Od Sahary do Rowana [świeżutkie]

 Ostatnio kiedy Sahara widziała się z Rowanem w ten pamiętny dzień gdy co chwilę go spotykała i mogła zawracać mu cztery litery. Najpierw w drodze do pracy, a potem po wyjściu z niej. Suczka dokładnie pamiętała jak się rozpadał deszcz i musiała razem z samcem schować się w ciasnej jaskini. Z początku chciała nakłonić psa do zbliżenia się do niej, ale nim zdążyła zrobić jakikolwiek ruch w tym kierunku, to deszcz ustał, a Rowan najszybciej jak tylko mógł uratował się od jej dość upierdliwego towarzystwa i poszedł w swoją stronę. Jej reakcją było tylko prychnięcie, pracowali w jednej branży, więc nie było opcji żeby już się nie spotkali. Podniosła się z ziemi i zadowolona ruszyła do domu z pewnością, że jutro znów zobaczy samca i będzie mogła go denerwować. Na jej nieszczęście następnego ranka uderzyła w nią gorączka. Rozchorowała się. Zapewne przez ten deszcz- mruczała do siebie następnego ranka. Zanim mogła normalnie funkcjonować minęły dwa tygodnie. 
W końcu nadszedł ten dzień, Sahara nie sądziła, że kiedykolwiek tak będzie tęsknić za pracą w dodatku taką, w której była tylko raz. Jej łapy dotknęły trawy przed domem, a w nozdrza dostało się świeże powietrze.
- Jak mogłabym dobrze zacząć ten dzień? - zapytała samą siebie po czym ruszyła w stronę koszar. Jej wzrok był skupiony na tym co przed nią, ale wciąż zauważyła znajomą sylwetkę psa maści blue merle. Taka sytuacja miała już miejsce, Sahara doświadczyła uczucia deja vu. Ale po chwili zorientowała się, że to przecież jej kochany znajomy Rowan. 
- Hej Rowan, kopę lat! - Wykrzyknęła do niego i wybuchła śmiechem widząc jego podirytowaną minę. Sahara doskoczyła do niego i szturchnęła go w bark - no co masz taką krzywą minę?

Rowan? 

Od Hebe CD. Mojito

Przez głowę błyskawicznie przemknęła jej myśl, czy przypadkiem nie był zbyt blisko niej.
Przełknęła gwałtownie, choć jakby z trudem ślinę i spojrzała mu w oczy, trzepocząc przy tym rzęsami.
- Czyż nie każdy zmienia się z biegiem czasu...? - zapytała niepewnie, ale w głębi duszy wiedziała, że ta odpowiedź nie zadowoli Mojito i dalej będzie domagał się bardziej konkretnej.
Nic nie powiedział, ale wyraz jego oczu, którymi stanowczo, ze swego rodzaju wyrzutem się w nią wpatrywał, mówił wszystko. Westchnęła cicho, zawiedziona swoją jakże przewidywalną porażką.
W pewnym momencie spięła swoje mięśnie i spróbowała wyczołgać się spod łap swego chwilowego oprawcy, ale ten skutecznie jej to uniemożliwił, złapawszy ją za kark. Wywróciła teatralnie oczyma, przypominając sobie, że rzeczą oczywistą było, iż był od niej silniejszy. Leżąc potulnie pod stojącym nad nią samcem, posłała mu piorunujące spojrzenie.
- No więc? - wyszczerzył zęby, a jego brwi powędrowały do góry.
- Nie dasz mi spokoju, co?
- Nie - zaśmiał się cicho. - Dobrze o tym wiesz, po co więc te gierki, Hebe? Już dawno byłabyś w upatrzonym przez siebie centrum.
- No dobra, dobra! - sapnęła z irytacją. - Po prostu... lubię spędzać z tobą czas - odwróciła swój wzrok od jego ślepi i wzruszyła ramionami. - A ty lubisz chodzić w różne miejsca, prawda? I kiedyś irytowałeś się moim posłuszeństwem. Ale! Nie schlebiaj sobie, to nie jedyny powód - prychnęła i zmarszczyła zabawnie, może nawet uroczo nos. - Wiesz, że jestem ciekawska. I ponoć mam nieokiełznaną duszę. Tak więc wyszło. A teraz możesz mnie wypuścić? - po raz kolejny na niego fuknęła, po czym obnażyła zęby, żeby dosadnie pokazać przyjacielowi swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.
- Okej, okej, nie gniewaj się - zapewne gdyby tylko mógł, uniósłby łapy w kapitulacyjnym geście. Ale zamiast tego posłał jej tylko jeden ze swoich czarujących uśmiechów. - Księżniczko - dodał po chwili. - Podobno złość urodzie szkodzi, czy jakoś tak.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie, w odpowiedzi na które się roześmiał, po czym ruszyła bezceremonialnie przed siebie. Nie musiała się obracać, aby wiedzieć, że rozpromieniony Mojito rusza za nią, żeby już po chwili się z nią zrównać.
Popołudniowe promienie słońca grzały przyjemnie ich grzbiety, kiedy podążali ruchliwymi uliczkami centrum miasta, przyglądając się z zaciekawieniem toczącemu się tam życiu. To miejsce skrajnie różniło się od spokojnych okolic fiordu, ukazywało tę prawdziwszą stronę miejskiego istnienia.
Niektórzy ludzie zdawali się być zabieganymi, inni leniwie dobijali interesów, ulicami jeździły samochody i pojedyncze motocykle, gdzieniegdzie luzem biegały psy, inne z kolei szły na smyczach obok swoich opiekunów (czemu Hebe nie mogła się nadziwić). Powietrze pachniało inaczej niż na terenach Północnych Krańców, z początku drażniło nos, szybko jednak można było się przyzwyczaić.
Córka Bet z mieszanką ciekawości i niedowierzania zwiedzała ludzką metropolię w towarzystwie przyszłego Alfy, całkowicie pozbawiona poczucia czasu i ślepa na niższe ułożenie słońca podczas jego codziennej wędrówki.
Przystanęła w pewnym momencie w jednej z bocznych uliczek, aby posłuchać muzyki płynącej z budynku obok i powoli, tak jak uczyła się z pomocą Ezechiela, ułożyła z liter, wiszących nad wejściem, słowo. Bar? Przekrzywiła lekko głowę, ale już zaraz skupiła się na czymś znacznie bardziej interesującym - na szklanych butelkach stojących pod ścianą, z których unosił się dziwny zapach.
- Co tam masz? - mruknął Mojito i podszedł bliżej niej, aby powąchać szklane naczynie. Zmarszczył nos i uniósł głowę, najwidoczniej nieco odrzucony nieprzyjemną wonią.
Suczka natomiast była niezrażona - pacnęła jedną z butelek łapą, popychana ciekawością, a ta zachwiała się, po czym upadła, wylewając z siebie dziwną ciecz.
- Nie wiem co to - przyznała Hebe.
Ta niewiedza nie powstrzymała jej jednak przed spróbowaniem nieznanego jej napoju. Polizała kałużę, ale już po chwili się skrzywiła.
- To chyba alkohol. Zostaw to, Hebe - Mojito pokręcił głową.
Zamiast go posłuchać, spróbowała cieczy jeszcze raz. Tym razem smakowała łagodniej, wzięła więc kilka kolejnych łyków, znacznie pewniej niż wcześniej.
- Hej! - syn Alf złapał ją za ucho zębami i pociągnął, nieco boleśnie, aby odwrócić jej uwagę od butelek. Podziałało, ale nie była z tego zadowolona.  - Nie pij tego. Zaraz będzie się ściemniać, a jak się skujesz, to ciężko będzie cię zaprowadzić do domu. Twoi rodzice chyba by mnie rozszarpali, gdybyś wróciła cuchnąć tym czymś - popatrzył z pogardą na kałużę.
- Och, Mojito, daj spokój! - wywróciła oczami. - A może to ciebie ktoś podmienił, co? Sam spróbuj, nie jest takie złe - prawdopodobnie podchodziła do tego tak lekko, nie będąc świadomą konsekwencji. - Myślę, że nic się nie stanie, jeśli trochę się tego napiję - uśmiechnęła się do niego delikatnie, kiedy uświadomiła sobie, że chciał dla niej dobrze, wykazując się nawet, jak stwierdziła, odrobiną opiekuńczości.

Mojito?

Od Maerose CD. Earla

   - Mamo, tato, idę do Estlay! - krzyknęła jedynie w kierunku przymkniętych drzwi pary Alfa ich córka i już jej nie było.
   Przetarła jeszcze oczy łapą stojąc w progu - nie spała tej nocy, jak zresztą stosunkowo często w przeciągu ostatnich kilku dób - i ruszyła w kierunku szpitala. Miejsce to stało się jej drugim domem, odkąd skończyła pół roku, a przy ostatnich wydarzeniach bywała tam wręcz jeszcze częściej niż we wcześniej wspomnianym budynku stojącym dumnie na uboczu terenów mieszkalnych, tuż przy fiordzie. Nie zdążyła się jeszcze w pełni uspokoić po tamtym wieczorze, kiedy pełna świadomość (która okazała się być rzeczą niekoniecznie miłą) spadła na nią niczym lawina.

   - Co ty sobie wyobrażasz, Mojito! - podniesiony głos taty słychać było już od progu ich domostwa. - To było skrajnie, powtarzam, skrajnie nieodpowiedzialne. Czy tak zachowuje się przyszły Alfa stada?
   - Co się stało? - niewinnie zapytała, gdy tylko pojawiła się w salonie, gdzie rozgrywała się cała ta scena. 
   Wszystko było idealnie wyćwiczone, z dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Uśmiech na pewno był idealny - ćwiczyła go całymi godzinami pochylając się nad taflą wody morskiej.  Pozycja ciała też powinna być w porządku, starała się znaleźć złoty środek pomiędzy niewinnością, zaciekawieniem a odrobiną strachu przed podnoszącym głos ojcem. Jedynie oczy mogły ją zdradzić - wciąż nie potrafiła zbyt dobrze zamaskować tego błysku, który pojawiał się w nich, gdy "grała swą rolę".
   - Twój brat - pośpieszyła z odpowiedzią mama, również wyraźnie zła, zamaszystym ruchem łapy wskazując białego samczyka -  postanowił bez pozwolenia i zapowiedzi wybrać się do miasta i spędzić w nim noc. Och, no i jeszcze wciągnąć w to córkę Enyaliosa i Laverne!
   Zastrzygła uszami. Para Beta miała dwie córki, z którymi Mae nie miała zbyt dużo kontaktu. Jak się domyślała po tym, że mama jeszcze nie wybuchła ostatecznie, chodziło "tylko" o Hebe, a nie Erato, następczynię. Gdyby Moji "uprowadził" przyszłą Betę, draka zapewne byłaby jeszcze większa.
   Zerknęła na brata. "A mnie nie zabrałeś?", miała ochotę zapytać, wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Musiała być dobrą, grzeczną córeczką. Musiała wykonywać tę robotę za ich oboje, skoro starszy od niej o kilka minut brak najwyraźniej się do tego nie garnął.
   -  Wróciliśmy, cali i zdrowi. Nie widzę, po co robicie z tego taką aferę - burknął śnieżnobiały samiec.
   - Ta "afera" wynika z tego, że oboje - czarny samiec spojrzał przelotnie na swoją partnerkę - pokładamy w tobie duże nadzieje. Kiedy skończysz dwa lata, będziesz Alfą, Mojito. To nie przelewki, a najbardziej odpowiedzialna rola w stadzie. 
   - Mam gdzieś bycie Alfą. Niech Mae sobie nią będzie - prychnął Moji.
   - Mae nie będzie Alfą, bo to ty jesteś starszy - pałeczkę prowadzenia dyskusji z nim przejęła mama. - Taka jest tradycja. Ty szkolisz się, by zostać Alfą, Maerose po zdaniu egzaminu zajmie najlepsze dla niej stanowisko medyczne. To, które z was jako pierwsze pojawiło się na świecie, przypieczętowało wasz los, czy się to wam podoba, czy nie.
   - Właściwie to dlaczego tak? - wtrąciła się przypominająca dobermana samiczka, sama przez chwilę nie pojmując, dlaczego przemawia tak buńczucznie. - Przecież na pierwszy rzut oka widać, że lepiej sprawdziłabym się w tej roli. Jestem bardziej odpowiedzialna, nie mam problemów z nauką i dobrym zachowaniem, znam się na... - chciała kontynuować, lecz przerwała jej matka.
   - Nikt nie jest bez wady Maerose. Z ciebie też nie byłoby idealnej Alfy - zabolało, nawet pomimo tego, że od razu załagodziła te słowa kolejnymi. - Nikt nie jest idealną Alfą. Ja nią nie jestem, moja mama nią nie była i tak dalej aż do pierwszej Alfy naszego poprzedniego stada. Mojito też nie będzie idealną Alfą, ale uczy się i wierzę w niego. Jak już mówiłam, wasze losy przypieczętował przypadek i musicie się z tym pogodzić - widząc, że jej córka jest bliska płaczu , pochyliła się ku niej. - Przecież lubisz medycynę. Uwielbiasz lekcje z Estlay, Mae. Będziesz świetnym lekarzem czy kimkolwiek innym z medyków. 
   Ale Mae już jej nie słuchała. Wyszła z salonu i, gdy rodzina już jej nie widziała, pobiegła do swojego pokoju. Drzwi zamknęła delikatnie, nie chciała nimi trzaskać. 

   Tamtej nocy, oprócz tego, że zasnęła na poduszce przemoczonej od łez, podjęła bardzo ważną decyzję. Nie miała zamiaru być lekarką czy jakąkolwiek inną medyczką. O nie, to było dla niej za mało, zwłaszcza, jeśli chciała pokazać całemu świata (a zwłaszcza matce), że jest warta więcej, niż innym się zdaje. Musiała pracować najciężej jak się dało - ciężej od Davonny, która razem z nią pobierała nauki u swej matki, być może lepsza nawet od Erla, przyszłej Gammy. Musiała być godną najważniejszego stanowiska w szpitalu, pomijając przechodzącą z pokolenia na pokolenie rolę zwierzchnika, Gammy. Musiała zostać ordynatorem - albo od razu, zachwycając Estlay swą wiedzą i umiejętnościami, lub dłuższą i bardziej pospolitą drogą - pracując na to ciężko przez kilka kolejnych lat, na stanowisku zwykłego lekarza. (To nie tak, że Mae nie szanowała lekarzy - co to to nie, darzyła ich ogromnym szacunkiem! - po prostu uważała się za sukę stworzoną do wyższych celów.)
   Na miejsce dotarła jako ostatnia, lecz nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że Earl i Davonna przychodzili tu zawsze ze swą rodzicielką, która powinna zjawić się w szpitalu wcześniej od swych uczniów (gdyby nauki u niej pobierał ktoś więcej, pomijając jej potomstwo, niż córka Alf). Szybko usadowiła się po przeciwnym niż Davonna boku Earla, skinąwszy im obojgu głową na powitanie, i uśmiechnęła się delikatnie do swego największego na świecie autorytetu - Estlay.
   - Witaj, Maerose. W porządku, jeśli nie macie nic przeciwko, zaczniemy już naszą lekcję. Kontynuujemy dziś naukę podstaw chirurgii ogólnej. Oprócz teorii zajmiemy się dziś jednak również praktyką, ćwicząc na tych oto - wskazała łapą na stojący przed nimi stół operacyjny, na którym leżały cztery zwierzęce truchła - młodych sarnach.
   Sarny nie były jakoś zabójczo podobne anatomicznie do psów, lecz, jak domyślała się Mae, musiało to im wystarczyć. Część teoretyczną miała już w małym palcu - przeczytała kilka książek poleconych jej przez Ezechiela, a także odbyła miłą pogawędkę z Enyaliosem, Betą stada, który w przeszłości zajmował się jednak właśnie chirurgią. Zerknęła więc szybko na swych towarzyszy - na Davonnę jednak nieco krócej niż na Earla.

   - Dobra, w takim razie chodźmy do mojej mamy i powiedzmy, że przerwę spędzimy na świeżym powietrzu - zaproponował tego dnia, gdy Estlay zostawiła ich samych sobie, musząc załatwić jakąś ważną szpitalną sprawę.
   Patrzył na nią wyczekująco. Jak jej się zdawało, myślał nad czymś intensywnie, lecz, jako że nie potrafiła czytać innym psom w myślach, nie miała pojęcia, jaka sprawa go tak absorbowała.
   - W porządku. Ale najpierw musimy ją znaleźć - uśmiechnęła się delikatnie.
   Nie pasowało jej to tak bardzo, jak by mogło. Naprawdę liczyła na to, że uda im się zająć chwilę bądź dwie jedynemu aktualnie lekarzowi w sforze, Ezechielowi. Wiedziała jednak, że musi obejść się smakiem, a także, że nie może zmarnować przez to tych danych im chwil wolnego. 
   Okazało się, że Gammę odnaleźć było dziecinnie prosto - siedziała za swoim biurkiem w gabinecie, który w przyszłości miał należeć do ordynatora, gdyby stado go kiedyś zdobyło, a w tym momencie było zajmowane przez nią. 
   - W porządku. Uważajcie tylko na siebie - spojrzała uważnie na Maerose, wciąż pamiętając ten incydent, po którym musiała ją ratować, lecz już po chwili uśmiechnęła się serdecznie. - Bawcie się dobrze.
   - To gdzie idziemy? - spytała swojego białego towarzysza suczka o czarnej podpalanej sierści, gdy przystanęli tuż po przekroczeniu progu szpitala.
   - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Może nad morze?
   Uśmiechnęła się delikatnie przez to, jak zabrzmiało to zdanie.
   - Okay - skinęła głową, lecz mina nieco jej zrzedła. 
   Nie była nad morzem od czasu tamtego wypadku, gdy przez swą niepotrzebną brawurę prawie się utopiła. Unikała wody jak mogła, powtarzając sobie, że "nie jest jeszcze na to gotowa".
   - Jeśli nie chcesz, w porządku. Wiem przecież co się wydarzyło, gdy byliśmy tam po raz ostatni...
   - Chcę, Earl. Nie musisz się o mnie martwić. Obiecuję, że nie będę już robić takich głupstw - posłała mu szybki, lecz szczery uśmiech. 

   - W porządku - z zamyślenia wyrwała ją zmiana w tonie głosu Gammy. - Podejdźcie teraz bliżej tego stołu. Mamy dzisiaj specjalnego gościa, który ma w tej dziedzinie większe doświadczenie ode mnie, choć aktualnie zajmuje się czymś zupełnie innym. Enyaliosie? - odwróciła się w kierunku drzwi, w których, czego Mae nie zauważyła wcześniej, już przez jakiś czas musiał stać samiec Beta.
   Pies uśmiechnął się do nich i zaczął tłumaczyć co i jak należy robić. Ćwiczyli precyzyjne operowanie skalpelem i igłą oraz nicią chirurgiczną - nic wielkiego. Przypominającej dobermana suczce precyzji nie brakowało, nie minęło więc wiele czasu zanim usłyszała pełne podziwu, jaki dorośli czują, gdy dzieci zrobią coś tak tylko dobrze jak mogą na swój wiek, słowa Bety:
   - No, no, no, czyżbym miał przed sobą przyszłego chirurga? - mruknął i, uśmiechnąwszy się do niej delikatnie, podszedł do Davonny, by sprawdzić, jak jej idzie.
   Maerose chwyciła za igłę, ruchem tym strąciła jednak ze stołu skalpel Earla, który już zszywał swoją łanię.
   - Przepraszam - bąknęła i pochyliła się szybko, by podnieść to, co zrzuciła.
   Los jednak chciał, by Earl również schylił się po swoje narzędzie, więc w chwili, w której jego koleżanka (bo suczka chyba mogła tak się nazwać) podnosiła się, by podać mu ostrze, zderzyli się głowami.
   - Ała - wypaliła suczka, masując obolałą czaszkę, którą to zawadziła o dolną szczękę następcy Gamm. - Znowu przepraszam - mruknęła, uśmiechając się delikatnie.

Earl?

Od Mojito C.D. Hebe

Spotkania z Hebe były dla niego chlebem codziennym, spotykali się bowiem prawie codziennie. A każdy dzień bez niej był dla białego szczenięcia bez sensu i spędzał go na odliczaniu godzin do kolejnego spotkania swojej towarzyszki wypraw do miasta. Bo to właśnie tam spędzali najwięcej czasu. Miasto stało się ich drugim domem. Jednak jeśli chodzi o uczucia Mojito do Hebe... Sam przyszły przywódca stada nie umie ich nazwać. Nazywa ją swoją towarzyszką lub przyjaciółką, bo innych określeń nigdy nie stosował wobec żadnej suczki. Innych określeń nigdy się nie nauczył. Co prawda jego ojciec mówił do matki kochanie lub skarbie, ale uważał to za dziwne wymysły dorosłych, ponieważ jego matka zwracała się tak również do Mojito i jego siostry, Mae.
Mojito nawet nie wiedział kiedy razem z Hebe dotarli do miasta. Znów droga minęła im w ciszy i miał nadzieję, że suczka zajęła się podziwianiem widoków [które widziała przecież już mnóstwo razy, w końcu nie idą tędy pierwszy raz] bądź podobnie jak on, rozmyślaniem.
— Mojito... — zaczęła w końcu brązowo-biała samiczka, zatrzymując się. Szczeniak mruknął tylko w odpowiedzi, stając przed nią i wpatrując się w jej pyszczek, który niesamowicie zmienił się odkąd ją poznał. Był teraz dużo smuklejszy i jakby... Bardziej kobiecy. Nie chciał nikomu tego przyznać, ale Hebe stawała się coraz ładniejsza. — Może przejdziemy się do centrum. Ot tak pozwiedzać nieznane zakamarki miasta. — zaproponowała. Na pyszczku białego psa pojawił się delikatny uśmiech. — Codzienne przebywanie nad fiordem trochę mi się znudziło... — dodała ciszej.
— Nie poznaję cię. — powiedział, obchodząc suczkę dookoła. — Ktoś mi cię chyba podmienił. — zaśmiał się, ponownie stając na przeciwko niej. Hebe przekrzywiła delikatnie pyszczek.
— Co masz na myśli? — spytała, wpatrując się w niego.
— Kiedyś było mi ciężko wyciągnąć cię gdziekolwiek. — wyjaśnił. — Posłuszna córeczka rodziców. Zawsze robiłaś to co oni ci kazali. A teraz? Skąd ta zmiana? — usiadł, wyczekując odpowiedzi na swoje pytanie ze strony suczki.
— To zgadzasz się? — zapytała, próbując jakby ominąć pytanie.
— Tak, pójdziemy, ale...
— To świetnie, chodźmy. — powiedziała, omijając siedzącego przed nią białego szczeniaka i ruszyła dalej przed siebie. Mojito przyjął to za wyzwanie. Skoczył na suczkę, cicho się śmiejąc, dając jej przy tym do wiadomości, że to zabawa. Suczka skończyła grzbietem na podłożu, przyszły alfa stał natomiast nad nią.
— Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. — zbliżył swój pyszczek do jej, zadziornie się uśmiechając. — Skąd aż taka zmiana w twoim zachowaniu? Nie żeby mi to przeszkadzało czy coś... Ale interesuje mnie to. — oznajmił.

< Hebe? >

Od Nali C.D. Makbetha

Wiadomość była dla Nali szokiem. Nie wiedziała co ma teraz robić. Czy powinna opuszczać dom i czy może puszczać dzieci na dwór by mogły spotykać się ze swoimi rówieśnikami? Czegokolwiek by teraz nie zrobiła mogłoby się to skończyć źle zarówno dla niej, jak i dla jej tak długo wyczekiwanego potomstwa. Miała wrażenie, że przeszłość Makbetha będzie się za nimi ciągnąć przez lata i prędko się to wszystko nie zakończy.
Nala podeszła do niego. Widziała jak walczy z własnym sobą. Podobnie jak ona, nie wiedział co ma zrobić. Widziała w jego ciemnych ślepiach zmęczenie.
— Makbeth... — szepnęła tylko, niemal niesłyszalnie. Jednak on usłyszał. Suka usiadła naprzeciwko niego, starając się wtulić w jego czarną sierść na piersi. Usłyszała jego westchnienie. Podniosła pysk by móc spojrzeć mu w oczy. — Damy sobie z tym radę. — starała się uśmiechnąć by dodać mu jakiejkolwiek otuchy, pokazać, że nie jest w tym wszystkim sam, mimo iż było jej bardzo ciężko. — Mam nadzieję, że damy. — dodała po chwili, dużo ciszej. Bała się też cokolwiek powiedzieć. Pierwszy raz ktoś groził jej rodzinie, nigdy wcześniej nie była postawiona w takiej sytuacji. Jej rodzina nigdy nie miała wrogów, a nawet jeśli miała, to oni nigdy się nie ujawnili.
— Muszę to załatwić sam. — mruknął tylko w odpowiedzi, po dłuższej chwili milczenia. Suka spojrzała na niego lekko oburzona. Cokolwiek by się nie działo, nie zostawiłaby go samego. Nie po tym, jak musiała walczyć między rozsądkiem a sercem. Wygrało serce, ale wybór był świadomy. Wiedziała w co się pakuje, w końcu sam uprzedzał ją, że nie będzie łatwo. Czas pokazał, że faktycznie nie jest łatwo.
— To jest nasza wspólna sprawa. Nie tylko twoja. — oznajmiła, a samiec spojrzał na nią kątem oka. — Jesteśmy rodziną. Nie zostawię cię z tym wszystkim. — dodała zaraz.
— A dzieci? Mae i Mojito? — spytał, patrząc teraz na nią. — Jak im powiedzieć, że nie mogą żyć już normalnie? Zapewniłem im... Wam... Ogromny stres. Nie powinienem przebywać teraz z wami w jednym domu. — oznajmił pies.
— Dzieciom zapewnimy opiekę. Nie pozwolę by odczuły, że coś się dzieje. Wystarczy, że my boimy się za nie. — położyła swoją łapę na łapie partnera, delikatnie się przy tym uśmiechając. Trudno było jej zdobyć się na uśmiech w takiej sytuacji, ale tylko tyle mogła teraz zrobić. — A teraz chodź. Po prostu chodź spać. Widzę jak jesteś zmęczony tym wszystkim.
— Nie mogę spać w takiej sytuacji. Jak ty to sobie wyobrażasz? — mruknął seter. Nala westchnęła tylko. Była bezsilna. Wiedziała jak bardzo jej ukochany jest uparty. Ale ona też była, więc liczyła, że to on ulegnie pierwszy.
Leżała wpatrując się w śpiącego samca. Uśmiechnęła się lekko. Udało jej się go jakoś namówić na pójście do sypialni, na chociaż krótką drzemkę. Makbeth długo nie mógł zmrużyć oka, zastanawiał się kto stoi za tajemniczym liścikiem. Ona jednak nie spała. Czuwała nad wszystkim. Zresztą, pod wpływem adrenaliny, nawet nie czuła zmęczenia.

< Makbeth? >

Od Hebe CD. Mojito

Czas zdawał się płynąć nieubłaganie, od tamtego dnia minęło bowiem kilka dobrych miesięcy. Hebe dalej jednak była w stanie przypomnieć sobie swój powrót do domu, gdzie czekali zdenerwowani rodzice. Dostała mocno poruszającą reprymendę, i choć zrobiła na niej spore wrażenie, młoda samica dalej przekraczała granice zasad, powoli, lecz coraz dalej i dalej, wręcz pewna, że bardzo krzywdzi w tym Laverne i Enyaliosa. Ale ona sama nie była w stanie poskromić swej nieokiełznanej duszy, nawet bardzo tego chcąc, więc tym bardziej i prośby, zasady rodziców nie mogły tego uczynić. Prawdopodobnie para Beta zaczęła się z tym powoli godzić, choć ich córka nie mogła być pewna, co też siedzi w ich głowie.
Zaczęła za to wyrastać na, jak to mawiała jej matka, "piękną pannę" o smukłej sylwetce i lekkich, wypełnionych gracją ruchach, a cechy te nie tylko upajały oczy innych, lecz były również użytecznymi podczas polowań, które stały się jedną z większych pasji księżniczki.
Minęło już pół roku, od kiedy Hebe zobowiązana była wybrać dziedzinę, w jakiej chciała się kształcić. Nie musiała długo się zastanawiać, aby uznać, że w przyszłości chciałaby zostać łowczynią, przystąpiła więc do szkoleń w tym zakresie, z wielkim uradowaniem.
A oprócz ów nauk oraz czasu spędzonego z rodziną, w jej życiu ważnym był również Mojito, z którym to spędzała naprawdę wiele czasu i stał się jej istotnie dobrym przyjacielem. Choć czasami patrzyła na niego inaczej, jak na kogoś bliższego, lecz jej młody wiek nie pomagał w identyfikacji ich relacji, zostawała więc po prostu przy "dobrym przyjacielu".
- Czy przyjaciele pozwalają na siebie czekać? - rzuciła nagle dość uszczypliwie, podniósłszy zadek z trawiastego podłoża w cieniu sporego dębu.
- Oczywiście! - Mojito wyszczerzył zęby i puścił jej oczko, kiedy wyłonił się z zarośli.
Prychnęła i spojrzała na niego z udawaną pogardą, ale już po chwili jej pyszczek rozjaśnił się w wesołym uśmiechu.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz i będę musiała osobiście po ciebie przyjść. I wyciągnąć z domu za ogon, uprzednio błagając twoją mamę, abyś mógł pójść - oznajmiła.
- Bez przesady - uniósł zawadiacko jedną brew, ale się roześmiał.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę. Wydoroślał, zdawało jej się, że jeszcze bardziej niż ona. Był od niej wyższy, lepiej zbudowany i... no i po prostu przystojny, to musiała przyznać. Odwróciła wzrok i nic nie mówiąc, skinęła tylko znacząco głową, zachęcając młodego samca do ruszenia.
Miasto, to właśnie był cel ich podróży.
I choć bywali tam stosunkowo często i nieco im spowszedniało, dalej dobrze się w nim bawili, tak przynajmniej wydawało się Hebe.

Mojito?

Od Makbetha CD. Nali

   "Szkoda by było stracić tak piękną rodzinkę, czyż nie?"
   Cały czas miał przed oczami tę pieprzoną karteczkę, choć rozszarpał ją na mikroskopijne wręcz kawałeczki od razu po tym, jak opuścił dom swój i swojej rodziny. Nie był w stanie rozpoznać pisma, nadawca wiadomości porządnie o to zadbał, lecz nie miał najmniejszych problemów z wytypowaniem podejrzanych. To byli oni. Znaleźli go i, co w tym wszystkim było najgorsze, chcieli skrzywdzić jego rodzinę.
   Który z nich mógł to być? Szef całego gangu - zwany przez swych żołnierzy po prostu Bossem - który groził Makbethowi, że go znajdzie i zabije, gdy opuszczał Szkocję i, tym samym, szeregi jego grupy? Goryl, ogromny pies, prawdopodobnie spokrewniony z wilkiem, który zawsze krzywo patrzył na Tana? Dolar, zwykły uliczny cwaniak, z którym może i obecny Alfa Północnych Krańców wyraźnie dobrze się dogadywał, ale z takimi typami nigdy nie wiadomo co i jak? Czy może, wreszcie, stary ponury Mag, który nigdy nie pozbierał się po śmierci swej ciężarnej ukochanej?
   Nie miało to jednak większego znaczenia. Którykolwiek znajomy parszywy pysk nie panoszył się teraz w okolicy jego domu, najważniejsze było to, że w tej sytuacji jego bliscy byli zagrożeni. Przez niego.
   Sam nie wiedział, po co wyszedł z domu. Prawdopodobnie chciał po prostu uciec przed Nalą i dziećmi, które prędzej czy później mogłyby zrozumieć, że coś jest nie tak. Ostatecznie spędził jednak poza nim zdecydowaną większość dnia. Obszedł prawie że każdy zakątek terenów sfory i obszedł cześć miasta, wypytał też jednego z tych biegnących przed saniami cwaniaczków, lecz nie natrafił nawet na choćby jeden ślad swoich byłych kompanów. Był w kropce, małej czarnej kropce, z której nie widział wyjścia.
   W drodze powrotnej do domu zatrzymał się na najwyższym spośród okolicznych klifów. Gdzieś pod nim fale z impetem uderzały o skałę. Czy jeśli zniknąłby z życia Nali, Maerose i Mojito, ten wiszący nad nimi miecz by zniknął? Wystarczyło przecież wykonać teraz jeden, może dwa kroki przed siebie. I już. Po Makbecie.
   Nie chciał jednak, by jego dzieci dorastały, wiedząc, że ich ojciec był tchórzem, który, nie potrafiąc poradzić sobie z wyrzutami sumienia czy innymi problemami rzucił się z klifu. Chciał zobaczyć, jak dorastają i być dla nich największym oparciem, jakim może być tak beznadziejny osobnik jak on. Może i się już starzał, ale wciąż miał przed sobą trochę życia.
   Nie skoczył. Wrócił do domu, gdzie czekała na niego nakręcająca się przez cały dzień swoimi domysłami Nala.
   - Kim jest ta suka i w czym jest lepsza ode mnie? - wypaliła bez żadnego owijania w bawełnę.
   - Jaka suka? - mruknął, podchodząc do niej powoli, zaskoczony tymi, tak dziwnymi w jego wypełnionej zupełnie innymi głowie, słowami.
   - Ta, z którą mnie zdradzasz - warknęła, dość cicho, zapewne nie chcąc zbudzić swego potomstwa, które o tej porze na pewno już spało.
   - Nie zdradzam cię - syknął, starając się nie dać ponieść się negatywnym emocjom.
   - To co przede mną ukrywasz? Cały ranek dziwnie się zachowywałeś, o czymś cały czas myślałeś - urwała na chwilę, by móc znów przemówić, by zmienić swe nastawienie. - O co chodzi? Możesz mi przecież wszystko powiedzieć, jakoś sobie poradzimy - błagała go wręcz.
   - Gdyby to było takie proste, kochanie - pokręcił łbem, wzdychając cicho. - Gdyby to było takie proste.
   - Cokolwiek by to nie było, jeśli się tym ze mną podzielisz, będziemy mogli wspólnie zająć się tym problemem - delikatnie położyła swoją łapę na jego, nieco większej.
   - Dostałem wiadomość - zaczął, po chwili zawahania. Może ona rzeczywiście miała rację. - Cytując, "Szkoda by było stracić tak piękną rodzinkę, czyż nie?" - usłyszał, jak jego partnerka wciąga ostro powietrze, zaskoczona, może i przestraszona. - Nigdy nie byłem święty, Nala. W młodości obracałem się w naprawdę nieciekawym towarzystwie. To na pewno jeden z nich. Ale nie mogę go znaleźć, nie mam jak się z nim skontaktować - pokręcił łbem i usiadł na podłodze. - Jestem w dupie - warknął - a wy w niebezpieczeństwie - dodał nieco delikatniej. - O to chodzi - wysyczał nagle, podniósł się i odszedł w kierunku sypialni.
   Tam jednak zawahał się. Czy w ogóle miał teraz prawo spać z nią w jednym łóżku? Czy w ogóle powinien mieszkać we własnym domu, gdy wiedział, że sprowadził na swoją rodzinę niebezpieczeństwo?
   Gdy Nala do niego podeszła, zastała go w rozkroku. Jedna łapa ciągnęła go ku sypialni, druga ku drzwiom wyjściowym. Był zmęczony, tak cholernie zmęczony.

Nala? 

Od Concorde'a CD. Erato

  Przypominający wilka szczeniak za wszelką cenę zamierzał udowodnić następczyni Bet, że jego umiejętności są znacznie lepsze, że ona nigdy mu nie dorówna. Nic nie było w stanie zmienić jego nastawienia, nawet przegrana walka na patyki, która mimo iż dalej wzbudzała w nim złość, nie potrafiła zabić w nim pewności siebie.
  Oczywiście, że ja. Takie zdanie cisnęło mu się na usta, po wypowiedzianych słowach przez Erato. Nie wymówił tego jednak na głos, tym razem postanowił to zachować dla siebie. Prychnął jedynie, wyprzedzając córkę Enyaliosa. Biegł szybciej, niż tego wymagano. Szczeniak nie rozumiał do końca całej idei tego ćwiczenia, gdyż zamiast na wytrzymałość, bardziej stawiał na szybkość.
- Concorde, wolniej - usłyszał głos matki. Szczeniak przekręcił ślepiami, ale wykonał polecenie matki.
  Concorde był bardzo zadowolony z dzisiejszych ćwiczeń, gdyż myślał, że wszystkie wykonał prawidłowo, a przede wszystkim pokazał innym (a zwłaszcza Erato), że jest od nich lepszy, dokładniejszy, szybszy, silniejszy i jeszcze nie wiadomo jaki. Był taki tylko w swoich oczach. Jak na swój wiek dobrze wykonywał ćwiczenia, owszem, ale jego umiejętności nie były jakoś szczególnie zadowalające.
  Od tamtego wydarzenia zdążyło upłynąć trochę czasu. Wszystkie szczenięta w stadzie osiągnęły wiek jednego roku, co bardziej przybliżało ich do dorosłości. Concorde był mocno zadowolony tym faktem, gdyż wiedział, że jako dorosły osobnik będzie mógł zdecydowanie więcej i nie będzie musiał już słuchać się starszych psów.
  Codziennie bywał w koszarach, trenując, ponieważ marzyło mu się wysokie stanowisko, czyli generała, a fakt, że zajmowała je jego matka, jeszcze mocniej motywowało go to do osiągnięcia celu. Za każdym razem również widywał Erato w towarzystwie swego ojca, ale on ignorował ją, oczywiście przy pierwszej lepszej okazji popisując się nabytymi umiejętnościami. Wydawało się, że życie samca kręci się wokół wojska, treningów i leżeniu do góry brzuchem, ale nikt nie wiedział, że zbliżająca się dorosłość może doprowadzić go do pewnych obaw, które łagodził nie tak, jak się powinno.
  Concorde wyszedł z wojskowego budynku, wcześniej tłumacząc się matce, że zrobiło mu się duszno i że potrzebuje trochę powietrza. Początkowo suka chciała wyjść z nim, przejęta, że samiec mógłby zemdleć po przejściu kilku kroków. Concorde jednak uspokoił rodzicielkę, będąc najwyraźniej zdenerwowany jej decyzją. Na jego szczęście Eryda uspokoiła się i pozwoliła mu pójść samemu.
  Poszedł za budynek, zbliżając się do wysokich krzaków. Rozglądnął się uważnie, nim zanurzył w ich liściach łeb. Zaczął szybko przeżuwać i połykać zioła, które przemycił w to miejsce wcześniej. Gdy zakończył spożywać ów zioła, jak poparzony wyjął łeb z krzaków, z przejęciem wędrując spojrzeniem na wszystkie strony. Bardzo bał się, że mógł zostać zauważony.
  Wracając we wcześniejsze miejsce, czyli do środka budynku, aby być obecnym na ćwiczeniach, dostrzegł suczkę w jego wieku obok samca Beta, który dyskutował z jego matką. Concordowi niedługo zajęło rozpoznanie w niej Erato, czyli istoty, która denerwowała go pod każdym względem. Nawet sama jej obecność mu  przeszkadzała. Być może niechęć do jej osoby była spowodowana zwykłą zazdrością. W końcu Erato była przyszłą Betą, była kimś uwielbianym i szanowanym, a na dodatek w przyszłości by nim rządziła, a on musiałby się słuchać jej rozkazów. Na myśl o tym samiec aż się delikatnie skrzywił.
- Księżniczka nie uczestniczy w treningu? - Zapytał zaczepnie, gdy znalazł się bliżej samicy i ich rodzicieli, przybierając kpiący uśmieszek, którym obdarzył ją już w dniu ich pierwszego spotkania.

Erato?
 

Od Mojito C.D. Hebe

Propozycja suczki wydała mu się z początku normalna, lecz po chwili zdał sobie sprawę z tego, że gdyby miało to miejsce przy ich rodzinach, te zapewne zaczęłyby snuć jakieś dziwne teorie. Mimo to zdecydował się zbliżyć do swojej trójkolorowej towarzyszki. Przysunął się do niej, stykając się z nią bokiem. 
— Patrz za moją łapą. — powiedziała, wyciągając ponownie kończynę ku niebu. Swoją głowę położył bliżej jej pyszczka by śledzić jej łapę. Suczka przemieszczała po niebie łapą, pokazując mu Wielki Wóz.
— Teraz widzę! — wypalił odwracając pysk w stronę Hebe, która zrobiła to w tym samym momencie co on. Ich głowy ułożone za blisko siebie oraz wykonane przez nich ruchy, spowodowały, że szczenięta zetknęły się nosami. Mojito jednak szybko podniósł się z podłoża. Uśmiechnął się niezdarnie i przeciągnął, ziewając.
— Chyba pójdę spać. — oznajmił, szukając wzrokiem czegoś, gdzie mogliby spędzić noc. W końcu dostrzegł duże skrzynki stojące obok jednego z budynków. — Chodź tam. — wskazał jej miejsce. Hebe wstała i udała się za swoim towarzyszem we wskazane przez niego miejsce. Oboje najpierw zbadali skrzynki. — Wydaje mi się, że będzie to dobre miejsce. W razie gdyby wiało to... To po prostu nie będzie nam tak zimno jak nad brzegiem. — powiedział. Hebe spojrzała na niego pytająco, niekoniecznie rozumiejąc jego tok myślenia. Sam Mojito nie wiedział o co mu dzisiaj chodzi i co się z nim dzieje. — A gdyby ci było zimno to przysuń się do mnie i jakoś się ogrzejemy. — oznajmił, wchodząc do stojącej pojedynczo skrzynki. Po chwili córka bet, znalazła się obok niego. 
Gdy się obudził rano, Hebe jeszcze spała, tak przynajmniej wydawało się w tym momencie przyszłemu alfie, dookoła dało się słyszeć pojedyncze ludzkie głosy. Mojito spojrzał na swoją przyjaciółkę. Suczka leżała skulona tuż przy jego boku. 
— Hebe... — szturchnął ją nosem, próbując niezdarnie usiąść w skrzynce, w której spędzili ostatnią noc. Brązowo-biała samiczka mruknęła tylko w odpowiedzi. Biały pies westchnął głośno. — Chyba powinniśmy już wracać do domu. — oznajmił jej. Suczka otworzyła jedno ślepie.

< Hebe? >

Od Mojito C.D. Davonny

Tam coś jest... wybrzmiało w jego uszach jak wyrok śmierci. Mogło to być wszystko. Od zwykłej myszy szukającej czegoś do zjedzenia, po wściekłego niedźwiedzia, którego Mojito brał pod uwagę bardziej niż tą małą myszkę. Jeszcze niedawno widział na niebie kształt niedźwiedzia. Wtedy cieszył się niebywale. Teraz jego uczucia były zupełnie inne. Bał się. A w razie potrzeby, jako samiec musiałby bronić zarówno siebie jak i Davonnę. Dlaczego to wszystko musiało przydarzać się akurat jemu? 
Uciekali ile sił w łapach. Przypuszczenia Mojito co do stworzenia okazały się właściwe. Białe szczenię pozwoliło swojej towarzyszce biec pierwszej. Chciał mieć pewność, że nie zgubi jej nigdzie po drodze. Chciał żeby czuła się stosunkowo bezpiecznie. Bał się jednak, że niedźwiedź go dorwie i na tym zakończy się jego krótki żywot.
Od ostatnich wydarzeń minęło trochę czasu. Mojito rósł jak na drożdżach, podobnie jak jego siostra. Byli coraz wyżsi i nie sięgali już rodzicom do kolan, tak jak rok temu. Białe szczenię wciąż jednak pamiętało o tym, co stało się podczas ostatniej wycieczki z czarną suczką, córką gamm. Od tamtej nocy nie spotykali się już tak często. Tylko czasami na zajęciach w szkole, na które Mojito uczęszczał jak miał na to ochotę. Powodowało to to, iż szczenię bywało tam dość rzadko.
Pewnego ranka szczeniak obudził się jako pierwszy w całej rodzinie. Nie słyszał żadnych rozmów, i jak się później okazało, również kruki jeszcze spały. Nie wiedział która jest godzina, ale gdy wyjrzał przez okno w salonie ujrzał dopiero co wstające słońce. Zdecydował więc, że nie położy się już spać, bo ciężko jest mu zasnąć gdy na dworze robi się jasno. Zmieniło się to wraz z wiekiem szczenięcia. Gdy był młodszy nie miał żadnego problemu z zasypianiem o jakiejkolwiek godzinie.
Mojito wyszedł na zewnątrz. Nie myślał, że spotka kogokolwiek. Normalne osoby raczej śpią o tej godzinie. Nie obrał sobie konkretnego celu. Szedł po prostu przed siebie, wydeptaną wzdłuż fiordu ścieżką.

< Davonna? >

POSTARZANIE

W dniu wczorajszym powitaliśmy sierpień, tak więc publikujemy z dziennym opóźnieniem informację o postarzaniu, któremu podlegają wszystkie psy należące do stada. Wciąż żaden z psów nie użył eliksiru, natomiast w przeciwieństwie do poprzedniego miesiąca, gdzie nie przybył nikt nowy, teraz dołączyła do nas Lily [dołączyła jednak przed dwudziestym lipca, więc podobnie jak pozostałe psy, zostaje ona postarzona o rok].
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette