Od Maerose — zadanie 2., egzamin

Dzień egzaminu był tym dniem, którego Maerose wyczekiwała z niecierpliwością od momentu, gdy rozpoczęła swoją edukację. Co prawda większość znanych jej dorastających psów myślała o nim z pewnym rodzajem rezerwy, jeśli nie ze strachem, lecz córka Alf nie widziała w nim powodu do obaw. Uczyła się sumiennie przez równe półtora roku, nie miała sobie prawie nic do zarzucenia, dlaczego więc miałaby się obawiać egzaminu?
— Maerose? — z zamyślenia przy śniadaniowym stole wyrwał ją głos matki.
Podniosła łeb znad swojej porcji mięsa, którą do tej pory jedynie przesuwała przed sobą to w jedną, to w drugą stronę i uśmiechnęła się delikatnie.
— Tak, mamo?
— Nie masz powodów do obaw. Rozmawiałam wczoraj z Estlay. Jeśli tylko nie zje cię stres, zdasz ten egzamin wręcz śpiewająco, wnioskując po twoich postępach w czasie nauki.
Młodsza z suczek ledwo ugryzła się w język, zanim przetoczyło się po nim słowo „wiem”. Nala najwyraźniej uznała, że dotychczasowe zachowanie jej córki wynikało z jej zdenerwowania. Po co miała wyprowadzać ją z błędu, skoro takie emocje prawdopodobnie były zupełnie zwyczajne w takiej sytuacji.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Dam z siebie wszystko.
— Ale najpierw zjedz. Musisz mieć siły, by móc się skupić na swoich zadaniach.
Na te słowa jedynie skinęła łbem, nie widziała potrzeby dodawania do tego czegokolwiek od siebie. Zabrała się za spożywanie pysznego kawałka mięsa. 
— Komu w drogę, temu czas — oznajmiła, gdy skończyła jeść.
Przytuliła matkę, która na po raz kolejny tego dnia życzyła jej powodzenia. Ojca i brata od samego świtu nie było w domu, dlatego też nie musiała wysłuchiwać kolejnych życzliwych słów.
W drodze do szpitala minęła chatkę, do której miała się wprowadzić po zdaniu egzaminu. Wybrała miejsce ulokowane możliwie najbliżej swojego przyszłego miejsca pracy. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc domek o czerwonych ścianach. Nie miała jednak czasu, by go podziwiać, musiała jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym w ciągu większości swojego życia spędzała naprawdę mnóstwo czasu.
— Witaj, Maerose — powitała ją na miejscu Estlay, Gamma. U jej boku stał Ezechiel, lekarz, który jedynie skinął jej głową na powitanie.
— Witajcie, Estlay, Ezechielu.
— Jesteś gotowa, czy chcesz chwilkę odczekać, zanim zaczniemy? — uprzejmie spytała zwierzchniczka szpitala.
— Chciałabym zacząć od razu. Im szybciej zacznę, tym szybciej skończę i będzie „po krzyku” — zauważyła Mae, uśmiechając się delikatnie.
— Dobrze. — Starsza suczka skinęła łbem. — Przejdźmy zatem do mojego gabinetu. Tam odbędzie się część teoretyczna egzaminu.
Jak powiedziała, tak wszyscy uczynili. Chwilę później Gamma i jedyny póki co lekarz w stadzie siedzieli po jednej stronie eleganckiego drewnianego biurka, a egzaminowana przez nich uczennica po drugiej. Ledwo zdążyła zaczerpnąć nieco rozedrganego oddechu, już zalała ją fala pytań.
Co zrobiłaby w takiej sytuacji? A co w innej? Co należy podać pacjentowi w danym stanie, a czego absolutnie nie wolno? Czy dany sposób postępowania jest właściwy i dlaczego? 
Starała się odpowiadać jak najbardziej rzeczowo, nie czuła potrzeby lania wodny. Jeśli znała odpowiedź na pytanie, to je po prostu znała. Jeśli nie, coś jej się poplątało i plotła głupoty, mogła sobie jedynie teraz pluć w brodę, że nie nauczyła się właściwie. 
Z pysków obojga psów nie dało się wyczytać zupełnie nic. Po zakończeniu ostrzału pytań w jej kierunku jedynie podziękowali, wstali i zaprowadzili ją do pomieszczenia zabiegowego. Tam już na Mae czekały przyrządy potrzebne do wykonania kolejnych zadań. Musiała wykonać kilka różnych opatrunków, niektóre prawdziwych pacjentach szpitala, inne na Estlay czy na Ezechielu. Musiała też pokazać im, jak powinno się wykonywać kilka podstawowych badań. Psy czasem wcielały się w role pacjentów bardziej marudnych czy niecierpliwych, z czym egzaminowana przez nich uczennica musiała sobie poradzić.
Na potrzeby ostatniego zadania musieli jeszcze raz zmienić pomieszczenie. Tym razem przenieśli się na salę operacyjną. Na stole leżało ciało niedawno upolowanego jelenia, na którym musiała wykonać kilka podstawowych lub mniej podstawowych cięć i szyć. Mimowolnie wróciła na chwilę wspomnieniami do dnia, kiedy ćwiczyli to wraz z Davonną i Earlem po raz pierwszy.
 
— Mamy dzisiaj specjalnego gościa, który ma w tej dziedzinie większe doświadczenie ode mnie, choć aktualnie zajmuje się czymś zupełnie innym — oznajmiła wtedy Gamma. 
Oczom trojga uczniów ukazał się wtedy samiec Beta, Enyalios. Maerose wiedziała, że przed przejęciem owego stanowiska był on chirurgiem, miała już przyjemność rozmawiać z nim o jego byłej pracy. Teraz z uśmiechem na pysku instruował całą trójkę jak właściwie posługiwać się skalpelem czy igłą i nicią chirurgiczną. Zabrali się do pracy. Córka Alf nie mogła narzekać na brak precyzji. Niedługo później usłyszała niezwykle dla niej ważne aż do tej pory słowa Enyaliosa:
— No, no, no, czyżbym miał przed sobą przyszłego chirurga?
Davonnę i Earla po chwili również pochwalił, lecz w ich przypadku nie wspominał nic o karierze chirurga, co jeszcze bardziej połechtało ego młodej suczki. Emocje te musiały zawładnąć nią jednak zbyt mocno, ponieważ już chwilkę później, gdy sięgała po igłę, strąciła na podłogę leżący obok skalpel przyszłego Gammy.
Szybko przeprosiła i zanurkowała pod stół, by podnieść przyrząd. O tym samym pomyślał jednak również najwyraźniej Earl. W momencie, gdy ona podnosiła się, by podać mu podniesione z podłogi ostrze, zderzyli się głowami — jej czaszka zawadziła o jego dolną szczękę. 
— Ała — szepnęła, rozmasowując obolałą część ciała. — Jeszcze raz przepraszam — mruknęła i uśmiechnęła się niepewnie, próbując ukryć swoje zakłopotanie. 
— Ja też przepraszam — odpowiedział szybko samiec i odwzajemnił jej uśmiech. — Dziękuję — dodał, zabierając od niej swój skalpel. 
Wrócili do pracy i nie rozmawiali już więcej aż do końca zajęć. Zerkali jednak na siebie, uśmiechając się delikatnie mimo skupienia na zadaniu, gdy musieli sięgnąć po któreś z narzędzi, pragnąc uniknąć powtórki z sytuacji ze zrzuconym ostrzem.

— Dziękujemy. Omówimy teraz wraz z Ezechielem przebieg twojego egzaminu. Poczekaj, proszę, na korytarzu, gdy skończymy, przyjdziemy do ciebie i podzielimy się z tobą twoim wynikiem — oznajmiła Estlay, gdy ostatnie zadanie dobiegło końca.
Pokiwała łbem na znak, że zrozumiała, odłożyła trzymaną wciąż igłę na blat stołu operacyjnego i podeszła do drzwi. Gdy je otwierała, zaskrzypiały cicho — gdy zda (jeśli zda) będzie musiała wspomnieć o tym Gammie, powinna coś na to zaradzić. Po chwili zamknęła je za sobą, odcinając się od psów, które miały teraz zadecydować o jej losie. 
Nie odeszła daleko. Znalazła najbliższą ławkę i usiadła na niej. Czekała. Czas dłużył jej się niemiłosiernie, choć wiszący naprzeciwko niej zegar twierdził, że mijały zaledwie minuty, a nie całe wieki. W końcu drzwi znowu się otworzyły, a Estlay podeszła do niej. Ezechiel pożegnał się jedynie i odszedł do oczekujących na niego pacjentów.
— Maerose — zaczęła Gamma, a młoda suczka, do której się zwracała, wstała. — Dokładnie przeanalizowaliśmy wraz z Ezechielem to, co nam pokazałaś. — Zmierzyła ją wzrokiem. Serce Maerose biło jak szalone. — Wykazałaś się dużą wiedzą i umiejętnościami. Widać w tobie również pasję do tego, co robisz, a to niezwykle ważne w zawodzie lekarza. Dobrze też traktujesz pacjentów. Nie okazujesz tak dużo empatii jak niektórzy, ale i tak widzę, że ją w sobie masz. — Zatrzymała się na chwilę. Pauza dla lepszego efektu. — Maerose, zdałaś ten egzamin, gratuluję — ogłosiła ostatecznie i uśmiechnęła się szeroko.
— Naprawdę? — wyszeptała Maerose czując, jak kamień spada jej z serca. Miała ochotę przytulić swoją nauczycielkę i nową przełożoną, lecz szybko się powstrzymała, widząc dziwny wyraz jej pyska. — Coś się stało? Nad czymś jeszcze mimo tego popracować?
— Nie, nie, to nie o to chodzi. — Gamma pokręciła głową. Przez chwilę milczała, uważnie przyglądając się młodszej suczce, jakby ważąc swoje słowa lub zastanawiając się, czy w ogóle powinna je wypowiedzieć. — Maerose, muszę przyznać, że widzę w tobie duży potencjał. Wykazujesz zdolności organizacyjne, być może i przywódcze. Powiedz mi, proszę: chciałabyś objąć kiedyś jakieś wyższe stanowisko w naszym stadzie?
— Ja... — zawahała się. Zaschło jej w pysku, serce znowu biło jak szalone. Co to wszystko mogło oznaczać? — Tak, chciałabym kiedyś... dojść do czegoś większego — odpowiedziała w końcu.
Spuściła łeb. Doskonale pamiętała ten ból, który odczuła w momencie, kiedy zrozumiała, że tylko w przypadku Mojito liczy się to, że oboje są potomstwem Alf. Była wtedy o krok do nienawiści wobec nieco od niej starszego brata, przyszłego najważniejszego psa w stadzie. Ale potem stworzyła swój plan, który mógł ją zaprowadzić wyżej niż na stanowisko lekarza.
— To dobrze. — Gamma pokiwała łbem. — W takim razie mam dla ciebie propozycję. Odpowiedzi nie musisz dawać mi dzisiaj, przemyśl to dokładnie. Jeśli zechcesz, możesz zostać ordynatorem.
— Ordynatorem? — wyszeptała zaszokowana. — Ale... teraz? Od razu po egzaminie?
— Tak. Teraz, od razu po egzaminie. Ze względu na niewielką ilość pracowników w naszym szpitalu, niestety musiałabyś prawdopodobnie wykonywać od czasu do czasu czynności stanowiące obowiązki lekarzy, przynajmniej do czasu, gdy w naszych szeregach pojawi się więcej psów. Miałabyś dużo pracy, nie ukrywam tego, szpital nadal w niektórych dziedzinach kuleje. 
— Więc tym bardziej przyda się ktoś do pomocy tobie czy już niedługo Earlowi.
— To prawda. — Skinęła łbem. — Z tego, co zaobserwowałam, dogadujesz się całkiem dobrze z moim synem. To ważne, ordynator i Gamma spędzają ze sobą dużo czasu.
Maerose drgnęła. Jeśli tak miało to wyglądać, sprawy przedstawiały się jeszcze lepiej. To zdecydowanie mogło jej pomóc w realizacji jej planów.
— Myślę, że nie powinniśmy mieć większych problemów ze współpracą. No, na pewno nie było ich podczas nauki.
— To świetnie. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Jeśli się zgodzisz, podlegać ci będą wszyscy pracownicy szpitala, będziesz kierować ich pracą. To na ciebie spadnie papierkowa robota, którą do tej pory zajmowałam się ja. Będziesz utrzymywać tu porządek. Wszystko wyjaśnię ci dokładniej, jeśli tylko się zgodzisz. Być może uda nam się z tym wyrobić, zanim przekażę wszystkie swoje obowiązki synowi. 
— Możemy zacząć już teraz. Zgadzam się — wypaliła nagle Maerose, szczęśliwa jak jeszcze chyba nigdy.
— Spokojnie, spokojnie. Jesteś pewna, że nie chcesz sobie tego dłużej przemyśleć?
— Jestem pewna. Przyjmuję twoją propozycję i bardzo za nią dziękuję — odpowiedziała już nieco spokojniej. Musiała być opanowana, nie mogła dać się teraz ponieść emocjom.
 — W porządku. Cieszę się, że się zgodziłaś. Uważam jednak, że nie powinnyśmy już dzisiaj zaczynać się tym zajmować. Odpocznij po egzaminie. Może spotkamy się tu jutro rano? Może być ósma? 
— Tak, może być. Dziękuję. Do widzenia — odpowiedziała dość cicho, wciąż dość przytłoczona towarzyszącymi jej emocjami. Skinęła Gammie łbem na pożegnanie, uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w kierunku wyjścia.
Już przechodziła przez drzwi szpitala, kiedy zauważyła znajomy pysk. Zatrzymała się, jakby automatycznie, i uśmiechnęła do syna samicy, z którą przed chwilą rozmawiała.
— Cześć, Earl! — rzuciła wesoło na powitanie.
— Mae, cześć! Widzę, że egzamin zdany — zauważył, zapewne bezproblemowo wnioskując z jej dobrego nastroju.
— Zdany — przytaknęła, prostując się dumnie. — Ba, od dziś twoja mama może liczyć na pomoc ordynatora.
— Ordynatora? Awansowała Ezechiela dzięki temu, że ma już innego lekarza czy... — Zatrzymał się, gdy pokręciła głową. — Ty zostałaś ordynatorem?
— Mhm.
— Gratulacje! — Uśmiechał się, jak jej się zdawało, szczerze.
— Dziękuję. Lecę, muszę opowiedzieć o wszystkim rodzicom i Mo. A ty już możesz zacząć szykować się psychicznie na to, że będziesz teraz ze mną spędzał duuużo czasu. — Roześmiała się i, nie czekając na jego odpowiedź, pobiegła w stronę swojego rodzinnego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette