Asterius
sam nie był pewien, dlaczego trafił akurat tutaj, tak daleko na
południe od swoich rodzinnych stron, i dlaczego też to właśnie tutaj, po
tylu miesiącach tułaczki, spośród wszystkich możliwych znanych bogom
miejsc, coś uparcie nakazywało mu się zatrzymać. Nie rozumiał tego w
najmniejszym stopniu, czuł niechęć do towarzystwa, czuł głęboką apatię,
gdy do nosa wpadał mu intensywny, w jego opinii wręcz cuchnący zapach
tak wielu psów. A jednak jakiś jego głęboki, pierwotny głos tak też
zadecydował i Asterius nie potrafił mu się oprzeć.
Wszystko
w Północnych Krańcach było zaskakujące. Obce i dziwne. Mieszaniec
niewątpliwie zmierzył się z nieoczekiwanym szokiem kulturowym i rwącą
tęsknotą za dawnym, tak bliskim jego sercu domem. Nie potrafił
zrozumieć, dlaczego stado żyło tak blisko ludzi (których nawiasem
mówiąc, Asterius nigdy nie miał okazji spotkać, a co najwyżej zauważyć z
oddali), kompletnie nie mógł połapać się też w systemie hierarchii i w
bardzo modernistycznych formalnościach, jak chociażby wypełnianie księgi
przez tutejszego przywódcę. Ale największy szok wywarły na nim ludzkie
budynki, jakim tutejsze psy znalazły wiele osobliwych funkcji.
Swojego
pierwszego dnia na terenach Północnych Krańców Asterius został powitany
przez Mojito, bo tak z tego co zapamiętał nazywał się tutejszy alfa,
jak go określano. Po wspólnym, wręcz egzotycznym dla przybłędy
spełnieniu procedur powitalnych, Mojito oprowadził go po centralnych,
najbliższych terenach sfory i wskazał mu... drewnianą, będącą tworem
dwunożnych chatkę?, w której Asterius mógłby zamieszkać. I choć
młody pies nieczęsto daje po sobie poznać jakiekolwiek emocje, w tamtej
chwili ledwo powstrzymał swoją żuchwę od przysłowiowego sięgnięcia
podłogi.
Nie, ostatecznie nie skorzystał z propozycji i nie
zamieszkał w spróchniałym, wilgotnym domku. Zaszył się w najbliższym chociaż trochę przypominającym las miejscu i znalazłszy opuszczoną,
prawdopodobnie borsuczą norę wykopaną pod jednym z drzew, pogłębił ją na
swoje potrzeby. Obiecał sobie, że kiedyś doda do wnętrza skóry jakiejś
zwierzyny, ale na tamten moment nie było to dla niego jakimkolwiek
priorytetem. Był przyzwyczajony do surowych warunków. Chociaż nie było
dnia, żeby nie tęsknił za dotkniętym matczyną łapą wystrojem.
A
teraz, kilka dni później, stał naprzeciw płowo barwionego samca, gdzieś
na bliżej nieokreślonych terenach Północnych Krańców. Sam nie do końca
wiedząc co tu jeszcze robił i dlaczego nie odszedł.
— ... A tak się składa że potrzebuję wszystkich czterech kończyn. — Usłyszał.
Przyjrzał
się obcemu i jeszcze zanim odnalazł wzrokiem przecięcie na jego ciele,
poczuł zapach świeżej krwi. Zaklął soczyście w myślach, żałując
zagajenia samca. Mógł udawać, że wcale go tam nie było i niczego nie
widział. Kurwa.
Metaliczna, tak dobrze znana mu woń drażniła nos i wiła się po zakątkach jego umysłu, powoli przyćmiewając zdolność kontroli. Tak dawno nie pił świeżej krwi. Jego zmysły tak bardzo tego pragnęły.
Metaliczna, tak dobrze znana mu woń drażniła nos i wiła się po zakątkach jego umysłu, powoli przyćmiewając zdolność kontroli. Tak dawno nie pił świeżej krwi. Jego zmysły tak bardzo tego pragnęły.
Asterius wyprostował się i wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Unikał bezpośredniego patrzenia na ranę nieznajomego.
— Niestety nie kojarzę — odchrząknął. — Mieszkam w okolicy od niedługiego czasu.
Modlił się do wszystkich bogów, jakich kiedykolwiek poznał, aby umknąć z tej niewygodnej sytuacji możliwie jak najszybciej.
— Ach! — Jasny samiec uśmiechnął się krzywo. — To tak jak ja.
Asterius
skinął powoli głową, podczas gdy myśli zatruwały jego umysł w
szaleńczym tempie. Przekleństwa, modlitwy i nieodpowiednie do
zastosowania w praktyce pomysły potencjalnej ucieczki przeplatały się
wzajemnie. Ale przede wszystkim dominowały desperackie próby utrzymania
kontroli i wypieranie się zapachu ciepłej, lepkiej posoki. I tego jak
bardzo chciałby jej spróbować.
—
Słuchaj — odezwał się po krótkiej chwili nieznajomy. — Nie chciałbyś
czasem pomóc biednemu poszkodowanemu? Poszukać razem jakiegoś medyka?
Jak nowicjusz z nowicjuszem?
Ciemny mieszaniec zamarł. Przy okazji starając się nie patrzeć na niższego od siebie psa wzrokiem wygłodniałego łowcy.
—
Wybacz, ale nie sądzę, żeby był to dobry pomysł — powiedział sztywno.
Chociaż naprawdę starał się nie wyjść na nieuprzejmego, jego głos
brzmiał całkowicie beznamiętnie. — Ale na twoim miejscu chyba szukałbym w
tej centralnej części stada. W tej mieszkalnej.
Cosmos?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz