Cosmos podążał wzrokiem za ruchami mieszańca, starając się jasno dać mu do zrozumienia jak znaczące obiekcje żywił wobec tego pomysłu, jednak Asterius zdawał się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Podszedł, naparł lekko łapami na bark samca, wyczuł odpowiednie miejsce i...
Cosmos zawył boleśnie, instynktownie wciskając pysk w ziemię, żeby stłumić własny głos. Świat na sekundę zawirował przed jego oczyma, powietrze uciekło z jego płuc. Ale, jak się zdawało, coś wskoczyło na swoje miejsce. Powoli odetchnął przez nos, otrzepując się z pyłu. Nie było tak źle. Poruszył ostrożnie barkiem - kolejna fala bólu, jednak tym razem nic już nie blokowało jego ruchów.
— Huh... — mruknął, podnosząc się z ziemi i stopniowo próbując kłaść nacisk na ranną kończynę. — Chyba będę żyć. Wypadałoby jeszcze tylko zrobić coś z tym krwawieniem, ale...
Zmarszczył lekko nos, po czym cmoknął krótko, w wyrazie nagłego olśnienia. Zrzucił z pleców swoją torbę i wygrzebał z niej garść zmieszanych ziół, ostrożnie wybierając zębami poszczególne listki. Stworzył z nich maleńką kupkę, po czym bezceremonialnie wsadził je sobie do pyska i zaczął żuć. Zmieloną, ciemnozieloną papkę wypluł na własną łapę.
— Marzanka wonna odkaża, a pokrzywa pomoże zahamować krwawienie i przyśpieszyć gojenie — wyjaśnił, podsuwając Asteriusowi mieszankę. — Pomóż mi posmarować, sam nie sięgnę.
Samiec rzucił mu krótkie, nieodgadnione spojrzenie, jednak spełnił jego prośbę. Chłodna maź przykryła ranę, powoli spowalniając krwawienie i przykrywając metaliczną woń posoki ostrym zapachem ziół. Cosmos przez sekundę odniósł wrażenie, że jego towarzysz rozluźnił się nieznacznie, jednak nie przykładał do tego większej wagi. Wytarł łapę o ziemię i wyjrzał z jamy, rozglądając się dookoła.
— No... Teraz wypadałoby znaleźć drogę powrotną — mruknął. — Jakieś pomysły?
Asterius stanął obok niego, marszcząc lekko brwi.
— Możemy znaleźć ocean — stwierdził; jego głos jak zwykle pozbawiony był żadnego wyrazu. — Wioska znajduje się na wybrzeżu, więc będziemy mieć jakiś punkt odniesienia. Tak sądzę. Ale zdaje się, że jesteśmy daleko — uznał, węsząc w powietrzu i strzygąc uszami, jakby próbował wyłapać choćby odległy zapach jodowanej bryzy czy szum fal rozbijających się o fjordy.
— Spróbujmy kierować się roślinnością — podsunął Cosmos. — Im bliżej wybrzeża, tym rzadsza i mniej okazała będzie. Pewnie trochę pobłądzimy, ale... Chyba i tak nie mamy lepszej alternatywy, no nie?
Mieszaniec skinął krótko głową. Ruszyli przez las. Tym razem prowadził Cosmoc; nie tylko nadawał tempo podróży ze względy na ranna łapę - chociaż ze sprawnym wykorzystaniem trzech pozostałych kończyn nie poruszał się raczej znacząco wolniej niż zazwyczaj - ale także uważnie przyglądał się otaczającej ich florze. Obserwował, gdzie runo leśne składa się z większej ilości paproci, a gdzie ustępuje miejsca mchom i pomniejszym roślinom. Chwilę kręcili się w kółko, czasami gdzieś nawracali, jednak nie miał wątpliwości że ostatecznie zmierzają we właściwym kierunku.
— Z tego co widzę, nie jesteś zbyt rozmowny, więc ja zacznę — oznajmił nagle, kiedy absolutna cisza w której podróżowali w końcu stała się dla niego nie do wytrzymania. — Trafiłem na północ Norwegii po długich miesiącach wędrówki. Nigdy nie zatrzymywałem się nigdzie na dłużej, zdarzało mi się mieszkać w przypadkowych stadach albo na miejskich ulicach, ale takiego połączenia - psiej sfory w opuszczonej ludzkiej wiosce - jeszcze nie napotkałem. Więc mnie zainteresowało — stwierdził, zerkając z ukosa na mieszańca, wyraźnie z lekka wytrąconego z rytmu przez tę nagłą wypowiedź. — A ty? Jak właściwie tu trafiłeś?
Asterius?