Cosmos zwiedził już spory kawałek świata - a przynajmniej tego kontynentu - i widział wiele psich czy innych społeczności. Wychował się w rodzinnym stadzie, chwilę szwendał się po mieście z bandą bezpańskich kundli, od czasu do czasu zatrzymywał się na parę dni w napotkanych sforach... Ale opuszczona wioska rybacka zamieszkana przez czworonogów? To była nowość.
Kiedy przybył na te tereny, spodziewał się zastać teren opuszczony lub zamieszkały przez nielicznych, starszych rybaków. Zamiast tego powitała go banda psów i oferta dołączenia. Co jak co, ale gościnności nie można było im odmówić. Przyjął, bo dawno nie zagrzał nigdzie miejsca na dłużej, a miejsce samo w sobie wydawało się wyjątkowo interesujące. Przynajmniej na jakiś czas. Dostał w przydziale swoją własną chatkę - lekko zawilgotniałą, zbudowaną ze spróchniałego drewna, lecz wciąż przepełnioną osobliwym urokiem. No, w domu dwunożnych jeszcze nie mieszkał.
Gdy nad morskimi fjordami wschodziło słońce, Cosmos już dawno był na nogach. Wyszedł zwiedzać, to dość oczywiste - musiał zapoznać się z tutejszymi terenami, a także, co ważniejsze, z tutejszą florą. Z ogromną radością przyjął na siebie rolę zielarza, miał do tego nie tylko odpowiednią wiedzę, lecz także szczery zapał i pasję. A ziół takich jak tu jeszcze nie widział! Zapuszczając się tak daleko na północ, spodziewał się raczej jałowej ziemi, jodowanego powietrza i roślinności ograniczającej się do mchów czy niskiej trawy. Zamiast tego codziennie odkrywał coraz to nowsze gatunki. Oh, nie mógł się doczekać aż je wypróbuje! Obecnie wybrał się na poszukiwanie jaskrów - w szczególności polował na niesławny tojad. To fascynujące, jak pojedyncza roślina może być trucizną i lekarstwem zarazem. Cosmos uśmiechnął się pod nosem. Jakby się zastanowić, to całkiem poetyckie.
Przydałby się jeszcze ktoś, kto chciałby z nim wypróbować jego najnowsze zdobycze. Nie miał nic przeciwko osobistym testom, ale odczuwalne efekty zawsze okazywały się zabawniejsze w towarzystwie. Kończyło się walką, flirtem albo tępym wpatrywaniem się w ścianę z durnym uśmiechem na pyskach - możliwości były nieskończone!
— Później zajmę się integracją — wymamrotał sam do siebie, zrywając kolejny kwiat.
Zbieranie trujących roślin za pomocą pyska mogło nie być najlepszym pomysłem, ale nie dowie się, dopóki nie spróbuje, prawda? Rozejrzał się dookoła, w poszukiwaniu kolejnych okazów i... Aż przystanął. Piękna, gęsta kępka soczyście bordowych kwiatów, tuż za niewielkim, kamienistym urwiskiem. Z tej odległości nie mógł ocenić, co to dokładnie. Tojad? O takim kolorze? Może jakaś inna odmiana?
Niewiele myśląc, wziął krótki rozbieg i wybił się z tylnich łap. O źle wymierzonej odległości przekonał się dość szybko - i boleśnie - kiedy ledwo dosięgnął łapami drugiej strony, stracił równowagę i z impetem uderzył ramieniem o ostry kamień, powodując głębokie rozcięcie na ramieniu. Jęknął krótko, mamrocąc pod nosem przypadkowe przekleństwo. Podniósł się z ziemi, oceniając szkody. Nie mógł stać na prawej łapie; dość paskudne rozcięcie i opcjonalnie wybity bark. Cóż, nie był lekarzem żeby to ocenić. Skrzywił się.
— Nic ci nie jest? — Gdzieś za plecami Cosmosa rozległ się obcy głos.
Samiec odwrócił pysk, mierząc wzrokiem obcą sylwetkę. Cmoknął krótko.
— Stary, dobrze że jesteś! — rzucił. — Kojarzysz może gdzie tu mają jakiegoś medyka? Zostałem zaatakowany — uniósł demonstracyjnie ranną łapę. — Przez kamień. A tak się składa że potrzebuję wszystkich czterech kończyn.
Asterius?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz