W myślach plątały mu się same wyzwiska i przekleństwa, które kierowane były do następczyni Bet. Niewiele brakowało, żeby wymówił je na głos.
Wściekłość wychodziła z niego z każdą sekundą. Wilczasty samiec sam nie był pewien, czy to tak spożyte zioła uwrażliwiają ów emocje, czy tylko i wyłącznie było to spowodowane uwagą Erato. Concorde nie zamierzał tak po prostu, posłusznie niczym baranek, przyjąć radę (jego zdaniem niepotrzebne czepianie się) przyszłej dowódczyni wojsk. Nie widział żadnych wad, żadnej skazy w swej technice. Uważał, że w walce liczy się siła, gdyż bez niej bitwa jest natychmiastowo przesądzona. Mimo iż samca nie można było nazwać głupcem, to jednak podczas ćwiczeń działał często lekkomyślnie. Każdy raczej to widział, problem polegał na tym, że on był przeciwnego zdania.
— Proszę bardzo. Powalę cię. Może nie w ciągu pierwszej minuty walki, ale i tak cię powalę — warknęła jego rozmówczyni, co od razu wywołało u Concorde'a zadowolony, delikatnie pogardliwy uśmieszek.
— Dobrze, zobaczymy co potrafisz, księżniczko — odrzekł, ostatnie słowo wręcz wypluwając niczym trującą substancję. Spojrzał na nią pewnie i wrogo, napinając wszystkie mięśnie i przybierając pozycję bojową. Był wręcz pewien, że to on ją powali. Przecież Erato była samicą, a samice z reguły są słabsze, tak przynajmniej sądził syn Erydy.
Już po chwili jego przeciwniczka zrobiła to co on, spoglądając na niego wzrokiem pełnym determinacji. Dźwięki wydawane przez resztę ćwiczących jakby zostały przygłuszone, Concorde skupił się na swym żywym celu. Krótko wpatrywał się w jej ślepia z zabójczością, zaraz po tym przechodząc do ataku.
Wypruł na przód, wydając przy tym głośne warknięcie. Wybił się na łapach, sądząc, że w taki sposób może oszołomi Erato, zyskując tym samym przewagę. Łatwo jednak można było się domyślić, że przypominająca husky'ego suczka zareaguje na jego pierwszy ruch. Concordowi udało się tylko delikatnie pazurami zarysować bok przeciwniczki, gdyż ta wykonała unik. Samiec tracąc równowagę, z głośnym hukiem wylądował na ziemi, przetaczając się parę metrów. Po takim upadku mógł później spodziewać się kilku siniaków.
Ale nie to w tamtej chwili było ważne, szybko się podniósł, przez co lekko się zachwiał. Wzrokiem odnalazł Erato, która szykowała się do zaatakowania swego przeciwnika. Podobnie jak ona, zaczęli na siebie biec, a już po chwili zetknęli się swoimi ciałami.
Pazury i kły poszły w ruch. Odpychali się, popychali, okładali, odpierali ataki, wykonywali uniki. Na ich ciałach pojawiło się kilka, mniejszych jak i nie ran, ale mimo to nie były jakoś szczególnie rozległe. Concorde wpadł w wir walki, nie mając pojęcia ile ona trwa. Może kilka, kilkanaście minut? Tego nie wiedział, za bardzo zatracił się w zaistniałej sytuacji. Jednak im dłużej trwała, tym większe zmęczenie i desperacje czuł. Erato świetnie sobie radziła i nawet tego faktu sam Concorde nie mógł zaprzeczyć, w ogóle nie spodziewał się czegoś takiego po niej, liczył na szybkie zwycięstwo, a tymczasem przewagę miała przyszła Beta. Jego ataki często były zbyt chaotyczne, nie przemyślane, chybił, a jego przeciwniczka to wykorzystywała. Mimo to dzielnie wytrzymywał, nie pokazując nawet odrobiny zwątpienia. Musiał wygrać i koniec. Ale nie poszło tak, jak to sobie samiec wymarzył. Kolejny, nieprzemyślany i niedokładny ruch sprawiły, że wydarzyło się to, przed czym wcześniej przestrzegała go Erato. Runął na twarde podłoże, wydając przy tym syk bólu. Suczka przygniotła go do ziemi, jej łapy spoczywały na jego klatce piersiowej.
— Musisz jeszcze naprawdę wiele się nauczyć — zauważyła, przybierając triumfalny uśmiech. Concorde na jej słowa skrzywił się, a w jego ślepiach zatańczyły gniewne ogniki. O nie, nie może tak tego zostawić!
— Jeszcze nie wygrałaś, księżniczko — warknął i z całej siły odepchnął ją tylnymi łapami. Ta zrobiła kilka kroków w tył, a Concorde jak najszybciej się podniósł, po czym kontynuował walkę.
Ponownie zaczęli wzajemnie się okładać, a samiec coraz bardziej dawał się ponieść swej złości. Z tego też powodu powoli zapominał, że ów walka miała teoretycznie być w formie treningu, że w momencie, w którym go powaliła powinien się poddać i zaakceptować porażkę. Zapominał, że ma do czynienia ze swą przyszłą dowódczynią. Jego ataki stawały się coraz bardziej agresywne i gwałtowne. W pewnym momencie całkowicie stracił kontrolę nad samym sobą.
Przy nasuwającej się okazji, rzucił się na Erato, wbijając kły oraz pazury w jej kark najgłębiej jak tylko mógł. Tak jakby chciał zakończyć jej żywot. Przyszła Beta starała się go jakoś odepchnąć, wyrwać się z jego morderczego uścisku, ale on nie zamierzał tak szybko odpuszczać.
I właśnie w tym momencie Enyalios i Eryda, widząc, że robi się zbyt poważnie i niebezpiecznie, zareagowali. Rzucili się w stronę walczących, próbując ich od siebie odciągnąć. Samiec Beta znajdował się przy córce, a Eryda przy Concordzie. Umysł Concorde'a wciąż znajdował się przy walce, przez co szarpał się, kiedy jego matka zaczynała go odciągać.
— Coś ty zrobił?! — dopiero wściekły głos matki całkowicie przywołał go do porządku. Samiec stojąc już kilka metrów od dawnej przeciwniczki, spojrzał tylko w gniewny wzrok Erydy, a następnie w stronę Enyaliosa i jego córki.
— To były ćwiczenia, sama tego chciała — odrzekł w swej obronie, wciąż dysząc z wysiłku i posyłając córce Enyaliosa nienawistne spojrzenie.
Erato?