Od Dantego CD. Nikolaia

 W pewnym momencie biały samiec nie był już nawet pewien, czy kontaktuje ze światem. Na zmianę odpływał i powracał bolesną pełnią świadomości, chociaż sprawiał wrażenie, jakby wszystkie wydarzenia nie do końca jeszcze do niego dotarły. Osuwając się po ścianie praktycznie nie wiedział nawet gdzie tak dokładnie się znalazł, czy dobrnął do celu, czy ktokolwiek będzie zdolny mu pomóc. Nie był pewien, czy chciałby umrzeć, ponieważ miał niemal stuprocentową pewność, że trafiłby do psiego piekła razem ze swoją koszmarną, zmarłą matką. Należy zaznaczyć, że nie przejmował się też zbytnio przesądami, więc z czystym sercem myślał źle o uśmierconej suczce. Żadna pozytywna myśl ne mogła pojawić się w jego włochatym łbie, kiedy o niej wspominał. Po prostu... to zupełnie tak, jak gdyby usiłowało się usprawiedliwiać działania hazardzisty, alkoholika, a przy tym najgorszego rodzica na świecie. Rzecz jasna ona nie mogła poszczycić się ani jednym z pierwszych dwóch mian. Co do trzeciego, opinie zapewne byłyby już mocno podzielone. Cóż za piękna ironia, syn marnotrawny myślący o matce w krytycznej sytuacji, mogliby kiedyś wystawić o tym jakieś wzruszające przedstawienie.
Próbował jednak wyjść ze swojej podświadomości, w czym bez wątpienia pomógł mu głos biało-czarnego samca. To na nim skupiał się za każdym razem, gdy już praktycznie całkowicie odlatywał. Sens słów niekoniecznie do niego dolatywał, ale czy to można uznać za ważne? Wyczuł pytanie, dlatego skinął twierdząco, chociaż miał wrażenie jakby przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu, uchodziło z niego życie. A to nie był jeszcze właściwy czas, nie dla niego. Postąpił zgodnie z poleceniem, zaciskając kły na kwiatku, co zapewne w nieco mniej krytycznej sytuacji absolutnie by go rozbawiło. O dziwo instrukcja stanowiła jedyną rzecz, którą zrozumiał bez większego problemu. No, może poza informacją, że wszystko mogło się skończyć jeszcze gorzej, na co miał ochotę odpowiedzieć coś w stylu "chyba dla niego", lub "nie, gdybym był przygotowany", jednak nie miał na tyle siły, by wydać z siebie jeszcze jakikolwiek dźwięk, dlatego postanowił przemilczeć sprawę i puścić uwagę mimo uszu. Ignorowanie też szło mu całkiem nieźle. Życiowy, ciemny oraz wyjątkowo ciepły płyn mocno sączył się z ran śnieżnobiałego psa, ale w tym stanie nawet brudne futro nie psuło mu specjalnie humoru. Wystarczająco zniszczył sobie całą radość z tego dnia, wyłączając pewne zmysły nad jeziorem i obecnie bardzo tego żałując. 
Cała "operacja" wydawała mu się trwać w nieskończoność, ponieważ pierwszy raz od dłuższego czasu faktycznie powierzył komuś obcemu swój niezwykle cenny żywot oraz cały byt materialny, do czego nie był wcale pozytywnie nastawiony. Powiedzmy, że zaufanie Dante względem innych dałoby się określić jako drastycznie niskie, nie chcąc używać stwierdzenia, że żadne. 
 — Gotowe — stwierdził w końcu nieznany mu samiec. Mglistym jeszcze spojrzeniem dostrzegł, jak ten odłożył wszystkie używane wcześniej specyfiki, zaczynając sprzątanie. Cóż, zrobił naprawdę porządny bałagan. — Nie wstawaj.
Powiedział to zupełnie tak, jak gdyby wiedział, że jego pacjent właśnie to będzie próbował zrobić. Nie dało się ukryć, że jedynym o czym owczarek marzył w tamtym momencie, była szybka ucieczka i unikanie swojego zbawiciela aż do końca swoich dni, co jednak prawdopodobnie nie byłoby w żadnym razie możliwe. Prędzej, czy później, ale musiałoby dojść do jakiegoś zebrania, gdzie by się spotkali. Dante nie lubił być nikomu dłużny, ani wdzięczny. Lubił za to myśleć, że jest wystarczająco samowystarczalny, aby poradzić sobie bez pomocy osób z zewnątrz. Jak widać się na tym przejechał i jego jedynym rozwiązaniem mogłoby być, na przykład, wyparowanie, albo ucieczka na drugą stronę Ziemi. Niezwykle kusząca opcja. Uciekał od wszystkich zobowiązań, a uratowanie życia chyba należało w pewnym sensie do jednego z nich. Cudownie. Chyba właśnie jeszcze bardziej pokochał swój marny żywot. 
 — Będziesz musiał tu chwilę posiedzieć. W ogóle nie powinieneś się za bardzo poruszać przez kilka godzin...
Znowu usłyszał ten głos i och, jakże słowa bolały. Kilka godzin z psem, który właśnie go uratował, szpieg aż nie posiadał się z radości na samą myśl. Zauważmy też, że sarkazm był jedną z jego ulubionych form wypowiedzi. 
— Świetnie  westchnął pod nosem, starając się jednak nie wyglądać wyjątkowo cierpiętniczo, jak to miał w zwyczaju, gdy tylko coś mu nie odpowiadało. 
Wreszcie odzyskał w pełni możliwość widzenia, co też szybko wykorzystał, rozglądając się po całym pomieszczeniu. Wydawało się aż nazbyt posprzątane, chociaż jeszcze gdzieniegdzie jego wprawne oko dostrzegało pozostałości po krwawej masakrze, którą zafundował medykowi. Z nim nie było mowy o nudzie, co do tego nikt nie przejawiał nawet najmniejszych wątpliwości. W duchu już wyklinał całą sytuację po raz setny. Kominek, dopiero teraz dostrzegł w nim rozpalony ogień i dopiero teraz dotarło do niego także, że znajdował się na dość wygodnym posłaniu. Zaczął zastanawiać się, czy samiec często miał takich nieproszonych gości i czy często musiał ratować ich leżących na łożu śmierci. Może tylko trochę, odrobinę, hiperbolizował. Miał bardzo niezdrową tendencję do wyolbrzymiania swojego złego stanu, o ile już w ogóle się w takowym znajdował. 
  — Jestem Nikolai — niespodziewanie dla białego psa, nieznajomy postanowił się przedstawić, chociaż informacja ta wydawała się mu absolutnie zbędna. Prędzej czy później i tak zostałby w jakiś sposób zmuszony do poznania jego godności, ale zdecydowanie nie potrzebował tego w tamtym momencie. — Nie kojarzę cię. Jak się w ogóle w to wpakowałeś? 
Pytanie być może nieco zirytowało jego adresata, który naprawdę nie planował wdawania się w żadną konwersację. Większość słów, jaka padła w tym miejscu, zdecydowanie należała do tego drugiego i jak do tej pory taki układ bardzo białemu samcowi odpowiadał. Sam nie przepadał za jakimikolwiek rozmowami, zawsze powtarzano mu, że rozmawianie z nim jest koszmarem. Niewykluczone iż to przez jego zdawkowe, niechętne odpowiedzi oraz wyraźny brak zainteresowania prowadzeniem konwersacji. Wcale nie czuł się z tego powodu jakoś szczególnie winny i nie było mu przykro. Nie przepadał za poznawaniem nowych osobników, gdyż istniało ryzyko przywiązania, albo zbytniego zaufania, czyli to, czego unikał niczym ognia. Tego dnia dodatkowo rozstroiła go cała ta nieszczęsna przygoda, więc tym bardziej nie czuł się zbyt chętny do rozmowy, ale poprzez grzeczność wypadałoby, żeby się chociaż przedstawił, zamiast grać obrażonego gbura. Którym zresztą  raczej  nie był.
— Nie możesz mnie kojarzyć, niedawno dołączyłem, więc byłoby to co najmniej dziwne, gdybyś już cokolwiek o mnie wiedział  powstrzymał się niemal w ostatniej chwili od wydania jakiegoś złośliwego komentarza, po prostu gryząc się w porę w język.  Dante, miło poznać.
Wcale nie było miło, ale naprawdę silił się na wyżyny elokwencji oraz dobrego wychowania podczas tej odpowiedzi, więc nie można już obwiniać go za tak niewinne kłamstwo. Nauczył się, że szczerość nie zawsze się opłacała i tego właśnie się trzymał. Wielokrotnie zdołał przejechać się na swoich szczerych opiniach, które niegdyś wydawał zawsze swojemu domniemanemu przyjacielowi z poprzedniej sfory. Nigdy by nie przewidział, że ta znajomość zakończy się tak hucznie i będzie na tyle burzliwa w swoich skutkach, aby musiał decydować się na ucieczkę w zupełnie inne miejsce.
— Pytasz jak do tego doszło  odchrząknął nieznacznie, nie chcąc mimo wszystko, żeby zapadło między nimi dziwne milczenie. Milczenie było jeszcze gorsze od rozmowy, przynajmniej w takiej sytuacji.  Po prostu siedziałem tam gdzie zazwyczaj udaję się, by pobyć trochę samemu i za bardzo sobie odpuściłem. Gdybym tylko nie stracił czujności, prawdopodobnie nawet by mnie teraz tutaj nie było, albo nigdy byś mnie nie poznał.
Jeżeli miałby ramiona, mógłby nimi teraz wzruszyć, aczkolwiek matka natura nie obdarowała psów tym hojnym darem, dlatego po prostu znalazł punkt zaczepienia swojego wzroku w kominku, skutecznie unikając spoglądania w kierunku Nikolaia. Z tego powodu też został szpiegiem, nie był dobry w bezpośrednich kontaktach. Potrafił jedynie bardzo uważnie obserwować i zbierać potrzebne mu informacje, ale gdy przychodziło do spotkania w cztery oczy nie potrafił nawet patrzeć na swojego rozmówcę. Mógł być szpiegiem, ale jedynie z ukrycia. Bezpośrednie starcia nie należały bowiem do jego ulubionych. Był duchem, nie duszą towarzystwa, lecz cieniem, na który nikt nie zwracał uwagi, bo nawet nie wyróżniał się z tłumu. 

Nikolai?

1268 słów, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette