Od Asteriusa CD. Cosmosa

Drażniący nos zapach i ogłuszający huk. Las rozmywający się w plamy zieleni.
Asteriusem pokierował instynkt. On sam niewiele musiał myśleć. Nie zdążył nawet wykrztusić z siebie jakiegokolwiek przekleństwa, a już mgnął przez zarośla. Adrenalina krążąca po jego żyłach początkowo przyćmiła jego świadomość i mieszaniec dopiero po paru chwilach zorientował się, że ma towarzystwo. Nie musiał oglądać się za siebie, żeby wiedzieć, że to przypadkowo spotkany samiec za nim podążał. Czuł jego zapach, czuł zapach jego ciepłej krwi. Wyczuwał samą jego obecność. I nietrudno też było mu wywnioskować, że nieznajomy ma problemy z nadążeniem. 
Asterius przystanął i odetchnął z cichą frustracją, omal nie rzucając na głos soczystym kurwa, które właśnie przemknęło po jego umyśle. Spojrzał na towarzyszącego mu psa, przelotnie oceniając jego stan, po czym rozejrzał się dookoła. Zgubili się. Oczywiście, że się zgubili. Pierdoleni dwunożni.

Nauczyciel łowiectwa właśnie kończył się kręcić, szukawszy możliwie wygodnej pozycji w norze w której ukrycie się zaproponował, kiedy usłyszał szept zdradzającego mu swoje imię nieznajomego. Cosmos. 
Asterius sprzed kilkunastu miesięcy pewnie ochoczo wymówiłby to słowo cichym mruknięciem, chcąc skosztować je na własnym języku, podczas gdy na jego pysku gościłyby drobny uśmiech, ale nie był już tą osobą. Imiona obcych przestały mieć dla niego znaczenie. W większości nawet nie wysilał się na ich zapamiętywanie. 
Grzeczność wymagała, aby on także się przedstawił. Nie miał na to ochoty. Pomijając już sam fakt jego ogólnej nieprzychylności do towarzystwa, był rozdrażniony. Zarówno incydentem z ludźmi, jak i zapachem świeżej krwi leżącego obok samca. 
— Asterius — wyrzucił z siebie, z trudem rezygnując ze zmuszenia się do okazania nieco większej ilości kultury. 
Jego matka byłaby tak bardzo zawiedziona. I był tego boleśnie świadomy. 
Kątem oka widział, jak Cosmos powoli skinął głową. Zapadła niezręczna cisza. Irytowała go. Pozwalała jego umysłowi zanadto skupiać się na wręcz duszącym zapachu posoki. 
— To stanowiło idealny wręcz przykład dlaczego zamieszkiwanie terenów sąsiadujących dwunożnym jest co najmniej głupie — warknął i nie zdołał zamaskować złości wybrzmiewającej w jego głosie. Tak jakby osadowienie w tym miejscu całej sfory było co najmniej decyzją biednego zielarza. Zanim jednak Cosmos zdążył zrobić cokolwiek poza skonfundowanym zastrzyżeniem uszami, Asterius odezwał się ponownie. — Wygląda na to, że masz wybity bark i wypadałoby coś z tym zrobić. Zanim żałośnie zaczniemy szukać drogi powrotnej. — Jego ton był szorstki.
— Cóż... teraz medyk tym bardziej wydaje się być poza zasięgiem... — Cosmos skrzywił się nieznacznie. I albo miał być to nieudolny uśmiech albo grymas bólu. Asterius nie przykładał do tego żadnej wagi.
— Nastawię ci go. To znaczy twój bark — oznajmił, całkowicie bezceremonialnie, na co spotkał się ze zdziwionym spojrzeniem. Westchnął więc i wytłumaczył: — Uczyłem się podstaw medycyny i wielokrotnie obserwowałem profesjonalistów. Nie połamię cię. 
I choć Asterius starał się nie dać tego po sobie poznać, stopniowo tracił zmysły. Woń krwi mąciła w jego umyśle i obdzierała go z kontroli.
— Stary... jesteś pewien? Wolałbym jednak nie skończyć sparaliżowany na resztę życia... Mówiłem serio, że potrzebuję wszystkich czterech łap — Mimo że ton Cosmosa podszyty był żartem, jego wyraz pyska nie zdradzał rozbawienia. Przechylił lekko głowę i wpatrywał się w nauczyciela łowiectwa z nutą ciekawości. 
Kurwa. Cierpliwość Asteriusa powoli sięgała limitu. 
— Daj mi pomóc. Masz pewność, kiedy wrócimy? Bo ja niestety nie. Usprawnienie twojej łapy ułatwi nam sytuację.
Jaśniejszy samiec przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią, ale Asterius nie musiał na nią czekać, żeby wiedzieć, że go przekonał. I jakby bogowie wreszcie spostrzegli jego dzisiejsze batalie, argumentację wzbogacił rudawy lis, który ni stąd ni zowąd pojawił się u progu nory węsząc z nietrudnym do zauważenia zainteresowaniem. Krótkie warknięcie Asteriusa wystarczyło, aby odstraszyć nieproszonego gościa, samiec nie musiał nawet zawracać sobie głowy podnoszeniem się z ziemi. 
— Zapach twojej krwi zwabia zwierzęta. Cholera wie co jako kolejne postanowi nas odwiedzić.
Och, gdyby tylko Cosmos wiedział, że spośród wszystkich dzikich bestii to właśnie Asterius najchętniej skosztowałby jego krwi. Gdyby tylko wiedział, jak desperacko pragnie jej posmakować.
— Okej, okej! — rzucił pospiesznie ranny mieszaniec. — Tylko... weź zrób to jakoś tak... bezboleśnie...
Drugi z psów nic nie odpowiedział. Podniósł się tylko na łapy i stanął nad poszkodowanym.
— Która strona? — spytał krótko.
— Prawa?
— Leż tak jak teraz i się nie ruszaj.
 Oparł się przednimi łapami o kłąb Cosmosa i wyczuwszy obie ściągnięte łopatki, nakierował swój nacisk bliżej prawej strony. Po czym rozległ się chrupot. 

Cosmos?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette