Od Maerose CD. Earla

   - Mamo, tato, idę do Estlay! - krzyknęła jedynie w kierunku przymkniętych drzwi pary Alfa ich córka i już jej nie było.
   Przetarła jeszcze oczy łapą stojąc w progu - nie spała tej nocy, jak zresztą stosunkowo często w przeciągu ostatnich kilku dób - i ruszyła w kierunku szpitala. Miejsce to stało się jej drugim domem, odkąd skończyła pół roku, a przy ostatnich wydarzeniach bywała tam wręcz jeszcze częściej niż we wcześniej wspomnianym budynku stojącym dumnie na uboczu terenów mieszkalnych, tuż przy fiordzie. Nie zdążyła się jeszcze w pełni uspokoić po tamtym wieczorze, kiedy pełna świadomość (która okazała się być rzeczą niekoniecznie miłą) spadła na nią niczym lawina.

   - Co ty sobie wyobrażasz, Mojito! - podniesiony głos taty słychać było już od progu ich domostwa. - To było skrajnie, powtarzam, skrajnie nieodpowiedzialne. Czy tak zachowuje się przyszły Alfa stada?
   - Co się stało? - niewinnie zapytała, gdy tylko pojawiła się w salonie, gdzie rozgrywała się cała ta scena. 
   Wszystko było idealnie wyćwiczone, z dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Uśmiech na pewno był idealny - ćwiczyła go całymi godzinami pochylając się nad taflą wody morskiej.  Pozycja ciała też powinna być w porządku, starała się znaleźć złoty środek pomiędzy niewinnością, zaciekawieniem a odrobiną strachu przed podnoszącym głos ojcem. Jedynie oczy mogły ją zdradzić - wciąż nie potrafiła zbyt dobrze zamaskować tego błysku, który pojawiał się w nich, gdy "grała swą rolę".
   - Twój brat - pośpieszyła z odpowiedzią mama, również wyraźnie zła, zamaszystym ruchem łapy wskazując białego samczyka -  postanowił bez pozwolenia i zapowiedzi wybrać się do miasta i spędzić w nim noc. Och, no i jeszcze wciągnąć w to córkę Enyaliosa i Laverne!
   Zastrzygła uszami. Para Beta miała dwie córki, z którymi Mae nie miała zbyt dużo kontaktu. Jak się domyślała po tym, że mama jeszcze nie wybuchła ostatecznie, chodziło "tylko" o Hebe, a nie Erato, następczynię. Gdyby Moji "uprowadził" przyszłą Betę, draka zapewne byłaby jeszcze większa.
   Zerknęła na brata. "A mnie nie zabrałeś?", miała ochotę zapytać, wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Musiała być dobrą, grzeczną córeczką. Musiała wykonywać tę robotę za ich oboje, skoro starszy od niej o kilka minut brak najwyraźniej się do tego nie garnął.
   -  Wróciliśmy, cali i zdrowi. Nie widzę, po co robicie z tego taką aferę - burknął śnieżnobiały samiec.
   - Ta "afera" wynika z tego, że oboje - czarny samiec spojrzał przelotnie na swoją partnerkę - pokładamy w tobie duże nadzieje. Kiedy skończysz dwa lata, będziesz Alfą, Mojito. To nie przelewki, a najbardziej odpowiedzialna rola w stadzie. 
   - Mam gdzieś bycie Alfą. Niech Mae sobie nią będzie - prychnął Moji.
   - Mae nie będzie Alfą, bo to ty jesteś starszy - pałeczkę prowadzenia dyskusji z nim przejęła mama. - Taka jest tradycja. Ty szkolisz się, by zostać Alfą, Maerose po zdaniu egzaminu zajmie najlepsze dla niej stanowisko medyczne. To, które z was jako pierwsze pojawiło się na świecie, przypieczętowało wasz los, czy się to wam podoba, czy nie.
   - Właściwie to dlaczego tak? - wtrąciła się przypominająca dobermana samiczka, sama przez chwilę nie pojmując, dlaczego przemawia tak buńczucznie. - Przecież na pierwszy rzut oka widać, że lepiej sprawdziłabym się w tej roli. Jestem bardziej odpowiedzialna, nie mam problemów z nauką i dobrym zachowaniem, znam się na... - chciała kontynuować, lecz przerwała jej matka.
   - Nikt nie jest bez wady Maerose. Z ciebie też nie byłoby idealnej Alfy - zabolało, nawet pomimo tego, że od razu załagodziła te słowa kolejnymi. - Nikt nie jest idealną Alfą. Ja nią nie jestem, moja mama nią nie była i tak dalej aż do pierwszej Alfy naszego poprzedniego stada. Mojito też nie będzie idealną Alfą, ale uczy się i wierzę w niego. Jak już mówiłam, wasze losy przypieczętował przypadek i musicie się z tym pogodzić - widząc, że jej córka jest bliska płaczu , pochyliła się ku niej. - Przecież lubisz medycynę. Uwielbiasz lekcje z Estlay, Mae. Będziesz świetnym lekarzem czy kimkolwiek innym z medyków. 
   Ale Mae już jej nie słuchała. Wyszła z salonu i, gdy rodzina już jej nie widziała, pobiegła do swojego pokoju. Drzwi zamknęła delikatnie, nie chciała nimi trzaskać. 

   Tamtej nocy, oprócz tego, że zasnęła na poduszce przemoczonej od łez, podjęła bardzo ważną decyzję. Nie miała zamiaru być lekarką czy jakąkolwiek inną medyczką. O nie, to było dla niej za mało, zwłaszcza, jeśli chciała pokazać całemu świata (a zwłaszcza matce), że jest warta więcej, niż innym się zdaje. Musiała pracować najciężej jak się dało - ciężej od Davonny, która razem z nią pobierała nauki u swej matki, być może lepsza nawet od Erla, przyszłej Gammy. Musiała być godną najważniejszego stanowiska w szpitalu, pomijając przechodzącą z pokolenia na pokolenie rolę zwierzchnika, Gammy. Musiała zostać ordynatorem - albo od razu, zachwycając Estlay swą wiedzą i umiejętnościami, lub dłuższą i bardziej pospolitą drogą - pracując na to ciężko przez kilka kolejnych lat, na stanowisku zwykłego lekarza. (To nie tak, że Mae nie szanowała lekarzy - co to to nie, darzyła ich ogromnym szacunkiem! - po prostu uważała się za sukę stworzoną do wyższych celów.)
   Na miejsce dotarła jako ostatnia, lecz nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że Earl i Davonna przychodzili tu zawsze ze swą rodzicielką, która powinna zjawić się w szpitalu wcześniej od swych uczniów (gdyby nauki u niej pobierał ktoś więcej, pomijając jej potomstwo, niż córka Alf). Szybko usadowiła się po przeciwnym niż Davonna boku Earla, skinąwszy im obojgu głową na powitanie, i uśmiechnęła się delikatnie do swego największego na świecie autorytetu - Estlay.
   - Witaj, Maerose. W porządku, jeśli nie macie nic przeciwko, zaczniemy już naszą lekcję. Kontynuujemy dziś naukę podstaw chirurgii ogólnej. Oprócz teorii zajmiemy się dziś jednak również praktyką, ćwicząc na tych oto - wskazała łapą na stojący przed nimi stół operacyjny, na którym leżały cztery zwierzęce truchła - młodych sarnach.
   Sarny nie były jakoś zabójczo podobne anatomicznie do psów, lecz, jak domyślała się Mae, musiało to im wystarczyć. Część teoretyczną miała już w małym palcu - przeczytała kilka książek poleconych jej przez Ezechiela, a także odbyła miłą pogawędkę z Enyaliosem, Betą stada, który w przeszłości zajmował się jednak właśnie chirurgią. Zerknęła więc szybko na swych towarzyszy - na Davonnę jednak nieco krócej niż na Earla.

   - Dobra, w takim razie chodźmy do mojej mamy i powiedzmy, że przerwę spędzimy na świeżym powietrzu - zaproponował tego dnia, gdy Estlay zostawiła ich samych sobie, musząc załatwić jakąś ważną szpitalną sprawę.
   Patrzył na nią wyczekująco. Jak jej się zdawało, myślał nad czymś intensywnie, lecz, jako że nie potrafiła czytać innym psom w myślach, nie miała pojęcia, jaka sprawa go tak absorbowała.
   - W porządku. Ale najpierw musimy ją znaleźć - uśmiechnęła się delikatnie.
   Nie pasowało jej to tak bardzo, jak by mogło. Naprawdę liczyła na to, że uda im się zająć chwilę bądź dwie jedynemu aktualnie lekarzowi w sforze, Ezechielowi. Wiedziała jednak, że musi obejść się smakiem, a także, że nie może zmarnować przez to tych danych im chwil wolnego. 
   Okazało się, że Gammę odnaleźć było dziecinnie prosto - siedziała za swoim biurkiem w gabinecie, który w przyszłości miał należeć do ordynatora, gdyby stado go kiedyś zdobyło, a w tym momencie było zajmowane przez nią. 
   - W porządku. Uważajcie tylko na siebie - spojrzała uważnie na Maerose, wciąż pamiętając ten incydent, po którym musiała ją ratować, lecz już po chwili uśmiechnęła się serdecznie. - Bawcie się dobrze.
   - To gdzie idziemy? - spytała swojego białego towarzysza suczka o czarnej podpalanej sierści, gdy przystanęli tuż po przekroczeniu progu szpitala.
   - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Może nad morze?
   Uśmiechnęła się delikatnie przez to, jak zabrzmiało to zdanie.
   - Okay - skinęła głową, lecz mina nieco jej zrzedła. 
   Nie była nad morzem od czasu tamtego wypadku, gdy przez swą niepotrzebną brawurę prawie się utopiła. Unikała wody jak mogła, powtarzając sobie, że "nie jest jeszcze na to gotowa".
   - Jeśli nie chcesz, w porządku. Wiem przecież co się wydarzyło, gdy byliśmy tam po raz ostatni...
   - Chcę, Earl. Nie musisz się o mnie martwić. Obiecuję, że nie będę już robić takich głupstw - posłała mu szybki, lecz szczery uśmiech. 

   - W porządku - z zamyślenia wyrwała ją zmiana w tonie głosu Gammy. - Podejdźcie teraz bliżej tego stołu. Mamy dzisiaj specjalnego gościa, który ma w tej dziedzinie większe doświadczenie ode mnie, choć aktualnie zajmuje się czymś zupełnie innym. Enyaliosie? - odwróciła się w kierunku drzwi, w których, czego Mae nie zauważyła wcześniej, już przez jakiś czas musiał stać samiec Beta.
   Pies uśmiechnął się do nich i zaczął tłumaczyć co i jak należy robić. Ćwiczyli precyzyjne operowanie skalpelem i igłą oraz nicią chirurgiczną - nic wielkiego. Przypominającej dobermana suczce precyzji nie brakowało, nie minęło więc wiele czasu zanim usłyszała pełne podziwu, jaki dorośli czują, gdy dzieci zrobią coś tak tylko dobrze jak mogą na swój wiek, słowa Bety:
   - No, no, no, czyżbym miał przed sobą przyszłego chirurga? - mruknął i, uśmiechnąwszy się do niej delikatnie, podszedł do Davonny, by sprawdzić, jak jej idzie.
   Maerose chwyciła za igłę, ruchem tym strąciła jednak ze stołu skalpel Earla, który już zszywał swoją łanię.
   - Przepraszam - bąknęła i pochyliła się szybko, by podnieść to, co zrzuciła.
   Los jednak chciał, by Earl również schylił się po swoje narzędzie, więc w chwili, w której jego koleżanka (bo suczka chyba mogła tak się nazwać) podnosiła się, by podać mu ostrze, zderzyli się głowami.
   - Ała - wypaliła suczka, masując obolałą czaszkę, którą to zawadziła o dolną szczękę następcy Gamm. - Znowu przepraszam - mruknęła, uśmiechając się delikatnie.

Earl?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette