Od Ziny CD. Hebe
Od Ziny CD. Altaira
Od Cheopsa CD. Amaris
Amaris?
Od Silent CD. Amaris
A cisza wybrzmiewała w jej uszach i odbijała się echem o ściany niewielkiej chatki.
Wydawać by się mogło, że zatracona w spokoju suczka nie słyszy tego, co dzieje się tak niedaleko od niej. Tuż za drzwiami. To niesymetryczne stukanie kropel deszczu o podłoże, syczenie ognia w kominku — właściwie nie wierzgał już tak agresywnie na suchych konarach, a chował się i delikatnie wysyłał swoje kosmyki na zwiady spod prywatnego, czarnego, zwęglonego mieszkanka — czy wywołane silnym wiatrem skrzypienie ciężkich drzwi frontowych.
Wydawać by się mogło, że ta perfekcja, utopijna próżnia, w której się znalazła – pozwoli jej odejść od myśli, które w końcu od dłuższego czasu trzymały się kurczowo drobnej, psiej główki. Niestety i tym razem, gdy tylko zmrużyła ślepka, przeniosła się do krainy, której tak bardzo nie chciała odwiedzać.
Sen, tak potrzebny i uwielbiony przez wszystkich – naturalny stan umożliwiający organizmowi odpoczynek, charakteryzujący się obniżeniem wrażliwości na bodźce, czasowym zaniku świadomości, a także spowolnienie funkcji fizjologicznych. Ale co, kiedy zanik świadomości nie następuje? Lub następuje w tak dziwny i spaczony sposób, który nie pozwala zaczerpnąć spokoju, wytchnienia?
Sen, który niegdyś kochała – bo spełniał swoje wszystkie senne kryteria nadające mu tenże właśnie sens bycia snem. Były to chwile bez natarczywych myśli, którym musiałaby się poddawać, czas bez walk z samą sobą. Ale ten sen zanikł, a w jego miejsce stanął bliźniaczy demon, którego bała się znacznie bardziej od dni zdominowanych przez overthinking. Codzienność skupiała się na prostych czynnościach, wykonywaniu zadań nałożonych z góry, przez kogoś ważniejszego komu zapewne była podporządkowana i spełnianiu potrzeb fizjologicznych, przed którymi to nie dało się ani uciec, ani się ich wyrzec. Bo tak jak z jedzenia czasami rezygnowała, tak z oddawania moczu nie było możliwości, a przynajmniej w jej wypadku pęcherz nie pozwalał na zbyt długie harcowanie. Od pewnego czasu sen stał się potrzebą, której zdaje się – chciała unikać – unikać jak największego, najgroźniejszego drapieżnika z tutejszych lasów. Gdy zasypiała, traciła kontrolę nad swoim ciałem, umiejętność chodzenia, czasami oddychania – a wyrównanie pracy górnych dróg oddechowych graniczyło z cudem – wraz z tymi mechanicznymi umiejętnościami i mózg zdawał się być zakłócony. Ciągły szum w uszach, głosy niedające spokoju, wytchnienia, którego potrzebowała. A każdy sen był gorszy od poprzedniego, każda noc bardziej nieznośna od poprzedniej. Wykazywały coraz bardziej abstrakcyjne miejsca, zdarzenia, sytuacje, których rozwiązania nie mogła znaleźć. Kiedy zagadki przestały jej przeszkadzać, pojawiła się presja czasu. Jeżeli nie udawało jej się zrobić zadania wystarczająco długo, zaczynały atakować ją mrówki lub inne malutkie żyjątka zjadające ją kawałeczek po kawałku, tak aby mogła doskonale poczuć pojedyncze ugryzienia. W związku z ciężkimi snami, z których budziła się zalana potem i znacznie bardziej zmęczona niż przed zaśnięcie,, zaczynała dokuczać suni bezsenność. Z dnia na dzień zasypiać jej było coraz trudniej, a kiedy w końcu po długim czasie męczącego wpatrywania się w róg pomieszczenia udawało jej się zasnąć – właściwie przysnąć – musiała przeżywać chwile, o których nie chciałaby nawet myśleć. Koszmary tak realistyczne rozwijały się w umyśle suczki, realizowały scenariusze, które mimo licznych prób za każdym razem skłaniały ją do poddania się, a klęski nikomu nie przychodzą łatwo. W chwili, gdy gra toczy się zbyt poważnie, a skutkiem przegranej może okazać się śmierć, adrenalina podchodzi na tyle wysoko, że wybudza ją z koszmaru – ale nie na długo. Następnej nocy ponownie będzie musiała zmierzyć się z lękami. I tak w kółko. Błędne koło napędzało pracoholizm, w który wpadła – po całym dniu ciężkiej pracy, kiedy ledwo utrzymywała się na chudziutkich, krzywych łapkach, nawet nie wiedziała, kiedy odpływała. Mdlała, nie myśląc o katuszach. Kiedy jej organizm był już skrajnie wycieńczony, nie miała sił walczyć, a wtedy i sny odpuszczały. Niebezpieczeństwo czyhające tuż nad łbem zdawało się zmieniać swoje położenie. Było coraz bliżej i niżej, i niżej, i niżej, i bliżej, i w pewnym momencie – nawet nie odnotowała tego tak dokładnie – musiała zacząć zginać nogi. Będąc bliżej podłoża niż zwykle, dostrzegała jednak zjawiska, których na wyprostowanych kończynach nie dałaby rady dostrzec. Szczegóły i drobiazgi zlewające się w dokładnie przemyślaną całość. Każdy fragment sam w sobie był perfekcyjny, a skrawki perfekcji mogły utworzyć tylko i wyłącznie równie perfekcyjną jedność.
Ale tej nocy było inaczej. Owszem, koszmar otworzył przed nią swoje wrota, zachęcając do skorzystania z usług iście hotelowych, lecz wydawałoby się, że nie krył podstępu. Co za tym idzie – wcale nie był koszmarnym koszmarem. Przyzwyczajona do ciągłej ucieczki, gotowa do walki, rzucała się na najmniejsze przedmioty powodujące napady lęku. A, że lęk trzymał się jej kurczowo tak jak zresztą ona piaszczystego gruntu – wskakiwała, rozszarpywała i gładziła hulające krzaczki przydrożne. Wyczuwała poduszeczkami ziarenka piasku, drobne skałki, które rozpadały się po postawieniu silniejszego kroku. Piaskowce chyba zwykle mają to do siebie, że powstałe z prochu w proch się obracają. Krocząc swobodniej niż w pierwszej części snu, poczuła znajomą woń herbaty. To zioła, które parzyła Amaris. Rozpoznała je i gdyby ktoś zapytał, potrafiłaby z niezwykłym spokojem opisać niektóre z ich szczególnych właściwości. Im bliżej zapachu była, tym bezpieczniej się czuła, a spięte mięśnie – rozluźniały się z kolejnymi krokami. Czy to możliwe, aby dobrane w precyzyjny sposób liście czy gałązki mijane przez nią co dzień w drodze do pracy potrafiły wyleczyć ją z ciężkich koszmarów? Czy to tylko przypadek, w który chciała uwierzyć całym serduszkiem?
Wraz z zapachem niósł się letni wiatr, otulał zmarznięte, rozdygotane od stresu ciało. Trawa kołysała się to w jedną, to w drugą stronę, a kwiaty? Kwiaty rozkwitały, wyglądając banalnie — a niebywale pięknie. Idealne. Maki i stokrotki, ale to na te czerwone zwróciła szczególną uwagę. Tak cienkie płatki, które zaraz po dotknięciu gniotły się i puszczały soki. Wyglądały wtedy bezbronnie, jakby czekały na zbawienie – na ponownie idealne, piękne życie – ale zostawały w tym samym opłakanym stanie. I takie też umierały. Dlatego Silent przywykła do niedotykania kwiatków, aby nie poczynić im krzywdy. Jednak maki, które ją otaczały w tej chwili, były znacznie większe i wydawać by się mogło – też znacznie silniejsze od polnych maczków z pospolitych łąk. Bijący blask wabił ją, a kiedy uległa pokusie zdała sobie sprawę, że owocnia po każdym zagięciu, wgnieceniu i ogólnie pojętym zniesławieniu wraca do pierwotnego stanu. Ten świat dawał ukojenie – wiatr utopijny spokój, zapach rozluźniał, a kwiaty nadawały namiastkę bezpieczeństwa, bo były czymś, co dobrze znała, a zarazem jedynym elementem, który pamiętała z czasów szczenięcych. Czy to możliwe, że jednak udało się wyrwać przytłaczające, nienawistne myśli błądzące po jej głowie, czy znowu to tylko przypadek, któremu chciała się oddać i ufać w ciemno? Czy Amaris rzeczywiście potrafiłaby odczarować ją ze specyficznej klątwy, która spoczywała na jej karku? Być może, ale żeby się przekonać musiałaby spędzić z suczką jeszcze więcej czasu – co nie byłoby problemem. Silent szukała rozwagi, a rozwaga sama ją znalazła. Tego dnia na górce, całkiem niedawno. I było jej bardzo dobrze w tej parze. Jeśli zielarka również czuła się w porządku – błędem byłoby poddać się presji i zrezygnować z więzi, która powolutku zaczynała zaplatać supełki na nici łączącej ich dwa nieszczególnie szczególne byty.
Ciche stuknięcie zakłócające ciszę, jaka panowała we śnie, wyrwało ją ze świata, którego tym razem nie miała ochoty opuszczać. Przeciągnęła się ospale, a jej wzrok od razu powędrował w stronę Amaris, która prawdopodobnie nie spała już od jakiegoś czasu.
- Wybacz, nie chciałam Cię obudzić. Mam nadzieję, że dobrze spałaś – mówiła, a wypowiadając słowa kierowane w stronę Silent, przystanęła na moment, zaprzestając wykonywania innych czynności tak, aby wilcza sunia dokładnie mogła zrozumieć każdy wyraz.
A wtedy, aby dać znaczącą odpowiedź, suka wstała z prowizorycznego legowiska. Dopiero teraz dostrzegła unoszącą się parę i wnet poczuła zapach – ten sam co we śnie.
A jednak.
[Amaris?]
1230 słów, + 15 j
Od Hebe CD. Ziny
1387 słów, + 15 j
Od Koemedagg CD. Cheopsa
Widząc szerszy grymas na mordce podpalanego dobermana, Koe sama uśmiechnęła się bardziej widocznie, chociaż wyraz jej mordki dalej pozostawał tak samo łagodny i słodki. Naprawdę cieszyła się, że w końcu udało jej się złapać obrońcę! Od jakiegoś czasu po feralnym spacerze, który zakończył się dość...nieciekawą sytuacją z rannym wilkiem, chciała spędzić z Cheopsem czas w nieco bardziej kontrolowany i spokojny sposób - tak, aby móc go lepiej poznać i zyskać nowego przyjaciela. Pies wydawał się naprawdę przyjemnym towarzystwem dla młodej pielęgniarki. Był opanowany i rzetelny podczas wykonywania swoich obowiązków, o czym zdążyła się już przekonać w niekoniecznie pożądany sposób. Po szybkim zagadnięciu i uzyskaniu odpowiedzi odnośnie wolnego czasu psa przed swoim nosem, z nieukrywaną radością w oczach, poruszyła puchatym ogonem na boki w wyraźniejszym geście zadowolenia.
— Chciałbyś może przejść się na plażę? — zaproponowała więc bez zbędnego zastanowienia, unosząc lekko brew i podczas oczekiwania na odpowiedź znajomego obrońcy, wlepiła w niego swoje pogodne spojrzenie dwubarwnych ślepi, które teraz mieniły się w słońcu mieszanką podekscytowania i nadziei. Wspólny spacer po plaży nie tylko będzie jak najbardziej odprężający, ale i da suni możliwość rozejrzenia się za ziołami występujących w rejonach piaskowych wydm. Poza tym...który pies nie lubił poczucia letniego piasku pomiędzy palcami i mierzwionej przez wiatr sierści na piersi czy brzuchu? Owszem, w zimniejsze pory nie mogło to należeć do czegoś bardzo przyjemnego, ale akurat pogoda im sprzyjała; było ciepło, a wiatr wiał łagodnie na tyle, by móc śmiało przechadzać się po plaży bez ryzyka dostaniem piaskiem po oczach czy nosie.
— Pewnie. — padła odpowiedź, a w ślepiach samego Cheopsa, młoda sunia wyłapała iskierki ekscytacji. — Prowadź. — nie trzeba było suni dwa razy zachęcać. Skinęła towarzyszowi łbem i ruszyli. Koemedagg po chwili zrównała się krokiem z bokiem Cheopsa i w ciszy dreptała obok niego w spokojnym milczeniu. Nie było ono dla niej niczym niezręcznym - nie czuła też potrzeby zagadywania psa w drodze na plażę, bowiem rozmowę planowała właśnie tam. W spokojnej i bezpiecznej przestrzeni, oraz otoczeniu słonej wody, piasku i równie słonego wiatru muskającego pysk i targającego futro.
Nim zdołała sama zagadnąć kroczącego tuż obok niej Cheopsa, ten chwile przed wejściem na plaże, sam rozpoczął pierwszy temat ich dzisiejszej rozmowy. Dotyczyła ona tego, jak też minęły suni ostatnie dni; a było o czym opowiadać! Miała sporo pacjentów do obskoczenia, pare szczeniąt również skarżyło się na drobne przypadłości więc Koe miała łapy pełne roboty. Nie wątpiła, że Cheops był w stanie uraczyć ją podobną odpowiedzią: zdecydowanie ich ostatnie dni były i musiały być intensywne. Tym bardziej podobał się suni pomysł na który wpadła - spacer.
— Intensywnie. — mruknęła i uśmiechnęła się słodko, zerkając kątem oka na pyszczek swojego rozmówcy. — W szpitalu był większy ruch niż zazwyczaj, a do tego parę szczeniąt uskarżało się na pieczące poduszeczki czy powbijane w zadki kolce wszelakich roślin. Biegałam od swojego pokoju do gabinetu czy legowisk innych psów! Nie miałam chwili na porządny wdech aż do wczoraj no i teraz. — bycie jedyną pielęgniarką w szpitalu dawało się Koe nieźle w kość, jednak...kochała swoją rolę i za nic by jej nie oddała. Można wręcz powiedzieć, że pomimo natłoku roboty, wiecznych obowiązków i w większości braku czasu na życie towarzyskie, Koemedagg była chodzącym promyczkiem szczerej i niewymuszonej radości z życia. Owszem, czasem zdarzały jej się chwile powątpienia spowodowane zmęczeniem, ale! Nawet mimo ich, w życiu nie zrezygnowałaby z pracy przy swoich pacjentach. Tak jak ona napawała ich nadzieją - tak oni sprawiali, że miała więcej sił do następnych wyzwań.
— A jak u ciebie? — odbiła pytanie, unosząc obie brwi, szczerze zaintrygowana tym jak to obrońca spędził ostatnie pare dni. — Chyba nic niepokojącego nie działo się ostatnio na terenach?
— Na całe szczęście nie. — przytaknął podpalany doberman, po chwili dodając: — Dzisiejszy patrol również był spokojny.
— Cieszy mnie to! Trochę się martwiłam, że znów natrafiłbyś na jakiegoś wilka... — wyznała szczerze i cicho westchnęła. — Albo coś groźniejszego! Przyłapałam się na kontrolowaniu, czy przypadkiem nikt nie zgłasza rannego obrońcy. Mieliśmy spore szczęście, że wilk był ranny i schorowany, a więc...niezbyt agresywny.
[ Cheops? ]