Dziś był ten dzień. Dzień w którym Bazyl odkąd się obudził to wiedział, że jest w stanie osiągnąć wszystko. Przed przejściem przez dziurę w płocie, której ich właściciele nie zauważyli, zerknął za siebie na podwórko, dotychczas będące jego domem. Nawet zbytnio nie przywiązał wagi do pożegnania się z czymkolwiek co tam było, ponieważ w planach miał wrócić jeszcze przed zmrokiem tego dnia.
W ten sposób wyszedł za płot, czując się niczym nowonarodzony i wolny szczeniak ruszył biegiem przed siebie na oślep zachwycając się każdą drobnostką, która różniła się od do tej pory jedynego znanego mu miejsca. Zdążył przejść po zwalonym pniu, spróbować nieznanych mu owoców z krzaka i pogonić za ptakiem, każda aktywność zdawała mu się o wiele zabawniejsza niż w domu. Nim się zorientował słońce zaczęło zachodzić.
- No to co, pora wracać! - Powiedział sam do siebie i z szerokim uśmiechem na pysku rozpoczął wędrówkę powrotną. Jednak z każdą godziną jego pozytywne nastawienie zdawało się blednąć, coś tu nie grało. Bazyl szybko zorientował się, że nie kojarzy żadnego miejsca, oczywiście po drodze starał się zapamiętywać wyróżniające się rzeczy, ale jednak po ciemku nie było z tego żadnej korzyści. W końcu zrezygnowany usiadł w środku lasu żeby przeczekać do rana.
Tak zaczęła wyglądać jego rutyna przez kolejne dni, a dni z czasem przełożyły się na tygodnie. Bazyliusz coraz bardziej marniał, mało jadł przez co znacznie schudł, a gdy przechodził obok musiało strasznie od niego śmierdzieć przez.... Incydent z odchodami nieznanego mu zwierzęcia w które przypadkowo wpadł. Ogólnie dużo zdarzało mu się upadków, obolałe łapy odmawiały mu posłuszeństwa przez co co jakiś czas wywalał się na pysk. Nie inaczej było w momencie kiedy wpadł w dość głęboki z jego perspektywy rów. Gdy podniósł głowę do góry i zrozumiał swoją sytuację zdecydował się zacząć wołać o pomoc. W końcu nie było innego rozwiązania na tamten moment. Oj wołał. Wołał i wołał dopóki nad nim nie pojawiła się głowa widocznie starszej suki. Aż zabłyszczały mu oczy, było to dla niego jak zbawienie. Odetchnął z ulgą, sam z siebie machał ogonem na prawo i lewo, uważał się teraz za największego farciarza na całym świecie.
- Hej! Pomożesz mi stąd wyjść proosze? - Wlepił w nią swój błagalny wzrok.
Estlay??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz