejsce zaledwie kilka dni temu, prawdopodobnie ze względu na fakt, iż to dzięki niemu miał okazję do spędzania sporych ilości czasu z córką Alf.
Beztroskie chwile, kiedy rzekomo spokojne fale morza obmywały z pluskiem ich ciała, a Maerose z pewną dozą brawury posuwała się dalej i dalej, dopóki nie straciła gruntu pod łapami.
A potem wszystko działo się szybko, zbyt szybko. Pamiętał tylko, że z ogromnym przejęciem wybiegł z wody i najprędzej, jak tylko mógł, pognał w kierunku szpitala, gdzie zawołał kruczoczarną samicę będącą jego matką, a ona bez chwili zawahania zerwała się do szaleńczego biegu, biorąc udział w wyścigu z czasem i niebezpiecznym żywiołem. Nie mógł dotrzymać kroku jej długim łapom, co sprawiło, że na skraju plaży pojawił się w momencie, w którym suka Gamma wyciągała z otchłani słonych fal córkę przywódców. Nie pamiętał szczegółów, wiedział jednak, że Estlay udzieliła młodej suczce pierwszej pomocy, a potem, już w towarzystwie swojego syna, przeniosła ją do szpitala, gdzie ta spędziła kilkanaście godzin.
A teraz Maerose pobierała nauki u jego matki, bardzo często wspólnie z nim samym, on bowiem również musiał mieć wykształcenie w kierunku medycznym, prawdopodobnie wyższe od własnej rodzicielki, z racji tego, iż w przeciwieństwie do niej od chwili narodzin przeznaczone mu było zostać Gammą. Nie był z tego powodu zbyt zadowolony, wolałby spędzać czas w siedzibie sekcji wojskowej na treningach, a w przyszłości zajmować się czymś związanym z właśnie tą dziedziną.
- Earl? - do jego uszu dotarł głos matki, co sprawiło, że zwrócił na nią swą uwagę. W odpowiedzi odmruknął tylko pytająco. - Słuchałeś mnie?
Nie.
Ale nie powiedział tego na głos, skulił tylko uszy nieco speszony i milczał, co było dla Kruczoczarnej wystarczającą odpowiedzią na jej pytanie. Powtórzyła więc, jak powinien wyglądać przebieg tamowania krwawienia, co tym razem zakodował.
- Dobrze - na pysku Gammy pojawił się uśmiech, ten, jak kiedyś stwierdził Earl, ładny uśmiech. - Zostawiam was tu samych, muszę coś załatwić, ale będę na terenie szpitala. Możecie na sobie poćwiczyć opatrunki lub przepytać z wiedzy teoretycznej. Ewentualnie, ale to naprawdę ewentualnie możecie zerknąć do Ezechiela i zobaczyć, czy potrzebuje w czymś pomocy albo podpytać o jakieś kwestie, posiada dużą wiedzę - puściła im oczko, po czym opuściła jeden z gabinetów lekarskich, w którym się znajdowali.
Następca Gamm przeniósł swe beznamiętne spojrzenie na Maerose siedzącą wygodnie na jednym z krzeseł. Ona również na niego popatrzyła, przez co nawiązali kontakt wzrokowy. Zawsze była taka... ładna. Elegancka. Siedziała wyprostowana i posyłała mu uprzejmy uśmiech, a on tylko przypatrywał jej się z pewną dozą posępności.
- To jak? - zagaiła. - Idziemy do Ezechiela?
Wzruszył ramionami, ale już po chwili podniósł zad z ziemi i ruszył ku drzwiom, co dało suczce jasno do zrozumienia, iż przystaje na tę propozycję. Zeskoczyła z krzesła i już chwilę później ruszyła szpitalnym korytarzem u boku Earla. Szybko znaleźli się pod gabinetem jedynego jak dotąd lekarza, lecz ich plany zostały pokrzyżowane, jak się bowiem okazało, Ezechiel miał w tamtym momencie pacjenta.
Maerose westchnęła z nutą rezygnacji w głosie, co pozwoliło białemu młodzieńcowi stwierdzić, iż naprawdę miała ochotę na odwiedziny u starszego od nich samca.
- Dobra, w takim razie chodźmy do mojej mamy i powiedzmy, że przerwę spędzimy na świeżym powietrzu - zaproponował syn Gamm i popatrzył wyczekująco na swoją towarzyszkę.
W pierwszej chwili chciał zaproponować wypad na plażę, szybko jednak uznał, że nie był pewien czy to dobry pomysł
Czy Maerose bała się wody? Czy tamto traumatyczne przeżycie zostawiło piętno na jej duszy?
Nie wiedział tego. Nigdy nie pytał, nigdy nadzwyczajnie go to nie ciekawiło. Ale w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że w pewien sposób chciał znać odpowiedzi na te pytania.
A może poszłaby z nim na plażę? Może mu ufała? Choć nie czuł szczególnej dumy, ani się z tym nie obnosił, uratował jej wtedy życie, co prawda w połowie, o ile można było to tak podzielić, ale przyczynił się do ocalenia jej istnienia.

Maerose?

Od Reiny

  Czas dla Reiny wydawał się płynąć nieubłaganie szybko. Jeszcze tak niedawno błąkała się po najrozmaitszych terenach, a teraz mogła nazywać się członkinią Północnych Krańców. Zajęła posadę tropiciela, ze względu na swój dobry i czuły węch. Z każdym dniem przyzwyczajała się do chłodniejszej temperatury oraz nowych psów. Powoli stawała się częścią tej niewielkiej psiej "rodziny".
  Czuła się tutaj o dziwo dobrze, gdyż biorąc pod uwagę miejsce, w których od narodzin się wychowywała, mogło to zadziwić niektóre istoty. Podpalana samica co prawda momentami tęskniła za gorącym słońcem Hiszpanii, jednakże nie dawała się temu odczuciu pochłonąć, żyła po prostu dalej, poznając więcej rzeczy. Najbardziej uwielbiała nocami, bądź wieczorami przechadzać się po okolicy, a nawet zapuszczać się dalej - do miasta.
  Tego wieczora, nie mając do końca co ze sobą zrobić Reina, obrała kierunek, który prowadził do ludzkich siedzib. Droga w to miejce może i była długa, ale młoda samica nie przejmowała się tym szczególnie, była "zaprzyjaźniona" z długimi trasami, a jak jeszcze nie należała do stada, jej wędrówki były o wiele dłuższe. Dlatego też nie odczuwała zmęczenia, kiedy już dotarła do upragnionego miejsca.
  Suka kroczyła wśród budynków, z których okien wydostawało się światło z lamp, co nadawało miastu uroku, gdyż za dnia wyglądało dla samicy bardzo zwyczajnie, a cała "magia" wypełniająca ulice gdzieś znikała. Na chodniku czasami widywała samotnie idących ludzi albo niewielkie grupki psów, które spoglądały na nią ciekawskim wzrokiem, ale na szczęście nie kierowały do jej osoby żadnych słów.
  Wszystko było spokojne, nic nie zakłócało harmonii we wnętrzu Reiny, która powoli przemierzała miasto, oglądając jego budynki. Jednak do jej nozdrzy dotarła znajoma jej woń, zdecydowanie kogoś ze stada. Mogła to zignorować, owszem, ale była bardzo ciekawa, kto jeszcze odwiedził to miejsce. Z tego powodu postanowiła podążać za zapachem, co nie trwało długo, gdyż już przed sobą ujrzała właściciela ów zapachu. Reina zbliżyła się odrobinę do psa.
- Nocny spacerek? - Zagaiła, nie będąc do końca pewna, z kim właśnie zamierzała rozpocząć rozmowę.

Ktosiu?

Od Davonny CD. Mojito

  Suczka w milczeniu wpatrywała się w taflę czystej wody, analizując słowa białego szczenięcia. Początkowo była trochę zaskoczona tym, że Mojito wiedział kim ona jest, jednak szybko ów zdziwienie przegoniła, gdyż zdała sobie sprawę, że przyszły Alfa musiał dostać tę informacje od kogoś z rodziny. Poza tym każdy znał jej rodzinę, więc ten fakt nie mógł zostać pominięty wśród rodziny Alf, a tym bardziej ich następcy.
  Po chwili uniosła łeb, przenosząc spojrzenie na swego towarzysza. Mojito trochę zmienił się od ich ostatniego spotkania. Był od niej wyższy, a rysy pyszczka miał doroślejsze, ale wciąż szczenięce. Ona sama niewiele się zmieniła, była młodsza od syna Nali, dlatego bardziej wyglądała jak mały szczeniak. Jedynie urosła trochę, ale i tak była niższa od swego towarzysza.
- Przyszły Alfa też nie powinien o takiej porze być sam - zauważyła, po części chcąc mu trochę dogryźć, ale wciąż zachowując miły i uprzejmy ton, nie zamierzając w żaden sposób urazić towarzysza. Mojito wzruszył na te słowa ramionami, po czym odrzekł:
- Ta, racja - uśmiechnął się zadziornie. Davonna zauważyła, że samczyk często przybiera taki wyraz na swym pyszczku, co chyba było charakterystycznym dla niego gestem, albo suczka za bardzo dawała się ponieść swej analizie. - Ale teraz nie jesteśmy sami - stwierdził po chwili, mając oczywiście na myśli ich towarzystwo. Czarna sunia skinęła tylko zgodnie głową, ponownie umieszczając wzrok na wodzie.
- Ale wciąż jesteśmy szczeniakami - westchnęła cichutko i niepewnie, nie wiedząc czy kieruje te słowa do Mojito, czy tylko do siebie.
  Nie obawiała się samotnych przechadzek, jednakże miała świadomość, że w razie niebezpieczeństwa może niewiele zdziałać. Była słabym i niedoświadczonym szczenięciem, które swe istnienie i bezpieczeństwo zawdzięczało rodzicom i innym dorosłym psom. Nie chcąc zatopić się w zmartwieniu, potrząsnęła głową, spoglądając na niebo, które ujawniało wieczorną porę. Spojrzała na białego samca, który przyglądał się wodą fiordu.
- Wiesz, chciałam pójść w takie jedno miejsce, które jest idealne do oglądania nieba - zagaiła, uśmiechając się przy tym delikatnie. Gdy Mojito spojrzał na nią, sunia postanowiła kontynuować - To taki górski szczyt, co prawda nie największy, ale przynajmniej bezpieczny. Może byłbyś chętny, aby tam się ze mną wybrać?
  Pomimo tego jaki wydawał jej się biały samiec, Davonna pragnęła rozwijać tą znajomość, chciała poznać bliżej siedzącego obok szczeniaka. Chociaż nigdy jakoś nie darzyła sympatią istot o podobnej osobowości, jaką reprezentował młody pies, suczka chciała zmienić swoje nastawienie. Postanowiła nie oceniać go tylko po kilku słowach, gestach i innych, gdyż nie znała go zbyt długo, nie wiedziała więc jaki dokładnie jest młody książę.

Mojito?

NAUCZYCIEL WALKI — LILY

pixabay.com | artbycharlotte
IMIĘ: Lily
SKRÓTY: Lil
MOTTO: "Żyj tak, aby życie było kolorowe."
PŁEĆ: Suka
WIEK: Całe 7 lat.
DATA URODZENIA: 1 stycznia
STANOWISKO: Nauczyciel walki
ODPOWIEDNIK: Lzzy Hale
CHARAKTER: Jej charakter zapewne jest spowodowany tym, że kiedy była młoda nie mogła sobie pozwolić na zachowanie przeważnie występujące w tym wieku, więc sporo z niego przeniosło się na teraz. Jest bardzo impulsywna. Praktycznie wszystko co robi jest efektem pojawiającego się nagle pomysłu, oczywiście nierzadko ma przez to problemy, ale lubi to. Lubi kiedy musi użyć kilku szarych komórek albo nieco siły własnych mięśni, aby znaleźć dogodne wyjście z sytuacji. Nawet w najgorszych sytuacjach i kłopotach się nie poddaje. Wierzy, że kiedyś coś wymyśli, że będzie dobrze, a nawet kiedy jest dobrze będzie lepiej. Zawsze pamięta, dobre uczynki skierowane w jej stronę i stara się je jakoś odwzajemniać. Równie dobrze pamięta wszystkie niemiłe komentarze, które usłyszy jej ucho, tym bardziej kiedy kierowane są do niej. Jest bardzo wyszczekana, więc nie przemilczy czegoś co jej się nie spodoba. Jeśli powiedziałeś coś co ją uraziło, co bardzo bardzo łatwo uczynić, szykuj się na wojnę ze strony Lily. Na ogół łatwo przychodzi jej okazywanie uczuć, więc jeśli Cie nie lubi powie Ci to wprost. I odwrotnie, bardzo lubi kiedy ktoś też otwarcie mówi co czuje wglądem niej nawet jeśli to mają być złe emocje. Jeśli oświadczysz jej, że nie masz ochoty z nią przebywać na pewno to zrozumie i da ci spokój ponieważ zapewne niezbyt się przywiązała. Mało kogo uważa za swojego przyjaciela. To, że pierwsza zawsze zagaduje wynika tylko i wyłącznie z jej ciekawości. jeśli chcesz znaleźć się w jej sercu, które jest naprawdę dobre, ale jedynie dla przyjaciół, musisz się nieźle napracować.
RODZINA:
Matka - Lilith. Lily nigdy nawet jej nie widziała, a jeśli było inaczej to nie rozpoznała.
Ojciec - Dylan. Kiedy jeszcze była w dawnym stadzie czasami go widywała, a teraz cieszy się, że nie musi.
Ibis - Może nie rodzona, ale uważały się za siostry kiedy obie były do adopcji. Razem się bawiły, potem uczyły i wspierały w początkach dorosłego życia.
PARTNERSTWO: Nie ma partnera i raczej nie będzie miała, ponieważ ciężko wkraść się do jej serca.
POTOMSTWO: Brak, może kiedyś jakiś szczeniak pojawi się w jej życiu aby było w piękniejszych barwach.
APARYCJA:
  • Rasa: Jest to mieszanka kilku ras chartów.
  • Umaszczenie: Jasne, rude łaty na białym.
  • Wysokość: 65 centymetrów
  • Masa: 16,5 kilograma
  • Długość sierści: Średniej długości
CIEKAWOSTKI:
- Jak to chart uwielbia biegać, uwielbia kiedy wiatr rozwiewa jej sierść i gwiżdże w uszach.
- Kocha owocowe herbatki, pite otulona kocykiem
- Fascynują ją węże
HISTORIA: Jest owocem (jak się wtedy wydawało) miłości dwójki, dosyć młodych psów, z dwóch rożnych stad. Uczucie jednak szybko znikło, a owoc pozostał. Matka opiekowała się nią dopóki mała musiała pić mleko, a potem podrzuciła ją ojcu. Jak można było się domyślić, została oddana do adopcji, gdzie niby miała opiekę ale to nie było to czego potrzebowała, więc sama uczyła się wielu potrzebnych rzeczy. I tak wyglądało jej życie, aż osiągnęła wiek, w którym można było ja nazwać dorosłą. Wtedy w jej życiu pojawiły się jakieś kolorowe barwy, oczywiście była tym zachwycona. Przez jakiś czas. Niby były te kolory, ale z czasem dostrzegła, że są to wciąż te same nudne, monotonne kolory. Zapragnęła aby dołączyły do nich nowe, ciekawe i być może niebezpieczne. Długo nad tym nie musiała się zastanawiać. Spakowała parę najpotrzebniejszych przedmiotów i nieco prowiantu, napisała parę słów podziękowania, które należało napisać i wyszła ze swojego "domu" zostawiając w nim jedyną pamiątkę po sobie - kłaczki sierści w kątach. Swój list zostawiła pod kamieniem, przed odpowiednim domem, w którym zapewne wszyscy już spali i pomknęła w stronę, w którą wskazało jej serce. Jej, jak to nazwała "przygoda", nie trwała wprawdzie długo, ale wiele ją nauczyła. Chociażby tego, że kiedy odnalazła trop innego psa stała się cicha i niewidoczna niczym wiatr na rozległej łące. Coś jednak kazało pójść jej śladem tego nieznajomego, aż w końcu przed sobą ujrzała sylwetkę psa. Aby się mu lepiej przyjrzeć zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, niestety pod jej niezdarnymi łapami strzeliła gałązka. Wtedy wiedziała, że obcy ja zauważył. Skoro przestałą być niczym wiatr wyprostowała się i podeszła kawałek do obcego. Przybrał dostojną i spokojną pozę, ale nie znała go i wiedziała, że to może być przykrywka. Mimo to, coś jej kazało się odezwać, powiedzieć coś i w sumie można dalszą cześć było nazwać rozmową. W końcu wiedziała dostatecznie wiele kiedy stwierdziła, że chce dołączyć do stada z którego przywódcą właśnie rozmawiała. Może to tutaj odnajdzie brakujące barwy w jej życiu.
AUTOR: 00koniara00 | emikusiak@wp.pl

Od Maerose CD. Earla

   Wyprostuj się. Uważaj na to, jak idziesz, ale jednocześnie nie gap się cały czas na swoje łapy. Uśmiechaj się, psy lubią, gdy się do nich uśmiecha - zwłaszcza, gdy jest się próbującą wywrzeć na wszystkich jak najlepsze wrażenie młodą suczką, a do tego córką Alf. Bądź damą, jesteś w końcu księżniczką. Chcesz zajść jak najdalej, musisz do tego dążyć przez całe swoje życie, nawet jako tak młode szczenię.
   Bycie Maerose było trudne, zwłaszcza, gdy codziennie słuchało się tego głosiku w głowie. Ale ten głosik miał rację. To ona była głupiutkim szczenięciem i czasem nie potrafiła z nim współpracować.
   Na przykład teraz, wyłożyła się prawie że na samym początku przypadkowego spotkania z suką Gamma i jej synem. Nie powiedziała "dzień dobry" dość szybko. Ba, tak właściwie to nie była pewna, czy w ogóle powitała Estlay. Gdy Earl, bo tak okazał się mieć na imię jej następca, się przedstawił, ona musiała się akurat zamyślić i wypaliła z jakimś głupim pytaniem, zanim sama zdradziła mu swoje imię.
   - Ciebie też miło poznać, Earl - starała się naprawić swoją wpadkę, uśmiechając się do niego z taką ilością wdzięku, jaką tylko jest w stanie z siebie wydobyć tak młody szczeniak.
   - Earl - z góry do uszu dwojga szczeniąt dobiegł głos trzeciej najważniejszej w sforze samicy. - Wiem, że obiecałam ci wizytę w szpitalu, ale może miałbyś ochotę spędzić trochę czasu z Maerose? Chciałabym omówić coś z jej tatą - miała ładny uśmiech, jak zauważyła Mae. I w ogóle cała zdawała się być niezwykle ciepłą osobą. A do tego, co najważniejsze, była w tym wszystkim naturalna. Gdyby Rose takie rzeczy przychodziły tak łatwo...
   - Dobrze, mamo. O ile nie przeszkadza to panu Makbethowi i Maerose - odpowiedział młody pies o śnieżnobiałej sierści, zerkając na ojca Mae i na nią samą.
   Gdy okazało się, że Matkethowi w żaden sposób to nie przeszkadza, spojrzenia wszystkich spoczęły na jego córce. Ta, speszona tym nieco, uśmiechnęła się jedynie i bąknęła jakieś krótkie słowa aprobaty. Musiała jeszcze ćwiczyć, żeby zadowolić ten głos w swojej głowie, oj musiała ćwiczyć.
   - Dobrze. My staniemy przed szpitalem. Wy po prostu bądźcie w zasięgu naszego wzroku - poprosiła Estlay i odeszła wraz z Makbethem we wskazanym przez siebie wcześniej kierunku.
   - Podejdziemy do morza? To blisko, nasi rodzice będą nas widzieć - zaproponowała Mae zaraz po ich odejściu. Wypowiadając te słowa przekręciła lekko głowę w prawą stronę i uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w potomka Gamm.
   - Możemy - odpowiedział jedynie Earl. Był wciąż niezwykle poważny, przez co Mae trudniej było określić, czy przystał na jej propozycję jedynie z grzeczności, czy jednak pomysł mu się spodobał. Postanowiła się tym mimo wszystko nie kłopotać, więc, machnąwszy kilka razy długim a cienkim ogonem, ruszyła we wskazanym wcześniej przez siebie kierunku.
   Przez kilka chwil brodzili jedynie łapami w wodzie, lecz to nie wystarczało suni, która chciała jakkolwiek rozruszać swego towarzysza. Wpadła więc na pewien pomysł, jak się miało później okazać, niekoniecznie mądry. Udając, że kompletnie nie zwraca uwagi na młodego samca, co jakiś czas wykonywała kilka kroków przed siebie, tak, że stopniowo zanurzała się w wodzie. Jednocześnie obserwowała śnieżnobiałego młodzieńca kątem oka. Fakt, iż podążał on za nią, dodał jej śmiałości. Jak wiadomo, przesadni śmiałkowie kończą marnie. Ostatni jej krok nie był w zasadzie krokiem, a brawurowym skokiem, wykonanym zresztą w bardzo złym momencie - oto woda morska w gwałtownym uskoku stawała się w tym miejscu o wiele głębsza.
   Gdy nie poczuła gruntu pod swymi łapami, Maerose zaczęła panikować. Przebierała łapami rozpaczliwie, bez ładu i składu bijąc kończynami wodę. Chciała wypłynąć, lecz prawdopodobnie jedynie pogarszała sytuację. Oddychała szybko, krztusząc się przy tym słoną wodą. Takie małe szczenięta jak ona mało co wiedzą o śmierci, lecz ona już zaczynała się ze swoją godzić, gdy poczuła jak coś, czy raczej ktoś, szybkim ruchem wyjmuje ją z wody i wynosi na ląd.
   Widziała głównie czerń. Czy straciła wzrok? Czy od soli morskiej można stracić wzrok? Nie, nie - była to jedynie barwa sierści jej wybawicielki, która po udzieleniu jej pierwszej pomocy przenosiła ją właśnie do szpitala, gdzie już czekał jej zatroskany ojciec. Za nią dreptał Earl, który, jak się miało później okazać, powiadomił swą rodzicielkę o wypadku. Oboje ją uratowali.
   W szpitalu spędziła końcówkę dnia i noc, następnego dnia została wypuszczona do domu. Rodzice byli źli, to oczywiste, lecz oczywiście bardziej radowali się z tego, że ta tragiczna historia zakończyła się jednak dobrze. Ba, zakończyła się nawet świetnie, biorąc pod uwagę fakt, że poruszona tym wszystkim córka Alf zaraz po ukończeniu przez siebie wieku pół roku rozpoczęła pobierać nauki u samicy Gamma, szykując się do objęcia stanowiska związanego z medycyną w momencie osiągnięcia dorosłości.

Earl? 

Od Connora CD. Coopera

Słowa Coopera sprawiły, że przez całe ciało od stojących uszu aż po ogon przeszył dreszcz. Dreszcz, który jednocześnie był impulsem następnych działań samca przypominającego husky. Kiedy tylko muzyka wypełniająca pomieszczenie zaczęła cichnąć, psy powróciły do swoich naturalnych pozycji (na czterech łapach). Connor czując nasilające się mrowienie w podbrzuszu nachylił się w stronę swojego partnera i połączył ich pyski w pocałunku. Z początku był praktycznie taki sam jak ich pierwszy, nieśmiały i krótki jednak z sekundy na sekundę stawał się coraz to bardziej namiętny. Ich następne akcje działy się bez większego zastanowienia, Connor nawet nie zauważył gdy znaleźli się w jego sypialni.  Zaraz mieli stać się jednością, dosłownie. Przyspieszone bicie serca, zsynchronizowane oddechy, wszystko skończyło się w mgnieniu oka (przynajmniej im się tak wydawało). Padli obok siebie, tej nocy już nie zamienili ze sobą żadnego słowa, Connor jednak był szczęśliwy, najszczęśliwszy jaki mogł być.
~~
Minęło sporo czasu od tamtej nocy, kilka tygodni. Dogadywali się świetnie, można by powiedzieć, że są idealnie dobrani. Dopóki z dnia na dzień nie zaczęli się od siebie oddalać, Connor zauważył, że Cooper znikał na coraz dłuższe okresy czasu, czasem znikał na godzinę, a innego dnia nie było go wcale. Czujnym oczom zmartwionego partnera nie umknęło to, że samiec w typie aussie zaczynał wyglądać coraz słabiej, inaczej mówiąc marniał na oczach mieszańca husky'ego, a on z jakiegoś powodu bał się coś powiedzieć. 
Connor siedząc przy stole obserwował co się działo za oknem, było to ulubione miejsce w domu samców odkąd zamieszkali ze sobą. Samiec westchnął i położył głowę na łapach, znów spędzał dzień samotnie. Jego chwila melancholii nie potrwała długo, kątem oka ujrzał znajomą sylwetkę. Od razu poderwał się z miejsca gdy zobaczył chwiejny krok Coopera. Wybiegł z domu i zatrzymał się kilka kroków przed partnerem.
- Gdzieś ty był, ostatnio myślisz tylko o sobie! - wykrzyczał, chciał wrzeszczeć dalej, chciał pokazać psu jak czuł się przez ten cały czas, jak bardzo się martwił i jak bardzo żałował, że zaczęli się od siebie oddalać. Powstrzymał go jednak zamglony wzrok mieszańca. Connor błyskawicznie zmienił swoje nastawienie, ale był głupi, jak mógł się nie domyśleć, co z niego za partner. - Znowu nie jesz, prawda?

Cooper?

Od Enyaliosa CD. Laverne

   - Eny! - do jego uszu dotarł krzyk jego ukochanej.
   Niedługo wcześniej opuścił sypialnię, by zająć się dokumentami, których w ostatnim okresie, podczas którego starał się spędzać jak najwięcej czasu ze swoją rodzinę, uzbierała się już dość pokaźna sterta. Mięśnie w jego karku zaprotestowały, gdy ostrym ruchem uniósł głowę znad papierów ("Starość nie radość."), racząc go bólem, który zdołał go na chwilę sparaliżować. A może to nie sam ból wywołał u niego taki stan? Serce biło mu w szaleńczym tempie, z jeszcze bardziej anormalną siłą. Czy coś zagrażało jego ukochanej? Czy coś zagrażało jego (ich, powinien przestać być takim egoistą, gdy chodziło o Erato i Hebe) malutkim córeczkom?
   Zerwał się na równe łapy i już po chwili stał w progu sypialni. Wszystko tam wyglądało normalnie. Laverne co prawda leżała do niego tyłem, ale widział, jak jej bok miarowo porusza się wraz z jej wdechami i wydechami. Słyszał też te charakterystyczne małe szurnięcia - oznakę, że szczenięta były obudzone i aktywne (oraz żywe i przytomne, co było jeszcze ważniejsze).
   - Coś się dzieje? - zapytał więc głosem o wiele spokojniejszym niż mógłby on być zaledwie chwilę wcześniej. Zmarszczył brwi, wciąż nie mogąc się pozbyć tego okropnego uczucia, że coś jednak mogło im się stać, nawet mimo tego, że zupełnie nic na to nie wskazywało. Pchany tym uczuciem podszedł więc szybko do łóżka, na którym spoczywała jego rodzina.
   - Popatrz! Otworzyły oczy - usłyszał jej przepełnione radością, czy może wręcz zachwytem, słowa. Odczuł jednocześnie ulgę i pewien rodzaj zaskoczenia. Gdy z podekscytowaniem wyraźnie wymalowanym na pysku spojrzała mu w oczy, on zdążył już się rozluźnić, dzięki czemu nie widać już po nim było aż tak, jaka burza emocji przed chwilą przeszła w jego umyśle.
   Przez chwilę stał tak, a przez jego pysk nie przeszedł nawet cień emocji. Zdążyło się to jednak zmienić zanim mogło poważniej zaalarmować jego partnerkę.
   - Naprawdę? - uśmiechnął się delikatnie, podchodząc jeszcze bliżej, by móc dobrze przyjrzeć się swoim córkom.
   Jak zobaczył, Erato i Hebe rzeczywiście patrzyły właśnie na świat swymi szczenięcymi oczkami. Ich głowy były jeszcze przyciężkawe, ruchy spowolnione, samo spojrzenie również, jak mu się zdawało, jeszcze dość rozkojarzone. Ale jemu to nie przeszkadzało, Laverne zapewne też nie, wnioskując po jej szerokim uśmiechu. Ich pociechy rosły jak na drożdżach.
   Zanim się obejrzał, Erato i Hebe przestały być tymi malutkimi kuleczkami futra, a stały się pięknymi młodymi pannami. Zdawało się, że nie minęło nawet kilka dni, a one biegały już na pewnych łapach. Poznał też ich głosy, ich słodkie głosy i nawet nie przeszkadzało mu zbytnio to, że czasem pyszczki im, a zwłaszcza Erato, się nie zamykały. Czas płynął niezwykle szybko, tak szybko, że wkrótce świętowali pół roku życia swych córek, co oznaczało również, że zaczęły swą naukę - Erato pod jego czujnym okiem, Hebe szukając swojej własnej ścieżki życiowej.
   Tego dnia obie miały wolne od nauki, postanowiły więc wybrać się na spacer ze swoją matką. Enyalios niestety nie mógł im towarzyszyć, mając na głowie wyjątkowo dużo obowiązków. Przez cały dzień jednak coś, jakieś złe przeczucia, nie dawały mu spokoju.
   - Przepraszam cię, Erydo, ja... - mruknął w pewnym momencie służbowej rozmowy z suczką pełniącą rolę generała w wojsku Północnych Krańców. - Muszę coś sprawdzić, jeszcze wrócimy do tej rozmowy - uśmiechnął się przepraszająco i opuścił ją, by po chwili wyjść również z budynku koszar.
   Musiał znaleźć swoją Lav i ich córki. Coś było nie tak, czuł to.

Lav? 
Przepraszam za długość i czas oczekiwania :v

Od Hebe CD. Mojito

Jej wesoły śmiech ustał dopiero, gdy dotarły do niej słowa stojącego między drzewami Mojito. Zastygła w miejscu i przyglądała mu się chwilę, oświetlana przez ciepłe światło krążących wokół świetlików, które padało i na białe futro samca, choć w nieco mniejszym stopniu.
Obejrzała się nieznacznie za siebie, ale wbrew oczekiwaniom nie pomogło to jej w podjęciu decyzji, wróciła więc spojrzeniem w kierunku swojego rówieśnika, zaglądając mu w jasne ślepia. Lubiła go, można by nawet rzec, że zaliczała do grona swych przyjaciół.
Zdobyła się na lekki uśmiech przeznaczony specjalnie dla potomka Alf i skinęła subtelnie głową, ruszywszy do niego powoli.
- W porządku - mruknęła w międzyczasie.
Albo jej się zdawało, albo na pysku Mojito ujrzała wyraźne usatysfakcjonowanie. Przystanęła na chwilę obok niego i popatrzyła w dal, na pogrążoną w mroku ścieżkę biegnącą między gęsto rozsianymi drzewami.
- Boisz się? - z lżejszego zamyślenia wyrwał ją męski (a tak właściwie chłopięcy) głos, uniosła więc wzrok, aby ten spotkał się z padającym nieco z góry spojrzeniem samca.
W jego tonie nie słyszała złośliwości, prędzej postawiłaby na troskę, lecz uznała, że i tak nie jest w stanie zgadnąć, jakie emocje mu towarzyszyły, ani co miał na myśli.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami, choć pamiętała, że nie jest to jeden z najgrzeczniejszych gestów.
- A nawet jeśli tak, to co? - oboje utrzymywali dalszy kontakt wzrokowy, wpatrując się wzajemnie w swe ślepia. Pierwsza przerwała go jednak Hebe, która zerknęła na swoje łapy chwilę przed swymi dalszymi słowami. - W razie czego obroniłbyś nas, prawda? - Mojito wszakże nie miał okazji odpowiedzieć, bowiem suczka ponownie otwarła pyszczek. - Zresztą nieważne. Chodźmy - oznajmiła i nieco skrępowana swoją własną wypowiedzią ruszyła naprzód, wprost w otchłań, paszczę ciemności, zapomniawszy na chwilę o swoim niepokoju.
Nie musiała jednak długo prowadzić, biały młodzieniec zaraz bowiem się z nią zrównał, prawdopodobnie całkiem nieświadomie dodając jej otuchy. Popatrzyła na niego z wdzięcznością, ale tym razem to jego spojrzenie utkwione było w oddali.
Wokół panowała względna cisza, a ona sama nie wiedziała, czy nie wolałaby słyszeć jakichkolwiek dźwięków (nie licząc ich własnych cichych kroków). Co prawda mogłaby poprosić swojego towarzysza o rozmowę, postanowiła jednak podążać w milczeniu. Okazało się to nie takim złym pomysłem, wkrótce bowiem powietrze przeszył chlupot wody pochodzący, jak się domyśliła, od strumienia, który musiał płynąć gdzieś blisko, wisząca więc wokół cisza została przerwana.
Ale córka Bet i tak poruszała się blisko swojego kompana, momentami tak blisko, że ich boki się stykały.
Reszta drogi mijała jej, mimo towarzyszącego napięcia, dość spokojnie. Do czasu. A dokładniej do momentu, w którym jej tylna łapa nagle się poślizgnęła, ciągnąc za sobą całą Hebe, która częściowo, jak chwilę później zdołała zanalizować, wpadła do strumienia. Musiała nie zauważyć, że w pewny momencie zbliżył się on do ścieżki. Na jej szczęście zdołała przednimi łapami chwycić się brzegu, nie wykąpała się więc w całości.
W pierwszej chwili pisnęła, alarmując tym samym Mojito, który doskoczył do niej, zapewne z chęcią pomocy. Szybko jednak opanowała swoje nerwy (choć jej serce nawet i po tym biło jak oszalałe), zdając sobie sprawę, iż to tylko woda, płytka woda.
- Nie jestem damą w opałach - zaśmiała się z lekkim niepokojem i zerknęła na przyszłego Alfę, czując się nieco żałośnie.

Mojito?

Od Nali C.D. Makbetha

— Makbeth? — Nala podeszła do otwartych drzwi wejściowych, przez które do wnętrza budynku wdzierało się zimne powietrze. Samiec odwrócił się gwałtownie, przestraszony, ewidentnie chowając coś przed swoją partnerką. Brązowa suka przyjrzała się czarnemu seterowi, który jak gdyby nigdy nic, po prostu podniósł się z miejsca, podszedł do niej, całując delikatnie w czoło. Zniknął po chwili w salonie. Nala zamknęła więc drzwi. Chciała jednak wiedzieć o co chodzi. Czyżby jej ukochany ukrywał przed nią coś strasznego?
Weszła więc do salonu, w którym Makbeth siedział na kanapie. Nie skupiał jednak swojej uwagi na włączonym telewizorze. Był jakby nieobecny, jego myśli zajmowało coś zupełnie innego. I z pewnością nie myślał on o rodzinie, którą tak niedawno założył. Nalę zaniepokoiło zachowanie jej partnera. Myślała, że nie mają między sobą żadnych tajemnic. Kochała go i zwierzała mu się ze wszystkiego. Chciała żeby wiedział wszystko. Każdy kłopot mogli wtedy rozwiązać we dwoje.
— Makbecie. — powiedziała stanowczo, jednak dość ostrożnie. Nie chciała by przez to coś oddalili się od siebie. Samiec jednak nie zareagował. Jakby nie usłyszał wypowiedzianego przez nią jego imienia. Chrząknęła więc i usiadła obok niego. Seter nie zwracał na nią uwagi. — Co się dzieje? — położyła mu łapę na ramieniu. Pies przeniósł swój wzrok na swoją partnerkę.
— Nic takiego. — rzucił tylko i ponownie wpatrywał się w nicość. Znów nad czymś uporczywie myślał.
— Możesz mi wszystko powiedzieć. — uśmiechnęła się, odwracając jego pysk w jej stronę, by ten spojrzał na nią. — Zawsze ci pomogę. We wszystkim. — dodała. Samiec pokiwał jednak przecząco głową i wyrwał się swojej partnerce. Coś go trapiło, co ewidentnie nie podobało się alfie. — Co ty przede mną ukrywasz? — syknęła w końcu.
— Mamo, co na śniadanie? — usłyszała nagle głos swojej córki. Oboje spojrzeli w kierunku, z którego dobiegł głosik samiczki. Tuż za podpalaną suczką stał jej zaspany brat, który przecierał właśnie łapą swoje lewe oko, ziewając przy tym. Brązowa suka spojrzała na swojego partnera, który wrócił do rozmyślania.
Nala niechętnie wstała, nie spuszczając wzroku z setera.
— Wrócimy jeszcze do tej rozmowy — mruknęła, idąc w kierunku swoich potomków, by po chwili podać im posiłek. Szczenięta chociaż na chwilę odwróciły jej uwagę od zachowania partnera. Zajęła się czymś. Usłyszała jednak otwieranie, a zaraz potem zamykanie drzwi. Przez okno dostrzegła, że jej partner gdzieś idzie. Nie mogła jednak dokładnie ustalić dokąd zmierza czarny seter.
Myśli o tym, co ukrywa przed nią pies, którego tak kocha dręczyły ją aż do późnego wieczora, gdy jej dzieci poszły spać. Leżała na kanapie w salonie rozmyślając. Do głowy przyszło jej również to, że samiec może ją zdradzać. Próbowała wymyślić kim może być ta samica. Na myśl przyszło jej, że może być to również pies. Szybko jednak odsunęła od siebie te myśli, gdy do domu otworzyły się drzwi, wpuszczając przy tym zimne powietrze. Po chwili zamknęły się, a Nala usłyszała kroki.
— Makbeth? — podniosła się z kanapy. W drzwiach do salonu stanął jej partner. — Powiesz mi kim jest ta suka i w czym jest lepsza ode mnie? — spytała w końcu bez żadnego zawahania. Makbeth spojrzał na nią pytająco.
— Jaka suka? — zapytał, podchodząc do swojej partnerki.
— Ta z którą mnie zdradzasz. — warknęła stosunkowo cicho, by nie obudzić śpiących do góry szczeniąt. 
— Nie zdradzam cię. — rzucił.
— To co ty przede mną ukrywasz? — zapytała. — Cały ranek dziwnie się zachowywałeś, o czymś cały czas myślałeś... O co chodzi? Możesz mi przecież wszystko powiedzieć, jakoś sobie poradzimy. — oznajmiła, licząc, że pies zdradzi jej prawdę.

< Makbeth? >

Od Mojito C.D. Hebe

Stosunek Mojito do Hebe zmieniał się wraz z rosnącym wiekiem przyszłego alfy. Początkowo młoda suczka była według niego niesamowicie denerwującą osobą, która robiła wszystko to co kazali dorośli. Wraz z każdym ich spotkaniem, zachowanie córki bet zmieniało się. Pozwalała sobie na coraz więcej, co podobało się Mojito. 
Dzisiejsza impreza z betami jeszcze jakiś czas temu nie ucieszyłaby przyszłego alfy. Radość białego szczenięcia z tej okazji, zdumiała nawet jego rodzicieli. 
Pierwszy raz w życiu przyjrzał się wszystkim członkom rodziny bet. Bliżej znał przecież tylko Hebe. Kojarzył też samca, z którym pewnego dnia zjawiła się owa samiczka w domu Mojito. Wtedy też się spotkali. Przyglądał się wszystkim zgromadzonym wokół zwierzyny. 
— Szczenięta tak szybko dorastają. — uśmiechnęła się trójkolorowa samica, obok której siedziała Hebe. Mojito szybko ustalił, że jest ona rodzicielką jego znajomej. Nigdy wcześniej nie poświęcał samicy beta swojej cennej uwagi. Dziś przyjrzał jej się dokładniej.
— Już niedługo Mojito będzie alfą, a nasza córka zastąpi mnie na stanowisku. — dodał pies beta. Tego samca przyszły alfa znał już stosunkowo dobrze. Suczkę, która siedziała między nim a jego partnerką, określanej mianem następczyni, kojarzył tylko z wyglądu. Nie poświęcał jej czasu czy uwagi. 
Z wędrowania wzrokiem po postaciach oderwało go syknięcie Hebe. Szczenię spojrzało w kierunku jej brązowo-białego oblicza. Kiwnęła głową, po czym podniosła się z trawiastego podłoża. Odeszła kawałek od zgromadzenia psów z wyższych sfer. Mojito uznał więc, że i na niego pora. Bez chwili zawahania wstał i podszedł z uśmiechem na pysku do swojej towarzyszki.
— Och, dlaczego ukradkiem oddaliłaś się od tego całego zbiorowiska? Czyż tak postępują grzeczne córki? — zadarł wysoko głowę i uniósł brwi, gdy znajdował się już blisko młodej bet. Suczka wzruszyła tylko ramionami. Zaraz potem uśmiechnęła się do białego szczenięcia.
— Może i tak nie postępują, kto wie. — przekrzywiła lekko swój łebek, przyglądając się przy tym przyszłemu alfie. — Hej, czy to nie świetlik? — mruknęła nagle zafascynowana, przenosząc swój wzrok na niewielki, świecący punkcik. Zerwała się z miejsca, w którym siedziała. Po chwili świecących owadów było już dużo więcej. Hebe obróciła się wokół własnej osi, wpatrując się w nie z zachwytem. Mojito stał w tym samym miejscu cały czas, wodząc tylko wzrokiem za migoczącymi owadami. Nagle jeden z nich przysiadł na nosie przyszłego alfy. Mojito zaśmiał się, skacząc radośnie pośród latających światełek. Przykuł tym samym uwagę swojej towarzyszki. Przerwał mu chichot Hebe. Biały szczeniak zatrzymał się w miejscu. Ujrzał tym samym, że świetlików jest więcej, a ich światło wskazuje drogę w góry, która dalej prowadzi do miasta.
— Chodź. — szepnął, wskazując łapą na coraz to mniejsze punkciki. Liczył tylko na to, że nikt ich nie zauważy i będą mogli się wymknąć do miasta. Sam Mojito nie wiedział co go tak ciągnie do tego miejsca. Czuł wewnętrzną potrzebę przebywania tam. Miał też cichą nadzieję, że Hebe da się namówić na nocną wyprawę do miasta. Ruszył wolnym krokiem za świetlikami, oglądając się za swoją towarzyszką.
— Hebe? — zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, gdy zauważył, że samiczka waha się nad podjęciem decyzji. — Proszę... — wycedził przez zęby. — Chodź tam ze mną.

< Hebe? >

Od Mojito C.D. Davonny

Życie toczyło się stosunkowo powoli. Chociaż Mojito zdążył już przez ten czas podrosnąć, osiągnąć pół roku. Nie czuł jednak tego, że czas płynie. Mimo to, było to po nim widać. Jego pyszczek nabierał innych rysów, coraz bardziej męskich, wciąż jednak dziecięcych. Różnił się także jego wzrost. Był wyższy niż dotychczas. Choć według niego to wszyscy inni się kurczyli. 
Dzisiejszy dzień zapowiadał się tak samo jak każdy inny. Mojito do południa spał, wstawał na obiad, kładł się na chwilę, po czym matka uczyła go jakiś durnych według niego rzeczy. Sądził, że w życiu dorosłym mu się to nie przyda. Nawet nie wie jak bardzo się pomyli.
Po poobiedniej nauce udzielanej samcowi przez matkę, ten ponownie położył się w swoim pokoju. Ziewnął tylko i przymknął ślepia. Liczył na to, że nikt mu nie przeszkodzi i będzie mógł się zdrzemnąć by dziś wydostać się z domu późnym wieczorem. Jego spokój nie trwał jednak długo. Drzwi do jego pokoju uchyliły się i stanęła w nich siostra białego szczenięcia. Młody spojrzał na nią, nie kryjąc swojej niechęci wobec niej. Nie był dziś w dobrym humorze.
— Czego tutaj szukasz? — wycedził przez zaciśnięte kły. Maerose zostawiła lekko uchylone drzwi i weszła wgłąb pokoju należącego do przyszłego alfy.
— Matka kazała mi przyjść sprawdzić co robisz. — rzuciła, wskakując na łóżko Mojito, kładąc się przy tym na plecach i patrząc w sufit. — Ale z tego co widzę, to to co zawsze. — mruknęła, mrużąc ślepia, nie spoglądając nawet na swojego brata. Mojito westchnął tylko. Podniósł się i przeciągnął, po czym ziewnął.
— Wychodzę. — oznajmił swojej bliźniaczce i opuścił najpierw swój pokój, by w końcu wyjść z domu. Udało mu się wymknąć bez kruka, który dotychczas wszędzie za nim latał i pilnował aby przyszły alfa nie zrobił żadnej głupoty.
Było już późne popołudnie. Mojito czuł się lekko znudzony. Wszyscy byli zajęci czymś innym, a on mimo swojego zachowania wobec innych, nie lubił przebywać w samotności. Wpatrywał się więc w taflę fiordu. Dostrzegł pod jej powierzchnią rybę, która pływała w kółko, jakby próbując pocieszyć białe szczenię. Ten podążał za nią swoimi błękitnymi ślepiami. W pewnym momencie ryba zanurzyła się i biały już jej nie widział. Usłyszał za to kroki zmierzające w jego stronę. Odwrócił więc głowę i zauważył czarną suczkę, którą poznał przez przypadek jakiś czas temu. Uśmiechnął się zadziornie. Sam nie wiedział czy do siebie, czy do niej. Czarna usiadła obok niego.
— Cześć. — uśmiechnęła się delikatnie. Białe szczenię tylko kiwnęło głową.
— Co tutaj robisz o tak późnej porze? — spytał znów wpatrując się w czystą wodę. — Księżniczki chyba nie powinny przebywać same tak późno, prawda? — uśmiechnął się zadziornie do niej, ukazując przy tym swoje białe, młode kiełki. Doskonale rozumiał, że suczka jest córką gamm. Wiedział także jaką funkcję pełnią te całe gammy w stadzie. Coś jednak zostało mu w tej białej główce z nauk rodzicielki.

< Davonna? >

Od Hebe CD. Mojito

Przez krótką chwilę tylko wręcz natrętnie się w niego wpatrywała, ostatecznie jednak nieco niezdarnie wybiła się z tylnych łap i z trudem wspięła na ławkę, aby już po chwili zasiąść u jego boku. Oboje obserwowali toczące się w mieście życie, a czas powoli płynął.
I tak minęła im reszta tamtego odległego, jak teraz się zdawało, dnia. Nim się obejrzeli, minęło kilka dobrych miesięcy. Oboje wydorośleli, choć dalej dominowały u nich jeszcze szczenięce cechy, a Mojito, mimo niewielkiej różnicy wieku, przerósł nieco Hebe.
Ich relację ciężko było określić, zwłaszcza samej suczce - spotykali się nieregularnie, przy przypadkowych okazjach, dodatkowo młoda samica w dalszym ciągu nie potrafiła rozgryźć syna Alf i jego stosunku do niej.
Właśnie w tamtej chwili ponownie zastanawiała się, co kryje się w jego łebku, mając okazję mu się przyglądać.
Na niebie gościły ostatnie promienie słońca, zmrok powoli ogarniał świat, lecz mimo to letnie powietrze okalające ciała psów dalej było ciepłe, bardzo ciepłe. Tylko delikatny podmuch wiatru mierzwił sierść, ale i gwarantował nieznaczną ochłodę.
Siedzieli nieopodal domu Alf, po przeciwnych stronach ciała jelenia, dzięki czemu mogła swobodnie go obserwować.
I choć zachowywała należytą godność, pilnowała, aby pozostać wyprostowaną, umysłem była w swym własnym świecie, a stłumione rozmowy i śmiechy dorosłych zdawały się pochodzić z zupełnie odległej krainy.
Psy z hierarchii spotkały się, aby omówić należyte sprawy, przy okazji zabierając ze sobą rodziny. Omówić sprawy, które nigdy nie miały jej dotyczyć, po co więc miałaby ich słuchać? Nie narzekała wszakże, że została zabrana na ów całkiem luźne posiedzenie, atmosfera w połączeniu z letnim wieczorem była niepodważalnie przyjemna.
Zmrużyła powieki, aby wyrwać się z zamyślenia, a gdy już to zrobiła, syknęła cicho w kierunku Mojito, tym samym zwracając na siebie jego uwagę. Kiwnęła zachęcająco głową, po czym podniosła zadek z trawiastego podłoża i niezauważalnie wymsknęła się z kręgu stworzonego wokół wapiti. Zapewne jej rodzice woleliby, żeby pozostała obok nich, postanowiła jednak zignorować ten fakt.
Usiadła nieopodal chaszczy, w otchłani cieni, mając cichą nadzieję, że syn Alf zrozumiał jej przekaz i miał zamiar do niej przyjść. Nie musiała długo czekać, aby się przekonać - widziała, jak Mojito bezceremonialne odchodzi od rodziców oraz gości i rusza dziarskim krokiem w jej kierunku.
- Och, dlaczego ukradkiem oddaliłaś się od tego całego zbiorowiska? Czyż tak postępują grzeczne córki? - zadarł wysoko głowę i uniósł zawadiacko brwi, kiedy był już bliżej niej.
Wzruszyła tylko ramionami, ale po chwili na jej pyszczek wtargnął delikatny uśmiech.
- Może i tak nie postępują, kto wie - przekrzywiła lekko łebek i przyjrzała się Mojito. - Hej, czy to nie świetlik? - mruknęła nagle zafascynowana i zerwała się z miejsca, uprzednio przenosząc wzrok na niewielki, świecący pośród półmroku punkt.
Już po chwili maleńkich światełek pojawiło się więcej. Hebe obróciła się wokół własnej osi, przypatrując się im z niekrytym zachwytem.


Mojito?

POSTARZANIE

Kilka dni temu zaczął się miesiąc lipiec. Przychodzimy więc z postarzaniem, które, jak się okazuje, ma małe opóźnienie. W przeciwieństwie do poprzedniego miesiąca, czyli czerwca, w lipcu żaden pies nie jest zwolniony z postarzania. Żaden bowiem nie dołączył do stada, ani nie urodził się po dwudziestym czerwca, bądź żaden nie zakupił i nie spożył odpowiedniego eliksiru.
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette