Anubis popatrzył na towarzyszkę, jakby ta co najmniej ogłupiała.
— Zwariowałaś? — wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język.
Adara,
jak sama przyznała, nigdy nie była w mieście, więc powinien był mieć to
na uwadze. Zapewne wiele rzeczy, które dla niego, jako byłego
kanapowca, nie były niczym nowym, ją przyprawiały o przerażenie.
— A wyglądam, jakbym zwariowała? — zmarszczyła nos i prychnęła, najwidoczniej nieco urażona słowami samca.
— Słuchaj — westchnął ciężko — mamy jedzenie podstawione niemalże pod nos i głupia ulica ma nas powstrzymać?
— Powiedziałam ci już. Nie mam zamiaru zginąć dla jednego kawałka mięsa.
Anubis pokręcił z politowaniem głową, uśmiechając się pod nosem.
— Kto ci powiedział, że zginiesz? — uniósł łeb i wyprostował się, a zawadiacki wyraz wciąż zdobił jego pysk. — M'lady —
zaczął, ale prędko urwał, napotkawszy gniewne spojrzenie suczki. Skulił
nieznacznie uszy i odchrząknął. — Przed tobą stoi zaprawiony w boju
zawodowiec. Wychowałem się w mieście i znam zasady, na jakich one
działają, więc zwykła droga nie stanowi dla nas żadnej przeszkody.
Bezpiecznie cię przez nią przeprowadzę.
Wiele
psów wstydziło się bycia byłymi kanapowcami. A Anubis? Anubis potrafił
puszyć się z tego powodu niczym najwytworniejszy paw, zwłaszcza jeśli w
grę wchodziła możliwość popisania się nabytymi w trakcie miejskiego
życia umiejętnościami.
Przechylił
lekko głowę i utkwił spojrzenie w zmieszanym obliczu Adary, wyczekując
jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Intuicja podpowiadała mu, że samica
walczy sama ze sobą, jak powinna postąpić, mimo to był niemalże pewien
jej decyzji, a zarazem swojej wygranej. Jedni powiedzieliby, że był
najprościej w świecie zbyt zadufany w sobie, inni natomiast że zna
wartość i wpływy własnej perswazji. Niezależnie od opinii innych na
temat jego podejścia, przypadkiem czy też rzeczywistym darem
przekonywania innych, udało mu się nakłonić suczkę na przekroczenie
jezdni u jego boku.
—
Niech będzie — mruknęła jakby od niechcenia i machnęła nerwowo ogonem.
Wzrok Anubisa posunął gładko za jego ruchem, po czym ponownie skupił się
na ślepiach towarzyszki, a sam samiec uśmiechnął się z satysfakcją.
— Nic ci nie będzie — upewnił ją i trącił puszystym zadkiem w biodro.
Adara popatrzyła na niego spode łba.
—
Nie dotykaj mnie bez pozwolenia — warknęła, jednak niewzruszony samiec
posłał jej tylko kolejny ze swoich pobłażliwych uśmiechów.
Skoncentrował
się na ulicy, kończąc tym samym swoje igraszki ze strażniczką, i
rozejrzał dookoła. Dwa auta na lewo, trzecie zza rogiem. Pusto po
prawej.
—
Teraz się skup — mruknął pod nosem do stojącej obok suczki. Nie
otrzymał odpowiedzi, ale był pewien, że zastosuje się ona do jego
zaleceń; być może ten jeden jedyny raz nie postrzegała go jako błazna,
który postanowił się do niej przylepić, a jako swojego przewodnika. Od
którego zależało jej życie.
Dla Anubisa nie była to sprawa wyższej wagi. Przekraczanie jezdni było dla niego na porządku dziennym.
Zerknął
w lewo, dwa samochody przejechały tuż przed nimi, trzeci rysował się w
oddali. Prawa dalej pusta, jak zauważył. Nie było sensu dłużej czekać.
—
Teraz! — rzucił szybko, po czym ruszył naprzód i przebiegłszy przez
mokrą drogę, w której odbijały się światła samochodów, wskoczył na
przeciwległy chodnik.
Pojazd
jaki obserwował, zbliżał się nieubłaganie, a sam samiec nerwowym
spojrzeniem odszukał Adarę, która właśnie w tej samej sekundzie
przykleiła się do jego boku, cała spięta. Chłodny podmuch porwanego
przez przejeżdżającą za nimi maszynę powietrza otulił ich ciała.
— Żyjesz? — popatrzył na skuloną suczkę z góry i przechylił lekko głowę.
Tym
razem nie został obdarowany uszczypliwą odzywką; strażniczka w
odpowiedzi jedynie potaknęła. Domyślił się, że było to spowodowane
stresem.
—
W porządku. Teraz wystarczy zdobyć jedzenie — oznajmił, choć sam wciąż
zastanawiał się, jaką taktykę lepiej obrać. Zadowolić człowieka
wyuczonymi sztuczkami i wygłupić się przed towarzyszką, czy może porwać
trochę mięsa, ale zaryzykować pierwszym lepszym, być może nawet gorszym
łupem?
Westchnął
bezgłośnie, po czym zerknął na Adarę i skinął zachęcającą głową, dając
jej do zrozumienia, aby ruszyli w kierunku budki z jedzeniem.
Szli
brukowaną alejką, przewijając się między nogami zabieganych ludzi, aż w
końcu, zmęczony tym ruchem samiec, poprowadził ich do biegnącego wzdłuż
tłocznego traktu parku, gdzie było znacznie spokojniej. Gdzieś między krzewami przewijał się obraz
niewielkiego, lecz intensywnie pachnącego mięsem i przyprawami straganu,
do którego zmierzali. Nieliczni ludzie spacerowali ścieżkami, czy to
samotnie, czy w towarzystwie dzieci lub psów. Raz czy dwa Anubis zerknął
z tęsknotą na czworonogi biegnące za rzuconą im piłeczką lub szybujące w
powietrzu za dyskiem, nie powiedział jednak nic na ten temat; po
pierwsze sam uciekł, po drugie, jak przypuszczał, Adara nie była w
stanie go zrozumieć. Nie każdy urodził się kanapowcem, tak jak ty.
Popatrzył
na nią, nieco zamyślony, zarówno swoją przeszłością, jak i
wyobrażeniami na temat jej dawnego życia, kiedy solidna kropla wody
spadła mu na nos. Zmarszczył brwi i uniósł wzrok ku stalowoszarym
obłokom.
—
Sprężmy się, zaraz znowu zacznie padać. Będziemy musieli poszukać
suchego miejsca, żeby zjeść, he? — zastrzygł uszami, kiedy spadły na
niego kolejne krople deszczu.
Bycie
mokrym nigdy mu nie przeszkadzało, uwielbiał deszczowe dni, jednak
zdarzało się, że w ich trakcie jego tylna łapa zaczynała nawalać i rwać.
Przypominała o sobie, przypominała o ostrych kłach, które niegdyś się w
niej zatopiły, przypominała także o możliwości całkowitej utraty sprawności
na starość.
Choć Anubis nigdy nie zdawał się tym przejmować.
Adara?