Od Estlay CD. Bazyliusza

Odkąd Aidan odszedł minęło sporo czasu, i choć mówiono, że czas leczy rany, Estlay wiedziała, że ta jedna nigdy się nie zabliźni. Wraz z nim straciła część siebie, część, która była już nie do odzyskania. Ale sens życia nie został jej całkowicie wyrwany — miała dwoje dorosłych dzieci, które każdego dnia napawały ją dumą oraz rozkosznego wnuka, rodzynka sfory. 
Starszego syna widywała stosunkowo rzadko, był poważnym samcem Gamma całkowicie poświęconym swoim obowiązkom, wpadał czasem na rodzinne spotkania lub odwiedzał starszą sukę, aby zasięgnąć jej rady. To z córką Estlay dzieliła nieco więcej czasu i pomagała jej w wychowaniu Cyklamena. 
Dzisiejsze popołudnie spędzała jednak we własnym towarzystwie — Earl i Davonna pracowali, a jej wnuk był pod opieką własnego ojca. Jako emerytowana już Gamma nie miała zbyt wiele zajęć — czasem pomagała w szpitalu lub służyła wiedzą mniej doświadczonym życiowo medykom, a poza tym zajmowała się Cyklamenem, plotkowała z często napotykaną Nalą lub chodziła na samotne spacery. Tym razem padło na ostatnią opcję, dlatego też snuła się niespiesznie po terytorium Północnych Krańców, podczas gdy słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Mroźne powietrze i gruba warstwa śniegu po kilku latach spędzonych w Norwegii nie robiły już na niej większego wrażenia, choć wciąż drażniły ją tworzące się na długiej sierści kulki białego puchu.
Uchyliła się, aby przemknąć pod jedną z niżej zawieszonych gałęzi, ale nagle zatrzymała się w półkroku, węsząc intensywnie. Zmarszczyła nos i podążyła za nieprzyjemną, obcą wonią, zboczywszy tym samym ze swojej regularnej obchodowej trasy, która prowadziła nad fiordy. Kroczyła dziewiczym, skrzypiącym śniegiem wśród drzew, aż przystanęła nad rowem, gdzie zapach był najintensywniejszy. Zerknęła w dół i spostrzegła kolorowe szczenię, które wpatrywało się w nią z nadzieją w ślepkach i merdało ogonem, jakby właśnie spotkało je największe szczęście we wszechświecie.
— Hej! Pomożesz mi stąd wyjść, proooszę? — zaskomlał z nadzieją młody samczyk.
Och. Więc brzdąc był w tarapatach? Jego widok łapał za serce — wychudzony i brudny, tkwiąc w zasypanej śniegiem dziurze, wyglądał marnie.
— Oczywiście! — oznajmiła bez namysłu. 
Ale... w jaki sposób miała go wydostać? Wyprostowała się i uniosła głowę, aby rozejrzeć się dookoła w celu poszukania jakiegokolwiek pomysłu na wyciągnięcie młodzika, aż w końcu jej spojrzenie utkwiło w dłuższej gałęzi wynurzającej się spod warstwy śniegu. Zwróciła się w kierunku badyla, gdy z dołu dobiegło ją rozpaczliwe wołanie: 
— Hej, nie zostawiaj mnie! Proszę!
— Nie mam zamiaru! — odkrzyknęła i przedarła się przez zaspy białego puchu, aby wydostać spod niego gałąź. 
Chwyciła ją mocno w zęby, szarpnęła z całej siły i pociągnęła za sobą, wracając do szczenięcia. Stanęła u krawędzi i sepleniąc ostrzegła samca, aby się odsunął, po czym opuściła ostrożnie patyk w dół. 
— Złap się mocno — poleciła, a przynajmniej spróbowała, mając nadzieję, że jej bełkot przez tkwiący w pysku badyl zostanie zrozumiany.
Został. Szczeniak wgryzł się w drewno, a Estlay zacisnęła mocniej szczękę i zaczęła powoli się cofać, podciągając młodzika w górę, aż po kilkudziesięciu sekundach wczołgał się nad krawędź.
Suka wypuściła gałąź z zębów i podeszła do samczyka, stając nad nim.
— Wszystko w porządku? — Przekręciła głowę i spytała ze zmartwieniem pobrzmiewającym w jej lekko zachrypniętym głosie
— Tak, dziękuję! — szczeniak podniósł się i stanął na wszystkich czterech łapach, a następnie otrzepał. — Jestem tylko trochę głodny!
 — Gdzie twoi rodzice, jeśli mogę spytać? Jak masz na imię?  
Jest tutaj sam? Nikt go nie szuka? A może właśnie jego rodziciele panikują, nie mogąc go znaleźć? Nie czuć od niego psiej woni i to wydaje się emerytowanej Gammie zastanawiające.
— Jestem Bazyl, a ty? — zamerdał ogonem, jakby żadne problemy tego świata go nie dotyczyły.
— Estlay. Chcesz poszukać wspólnie twoich rodziców? — Nie miała zamiaru odpuścić tego tematu, nie mogła go przecież po prostu zostawić.
— Och. — Podniósł tylną łapę i podrapał się za uchem. — Nie, nie trzeba. Chyba zostali w domu. 
— W takim razie chodź, zaprowadzę cię do domu. Co ty na to? — uśmiechnęła się zachęcająco, patrząc na Bazyla z góry.
— Eee... — Zawahał się. — Nie pamiętam, gdzie jest. 
Pewnie gdyby mógł, wzruszyłby ramionami. Przynajmniej tak wyglądał. 
Estlay zmarszczyła brwi wyraźnie zaniepokojona, ale zanim "jak to?" wymknęło jej się z pyska, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzuciła:
— W porządku, pomyślimy o tym później. Chodź, ogrzejesz się i coś zjesz, okej? 
Oczy samczyka zabłysnęły, a on sam skinął ochoczo głową i zamerdał ogonem, po czym ruszył wesoło u boku Estlay w kierunku jej domostwa.

 Bazyl?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette