NAUCZYCIEL PRZEDSZKOLA — DANDELION

Ria Putzker
IMIĘ:
 Dandelion.
SKRÓTY: brak.
MOTTO: marzenia są ostatnią pociechą w najgorszych chwilach; zakwitają jak kwiat, dają nadzieję i siłę do walki.
PŁEĆ: samiec.
WIEK: trzy lata.
DATA URODZENIA: szósty sierpnia.
STANOWISKO: nauczyciel przedszkola.
ODPOWIEDNIK: Joey Batey
CHARAKTER: Dandelion jest psiakiem o niezwykle optymistycznym usposobieniu, pełnym wigoru i energii do życia młodzieńcem, który postanowił wrodzoną pogodę ducha zaszczepić w młodych umysłach Północnych Krańców. Choć młodzieńcze lata spędził w schronisku, każdego dnia walcząc o wysoką pozycję i respekt, już od samego początku patrzył na świat przez różowe okulary i wierzył w lepsze jutro. Nie wiadomo po kim odziedziczył tak pozytywne podejście do życia i jakim cudem się jeszcze nie poddał, biorąc pod uwagę ilość sytuacji, podczas których schroniskowi degeneraci uprzykrzali mu jego egzystencję, ale jedno jest pewne — nie ma zamiaru się zmieniać, bo... cóż, po pierwsze, nie musi, a po drugie, czy potraficie wyobrazić sobie Dandeliona zachowującego się inaczej niż zwykle? Ja niekoniecznie.
Ciekawość to drugie imię owczarka. Samiec wtyka swój nos gdziekolwiek się da, wszędzie go pełno, a jego zachwyt każdą napotkaną na swej drodze rzeczą jest zaprawdę niepomierny. Niektórzy twierdzą, że to wada, inni, że zaleta... Zdania są ździebko podzielone, jednak prawdziwą wadą, taką negatywną wręcz z definicji (chociaż niektórzy szemrani kmiotkowie mogliby ją uznać za coś pozytywnego), jest łatwowierność Dandeliona. Pies bowiem wielokrotnie wpakowywał się w tarapaty, nie potrafiąc do końca uwierzyć w to, że ktoś mógłby mieć wobec niego złe zamiary.
RODZINA: składała się z ojca i matki, psów, o których samiec już dawno zdążył zapomnieć, jako że w dzieciństwie nie spędził z nimi zbyt dużo czasu.
PARTNERSTWO: brak.
POTOMSTWO: brak.
APARYCJA:
  • Rasa: owczarek australijski.
  • Umaszczenie: brown tricolor.
  • Wysokość: pięćdziesiąt trzy centymetry w kłębie.
  • Masa: piętnaście kilogramów.
  • Długość sierści: długa.
CIEKAWOSTKI: brak.
HISTORIA: krótka, dosyć przewidywalna, bo przecież komu chciałoby się wymyślać coś oryginalnego przy tak męczącym punkcie? Dandelion był owocem chwilowego uniesienia dwóch psów, których właściciele uznali, że nie mają ani czasu, ani ochoty na użeranie się z nowo narodzonym berbeciem i uznali, że najlepszym wyjściem będzie oddanie malucha do schroniska. Tak więc Dandelion dorastał w zwierzęcej stanicy, codziennie rywalizując o dominujący nad innymi psami status, aż pewnego dnia, gdy nadarzyła się okazja, uciekł i, rozpocząwszy poniekąd nowe, wolne życie, dołączył do Północnych Krańców.
AUTOR: Ravenna#2323

Od Bazyliusza CD. Estlay

 Bazyl kiedyś coś słyszał, że w teorii nie powinno się ufać obcym, rozmawiać z nimi a tym bardziej iść za nimi do ich domu. Jednak w jego oczach Estlay była niczym anioł, nie dość, że taka miła dla niego to jeszcze chce go nakarmić i pozwolić mu się ogrzać. Więc na pewno nie było nic złego w tym, że z nią poszedł. 
Przez całą drogę Bazyl wpatrywał się w nią z zachwytem, była pierwszym psem innym niż jego rodzice, którego kiedykolwiek zobaczył. Dla każdego innego psa pewnie byłoby to niezręczne, jakiś śmierdzący szczeniak nie dość, że narobił problemów to jeszcze chce wyżreć twoje zapasy. Jednak czarna suka uśmiechała się cały czas co jeszcze bardziej ocieplało jej wizerunek.
- A dokąd idziemyyyyy? 
- Do miejsca w którym mieszkam, na pewno ci się spodoba. - Tymi słowami Estlay jeszcze bardziej rozbudziła ciekawość szczeniaka, który przyspieszył kroku zmuszając swoją starszą towarzyszkę do tego samego.
Dzięki takiemu tempu narzuconemu przez Bazyla szybko dotarli do wioski rybackiej. 
- Prowadzisz mnie do ludzi? - Po raz pierwszy od dłuższego czasu otworzył pyszczek i od razu zwrócił na siebie uwagę Estlay, jego rodzice tak szybko nigdy nie reagowali na jego zaczepki, więc czuł się teraz szczególnie zadowolony. 
Ku jego zaskoczeniu samica pokręciła głową. - Tu nie ma ludzi, dawno odeszli. Teraz mieszka tu tylko sfora. 
- Sfora? - Zapytał i przekrzywił łebek, tego słowa jeszcze nie słyszał. 
- Tak, sfora. Stado psów. Chyba musisz się jeszcze dużo nauczyć. 
Estlay oderwała się przednimi łapami od ziemi i nacisnęła na klamkę drewnianych drzwi. Bazyl szybko przemknął do środka, nawet nie zauważył że popozostawiał pełno śladów błota gdziekolwiek nie stanął. 
- Wow! Ale tu ładnie! 
Znowu jego ogon poszedł w ruch, patrzy się błagalnym wzrokiem na Estlay trochę wstydząc się powiedzieć czego chce. Jednak suka chyba zrozumiała go od razu.
- Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia. - Oznajmiła i zniknęła na krótką chwilę w jakimś pomieszczeniu i wróciła do niego ciągnąc ze sobą nogę jakiegoś zwierzęcia. Bazyl był tak wygłodniały, że zapomniał o podziękowaniach. Zaczął jeść łapczywie jakby to miałby być jego ostatni posiłek w życiu.
- Powoli, jak będziesz jadł za szybko to możesz sobie zaszkodzić.
Głos suczki wytrącił go z bezmyślnego zapełniania sobie żołądka. Uniósł łebek i oblizał się.

Estlayyy?

Od Estlay CD. Bazyliusza

Odkąd Aidan odszedł minęło sporo czasu, i choć mówiono, że czas leczy rany, Estlay wiedziała, że ta jedna nigdy się nie zabliźni. Wraz z nim straciła część siebie, część, która była już nie do odzyskania. Ale sens życia nie został jej całkowicie wyrwany — miała dwoje dorosłych dzieci, które każdego dnia napawały ją dumą oraz rozkosznego wnuka, rodzynka sfory. 
Starszego syna widywała stosunkowo rzadko, był poważnym samcem Gamma całkowicie poświęconym swoim obowiązkom, wpadał czasem na rodzinne spotkania lub odwiedzał starszą sukę, aby zasięgnąć jej rady. To z córką Estlay dzieliła nieco więcej czasu i pomagała jej w wychowaniu Cyklamena. 
Dzisiejsze popołudnie spędzała jednak we własnym towarzystwie — Earl i Davonna pracowali, a jej wnuk był pod opieką własnego ojca. Jako emerytowana już Gamma nie miała zbyt wiele zajęć — czasem pomagała w szpitalu lub służyła wiedzą mniej doświadczonym życiowo medykom, a poza tym zajmowała się Cyklamenem, plotkowała z często napotykaną Nalą lub chodziła na samotne spacery. Tym razem padło na ostatnią opcję, dlatego też snuła się niespiesznie po terytorium Północnych Krańców, podczas gdy słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Mroźne powietrze i gruba warstwa śniegu po kilku latach spędzonych w Norwegii nie robiły już na niej większego wrażenia, choć wciąż drażniły ją tworzące się na długiej sierści kulki białego puchu.
Uchyliła się, aby przemknąć pod jedną z niżej zawieszonych gałęzi, ale nagle zatrzymała się w półkroku, węsząc intensywnie. Zmarszczyła nos i podążyła za nieprzyjemną, obcą wonią, zboczywszy tym samym ze swojej regularnej obchodowej trasy, która prowadziła nad fiordy. Kroczyła dziewiczym, skrzypiącym śniegiem wśród drzew, aż przystanęła nad rowem, gdzie zapach był najintensywniejszy. Zerknęła w dół i spostrzegła kolorowe szczenię, które wpatrywało się w nią z nadzieją w ślepkach i merdało ogonem, jakby właśnie spotkało je największe szczęście we wszechświecie.
— Hej! Pomożesz mi stąd wyjść, proooszę? — zaskomlał z nadzieją młody samczyk.
Och. Więc brzdąc był w tarapatach? Jego widok łapał za serce — wychudzony i brudny, tkwiąc w zasypanej śniegiem dziurze, wyglądał marnie.
— Oczywiście! — oznajmiła bez namysłu. 
Ale... w jaki sposób miała go wydostać? Wyprostowała się i uniosła głowę, aby rozejrzeć się dookoła w celu poszukania jakiegokolwiek pomysłu na wyciągnięcie młodzika, aż w końcu jej spojrzenie utkwiło w dłuższej gałęzi wynurzającej się spod warstwy śniegu. Zwróciła się w kierunku badyla, gdy z dołu dobiegło ją rozpaczliwe wołanie: 
— Hej, nie zostawiaj mnie! Proszę!
— Nie mam zamiaru! — odkrzyknęła i przedarła się przez zaspy białego puchu, aby wydostać spod niego gałąź. 
Chwyciła ją mocno w zęby, szarpnęła z całej siły i pociągnęła za sobą, wracając do szczenięcia. Stanęła u krawędzi i sepleniąc ostrzegła samca, aby się odsunął, po czym opuściła ostrożnie patyk w dół. 
— Złap się mocno — poleciła, a przynajmniej spróbowała, mając nadzieję, że jej bełkot przez tkwiący w pysku badyl zostanie zrozumiany.
Został. Szczeniak wgryzł się w drewno, a Estlay zacisnęła mocniej szczękę i zaczęła powoli się cofać, podciągając młodzika w górę, aż po kilkudziesięciu sekundach wczołgał się nad krawędź.
Suka wypuściła gałąź z zębów i podeszła do samczyka, stając nad nim.
— Wszystko w porządku? — Przekręciła głowę i spytała ze zmartwieniem pobrzmiewającym w jej lekko zachrypniętym głosie
— Tak, dziękuję! — szczeniak podniósł się i stanął na wszystkich czterech łapach, a następnie otrzepał. — Jestem tylko trochę głodny!
 — Gdzie twoi rodzice, jeśli mogę spytać? Jak masz na imię?  
Jest tutaj sam? Nikt go nie szuka? A może właśnie jego rodziciele panikują, nie mogąc go znaleźć? Nie czuć od niego psiej woni i to wydaje się emerytowanej Gammie zastanawiające.
— Jestem Bazyl, a ty? — zamerdał ogonem, jakby żadne problemy tego świata go nie dotyczyły.
— Estlay. Chcesz poszukać wspólnie twoich rodziców? — Nie miała zamiaru odpuścić tego tematu, nie mogła go przecież po prostu zostawić.
— Och. — Podniósł tylną łapę i podrapał się za uchem. — Nie, nie trzeba. Chyba zostali w domu. 
— W takim razie chodź, zaprowadzę cię do domu. Co ty na to? — uśmiechnęła się zachęcająco, patrząc na Bazyla z góry.
— Eee... — Zawahał się. — Nie pamiętam, gdzie jest. 
Pewnie gdyby mógł, wzruszyłby ramionami. Przynajmniej tak wyglądał. 
Estlay zmarszczyła brwi wyraźnie zaniepokojona, ale zanim "jak to?" wymknęło jej się z pyska, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzuciła:
— W porządku, pomyślimy o tym później. Chodź, ogrzejesz się i coś zjesz, okej? 
Oczy samczyka zabłysnęły, a on sam skinął ochoczo głową i zamerdał ogonem, po czym ruszył wesoło u boku Estlay w kierunku jej domostwa.

 Bazyl?

 

Od Bazyliusza do Estlay

  Dziś był ten dzień. Dzień w którym Bazyl odkąd się obudził to wiedział, że jest w stanie osiągnąć wszystko. Przed przejściem przez dziurę w płocie, której ich właściciele nie zauważyli, zerknął za siebie na podwórko, dotychczas będące jego domem. Nawet zbytnio nie przywiązał wagi do pożegnania się z czymkolwiek co tam było, ponieważ w planach miał wrócić jeszcze przed zmrokiem tego dnia. 
W ten sposób wyszedł za płot, czując się niczym nowonarodzony i wolny szczeniak ruszył biegiem przed siebie na oślep zachwycając się każdą drobnostką, która różniła się od do tej pory jedynego znanego mu miejsca. Zdążył przejść po zwalonym pniu, spróbować nieznanych mu owoców z krzaka i pogonić za ptakiem, każda aktywność zdawała mu się o wiele zabawniejsza niż w domu. Nim się zorientował słońce zaczęło zachodzić. 
- No to co, pora wracać! - Powiedział sam do siebie i z szerokim uśmiechem na pysku rozpoczął wędrówkę powrotną. Jednak z każdą godziną jego pozytywne nastawienie zdawało się blednąć, coś tu nie grało. Bazyl szybko zorientował się, że nie kojarzy żadnego miejsca, oczywiście po drodze starał się zapamiętywać wyróżniające się rzeczy, ale jednak po ciemku nie było z tego żadnej korzyści. W końcu zrezygnowany usiadł w środku lasu żeby przeczekać do rana. 
Tak zaczęła wyglądać jego rutyna przez kolejne dni, a dni z czasem przełożyły się na tygodnie. Bazyliusz coraz bardziej marniał, mało jadł przez co znacznie schudł, a gdy przechodził obok musiało strasznie od niego śmierdzieć przez.... Incydent z odchodami nieznanego mu zwierzęcia w które przypadkowo wpadł. Ogólnie dużo zdarzało mu się upadków, obolałe łapy odmawiały mu posłuszeństwa przez co co jakiś czas wywalał się na pysk. Nie inaczej było w momencie kiedy wpadł w dość głęboki z jego perspektywy rów. Gdy podniósł głowę do góry i zrozumiał swoją sytuację zdecydował się zacząć wołać o pomoc. W końcu nie było innego rozwiązania na tamten moment. Oj wołał. Wołał i wołał dopóki nad nim nie pojawiła się głowa widocznie starszej suki. Aż zabłyszczały mu oczy, było to dla niego jak zbawienie. Odetchnął z ulgą, sam z siebie machał ogonem na prawo i lewo, uważał się teraz za największego farciarza na całym świecie.
- Hej! Pomożesz mi stąd wyjść proosze? - Wlepił w nią swój błagalny wzrok. 

Estlay??

TROPICIEL — VANITAS

unsplash.com | DaYsO
inne
IMIĘ: Vanitas, zwany także cholerą, dupkiem, utrapieniem, pasożytem i ogółem całym złem tego świata. 
SKRÓTY: Żadne Vanie, czy inne zdrobnienia i skróty nie będą tolerowane, tylko spróbuj, a dostaniesz po mordzie. 
MOTTO: Vanitas vanitatum et omnia vanitas
PŁEĆ: pies
WIEK: 4 lata
DATA URODZENIA: 29 stycznia
STANOWISKO: Tropiciel
ODPOWIEDNIK: Breezeblocks
CHARAKTER:  W mieście zasłynął jako szczur i przydupas, który daje wrażenie niewychowanego debila. W rzeczywistości jednak to inteligentna osobistość, zdolna do wielu rzeczy. Często się wygłupia, rzuca dziwnymi żartami, umie być zimny i nieprzyjemny, buja się na swojej huśtawce emocjonalnej i niekiedy trudno z nim wytrzymać. Całkiem płytka otoczka, jakby próbował swoją upierdliwością jak najbardziej odepchnąć innych od siebie, nie przepada za większością innych osobników, choć w istocie rzeczy nie urodził się jako typ samotnika. Dziwne? Jak cały Vanitas, dziwny, ale nawet jego da się zrozumieć. Będzie próbował ci wmówić, że on przecież wie, jaki to on jest mądry i, że wcale nie jest jakimś bezmózgim śmieciem. Niezły z niego chwalipięta, choć, tak właściwie, to nigdy nie był pewny swojej wiedzy i zawsze starał się otaczać mądrzejszym od niego samego towarzystwem, by w swoich ważnych czynach nie zrobić żadnego błędu. Nie zrozum tego źle, on naprawdę jest geniuszem, ale nie zawsze dobrze o tym wie i zdarza mu się powątpiewać w swoją cenność.  Jest bardzo ambitny, a do celu dąży po trupach, jednak nie sądzi, żeby cel uświęcał środki. On nie ma świętych celi ani świętych środków. Nie gra według zasad, daleko mu do ideału szlachetnego wojownika. Nie oznacza to, że od razu jest brutalnym zbrodniarzem pozbawionym uczuć. Jest zupełnie świadom ciężaru swoich obowiązków i grzechów.  To naprawdę… emocjonalna dusza. Nie ma co ukrywać, na co dzień czuć od niego mrożący chłód, a jego język bywa ostry, jednak gdy tylko pojawi się jakiś bodziec, łatwo doprowadzić go do płaczu, czy innych silnych emocji. Stara się to wszystko dusić w sobie, okazywanie emocji to dla niego słabość, której pod żadnym pozorem nie może ukazać, ale nic się nie stanie, jeśli wybuchnie, ale tak przed samym sobą. Żeby nikt nie widział i nikt się nie dowiedział. 
RODZINA: Jakąś tam mateczkę ma na pewno, a przynajmniej miał, bo nie wie co się obecnie dzieje ze suczką, która wydała go na świat. Zapamiętał ją jako oschłą realistkę, której do końca pozostanie wdzięczny za to, że przynajmniej raczyła pokazać mu i doradzić, jak żyć na ulicy. Poza tym jednym wyjątkiem nikogo nie uznaje za swoją rodzinę, choć i by się znalazło kilka innych osobników, którzy go wychowali. Nigdy nie myślał o rodzinie, mimo tego nie uznaje tej rzeczy za coś głupiego i mało wartościowego. Może i sam chciałby mieć jakąś...
PARTNERSTWO: Brak
POTOMSTWO: Nie ma i nie będzie, oby. 
APARYCJA:  

  • Rasa: Kundel jakich nie mało, choć, po rasowym ojczulku w jego krwi płynie całkiem spora namiastka psów border collie. 
  • Umaszczenie: Slate merle
  • Wysokość: 54cm 
  • Masa: 19kg
  • Długość sierści: krótkowłosy

CIEKAWOSTKI:
Nieco pod sierścią tego psa, na barku, kryje się blizna w kształcie „X". Zyskał ją wraz z dołączeniem do gangu jako znak przynależności. 
Wbrew pozorom, to całkiem strachliwe stworzenie, choć i ów strach stara się ukrywać. Niekiedy gwałtowne grzmoty podczas burzy przyprawiają go o dreszcze, czy nawet głupie historyjki opowiadane szczeniakom dla przestrogi. 
Vanitas to pedant, szczególną obsesję ma na punkcie swojej sierści. Dzień w dzień starannie ją wylizuje i dba o jej stan. 
Je stosunkowo mało, jednak na tyle dużo by utrzymywać jako tako odpowiednią wagę. Od zawsze był przyzwyczajony do oszczędzania na pożywieniu, to też nawet jego żołądek nie przepada za dużymi porcjami jedzenia na raz. 
HISTORIA: Nic specjalnego, ot jakaś zwykła, może nawet nieco ładna sunia z ulicy puściła się z jeszcze ładniejszym pieskiem od ludzi. Nie wiadomo co właściwe krążyło po głowie tej suczki, że zdecydowała się na coś tak głupiego, jednak co się stało, to się nie dostanie. Odchowała młodego i najszybciej, jak tylko mogła, oddała synalka pod opiekę znanego na całe miasto psiego mafiozo, z którym to miała jakieś znajomości. Być może było to nawet spłacenie jakiegoś długu? Cholera to wie, w każdym razie w taki oto sposób Vanitas trafił pod skrzydła nowego towarzystwa, które go wychowało na szpiega idealnego, by wkraść się w szeregi naszej sfory i na stwarzać nieco problemów.
AUTOR: smrud#6090 [Discord] | arbuzowymnich@gmail.com


ADOPCJA — BAZYLIUSZ

flickr.com | Ria Putzker
IMIĘ: Bazyliusz, w teorii tak brzmi jego pełne imię, zdecydowanie nie można określić go jako wdzięczne miano, dlatego jego posiadacz przedstawia się jego skrótem, czyli Bazyl. Jednak różnie na niego wołają patrząc na to, że bardzo łatwo wymyślić przezwiska związane z jego imieniem. 
PŁEĆ: Pies i nie próbujcie powiedzieć, że jest inaczej. 
WIEK: Ma już całe pół roku. 
RASA: Mimo swojego wyglądu jest mieszańcem. 
DATA URODZENIA: 21 czerwca, data, która jest określeniem przesilenia letniego jest również dniem narodzin Bazyla. 
CHARAKTER: Zgodnie ze swoją datą urodzenia, która potocznie zwana jest pierwszym dniem lata Bazyl oddaje ciepłą energię gdziekolwiek się nie znajdzie. Poetycko mówiąc można by go nazwać słońcem, zawsze roześmiany, łatwo się ekscytuje nawet najmniejszymi pierdołami. Szczerze mówiąc przez jego charakter można go albo kochać, albo nienawidzić, jest dość upierdliwy i nie potrafi brać dużej ilości rzeczy na poważnie. Zdecydowanie nie jest w stanie pomóc w ważnych wyborach, ani innych tego typu sprawach, ale za to nadrabia swoim podejściem towarzyskim do innych psów, potrafi dobrze dostosować się do danego osobnika i ewentualnie przystopować ze swoimi głupimi żartami, które czasami opowiada w losowych momentach. Ogólnie jeśli chodzi o jego rówieśników to potrafi go strasznie ciągnąć do konkretnego szczeniaka, tak bardzo, że aż naprawdę ciężko go spławić. Uparcie potrafi się trzymać tego co on chce, jeśli tak ma być to tak będzie. Bazyl potrafi stwierdzić, że chce iść w konkretne miejsce to tam pójdzie nie patrząc na przeciwwskazania. Upartość u niego idzie w parze ze ślepą odwagą, skoro pójdzie wszędzie to czemu też miałby nie ryzykować zdrowiem próbując pokazać się z jak najlepszej strony przed innymi. Włażenie na wysokie miejsca, ściganie się i podobne to jego smykałka, lecz wiadomo, w jego oczach nie ma konsekwencji jego działań, kto wie kiedy nie stanie mu się jakaś krzywda.
RODZINA: Jest jedynakiem, a rodzice w jego życiu grali na tyle nieistotną rolę, że z każdym miesiącem jego życia wspomnienia o nich zacierają się coraz bardziej. Nie byli jednak okropnymi rodzicami, Bazyl sam od nich uciekł goniąc za swoją ciekawością do świata, jednak kiedy już chciał się do nich wrócić to było za późno, samczyk nie dość, że się zgubił to po kilku tygodniach dalszej wędrówki wkroczył na tereny obcego stada. Przez swoją nieuwagę wpadł w rów z którego wydobyła go Estlay, starsza suczka, która przedstawiła się jako emerytowana gamma i pozwoliła Bazylowi zostać u siebie.
AUTOR: Tooru | pixelek44@onet.pl
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette