Biały pies zakończył swoją tułaczkę już dawno temu, ale nie zabraniało mu to włóczyć się bez większego powodu po terenach swojego stada i obserwować wszystkich członków podczas ich życia codziennego. Właściwie oglądanie innych psów, jak męczą się w relacjach lub usiłują wykazywać się społecznie było dość zabawne. Nie potrzebował żadnej innej rozrywki w życiu a przecież był szpiegiem, więc nieczęsto gdziekolwiek wyruszał. Raczej czysto okazyjnie. Zawsze trzymał się w cieniu i nawet zmiana otoczenia oraz utrata członka rodziny nie wydawała się wpływać szczególnie na zachowanie Dante. Nie miał zbyt wielu znajomych, ani tym bardziej przyjaciół, ale był to jego własny oraz świadomy wybór, którego żałował niezwykle rzadko i zazwyczaj jedynie podświadomie. Z trudem przychodziło mu zapamiętywanie poszczególnych imion członków, czy pysków, dlatego z czasem przestał się starać. Wystarczyła mu wiedza o ich stanowiskach, możliwej władzy nad nim oraz największych słabościach, których listę tworzył w swojej głowie już od spotkania z Alfą. Okej, to nie tak, że samiec istotnie posiadał jakieś niezwykłe supermoce mające mu pomóc w gromadzeniu tak upokarzających informacji. Nie. Sprawa malowała się zgoła inaczej i polegała raczej na wyjątkowo wnikliwych obserwacjach, takich, jakie prowadził również tym razem. Nie miał żadnych zniewalających tajemnic, no może oprócz tych związanych z jego sytuacją rodzinną, przez którą wylądował właśnie w tym miejscu. Każdy czasami ma już serdecznie dość tułaczki i potrzebuje jednego, stałego miejsca, do którego mógłby wracać. On niczym się nie różnił od zwykłego psa, w końcu własna natura go pokonała, jakkolwiek próbowałby się przed takim stwierdzeniem bronić oraz zaprzeczać. Pozostawało mu jedynie wzdychać w duchu, nie pozwalając już sobie na więcej podobnych słabości, jakich u każdego było pełno. Swoim ulubionym miejscem znajdującym się na terenach sfory mianował jezioro z krystalicznie czystą wodą. Takie miejsca pozwalały mu na zebranie myśli oraz wyciszenie się, to natomiast miało jeszcze jeden znaczny plus. Szczeniaki tutaj nie przychodziły. Być może było to związane z poziomem niebezpieczeństwa wcześniej wspomnianego miejsca, gdyż nigdy nie miało się pewności, czy nie zaliczy się bliższego spotkania z nieprzyjaznym i większym od siebie zwierzęciem. Dante się tego nie obawiał, będąc wystarczająco pewnym swoich umiejętności, albo po prostu zbyt pewnym. Tego dnia, jak każdego innego, po codziennym obchodzie najczęściej uczęszczanych miejsc, postanowił zaszyć się nad fiordem. Panowała tam względna cisza oraz spokój, przerywane od czasu do czasu chlupotem wody lub dźwiękiem wiatru, a owczarek właśnie to kochał najbardziej. Popełnił jednak dość niewybaczalny błąd, jakim było całkowite wyciszenie swoich zmysłów. Przez to jego reakcje były znacznie opóźnione i nie miał najmniejszych szans na wyczucie zbliżającego się niespiesznie zagrożenia. Spory niedźwiedź zaskoczył go od tyłu, kiedy siedział spokojnie nad taflą jeziora. Szpieg musiał działać szybko, jeżeli chciał przeżyć to niespodziewane spotkanie, jednak brak czujności sprawił, że unik nie wyszedł tak dobrze, jakby mógł tego oczekiwać. Pazury niedźwiedzia płytko przecięły lewy bok psa, który w ostatniej chwili uskoczył kilka milimetrów. Milimetrów, które uratowały mu poniekąd życie. Przeklął w duchu swoją nieuważność, wykorzystując swoją drobną posturę przeciwko atakującemu i prześlizgując mu się pomiędzy łapami. Ostre kamienie poraniły mu delikatne poduszeczki, ale adrenalina krążyła w żyłach i nie miał zbyt wiele czasu na użalanie się nad własną głupotą, czy też nieszczęściem. Przełknął gorzko tą porażkę, a następnie nie zastanawiając się już dłużej - gdyż każda sekunda mogła zaważyć na jego życiu - uciekł sprzed nosa niedźwiedzia. Może gdyby był przygotowany na walkę, mógłby z nim jakkolwiek konkurować, jednak Dante dał się całkowicie zaskoczyć przeciwnikowi, dlatego jego jedyną obroną mogła być ucieczka. Biegł tak szybko, jak tylko pozwalało mu na to ukształtowanie terenu oraz odniesione rany. Zdecydowanie wspaniały początek dnia. Już dawno nie musiał korzystać z usług jakiegokolwiek medyka, tym bardziej sobie nieznanego, jednak tym razem nie miał zbyt wielkiego wyboru, jeżeli chciał się z tego wylizać. Starał się ignorować spojrzenia napotykanych przez siebie czystym przypadkiem psów i po prostu przetrwać. Doczłapał do jaskini medyka, tylko po to, żeby osunąć się w niej po kamiennej ścianie. W pięknym stylu. Ten to potrafił zrobić świetne pierwsze wrażenie.
— Przepraszam? Czy… czy jest tu może… — wypluł z siebie nieco krwi, a raczej wykaszlał, brudząc przy tym swoje śnieżnobiałe futro. — Medyk?
Robiło mu się ciemno przed oczami, adrenalina powoli zaczynała schodzić i z tego powodu coraz silniej odczuwał ból. Niedźwiedzie pazury wcale do najmniejszych nie należały, o czym przekonał się na własnej skórze. Być może właśnie dlatego zazwyczaj wolał po prostu obserwować i pozostawać w cieniu, żeby chronić swój kudłaty tyłek.
Nikolai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz