Zima była mroźna. To stwierdzenie
zdawać się mogło oczywiste, lecz tu, na dalekiej północy, nabierało
zupełnie innego znaczenia. Gruba warstwa śniegu zalegała wokoło,
otulając zmarzniętą, uśpioną ziemię. Maleńkie, fantazyjne płatki
wirowały w powietrzu, łącząc się w pary i niewielkie grupki. Było ich
coraz więcej. Chłodny wiatr poruszał gałęziami nagich drzew, porywał
śnieżynki do tańca i hulał radośnie pośród lasu. Z czasem przybierał na
sile. Robił się bardziej agresywny, nachalny, złośliwie sypał śniegiem
do oczu czy uderzał swym lodowatym podmuchem prosto w twarz. I był też
mróz - siarczysty, bezlitosny. Sprawiał, że mięśnie drętwiały i
odmawiały posłuszeństwa, otępiał zmysły, a z czasem powoli rozpoczynał
swój kusicielski szept, mający zmusić zbłąkanego wędrowca do chwili
odpoczynku gdzieś pośród zachęcająco miękkiego śniegu. Potem przymykał
oczy, tylko na moment... Mało kto zdołał otworzyć je ponownie. Tak... Tu
na północy zima dzierżyła prawdziwe, lodowe berło władzy.
Wiedziała o tym. Pamiętała tę mroźną przestrzeń znacznie lepiej niż
sądziła. Ile to już czasu minęło? Miesięcy? Lat? A teraz oto, po
długiej, wyczerpującej wędrówce powracała tu, do miejsca, które jako
jedyne przypominało nieco "dom". Nigdy go nie miała, jak dotąd sądziła,
nie potrzebowała. Ale to właśnie tu, w Norwegii, udało jej się niegdyś
zatrzymać na chwilę, złapać oddech. I pośród całej tej życiowej pogoni,
to w stadzie odnalazła moment spokoju oraz dziwnej harmonii. To nie było
jej życie - przynajmniej dotąd. Nie przywykła do siedzenia w miejscu i
funkcjonowania pośród małej, lokalnej społeczności. Teraz jednak, kiedy
po raz kolejny czuła przytłaczającą, obezwładniającą falę zmęczenia, zaś
zmienne wiatry przywiodły ją na północ, doskonale wiedziała, dokąd
powinna się udać. Zastanawiało ją jedynie, czy zostanie przyjęta z
powrotem. Zniknęła bez słowa, po prostu odeszła. Nigdy nie zamierzała
tam zostać na zawsze, więc nie trudziła się z nawiązywaniem więzi czy
choćby prostą uczciwością wobec mieszkańców. Ale nigdy nie sądziła
również, że tu wróci.
Częściowo
wracała jako ktoś inny. Starszy, z większym bagażem doświadczeń i
przeżyć. Z drugiej strony jednak wciąż była sobą, bardziej niż
kiedykolwiek. Wciąż była Vesper.
Brnęła teraz przez głęboki śnieg, z trudem stawiając każdy kolejny
krok. Ostatnie tygodnie przysporzyły jej nie tylko barwnych wspomnień
czy nowych opowieści do kolekcji, lecz również kilku poważniejszych
odmrożeń i poważnej rany w okolicy żeber, pozostawionej po niedawnym -
jak miała nadzieję, ostatecznym - starciu ze starym przyjacielem.
Prowizoryczny bandaż po kilkudniowej tułaczce pośród mrozu i śniegu z
pewnością zdążył już nasiąknąć krwią. Czuła posklejaną sierść pod
szorstkim, przemoczonym materiałem, czuła nieustający ból. Niekiedy
zatrzymywała się na moment tylko po to, by zastanowić się ile już krwi
straciła i jakim cudem jeszcze żyje. Była coraz słabsza, lecz
jednocześnie coraz bliżej celu. Nie pozwalała sobie zatem na
kapitulację. Jeszcze nie teraz.
Powoli zapadał zmrok. Śnieg sypał coraz mocniej, wiatr z ochotą
dotrzymywał mu kroku. Widoczność stawała się ograniczona. Vesper po raz
kolejny przetarła łapą oczy i zmusiła organizm do dalszego marszu. Miała
wrażenie, że pomimo starań w każdej chwili mocniejszy podmuch wiatru
może ją złamać jak suchą gałązkę. Drżała na całym ciele, trzęsła się. I
chociaż zdawało jej się, że jest już blisko, chociaż gdzieś pomiędzy
śniegiem majaczyły sylwetki budynków, traciła siły. W pewnym momencie
potknęła się. Miękka warstwa białego puchu zamortyzowała upadek, lecz
ciało rudej samicy zdrętwiało w bezruchu. Wpatrywała się przed siebie,
obserwując kolejne płatki śniegu spływające z nieba, które lądowały tuż
przed jej nosem. Może by tak zamknąć oczy? Tylko na chwilę... Odetchnąć,
odpocząć...
Ujrzała łapy.
Odruchowo, choć niechętnie podniosła pysk, by spojrzeć na przybyłą
postać. Majaczyło jej w oczach, jednak rozpoznała, że widzi przed sobą
dojrzałą sukę, o nietypowym, szarawym umaszczeniu. Z trudem zebrała w
sobie wszelkie pozostałe zapasy sił i podniosła się na nogi, jakby
właśnie została przyłapana na robieniu czegoś, czego robić nie powinna.
Zaklęła bezgłośnie, gdy rana, naruszona przez wysiłek i nagły ruch,
zapiekła bólem. Zachwiała się, jednak z wysiłkiem zdołała ostatecznie
utrzymać równowagę. Skupiła wzrok na nieznajomej samicy... Nieznajomej?
Nie... Gdzieś ją już widziała, na pewno. Tu, oczywiście, że tu... Znała
ją.
-
Beatrice? - odezwała się nagle słabym głosem. To imię nadeszło do niej
samo, niespodziewane, jakby gdzieś z starannie dobranej skrytki w
pamięci. Nie najlepiej szło jej zapamiętywanie imion, nawet tych
własnych, a jednak to pamiętała doskonale. I jak się okazało, potrafiła
je dopasować.
[ Beatrice? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz