Od Ziny CD. Altaira

     Zina zamrugała oczyma, po raz kolejny bezskutecznie usiłując otrzeźwić własny umysł. Nie była pewna, co właśnie się wydarzyło, zaś kolejne elementy układanki, wraz z opadającą adrenaliną, dopiero zajmowały swoje miejsce w jej świadomości. Kompletny chaos, niebezpieczeństwo i balans na krawędzi pomiędzy życiem, a niechybną śmiercią - uwielbiała to, choć kiedyś z pewnością właśnie owy element przyczyni się do jej zguby. Obecnie jednak polegała na szczęściu, które i tym razem, jak jakimś cudem przez całe życie, wybawiło ją od tragedii. Ciekawe ile takiej sprzyjającej fortuny pozostało jej w zanadrzu... Obawiała się momentu, w którym te boskie zasoby się wyczerpią, zaś ona pozostanie zdana na łaskę sztywnych ram rzeczywistości. Dla własnego spokoju postanowiła zaliczyć owy szczęśliwy traf na konto swego obecnego towarzysza przygód. 
     To właśnie jego słowa wytrąciły samicę z zamyślenia. Zastrzygła uszami i prychnęła cicho, próbując pozbyć się poderwanego przez koła samochodu pyłu z nozdrzy. 
     — Co tak cię wzięło na filozofię życiową? — Uniosła pytająco brwi, jednak w odpowiedzi otrzymała jedynie wzruszenie ramionami. — Mam propozycję. Skoro nadal jestem ci winna podwieczorek, to czemu by nie przełożyć tej rozmowy na tę okazję? Jeśli dopisze nam szczęście, możemy załatwić jakiś procentowy trunek, który umili nam... Snucie domysłów o sensie istnienia. Co ty na to?
     — Jestem za — odparł bez zawahania Altair. — Prowadź. Tylko może tym razem postaraj się nas nie zabić? — Na pysku samca wykwitł rozbawiony uśmiech. 
     Suka wywróciła oczyma.
     — Dramatyzujesz. Przecież żyjemy.
     Otrzepała się z klejącej mazi, rozchlapując brudną wodę dookoła. Odrobina błota jeszcze nikomu zaszkodziła, a przy tym stanowiła idealny kamuflaż - nikt przecież nie zwróci uwagi na brudnego kundla szwendającego się pośród ulic. A już na pewno nikt nie rozpozna w nim urokliwej, rasowej i potencjalnie wartościowej suni. Zgodnie z tą myślą uderzyła przednimi łapami w kałużę, pozwalając, by kolejne krople spoczęły na jej sierści. Zaraz potem machnęła wesoło ogonem, odskakując na bok. Pożałowała tej decyzji - jej wzrok zatrzymał się na leżącej kilka metrów dalej, zbiorowej, psiej mogile. Kilkoro czworonogów zabitych pod kołami i maską przerażającej maszyny; pozostały z nich tylko zakrwawione, połamane ciała. Wzdrygnęła się nieznacznie na tę myśl. Miała również świadomość, że ich przywódca przeżył. I choć znała go krótko, jedynie przez złośliwe zrządzenie losu i własny, niewyparzony język, wiedziała że nie zamierza odpuścić. 
     — Sądziłam, że piraci kolekcjonują kochanki w różnych zakątkach świata, a nie wrogów — westchnęła, krzywiąc się nieznacznie. — Oczywiście, kochanki też mam. I kochanków. Ale obawiam się, że sumarycznie wrogów nazbierałam więcej... — dodała pochmurnie. 
     Z drugiej strony... To też niezłe osiągnięcie. Zdobyć status czyjegoś wroga to nie byle co...
     Jesteś piratem? — zainteresował się Altair. 
     — Samozwańczym — stwierdziła strażniczka, ruszając powoli przed siebie. — Z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem psem. Po drugie, ciężko mówić o piratach w dzisiejszych czasach... Ale podoba mi się ten tytuł i zamierzam się go trzymać. Zwłaszcza, że pośród psich społeczności jest jeszcze całkiem aktualny i adekwatny, na tyle, na ile może być. 
     Przemierzali kolejne uliczki, powoli wyplątując się z labiryntu dziwnych, ślepych zaułków. Z czasem zaczęli mijać pojedynczych przechodniów, zaś po chwili wplątali się w zatłoczony chodnik przy ruchliwej drodze. Choć obecność dwunożnych działała im na nerwy, po wcześniejszych wydarzeniach miło było zostawić za sobą szemrane korytarze mniej przyjaznych dzielnic. Zina przez chwilę zastanawiała się nad kierunkiem który należało obrać, jednak po pewnym czasie zdała się na intuicję. Manewrując pomiędzy ludzkimi nogami, dreptali ramię w ramię w bliżej nieokreślonym kierunku. Nad miastem słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Czyste niebo przybrało złoto-pomarańczowy odcień, barwiąc chmury słodkim różem i odcieniami ognistej czerwieni. Uroczy widok.
     — A tak oficjalnie? Czym się zajmujesz w stadzie? — zagadnął czekoladowy pies, zerkając z ukosa na towarzyszkę. 
     — Jestem strażniczką — odparła. — To prosta robota. Zwykle biorę nocną wartę by móc spacerować pod gwiazdami lub zaszyć się gdzieś w krzakach i przespać aż do rana — przyznała niewinnie. — A ty?
     — Najemnik — wyjaśnił krótko. — Lubię mieć dowolność w działaniu. Choć początkowo rozważałem stanowisko tropiciela...
     Zina przystanęła nagle, unosząc nos ku górze. Jej towarzysz przerwał wypowiedzi i, jak się zdawało, równie szybko pojął, na czym skupiła swoją uwagę. Wymienili szybkie, porozumiewawcze spojrzenie, po czym podążyli uchwyconym tropem. Zaprowadził ich do wąskiego zaułka tuż przy restauracji, szczycącej się "azjatyckimi przysmakami". Na jej tyłach znajdował się śmietnik i choć piratka rozważała chwilowo zanurkowanie pośród odpadków w poszukiwaniu skarbów, ostatecznie otrzymała znacznie lepszą propozycję od losu. Drzwi, będące zapewne tylnym wyjściem z knajpy, uchyliły się. Dwójka czworonogów instynktownie czmychnęła za kontener, obserwując wyłaniającą się zza progu postać. Kucharz o masywnej posturze i zabawnym wąsiku trzymał w dłoniach zapakowaną na wynos paczuszkę; zrzędził coś pod nosem, z czego Zina zdołała wychwycić jedynie krótkie zdanie, w którym przedrzeźniał klientów oskarżających go o "źle zrealizowane zamówienie". Rzucił papierową torbę na ziemię, nie siląc się nawet na podniesienie klapy śmietnika, po czym wrócił do wnętrza budynku. 
     Piratka pierwsza dopadła do tajemniczego pakunki. Z pomocą zębów rozerwała papier, ukazując plastikowy pojemnik z obfitą porcją osobliwego dania, złożonego z surowych ryb, owiniętych ryżem, wodorostami i przyozdobionych różnymi, bliżej niesprecyzowanymi dodatkami. Samica aż zamerdała ogonem z podniecenia. Sushi, jak zdołała się niegdyś dowiedzieć, jadła tylko raz, w towarzystwie dawnej załogi. Zdecydowanie przypadło jej do gustu - żadne lądowe frykasy nie mogły zastąpić fantazyjnych owoców morza. Tym razem, obiecała sobie, nie tknie jednak wasabi. Do tej pory pamiętała palący ogień na języku i gryzący smak klejącej, zielonej mazi. Kto właściwie wpadł na pomysł, aby dodawać to do posiłków? Spośród krzywdzących kubki smakowe specyfików wolała już porządny, mocny alkohol. 
     — Jadłeś kiedyś sushi? — zapytała. — Bo właśnie to wpadło nam w łapy. Mamy szczęście, że ludzie tak łatwo wyrzucają zupełnie dobre jedzenie. Miło z ich strony. 
     Nim zdążył odpowiedzieć, zawiasy starych drzwi ponownie szczęknęły. Suka chwyciła zdobycz w pysk, korzystając z częściowo rozdartej, acz poręcznej papierowej torby i dała nura na zatłoczony chodnik. Obejrzała się przelotnie, chcąc się upewnić, że Altair dotrzyma jej kroku, po czym ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Wypadałoby znaleźć jakieś ustronne, spokojne miejsce, które pozwoliłoby im na spożycie posiłku bez obaw o zadeptanie przez dwunożnych. Skierowali się zatem w kierunku obrzeży miasta; tam, gdzie ciasne zabudowania ustępowały miejsca domom jednorodzinnym, a ruchliwe ulice przechodziły w rzadko uczęszczane, asfaltowe dróżki. Wreszcie przystanęli gdzieś przy brzegu fiordu, znajdując niewielkie molo przy kamienistej plaży. Całkiem urokliwa okolica, szczególnie biorąc pod uwagę barwne niebo i krajobraz zachodzącego słońca.
     Zina rzuciła pakunek pod ich łapy. 
     — Najwyższy czas na ten podwieczorek — stwierdziła. 
 
Altair?
1026 słów, + 15 j 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette