„Następnym
razem”... Jak to cudownie brzmiało. W samych tych dwóch słowach zawarta
już była jakaś piękna obietnica kolejnego spotkania, zresztą
nieprzypadkowego. „Powinnyśmy robić to częściej” było chyba jednak
jeszcze piękniejsze. „Następnym razem” dawało jej gwarancję jeszcze
jednego spotkania, ale „powinnyśmy robić to częściej” stawało się
pewnego rodzaju obietnicą. Może miały uczynić z tych spotkań jakąś
tradycję, którą Vesper przed chwilą zdołała tak pięknie nakreślić
słowami? Miały plotkować o życiu prywatnym innych członków sfory, do
której należały — sfory, w której szpieg, jak jej zdradziła, zamierzała
zostać już na stałe — i pić alkohol. Ruda samica miała rozwinąć przed tą
szarawą jeszcze więcej meandrów historii swoich losów, tak niezwykłych i
porywających, a także, być może, zaznajomić ją ze swoją poezją. Ba,
Bice miała stać się jej pierwszym odbiorcą, kimś wyjątkowym.
Gdyby nie to, że teraz nie miała w swoim organizmie ani kropli żadnego trunku, uznałaby, że jest pijana.
Być może była po prostu pijana ze szczęścia?
—
To jak? — ponagliła ją jej towarzyszka, patrząc na nią uważnie znad
kubka, w którym znajdowała się już zaledwie końcówka napoju, który
zaserwowała jej gospodyni.
—
Co? — wyrzuciła z siebie, zanim zdołała ugryźć się w język. — A, tak...
Przepraszam, zamyśliłam się. — Uśmiechnęła się przepraszająco i zapewne
gdyby nie to, że była psem, w tym momencie by się zapewne również
zarumieniła. — Oczywiście, że chętnie ponownie cię tu ugoszczę, i to nie
raz. Zapraszam, kiedy tylko znajdziesz na to czas i ochotę. No cóż,
dobremu alkoholowi również nie odmówię — zauważyła na koniec, nie chcąc,
by jej wypowiedź brzmiała zbyt entuzjastycznie.
— Jeśli już mowa o alkoholu, to jakie wino lubisz? Białe? Czerwone? A może różowe?
— Nie zagalopuj się tylko zbytnio, proszę, bo kompletnie nie znam się na winie! — zauważyła Bice ze śmiechem.
—
Jak to? Jesteś Włoszką i nie znasz się na winie? — zagadnęła młodsza z
suczek, przekrzywiając nieco głowę, wyrazem swojego pyska zdradzając
coś, co Bea uznała za rozbawienie.
—
Taka ze mnie Włoszka, jak z koziej du-... — urwała nagle, zaskoczona
własnym doborem słownictwa. Zanim postanowiła ciągnąć swoją wypowiedź
dalej, odchrząknęła. — Żadna ze mnie Włoszka. Moja rodzina co prawda
lubiła się chwalić swoim pochodzeniem, nadając kolejnym pokoleniom
włoskie imiona, lecz kraj Alighieriego jako ostatni widzieli chyba moi
pradziadkowie... jeśli nie prapradziadkowie. — Pokręciła głową. — Ja
sama urodziłam się w Rosji, tam też spędziłam swoją... no cóż, młodość.
Chyba mogę już powiedzieć, że jestem stara. — Roześmiała się cicho. — No
cóż, w każdym razie pochodzę z Rosji, a w Rosji pije się wódkę.
— To co, powinnam zamiast wina przynieść wódkę?
— Oj tak, zdecydowanie! — przytaknęła Bice, znowu cicho się śmiejąc, i wypiła ostatni łyk swojej dawno już zimnej herbaty.
Rozstały się niedługo później.
Vesper
dotrzymała danego Beatrice słowa. U progu jej chatki zjawiła się
ponownie jakieś dwa tygodnie później, po tym, jak kilkakrotnie widziały
się w koszarach. Zgodnie z własną obietnicą, miała ze sobą wódkę. Ale to
nie byle jaką! Trunek, nie dość, że schłodzony przez naturalne mrozy
północnych zakątków Norwegii, miał jeszcze jedną, niezwykle ważną
zaletę.
—
Patrz, co udało mi się znaleźć w mieście! — oznajmiła ruda samica,
przesuwając szklaną butelką po drewnianej podłodze salonu
sanitariuszki.
—
Carskaja! — wręcz wykrzyknęła Bice po szybkich oględzinach leżącego u
jej łap trunku. Czule uśmiechnęła się do wydrukowanego na etykiecie
słowa w cyrylicy. — Skąd ją masz? — Zwróciła się ponownie ku swojej
znajomej, wciąż uśmiechając się szeroko.
— Mówiłam już, że z miasta — odpowiedziała jedynie Ves, najwyraźniej nie chcąc dzielić się z sanitariuszką tą informacją.
—
No dobra, uznajmy, że każdy powinien mieć jakieś swoje tajemnice i asy w
rękawie... nawet jeśli nie mamy rękawów — mruknęła i, wciąż nie tracąc
szczególnie dobrego nastroju, zabrała się za nalewanie im alkoholu. Nie
rozdrabniała się na kieliszki, których zresztą nie miała, i już po
chwili wręczyła swej gościni wypełniony do połowy wódką kubek. — Teraz
musimy jeszcze wznieść toast — oznajmiła z grobową wręcz powagą.
— A nie wystarczy zwykłe „na zdrowie”?
—
Nie. Niektórzy piją nawet każdy kieliszek z innym toastem, ale mogę być
dla ciebie łagodna i kazać wymyślić tylko jeden. Za co pijemy, Vesper? —
spytała swoją towarzyszkę, a teraz zapewne również „koleżankę od
kieliszka” z nieco zawadiackim uśmieszkiem. Skłamałaby, gdyby
powiedziała, że nie była naprawdę ciekawa tego, co wybierze szpieg.
—
No dobrze. Wypijmy za... — Vesper zamilkła na chwilę, najwyraźniej
zastanawiając się, co powiedzieć dalej. — Wypijmy za podróż życia, która
przywiodła nas do domu.
—
Och, takiej poezji, a nawet może i filozofii, na pewno nie przebiję. To
zdecydowanie najpiękniejszy toast, jaki słyszałam — zauważyła Bice z
delikatnym uśmiechem. — W takim razie za podróż życia, która... Jak to
było? Coś z domem, tak? — Roześmiała się.
Obie
upiły trochę trunku. Nie potrafiąc się powstrzymać, Bice aż mruknęła z
zadowolenia, czując znajome ciepło rozlewające się najpierw po jej
gardle, a potem po całym ciele. Oj tak, tak smakował dom.
— Teraz twoja kolej — odezwała się Vesper po chwili milczenia. — Jaki będzie nasz drugi toast?
— A nie miałyśmy przypadkiem wznieść tylko jednego?
— Nie, wznosimy po jednym toaście. Nie wywiniesz się!
Bea
roześmiała się cicho, lecz po chwili spoważniała. Przypomniała sobie
ostatni toast, jaki wzniosła. Wciąż mieszkała wtedy na ruchliwych i, jak
miało się niedługo później okazać, niebezpiecznych ulicach stolicy
Rosji. Nadal co noc zasypiała u boku swojej ukochanej. To z nią wtedy
piła... Pamiętała, jak dumne były, że udało im się znaleźć tę porzuconą
przez jakiegoś człowieka butelkę wódki i odpędzić od niej innego psa,
który najwyraźniej również chciał się oddać słodyczy upojenia
alkoholowego. Piły wtedy za miłość i za wspólne życie w tym pięknym mieście.
Teraz
jednak nie było już żadnej miłości, a już na pewno nie tej do Tatiany,
która już od tak dawna była tylko mglistym wspomnieniem, wątłym ciałem
wgniecionym w ziemię przez koła samochodów. Ulice miasta, które
wcześniej uważała za swój dom, teraz zdawały jej się być pełne bólu i
rozczarowania. Co innego to, co miała teraz przed sobą. Co innego
Vesper, która uśmiechała się do niej półgębkiem, czekając na jej toast.
Co innego sfora, do której teraz należała, w której może i nie czuła się
obecnie w pełni szczęśliwa, lecz też nie wyobrażała sobie już życia w
innym miejscu.
Za
wszystko to, co doprowadziło nas do tego miejsca i do tej chwili, bez
czego nie byłoby nas tu dzisiaj, nawet jeśli nie zawsze były to dobre
wydarzenia, chciała powiedzieć, lecz zrozumiała, że tym samym
jedynie sparafrazowałaby toast swojej towarzyszki. No cóż, najwyraźniej
Vesper wypowiedziała przed chwilą jedne z najbardziej prawdziwych zdań, o
których w swoim życiu słyszała goszcząca ją właśnie samica.
—
Och, zagięłaś mnie, nie potrafię wymyślić nic równie poetyckiego! —
Roześmiała się. — No dobrze... Po prostu wypijmy za to spotkanie. Za nie
i za wszystkie inne nasze spotkania, które, mam nadzieję, nastąpią w
przyszłości.
No
i wypiły. A potem wypiły jeszcze więcej, lecz już nie przedłużając tego
wszystkiego wymyślaniem kolejnych toastów. Piły i rozmawiały. Vesper
opowiadała jedną porywającą historię za drugą, a Bice słuchała tego z
zapartym tchem.
Przez
chwilę, gdy nastało milczenie, miała ochotę opowiedzieć swojej
towarzyszce swoją historię. Chciała opowiedzieć jej o tym, jak poznała
Tati, o tym, jak bardzo jej rodzice jej nie lubili i o tym, jak bardzo
ona sama się tym nie przejmowała. Chciała przybliżyć jej ich dzieje, to,
jak dobrze razem im się żyło, o tym, jak uciekały kiedyś przed
niedźwiedzie i o tym, jak kiedyś prawie postrzelił je jakiś staruszek.
Chciała opowiedzieć jej o tym, co czuła, gdy samica, wokół której
zbudowała niecały rok swojego życia i wokół której zbudować chciała całą
resztę swojego życia. Chciała wyrazić swój żal, że nie mogła wtedy tak
po prostu powrócić do rodziny, która wyruszyła już w dalszą drogę, i
udawać, że nic takiego się nie wydarzyło, że wszystkie te miesiące tylko
jej się przyśniły.
Po
chwili jednak jej pragnienia diametralnie się zmieniły. Jakby za sprawą
katharsis, oczyszczenia, zepchnęła Tatianę w najdalsze zakątki swojego
umysłu. Zrozumiała, że Tatiana to przeszłość, duch, który wciąż uparcie
nad nią wisiał. A ona przecież wciąż żyła i powinna z tego życia czerpać
garściami.
Nie
wiedziała, czy właśnie to wywarło na nią w tej chwili największy wpływ,
czy ilość wypitego alkoholu. Najważniejsze było jednak to, że nachyliła
się ku rozpoczynającej kolejną opowieść rudej samicy i delikatnie ją
pocałowała.
Sama Vesper smakowała jeszcze lepiej niż rosyjska wódka, którą poczuć mogła na jej pysku.
Vesper?
1329 słów, + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz