Od Altaira CD. Ziny

Altair nie słynął z podzielności uwagi, mimo to, starał się jak mógł  po raz kolejny — skupić na paru rzeczach na raz. Wiedział, że jeżeli teraz się zatrzymają, wrogowie prędko ich dogonią. Naprawdę, nie trzeba było być szczególnie inteligentny, aby to zauważyć. Nie było rady... musieli biec. Zina natomiast, w przeciwieństwie do kamrata, ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Mimo takiej uwagi, poświęconej wydawanym odgłosom, jej ogon kręcił się jak szalony. ,,Przynajmniej umrze szczęśliwa." — markotnie pomyślał Altair, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie, nie obejmujące ich okrutnej śmierci z rąk bezlitosnych Oprawców. Niemal słyszał oddech psów na swoim karku, chociaż chyba nie były a ż  t a k blisko? Łapy Ofiar odmówiły posłuszeństwa, raz po raz zwalniając...
— Wiem! — krzyknęła suczka, jakby ją znienacka słońce olśniło. Po raz kolejny przyśpieszyła, aby niedługo po tym zwolnić, oraz zmierzyła odległość wzrokiem od stojących koło ścian pudeł. No jasne! Że też on tego nie wymyślił! 
Skoczył w pędzie na najbliższe pudło, które wydając głośny hałas, zwaliło się, torując drogę w poprzek. Zagrodziło tym drogę pościgowi. Tak przynajmniej miało się stać, ale Altair, jak zostało wspomniane, nie miał nadto podzielnej uwagi, chociaż być może umysł strategiczny (no bo, powiedzcie mi, jaki pies nie umie przeskoczyć pudła?). Teraz zaś, nie próbując skupić się na paru rzeczach na raz, poprzestał na poświęcenie uwagi zdziwionej mimice pyska Ziny. Czyżby nie o to jej chodziło? Uups, wyszedł na głupiego. Jaki ten mózg ma mały! Czy nie może raz zrobić coś dobrze? Ooch...
— Coś ty zrobił? Nie to miałam na myśli! — jęknęła, jakby przerażona, że musi mu wszystko tłumaczyć. Należy to zrozumieć: kilka długości ogona za nimi czaiła się śmierć, a jej towarzysz mógł właśnie popełnić ogromny błąd, marnując cenne sekundy i siły. Jego łapy bolały coraz mocniej, i wytracały tempo, nie pytając się właściciela o zdanie. Podobne odczucia czuła Zina. Dwójka psów przeszła do truchtu. Samica kontynuowała, i tylko jej oczy błyskały wesoło, zdradzając uciechę z przygody. — Schowajmy się do jednego z pudeł, a oni przebiegną obok nas, nic nie zważywszy na nas. 
Musiał pogratulować jej błyskotliwości, tak też więc zrobił. Było mu trochę głupio przez jego postępek. Następnym razem mu się uda wyjść na mądrego. Nie, żeby ważne było dla niego jej zdanie... Nie zna jej przecież. 
Zina zjeżyła sierść, patrząc przed siebie. Altair, który spostrzegł, że zatrzymał na niej wzrok, również obejrzał się w tym kierunku. Napotkał spojrzenie dobrze znanego mu wilczura. No, może poznał go dopiero przed chwilą, jednak jedno jest pewne: znał go lepiej niż chciał. 
Od niedawna psy podświadomie przestały zwracać uwagę na otoczenie, czego zaistniała sytuacja była dowodem. Kiedy spokojnie zwolnili, aby odpocząć (jednak nie miejmy im tego za złe: chwila wytchnienia była im naprawdę potrzebna) wroga im grupa psów otoczyła ich ze wszystkich stron. Czy naprawdę zadzieranie z jednym kundlem warte było ściągnięcie na siebie całej sfory rozwścieczonych bestii? 
Stało się. Droga ucieczki została odcięta. Rozpaczliwe, ostatnie rozglądnięcie się po otoczeniu przez Altaira nie miało większego sensu. Nawet, jeśliby znalazł wyjście z pułapki, musieliby uciekać, mając na ogonie jakieś pięć....trzy... cztery! psy. Najemnik w myślach obwiniał za owe zdarzenie Zinę. W końcu to jej buntownicza żyłka doprowadziła do tego...Do ich pewnej śmierci. Nawet teraz ogon jej nie opadł, a pysk trzymała wysoko, chociaż w geście tym dało dostrzec się przeraźliwą odwagę. Wywołała w nim, ta jej odwaga, niemiłe wspomnienie, przez co poczuł się zbyt mały, aby stawić czoła czekającego go losu. Podcięło mu to nogi i wywołało jakby zamglony obraz, nie tak dawnych przecież, wspomnień. Zina, nie widząc rozterki stojącego obok niej psa, patrzyła prosto w oczy przeciwnikom, gotowa rzucić się na nich i sprzedać swoje życie jak najdrożej. Altair może i był jednym ze zwolenników bohaterskiej śmierci, jednak nadal uważał, iż zakończenia ich krótkiego żywota da się uniknąć. Dodatkowo umocniło w nim to echo przeszłości. Może jutro tak, ale dzisiaj nie zginę — ta myśl dodała mu odwagi. Chociaż pewnie było w nią trudno uwierzyć, patrząc w oczy dwukrotnie liczniejszemu przeciwnikowi o stalowych oczach i z latami doświadczenia. 
Dobrze, iż przestał wierzyć w ich przegraną. Jego życie było zbyt krótkie, aby docenił wsparcie, które miał teraz u boku. Echo jego wspomnień nie wyprowadziło go wystarczająco z równowagi, by go złamać. Wrogowie byli zbyt zaślepieni żądzą zemsty i ślepym dążeniem za wołaniem swego przywódcy, aby stanowili ich koniec. A sam Altair nie był na tyle głupi, by nie spróbować jeszcze raz szczęścia. W końcu ile razy zginąłby już bez niego? Teraz nie zginą! 
— No, no, no — wilk podobny pies wyszczerzył zęby w szkaradnym uśmiechu. — To jak było z tym...kłapouchym? Wypowiedzcie swoje ostatnie słowa, ptaszki, bo za chwilę pofruniecie do zaświatów.
Jak każdy brutal, po rzekomym "złapaniu ofiary" był pewny, że już mu się nie wymknie. Kto mówi, że nie uprawia kanibalizmu? No, tym bardziej, że ukradli mu rybę. Teraz oni mu ją zastąpią, ha ha ha! 
Altair zamyślił się. Ludzie. Przecież po coś są na tym świecie, tak samo jak my. Mogą mi się na coś przydać.
Nie żeby uważał, że los specjalnie przyprowadził tu tylu osobników dwunożnego gatunku specjalnie dla niego. Może jednak był jednym z wielu czynników? Zina w końcu również była obok niego. Może ona też ma jakieś zadanie do wypełnienia? Swoją drogą, kiedyś musi dowiedzieć się, po co oni tu wszyscy są na tym świecie. To trochę bez sensu. Tak rodzić się i umierać... Po co się rodzić, skoro mamy umrzeć? O, ta sytuacja jest dobrym przykładem. ZARAZ, ja nie umrę! No właśnie!
Jak widać, przypomniał sobie, że to mogą być jego ostatnie chwile. Obejrzał się za siebie i uradowany krzyknął:
— Pofruniemy? Ależ oczywiście! Ale nie do zaświatów... Przynajmniej nie my. Żegnam państwa! — wydarł się, a ostatnie słowa niemal zagłuszył głośny klakson pojazdu ludzi. Ciężarówka zamierzała przejechać obok psów a dźwięk jedynie przepłoszyć zwierzęta. Stworzenia jednak, przerażone niebywale, same wpadły pod koła wozu, wywołując siarczyste klęcie kierowcy. Jedynie pies o brudnoszarej sierści przeżył, i z nienawiścią obiecywał pomścić przyjaciół. Darł się tak przez chwilę, a potem zniknął w mroku jednej z uliczek.
Nie marnowali czasu. Altair, który razem z Ziną skoczył nadpsio wysoko, wylądował na odsłoniętej części auta. Dziwne. Mają nogi, całkiem szybko chodzą, a chowają się w takim czymś. Kto ich zrozumie?
— Udało się! Żyjemy! — zdziwiony Altair nie mógł uwierzyć we własne szczęście. — Gdyby tego pojazdu tutaj nie było...
Zanim jego PsiaPsióła zdążyła odpowiedzieć, wóz się zatrzymał, a krzyczący ludzie wyrzucili ich z pokładu prosto w kałuże. Nadal byli podenerwowani opóźnieniami Psy wypluły wodę z pysków, oglądając się za odjeżdżającymi. Zina zaraz uradowana spoglądnęła na Altaira.
— No a jak? Oczywiście! — wesoło zakręciła się, nie zważając na to, iż jest cała w błocie.
— Nie tak oczywiste jak się wydaje — cicho oznajmił i zamyślił się. — Jak myślisz? Dlaczego rodzimy się na świecie? To część przyrody, czy może znaczy coś więcej? — Altair poważnie oznajmił, a jego pysk niezwłocznie rozjaśnił przyjemny dla oka uśmiech. — Nadal nie postawiłaś mi podwieczorku. 

Zina?
1120 słów, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette