Samica dłuższą chwilę przyglądała się przybyłej postaci. Pomimo utrudnionej widoczności, zdołała rozpoznać rasę i płeć osobnika, co potwierdził sekundę później spokojny, łagodny głos. Skupiła się na słowach nieznajomego. Zatem nieświadomie wtargnęła na czyjeś tereny? Zważywszy na swoją sytuację, mogła się jedynie cieszyć. Sądząc po propozycji samca, nie była zagrożona. Przeciwnie - miała szansę otrzymać pomoc i najpewniej ciepłe schronienie na noc. Początkowo zaczęła rozważać propozycję w myślach, jednak zaraz zrozumiała, że nie ma wyboru. Jeśli nie chciała skończyć zasypana pod śnieżną zaspą, musiała udać się wgłąb owego stada. Jak je nazwał? Północne Krańce? Całkiem akuratne...
Stanęła pewniej na trzech zdrowych łapach, uważnie obserwując przybysza. Dopiero kiedy otworzyła pysk, by odpowiedzieć, poczuła charakterystyczne drapanie. Przez siarczysty mróz i gryzący dym z ogniska musiało zaschnąć jej w gardle. Skrzywiła się nieco, odkaszlnęła, jednak nie miała możliwości przepłukania ust, co pomogłoby pozbyć się uciążliwego uczucia. Może to i lepiej? Nie będzie musiała zbyt wiele mówić. Przez krótką chwilę rozważała nawet udanie niemej, lecz szybko zrezygnowała z tego pomysłu.
- Prowadź - odparła jedynie, skinąwszy przy tym pyskiem w geście zgody i podziękowania.
Pies nie czekał dłużej, również świadomy, że śnieżyca niebezpiecznie przybierała na sile. Opuścił prowizoryczne schronienie, po czym ruszył przez las. Co jakiś czas odwracał pysk, upewniając się, że samica podąża tuż za nim. Poruszał się sprawnie, pewnie stawiał kroki - doskonale znał to miejsce. Amaris uważnie obserwowała drogę. Pośród szalejącej wichury ciężko było zorientować się chociażby w podstawowych kierunkach, odróżnić prawą stronę od lewej, jednak wkrótce udało jej się względnie ustalić kierunek podróży. Przez pewien czas zmierzali podobnie jak ona, lecz wkrótce odbili w prawo - gdyby szła sama, prawdopodobnie ominęłaby stado, a przynajmniej jego główne obszary mieszkalne.
Kiedy przedarli się wreszcie przez ostatnie metry gęstego lasu, gdzieś pomiędzy śniegiem zamigotały pierwsze światła. Amaris z trudem odróżniała od siebie zarysy poszczególnych budynków, jednak z niejakim zaskoczeniem stwierdziła, że przypominały one chaty rybackie. Nieznajomy zatrzymał się przed jednym z domków. Z okien połyskiwała ciepła łuna, co świadczyło o tym, że domownicy jeszcze nie spali. Drzwi skrzypnęły cicho, zaś w progu ukazał się dojrzały samiec. Wymienił szybkie słowa powitania, lecz w pierwszej kolejności wpuścił przybyszy do środka i zamknął drzwi.
Medyk, jak się domyśliła, bez zbędnych pytań wskazał jej uprzejmie miejsce na kanapie. W czasie, gdy przeprowadził krótką rozmowę, z której Amaris wychwyciła jedynie imię "Ezechiel", należące do starszego psa, skupiła swą uwagę na wystroju wnętrza. Mieszkanie było niewielkie, ale przytulne. Przyjmował ją we własnym domu, zapewne ze względu na późną porę. Drewno łagodnie trzaskało w kominku, wokoło unosił się znajomy zapach cynamonu i ziół. Pragnąc czymś zająć myśli, skupiła się na rozpoznawaniu owej woni. Bławatek? Może pomieszany z lawendą?
Przyniesiono jej ciepły napar rumiankowy, zaś lekarz zabrał się za opatrywanie jej rannej łapy. Nie skrzywiła się nawet, gdy nasączony medykamentami wacik zetknął się z rozerwaną skórą. Na szczęście kończyna okazała się jedynie porządnie skaleczona i obita, kości pozostały całe.
- Dziękuję - odezwała się, gdy cały proces został zakończony. Zwróciła się do obydwu samców. - Nazywam się Amaris - dodała z pewną niechęcią, jednak uznała, że wypada podać choć swoje imię.
[ Cheops? ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz