Od Ziny CD. Altaira

     Zanurzyła się w półmroku wąskiej uliczki, pospiesznie przemykając pomiędzy budynkami. Trzymała nos nisko przy ziemi, starając się wychwycić woń starszego mężczyzny pośród innych zapachów. Przez pewien czas podążała tym tropem, jednak im głębiej zapuszczała się w nieznane rejony dziwnego labiryntu, tym szybciej traciła orientację. Wokoło pachniało pyłem, śmieciami i wilgocią; otoczenie nieszczególnie odbiegało zapachem od ściganego. Zgubiła ślad. Zaklęła pod nosem - zapewne odpuściłaby już nawet te ryby, nie zamierzała ich przecież wyrwać z ust potrzebującego człowieka, lecz sam fakt przegranej działał jej na nerwy. Rozejrzała się dookoła, po raz pierwszy skupiając uwagę na swoim położeniu. Machnęła nerwowo ogonem. Przez własną fiksację na pościgu i przyjemny zastrzyk adrenaliny, zapędziła się w nieznane, zapyziałe rejony miasta, osobliwą plątaninę ciemnych uliczek i wąskich korytarzy. Zdawało się również, że zgubiła po drodze swego towarzysza...
     Usłyszała kroki. Natychmiast odskoczyła, odwracając się za siebie.
     — Mogłaś poczekać, wiesz? — Altair z chłodną nutą w głosie wyłonił się zza rogu.
     Odetchnęła. Naprawdę nieźle sprawdzał się w roli tropiciela.
     — Nie strasz — mruknęła, bezwiednie zaglądając wgłąb uliczki. — Zgubiłam go. Potencjalnie drogę powrotną również. Moja orientacja w terenie sprawdza się lepiej na otwartym morzu...
     Samiec uniósł nieznacznie brwi, jednak nie odezwał się ani słowem. Zamiast tego uniósł pysk, skupiając najpewniej uwagę na zapachu otoczenia. Zina obserwowała z uwagą jego poczynania, bezwiednie pokładając w nich nadzieję. Zawsze miło patrzeć, jak ktoś naprawia twoje błędy. Pokonał kilka kroków przyciskając nos do ziemi. 
     — Hej, spójrz — szepnął, wskazując łapą przed siebie.
     Strażniczka dołączyła do niego. Na brudnym podłożu, ledwie metrów od nich, spoczywała świeża ryba - łosoś, którego zdobyli chwilę wcześniej.
     — Musiał ją zgubić po drodze... Tylko czemu nie podniósł? Myślisz że bał się pościgu? Nie sprawiał wrażenia przestraszonego, kiedy je nam zabrał... — mruknął z namysłem czekoladowy pies.
     — Nie wiem. Ale dlaczego szepczemy? — Zina przestąpiła z łapy na łapę, wbijając w niego pytające spojrzenie. Wydawał się być w pełni skupiony i niepewny zarazem.
     — Coś tu jest nie tak...
     Strażniczka zastrzygła niespokojnie uszami, kiedy obca woń dołączyła do plątaniny zapachów. Gdzieś obok przemknął cichy szmer, zaś jej umysł wypełniło nagłe, niepokojące przeświadczenie, jakoby nie byli tu sami. Rozejrzała się dookoła, krzyżując nagle spojrzenie z parą złocistych, świdrujących oczu skrytych w mroku uliczki. Zjeżyła sierść na karku, cofając się o krok. Masywny samiec o brudnoszarej sierści wyłonił się naprzeciw dwójki przybyszów. Jego sylwetka miała w sobie coś z wilczura, choć nie odznaczał się szczególnie wzrostem, zaś mieszana krew znacząco wybijała się w jego aparycji. Szczególną uwagę przykuwało jedno z szarawych, szpiczastych uszu - było lekko oklapłe, nadszarpnięte, zupełnie jakby dawno temu wrogie kły odgryzły kawałek, pozostawiając bolesną, widoczną bliznę o nieregularnym kształcie. 
     — Zabłądziliście? — Chrapliwy głos mieszańca odbił się echem pośród ścian.
     Zina poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż jej pleców. Wymieniła szybkie spojrzenie z Altairem. Jej towarzysz sprawiał wrażenie zupełnie opanowanego; wyraz jego pyska nie uległ zmianie i choć przyjął ostrożną, czujną pozycję, zachował charakterystyczną powagę i spokój. 
     — Jeśli mam być szczery, tak — odparł beznamiętnym tonem. 
     Nieznajomy samiec zerknął na nich spode łba. 
     — Niebezpiecznie jest zapuszczać się na nieswoje tereny — warknął, mrużąc ślepia. Chwilę później jego wzrok spoczął na sporej rybie, zaś w oczach zalśnił wygłodniały błysk. — Miło, że przynieśliście chociaż drobną opłatę. Nie jestem jednak przekonany, czy jest wystarczająca — dodał niedbale, wbijając spojrzenie w płową samicę.
      Altair, z godnym podziwu zrównoważeniem, obniżył pysk w ostrzegawczym geście. W młodej strażniczce jednak zawrzało. Zarówno bezczelność obcego mieszańca, jego świdrujący wzrok, jak i absurd całej sytuacji powoli działały jej na nerwy. Nie miał prawa im grozić, a nawet jeśli uważał siebie za tutejszego przywódcę, nie podlegali mu.  Nie da się zastraszyć byle opryszkowi. Machnęła nerwowo ogonem, po czym uniosła prowokacyjnie pysk. Od początku wiedziała, że dzisiejszego dnia brakowało jej wrażeń. Buntownicza natura wyjątkowo dawała się we znaki, zaś po krótkiej ocenie sytuacji, wyzbyła się początkowych obaw. Potencjalny przeciwnik, choć wyraźnie masywny i większy, był sam, a to dawało im oczywistą przewagę.
     — Słuchaj no, kłapouchy — szczeknęła dumnie, stawiając krok na przód. Była niższa, toteż wyciągnęła się na łapach, chcąc zrównać się z samcem. — Nikt nie pytał cię o zdanie ani pozwolenie, a jeśli masz ochotę na rybę, musisz umoczyć własne łapki. Ta jest nasza. A teraz zejdź nam z drogi.
     Zdawało się, że jej towarzysz syknął coś pod nosem - być może słowo przestrogi - jednak nie zwróciła na niego większej uwagi. Oblicze wilczura pociemniało z gniewu, który szybko ustąpił miejsca chłodnej kpinie. Pokręcił z politowaniem łbem, po czym szczeknął krótko, treściwie, jakby dawał sygnał. Co, jak się okazało, w istocie robił. Z bocznych uliczek wyłoniły się trzy kolejne psie sylwetki. Zina zadrżała pod wpływem gardłowego warkotu; przełknęła z trudem ślinę, lecz nie zachowała wyzywającą pozycję. Nie mogła teraz wycofać się z podkulonym ogonem - nie, kiedy duma trzymała jej pysk sztywno uniesiony ku górze, spoglądając z pozorną odwagą, czy raczej brawurą, w ślepia mieszańca. 
     Nim zdążyła na dobre pożałować własnej, niewyparzonej gęby, samiec wybił się na tylnych łapach i powalił ją na ziemię. Jego kły zatrzasnęły się na barku samicy, pozostawiając po sobie niezbyt głęboką, acz dotkliwą ranę. Syknęła krótko, z trudem tłumiąc krzyk. Mając przewagę liczebną był znacznie śmielszy w swych działaniach, mimo, iż jego poplecznicy stanowili obecnie jedynie groźnie wyglądające tło. Piratka zaklęła w myślach. Znacząco przewyższał ją siłą, za to jej walorem był spryt. I, jak się okazało, szybkość. Zamachnęła się łapą, z zaskakującą finezją wymierzając cios pazurami w lewe oko przeciwnika. Krwawe pręgi wykwitły wzdłuż pyska; odskoczył z rykiem bólu, szarpiąc łbem. Otrząsnął się jednak szybciej niż możnaby się spodziewać, zaś wściekłość w jego zdrowym oku pałała żywym ogniem. Rzucił się na przeciwniczkę z mieszanką determinacji i czystej furii. 
     Nagłe uderzenie powaliło go w locie. Altair odepchnął gwałtownie przeciwnika nim jego kły dosięgnęły płowej samicy, a następnie zwinnie wylądował na ziemi, wytracając pęd. Wymienił z Ziną ledwie jedno, krótkie spojrzenie - zaraz potem zerwali się do ucieczki. Donośne ujadanie za ich plecami dobitnie świadczyło o wszczętym pościgu i choć element zaskoczenia dał im trochę czasu, nie byli pewni jak długo uda im się utrzymać narzucone tempo. 
     — Co to, do cholery, było?! — warknął czekoladowy samiec, zwracając się do biegnącej obok suki.
     Strażniczka w odpowiedzi jęknęła głucho, rana na barku i obite ciało dały o sobie znać podczas nagłego skrętu w kolejną uliczkę. I tak miała szczęście, że wyszła z tego ledwie zadrapana.
     — Jeśli przeżyjemy, z chęcią ci odpowiem — wydyszała, szczerząc zęby w niewinnym uśmiechu.
     Jej serce waliło jak szalone, energii ubywało z każdym krokiem, odgłosy pościgu zbliżały się z każdą upływającą sekundą. A jednak, gdy kolejna dawka adrenaliny napłynęła do jej żył, miała ochotę się roześmiać. Z pewnością nie mogła narzekać dłużej na nudę.

Altair?
1069 słów, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette