Zina zamrugała oczyma, po raz
kolejny bezskutecznie usiłując otrzeźwić własny umysł. Nie była pewna,
co właśnie się wydarzyło, zaś kolejne elementy układanki, wraz z
opadającą adrenaliną, dopiero zajmowały swoje miejsce w jej świadomości.
Kompletny chaos, niebezpieczeństwo i balans na krawędzi pomiędzy
życiem, a niechybną śmiercią - uwielbiała to, choć kiedyś z pewnością
właśnie owy element przyczyni się do jej zguby. Obecnie jednak polegała
na szczęściu, które i tym razem, jak jakimś cudem przez całe życie,
wybawiło ją od tragedii. Ciekawe ile takiej sprzyjającej fortuny
pozostało jej w zanadrzu... Obawiała się momentu, w którym te boskie
zasoby się wyczerpią, zaś ona pozostanie zdana na łaskę sztywnych ram
rzeczywistości. Dla własnego spokoju postanowiła zaliczyć owy szczęśliwy
traf na konto swego obecnego towarzysza przygód.
To właśnie jego słowa wytrąciły samicę z zamyślenia. Zastrzygła
uszami i prychnęła cicho, próbując pozbyć się poderwanego przez koła
samochodu pyłu z nozdrzy.
— Co
tak cię wzięło na filozofię życiową? — Uniosła pytająco brwi, jednak w
odpowiedzi otrzymała jedynie wzruszenie ramionami. — Mam propozycję.
Skoro nadal jestem ci winna podwieczorek, to czemu by nie przełożyć tej
rozmowy na tę okazję? Jeśli dopisze nam szczęście, możemy załatwić jakiś
procentowy trunek, który umili nam... Snucie domysłów o sensie
istnienia. Co ty na to?
—
Jestem za — odparł bez zawahania Altair. — Prowadź. Tylko może tym razem
postaraj się nas nie zabić? — Na pysku samca wykwitł rozbawiony
uśmiech.
Suka wywróciła oczyma.
— Dramatyzujesz. Przecież żyjemy.
Otrzepała się z klejącej mazi, rozchlapując brudną wodę dookoła.
Odrobina błota jeszcze nikomu zaszkodziła, a przy tym stanowiła idealny
kamuflaż - nikt przecież nie zwróci uwagi na brudnego kundla
szwendającego się pośród ulic. A już na pewno nikt nie rozpozna w nim
urokliwej, rasowej i potencjalnie wartościowej suni. Zgodnie z tą myślą
uderzyła przednimi łapami w kałużę, pozwalając, by kolejne krople
spoczęły na jej sierści. Zaraz potem machnęła wesoło ogonem, odskakując
na bok. Pożałowała tej decyzji - jej wzrok zatrzymał się na leżącej
kilka metrów dalej, zbiorowej, psiej mogile. Kilkoro czworonogów
zabitych pod kołami i maską przerażającej maszyny; pozostały z nich
tylko zakrwawione, połamane ciała. Wzdrygnęła się nieznacznie na tę
myśl. Miała również świadomość, że ich przywódca przeżył. I choć znała
go krótko, jedynie przez złośliwe zrządzenie losu i własny, niewyparzony
język, wiedziała że nie zamierza odpuścić.
— Sądziłam, że piraci kolekcjonują kochanki w różnych zakątkach świata,
a nie wrogów — westchnęła, krzywiąc się nieznacznie. — Oczywiście,
kochanki też mam. I kochanków. Ale obawiam się, że sumarycznie wrogów
nazbierałam więcej... — dodała pochmurnie.
Z drugiej strony... To też niezłe osiągnięcie. Zdobyć status czyjegoś wroga to nie byle co...
— Jesteś piratem? — zainteresował się Altair.
— Samozwańczym — stwierdziła strażniczka, ruszając powoli przed siebie.
— Z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem psem. Po drugie, ciężko mówić o
piratach w dzisiejszych czasach... Ale podoba mi się ten tytuł i
zamierzam się go trzymać. Zwłaszcza, że pośród psich społeczności jest
jeszcze całkiem aktualny i adekwatny, na tyle, na ile może być.
Przemierzali kolejne uliczki, powoli wyplątując się z labiryntu
dziwnych, ślepych zaułków. Z czasem zaczęli mijać pojedynczych
przechodniów, zaś po chwili wplątali się w zatłoczony chodnik przy
ruchliwej drodze. Choć obecność dwunożnych działała im na nerwy, po
wcześniejszych wydarzeniach miło było zostawić za sobą szemrane
korytarze mniej przyjaznych dzielnic. Zina przez chwilę zastanawiała się
nad kierunkiem który należało obrać, jednak po pewnym czasie zdała się
na intuicję. Manewrując pomiędzy ludzkimi nogami, dreptali ramię w ramię
w bliżej nieokreślonym kierunku. Nad miastem słońce powoli chyliło się
ku zachodowi. Czyste niebo przybrało złoto-pomarańczowy odcień, barwiąc
chmury słodkim różem i odcieniami ognistej czerwieni. Uroczy widok.
— A tak oficjalnie? Czym się zajmujesz w stadzie? — zagadnął czekoladowy pies, zerkając z ukosa na towarzyszkę.
— Jestem strażniczką — odparła. — To prosta robota. Zwykle biorę nocną
wartę by móc spacerować pod gwiazdami lub zaszyć się gdzieś w krzakach i
przespać aż do rana — przyznała niewinnie. — A ty?
— Najemnik — wyjaśnił krótko. — Lubię mieć dowolność w działaniu. Choć początkowo rozważałem stanowisko tropiciela...
Zina przystanęła nagle, unosząc nos ku górze. Jej towarzysz przerwał
wypowiedzi i, jak się zdawało, równie szybko pojął, na czym skupiła
swoją uwagę. Wymienili szybkie, porozumiewawcze spojrzenie, po czym
podążyli uchwyconym tropem. Zaprowadził ich do wąskiego zaułka tuż przy
restauracji, szczycącej się "azjatyckimi przysmakami". Na jej tyłach
znajdował się śmietnik i choć piratka rozważała chwilowo zanurkowanie
pośród odpadków w poszukiwaniu skarbów, ostatecznie otrzymała znacznie
lepszą propozycję od losu. Drzwi, będące zapewne tylnym wyjściem z
knajpy, uchyliły się. Dwójka czworonogów instynktownie czmychnęła za
kontener, obserwując wyłaniającą się zza progu postać. Kucharz o
masywnej posturze i zabawnym wąsiku trzymał w dłoniach zapakowaną na
wynos paczuszkę; zrzędził coś pod nosem, z czego Zina zdołała wychwycić
jedynie krótkie zdanie, w którym przedrzeźniał klientów oskarżających go
o "źle zrealizowane zamówienie". Rzucił papierową torbę na ziemię, nie
siląc się nawet na podniesienie klapy śmietnika, po czym wrócił do
wnętrza budynku.
Piratka
pierwsza dopadła do tajemniczego pakunki. Z pomocą zębów rozerwała
papier, ukazując plastikowy pojemnik z obfitą porcją osobliwego dania,
złożonego z surowych ryb, owiniętych ryżem, wodorostami i
przyozdobionych różnymi, bliżej niesprecyzowanymi dodatkami. Samica aż
zamerdała ogonem z podniecenia. Sushi, jak zdołała się niegdyś
dowiedzieć, jadła tylko raz, w towarzystwie dawnej załogi. Zdecydowanie
przypadło jej do gustu - żadne lądowe frykasy nie mogły zastąpić
fantazyjnych owoców morza. Tym razem, obiecała sobie, nie tknie jednak
wasabi. Do tej pory pamiętała palący ogień na języku i gryzący smak
klejącej, zielonej mazi. Kto właściwie wpadł na pomysł, aby dodawać to
do posiłków? Spośród krzywdzących kubki smakowe specyfików wolała już
porządny, mocny alkohol.
—
Jadłeś kiedyś sushi? — zapytała. — Bo właśnie to wpadło nam w łapy. Mamy
szczęście, że ludzie tak łatwo wyrzucają zupełnie dobre jedzenie. Miło z
ich strony.
Nim zdążył
odpowiedzieć, zawiasy starych drzwi ponownie szczęknęły. Suka chwyciła
zdobycz w pysk, korzystając z częściowo rozdartej, acz poręcznej
papierowej torby i dała nura na zatłoczony chodnik. Obejrzała się
przelotnie, chcąc się upewnić, że Altair dotrzyma jej kroku, po czym
ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Wypadałoby znaleźć jakieś
ustronne, spokojne miejsce, które pozwoliłoby im na spożycie posiłku bez
obaw o zadeptanie przez dwunożnych. Skierowali się zatem w kierunku
obrzeży miasta; tam, gdzie ciasne zabudowania ustępowały miejsca domom
jednorodzinnym, a ruchliwe ulice przechodziły w rzadko uczęszczane,
asfaltowe dróżki. Wreszcie przystanęli gdzieś przy brzegu fiordu,
znajdując niewielkie molo przy kamienistej plaży. Całkiem urokliwa
okolica, szczególnie biorąc pod uwagę barwne niebo i krajobraz
zachodzącego słońca.
Zina rzuciła pakunek pod ich łapy.
Zina rzuciła pakunek pod ich łapy.
— Najwyższy czas na ten podwieczorek — stwierdziła.
Altair?
1026 słów, + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz