Od Cosmosa CD. Asteriusa

 Cosmos zmarszczył pysk. 
— Nie należysz do zbyt uczynnych, co? — cmoknął, pochylając się w kierunku samca. 
Nieznajomy drgnął, jakby zamierzał cofnąć się o krok. "Dziwny typ" — stwierdził Cosmos. 
— Jak mówiłem, nie mogę ci pomóc — odparł sztywno mieszaniec, kładąc szczególny nacisk na wypowiadane słowa. — W części mieszkalnej ktoś na pewno wskaże ci drogę. 
Cosmos westchnął ciężko, ostentacyjnie mruknął coś pod nosem i pokuśtykał przed siebie. Przystanął jednak wpół kroku, prostując się. Zastrzygł uszami. 
— Słyszałeś to? — zagadnął, rozglądając się czujnie dookoła. 
Nieznajomy samiec także wydawał się zaalarmowany; wyprostował się i węszył w powietrzu. 
I wtedy ciszę pomiędzy nimi przeszył rozdzierający huk. 
Cosmos podskoczył w miejscu, odruchowo lądując na rannej łapie. Skrzywił się, jednak nie było czasu na tego typu rozterki — kiedy w powietrzu rozlewał się zapach prochu, z zarośli wyłoniły się dwie ludzkie sylwetki. 
— Chybiłeś! — rzucił jeden, trącając drugiego łokciem. Jego szorstki rechot wwiercał się w głowę Cosmosa. — Wisisz mi dychę!
— Mam jeszcze drugi strzał — mruknął drugi. — Zresztą, póki co sam się nie popisałeś. 
Mężczyźni podnieśli strzelby, ich lufy niebezpiecznie skierowane wprost na... 
— Cholera, rusz się! — ostre szczeknięcie nieznajomego mieszańca wytrąciło Cosmosa ze stanu otępienia. 
Uskoczył, o centymetry unikając pocisku. Nie czekał na kolejny strzał. Uważając na ranną łapę, ruszył biegiem przez gęste zarośla, starając się manewrować pośród labiryntu drzew na tyle umiejętnie, by obrać najtrudniejszą dla dwunożnych drogę. Wystające gałęzie zahaczały o jego skórę, kolczaste krzewy wplątywały się w sierść, a rana na łapie pulsowała coraz dotkliwszym bólem. Las rozmywał się przed jego oczyma, tworząc niewyraźną plamę brązu i zieleni. Jedynym punktem odniesienia była sylwetka psa biegnącego przed nim — Cosmos uczepił się go niczym drogowskazu, latarni prowadzącej go przez chaos. 
Gdzieś obok mieszańca świsnął kolejny pocisk, jednak głosy zdawały się coraz odleglejsze. Cosmos nie zamierzał się odwracać, aby upewnić się w tym przekonaniu. Parł naprzód, dopóki jego łapy nie ugięły się pod nim, odmawiając w końcu posłuszeństwa. Zaklął w duchu, podnosząc się raz jeszcze. Nie sądził, aby współcześni myśliwi byli na tyle bystrzy, by wytropić ich po znikomych śladach krwi wplątanych w leśną gęstwinę, jednak utrata takiej ilości posoki stanowiła problem sam w sobie. 
Nieznajomy mieszaniec zatrzymał się, zerkając do tyłu na Cosmosa. Zmarszczył lekko pysk i rozejrzał się dookoła. 
— Chyba ich zgubiliśmy — mruknął. — Ale dla bezpieczeństwa, lepiej chwilę poczekać — rzucił, wskazując ruchem pyska na niewielką norę, tuż pod skalną formacją.
Cosmos skinął krótko głową. Wiedział, że bezpieczniej byłoby biec dalej, a nieznajomy podejmował tę decyzję wyłącznie ze względu na niego. Żeby go nie zostawić. 
Eh, niech mu będzie, może jednak jest trochę uczynny. 
Wcisnęli się do jamy, bardziej przestronnej niż się wydawało, po czym położyli się nisko przy ziemi, nasłuchując. 
— Tak przy okazji — szepnął po chwili zielarz. — Jestem Cosmos. 

Asterius?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette