Dlaczego ich opuścił? Dlaczego zostawił ich dla kogoś, z którym już nic go nie łączyło?
Zadawał sobie te pytania, kiedy patrzył na Słońce i jej zadowolony pysk. Róża. Okropne imię. Jego siostra naprawdę nie posiadała gustu. Teraz, nieświadoma myśli swojego towarzystwa, nosiła swój beżowy ogon wysoko i z zadowoleniem potrząsała nim na boki. Opowiadała właśnie Altairowi o wszystkim, co zdołała przeżyć po zostawieniu go razem ze jego drugą siostrą i matką.
Była od niego starsza. Logiczne więc, że odeszłaby wcześniej. Ale czy naprawdę musiała zostawiać go w tym wariatkowie, by potem wrócić i odszukać go? Co jeżeli nie chciał być odszukany?
Jego lojalność wahała się między siostrą a watahą. I chociaż przez ostatnie dni była po stronie siostry, teraz przybierała inne oblicze, za każdym zgrzytem zębów właściciela, kiedy ten słuchał o tym, jak to Róża była szczęśliwa podczas swoich wędrówek.
— Zostałam matką! Rozumiesz? — szczebiotała. — Poznałam swoją drugą połówkę, nazywa się Ultaro. Tak naprawdę oboje nie wiemy, co oznacza to imię, ale jest bardzo zabawny i-
— Dlaczego z tobą poszedłem? — Altair zatrzymał się, z niedowierzaniem spoglądając na siostrę.
— Dlaczego? — zdziwiona powtórzyła, a na jej psyku pojawił się wyraz niedowierzania. — Bo jesteśmy rodziną, Altair! Bo musimy trzymać się razem?
— Miałaś też takie podejście, kiedy mnie zostawiłaś?
— Wtedy nie miałam podejścia! Tundra była szalona, pewnie zagryzłaby nas w nocy! Uciekałam! Tylko to potrafię! — wykrzyczała na jednym wydechu.
— Więc zostawiłaś mnie? Żeby mnie zagryzła? — Altair nawet nie spostrzegł, że to on stworzył z tej miłej pogawędki kłótnię wielkiego rozmiaru. — Masz pojęcie, ile się błąkałem, bo o świecie wiedziałem tylko to, że po nim chodzę? Ile razy zastanawiałem się, gdzieście się podziały i jak to się wszystko potoczyło?
— Przepraszam, Księżyc — wymamrotała. — Chciałam odejść jak najszybciej.
Coś się przestawiło w rozumowaniu Altaira. Teraz Słońce była dla niego wrogiem, nie zaś przyjacielem. Mimo tego tylko błysnął oczami, postanawiając, że schowa urazę głęboko.
— Rozumiem — cicho powiedział, pustym wzrokiem patrząc gdzieś w bok.
— Naprawdę nie chciałam, ale byliście mali — dodała z nieśmiałym i wstydliwym uśmiechem Słońce. — A ja wtedy pokłóciłam się z matką… I…
— Nie zmyślaj już — przerwał jej Altair, pamiętając, że suka miała tendencje to koloryzowania prawdy, kiedy musiała się tłumaczyć. — Wiesz, co się stało z Gwiazdą?
— Nie — odpowiedziała z przekąsem. — Wiem tyle, co ty.
Ich rozmowa urwała się, a każdy z nich pogrążył się we swoich własnych rozmyślaniach. Chociaż Słońce próbowała rozpocząć ją na nowo, Altair nie współpracował z nią. Miał wiele do obmyślenia. Zdecydowanie zbyt wiele, by to, co zamierzał zrobić, przemilczeć i najnormalniej rozmawiać o swoich poczynaniach z siostrą.
A następnym życiu postąpię inaczej — powiedział w myślach do Słońca Altair. — Mam tylko nadzieję, że to nie jest ów następne życie.
Jeszcze tej nocy, mimo wątpliwości, z dziwną satysfakcją zostawił Słońce samą, wracając na tereny swojej watahy, tym samym wybierając się w długą, bo kilkutygodniową, podróż.
⨯ ⨯ ⨯
Nie wiedział, gdzie się znajduje. Wiedział natomiast, że zgubił drogę.
Błąkał się już tak przez wiele dni, i z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, iż powinien był bardziej zwracać uwagę na otaczające go miejsca. Być może to pomogłoby mu w powróceniu w rodzinne strony. Być może wtedy nie byłby teraz tutaj.
Po raz kolejny oderwał swoją łapę od błota, które z głośnym chlupnięciem powróciło do swojej postaci. Westchnął z powątpieniem, lustrując wzrokiem nieznajome tereny.
Wtem w zasięgu jego wzroku ukazały się one.
Te znajome góry, tak inne od innych, które mógł zobaczyć.
Kamień spadł mu z serca, kiedy uświadomił sobie, iż nareszcie wrócił do domu. Po wielu tygodniach wędrówki razem z Słońcem, a następnie po ich jeszcze większej ilości, tym razem spędzonej we swoim własnym towarzystwie. Teraz może przywitać się z nimi wszystkimi.
Po jego pysku spłynęła spokojna łza szczęścia, kiedy Altair przyśpieszył kroku na spotkanie z rodziną.
⨯ ⨯ ⨯
— Altair? Gdzie jesteś?
Słońce wyła, próbując znaleźć brata. Przeszukała każdy krzak i każdą ścieżkę. Wszystkie jaskinie znajdujące się w pobliżu, ale Księżyca nie było. Zniknął, jakby nigdy się nie spotkali.
— Przepraszam! Już cię nie zostawię! Wróć!
Nie widząc nic przez łzy, które rozmazały jej widoczność, prawie wpadła do głębokiej jamy. Zatrzymała się na jej skrawku, zastanawiając się, czy jej brat tam aby nie wpadł.
— Myśl, idiotko! — z żalem wykrzyczała. — Zostawił cię! Zrewanżował się! A ty się zastanawiasz, czy nie utknął w metrowej dziurze, której dno doskonale widzisz.
Samotnie wróciła do ich obozu. Poprawa. Jej obozu. Wróciła tam, by następnego dnia wyruszyć w samotną podróż do swojego partnera i dwóch szczeniąt. To oni byli rodziną, która musiała jej starczyć. Mimo, iż kłóciła się z nimi coraz częściej z dnia na dzień, a w głębi duszy czuła, że jest tak okropną matką jak Tundra była dla jej i Altaira.
Po śmierci Gwiazdy już tylko on został. A teraz i on postanowił ją zostawić. A ona nawet nie powiedziała mu prawdy o losie ich siostry.
⨯ ⨯ ⨯
— Zdążyłeś idealnie na jutrzejszą defiladę — powiedziała mu z uśmiechem Zina. — Ale wiesz, jeżeli jesteś zmęczony po podróży, to zawsze możesz tylko popatrzeć.
Altair zdążył już przywitać się z wszystkimi członkami stada. Kamień spadł mu z serca, ponieważ nie byli nastawieni do niego wrogo. Albo witali go z uśmiechem, albo chociażby pytali się, jak spędził podróż. Reszta przynajmniej zaakceptowała to, że jest tu znów, i nie umie się zdecydować — tych na szczęście było najmniej.
— Dam radę. Nie mogę się doczekać — odpowiedział, gdyż tak było w rzeczywistości. Stęsknił się za tą społecznością. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo. Teraz, kiedy mógł być z nimi wszystkimi, czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek.
Natomiast defilada zapowiadała się dobrze. Następnego dnia wszyscy byli gotowi i o umówionej godzinie stanęli w punkcie startowym. Jeffrey, który szedł obok niego, nie był zbyt rozmównym towarzyszem. To jednak dla Altaira stanowiło plus, gdyż on sam preferował ciszę, tak w końcu cenioną podczas podobnych uroczystości.
Niestety, nie wszystko było takie piękne, jakby Altairowi się wydawało. Już na samym starcie jego towarzysz uratował go od wpadki, ponieważ strażnik potknął się o własne łapy, prawie wpadając na psa przed nim. Gdyby nie Jeff, zapewne defilada stałaby się komedią.
— Dzięki — cicho mruknął Altair, prawie niezauważalnie. Nie chciał nikomu przeszkadzać, jednak podziękowania należały się samcowi jak najbardziej.
Jeffrey?
ZADANIE ZALICZONE
(1018 słów)
Nagroda 50 j + 15 j
Uwagi: Na przyszłość proszę bardziej skupić się na wydarzeniu z treści zadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz