Od Beatrice CD. Vesper

„Następnym razem”... Jak to cudownie brzmiało. W samych tych dwóch słowach zawarta już była jakaś piękna obietnica kolejnego spotkania, zresztą nieprzypadkowego. „Powinnyśmy robić to częściej” było chyba jednak jeszcze piękniejsze. „Następnym razem” dawało jej gwarancję jeszcze jednego spotkania, ale „powinnyśmy robić to częściej” stawało się pewnego rodzaju obietnicą. Może miały uczynić z tych spotkań jakąś tradycję, którą Vesper przed chwilą zdołała tak pięknie nakreślić słowami? Miały plotkować o życiu prywatnym innych członków sfory, do której należały — sfory, w której szpieg, jak jej zdradziła, zamierzała zostać już na stałe — i pić alkohol. Ruda samica miała rozwinąć przed tą szarawą jeszcze więcej meandrów historii swoich losów, tak niezwykłych i porywających, a także, być może, zaznajomić ją ze swoją poezją. Ba, Bice miała stać się jej pierwszym odbiorcą, kimś wyjątkowym.
Gdyby nie to, że teraz nie miała w swoim organizmie ani kropli żadnego trunku, uznałaby, że jest pijana. 
Być może była po prostu pijana ze szczęścia?
— To jak? — ponagliła ją jej towarzyszka, patrząc na nią uważnie znad kubka, w którym znajdowała się już zaledwie końcówka napoju, który zaserwowała jej gospodyni.
— Co? — wyrzuciła z siebie, zanim zdołała ugryźć się w język. — A, tak... Przepraszam, zamyśliłam się. — Uśmiechnęła się przepraszająco i zapewne gdyby nie to, że była psem, w tym momencie by się zapewne również zarumieniła. — Oczywiście, że chętnie ponownie cię tu ugoszczę, i to nie raz. Zapraszam, kiedy tylko znajdziesz na to czas i ochotę. No cóż, dobremu alkoholowi również nie odmówię — zauważyła na koniec, nie chcąc, by jej wypowiedź brzmiała zbyt entuzjastycznie.
— Jeśli już mowa o alkoholu, to jakie wino lubisz? Białe? Czerwone? A może różowe? 
— Nie zagalopuj się tylko zbytnio, proszę, bo kompletnie nie znam się na winie! — zauważyła Bice ze śmiechem.
— Jak to? Jesteś Włoszką i nie znasz się na winie? — zagadnęła młodsza z suczek, przekrzywiając nieco głowę, wyrazem swojego pyska zdradzając coś, co Bea uznała za rozbawienie.
— Taka ze mnie Włoszka, jak z koziej du-... — urwała nagle, zaskoczona własnym doborem słownictwa. Zanim postanowiła ciągnąć swoją wypowiedź dalej, odchrząknęła. — Żadna ze mnie Włoszka. Moja rodzina co prawda lubiła się chwalić swoim pochodzeniem, nadając kolejnym pokoleniom włoskie imiona, lecz kraj Alighieriego jako ostatni widzieli chyba moi pradziadkowie... jeśli nie prapradziadkowie. — Pokręciła głową. — Ja sama urodziłam się w Rosji, tam też spędziłam swoją... no cóż, młodość. Chyba mogę już powiedzieć, że jestem stara. — Roześmiała się cicho. — No cóż, w każdym razie pochodzę z Rosji, a w Rosji pije się wódkę.
— To co, powinnam zamiast wina przynieść wódkę? 
— Oj tak, zdecydowanie! — przytaknęła Bice, znowu cicho się śmiejąc, i wypiła ostatni łyk swojej dawno już zimnej herbaty.
Rozstały się niedługo później.

Vesper dotrzymała danego Beatrice słowa. U progu jej chatki zjawiła się ponownie jakieś dwa tygodnie później, po tym, jak kilkakrotnie widziały się w koszarach. Zgodnie z własną obietnicą, miała ze sobą wódkę. Ale to nie byle jaką! Trunek, nie dość, że schłodzony przez naturalne mrozy północnych zakątków Norwegii, miał jeszcze jedną, niezwykle ważną zaletę.
— Patrz, co udało mi się znaleźć w mieście! — oznajmiła ruda samica, przesuwając szklaną butelką po drewnianej podłodze salonu sanitariuszki. 
— Carskaja! — wręcz wykrzyknęła Bice po szybkich oględzinach leżącego u jej łap trunku. Czule uśmiechnęła się do wydrukowanego na etykiecie słowa w cyrylicy. — Skąd ją masz? — Zwróciła się ponownie ku swojej znajomej, wciąż uśmiechając się szeroko.
— Mówiłam już, że z miasta — odpowiedziała jedynie Ves, najwyraźniej nie chcąc dzielić się z sanitariuszką tą informacją.
— No dobra, uznajmy, że każdy powinien mieć jakieś swoje tajemnice i asy w rękawie... nawet jeśli nie mamy rękawów — mruknęła i, wciąż nie tracąc szczególnie dobrego nastroju, zabrała się za nalewanie im alkoholu. Nie rozdrabniała się na kieliszki, których zresztą nie miała, i już po chwili wręczyła swej gościni wypełniony do połowy wódką kubek. — Teraz musimy jeszcze wznieść toast — oznajmiła z grobową wręcz powagą.
— A nie wystarczy zwykłe „na zdrowie”?
— Nie. Niektórzy piją nawet każdy kieliszek z innym toastem, ale mogę być dla ciebie łagodna i kazać wymyślić tylko jeden. Za co pijemy, Vesper? — spytała swoją towarzyszkę, a teraz zapewne również „koleżankę od kieliszka” z nieco zawadiackim uśmieszkiem. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie była naprawdę ciekawa tego, co wybierze szpieg.
— No dobrze. Wypijmy za... — Vesper zamilkła na chwilę, najwyraźniej zastanawiając się, co powiedzieć dalej. — Wypijmy za podróż życia, która przywiodła nas do domu.
— Och, takiej poezji, a nawet może i filozofii, na pewno nie przebiję. To zdecydowanie najpiękniejszy toast, jaki słyszałam — zauważyła Bice z delikatnym uśmiechem. — W takim razie za podróż życia, która... Jak to było? Coś z domem, tak? — Roześmiała się.
Obie upiły trochę trunku. Nie potrafiąc się powstrzymać, Bice aż mruknęła z zadowolenia, czując znajome ciepło rozlewające się najpierw po jej gardle, a potem po całym ciele. Oj tak, tak smakował dom.
— Teraz twoja kolej — odezwała się Vesper po chwili milczenia. — Jaki będzie nasz drugi toast?
— A nie miałyśmy przypadkiem wznieść tylko jednego?
— Nie, wznosimy po jednym toaście. Nie wywiniesz się!
Bea roześmiała się cicho, lecz po chwili spoważniała. Przypomniała sobie ostatni toast, jaki wzniosła. Wciąż mieszkała wtedy na ruchliwych i, jak miało się niedługo później okazać, niebezpiecznych ulicach stolicy Rosji. Nadal co noc zasypiała u boku swojej ukochanej. To z nią wtedy piła... Pamiętała, jak dumne były, że udało im się znaleźć tę porzuconą przez jakiegoś człowieka butelkę wódki i odpędzić od niej innego psa, który najwyraźniej również chciał się oddać słodyczy upojenia alkoholowego. Piły wtedy za miłość i za wspólne życie w tym pięknym mieście.
Teraz jednak nie było już żadnej miłości, a już na pewno nie tej do Tatiany, która już od tak dawna była tylko mglistym wspomnieniem, wątłym ciałem wgniecionym w ziemię przez koła samochodów. Ulice miasta, które wcześniej uważała za swój dom, teraz zdawały jej się być pełne bólu i rozczarowania. Co innego to, co miała teraz przed sobą. Co innego Vesper, która uśmiechała się do niej półgębkiem, czekając na jej toast. Co innego sfora, do której teraz należała, w której może i nie czuła się obecnie w pełni szczęśliwa, lecz też nie wyobrażała sobie już życia w innym miejscu.
Za wszystko to, co doprowadziło nas do tego miejsca i do tej chwili, bez czego nie byłoby nas tu dzisiaj, nawet jeśli nie zawsze były to dobre wydarzenia, chciała powiedzieć, lecz zrozumiała, że tym samym jedynie sparafrazowałaby toast swojej towarzyszki. No cóż, najwyraźniej Vesper wypowiedziała przed chwilą jedne z najbardziej prawdziwych zdań, o których w swoim życiu słyszała goszcząca ją właśnie samica.
— Och, zagięłaś mnie, nie potrafię wymyślić nic równie poetyckiego! — Roześmiała się. — No dobrze... Po prostu wypijmy za to spotkanie. Za nie i za wszystkie inne nasze spotkania, które, mam nadzieję, nastąpią w przyszłości.
No i wypiły. A potem wypiły jeszcze więcej, lecz już nie przedłużając tego wszystkiego wymyślaniem kolejnych toastów. Piły i rozmawiały. Vesper opowiadała jedną porywającą historię za drugą, a Bice słuchała tego z zapartym tchem.
Przez chwilę, gdy nastało milczenie, miała ochotę opowiedzieć swojej towarzyszce swoją historię. Chciała opowiedzieć jej o tym, jak poznała Tati, o tym, jak bardzo jej rodzice jej nie lubili i o tym, jak bardzo ona sama się tym nie przejmowała. Chciała przybliżyć jej ich dzieje, to, jak dobrze razem im się żyło, o tym, jak uciekały kiedyś przed niedźwiedzie i o tym, jak kiedyś prawie postrzelił je jakiś staruszek. Chciała opowiedzieć jej o tym, co czuła, gdy samica, wokół której zbudowała niecały rok swojego życia i wokół której zbudować chciała całą resztę swojego życia. Chciała wyrazić swój żal, że nie mogła wtedy tak po prostu powrócić do rodziny, która wyruszyła już w dalszą drogę, i udawać, że nic takiego się nie wydarzyło, że wszystkie te miesiące tylko jej się przyśniły.
Po chwili jednak jej pragnienia diametralnie się zmieniły. Jakby za sprawą katharsis, oczyszczenia, zepchnęła Tatianę w najdalsze zakątki swojego umysłu. Zrozumiała, że Tatiana to przeszłość, duch, który wciąż uparcie nad nią wisiał. A ona przecież wciąż żyła i powinna z tego życia czerpać garściami. 
Nie wiedziała, czy właśnie to wywarło na nią w tej chwili największy wpływ, czy ilość wypitego alkoholu. Najważniejsze było jednak to, że nachyliła się ku rozpoczynającej kolejną opowieść rudej samicy i delikatnie ją pocałowała. 
Sama Vesper smakowała jeszcze lepiej niż rosyjska wódka, którą poczuć mogła na jej pysku.
 
Vesper?
1329 słów, + 15 j 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette