Od Ziny CD. Altaira

      Zina niespiesznie przeżuła kolejny kęs zdobytego posiłku. Jakby nie patrzeć, w ten czy inny sposób upolowanego. Lubiła to słowo - brzmiało naturalnie i właściwie; była drapieżnikiem, więc polowała. Prawo natury. I idealne określenie, by usprawiedliwić kradzież. W świecie ludzi miałaby marne szanse na równie bezkarne spełnianie swoich marzeń o wolności i przyziemnych zachcianek. Tu zaś, na czterech łapach, nikt nie zwracał uwagi na to, skąd posiadała przedmiot czy posiłek, zaś odpowiedź "od ludzi" nigdy nie spotykała się z negatywną reakcją. Kto bowiem przejmowałby się drobną szkodą na rzecz dwunożnych, skoro posiadali już tyle dóbr? I równie wiele z nich marnowali.
       — Oh, nie do końca to miałam na myśli — odparła spokojnie, wzruszając ramionami i przełykając gdzieś pomiędzy słowami papkę z ryżu i owoców morza. Nieszczególnie dbała o kulturę osobistą, być może celowo, na przekór dawnemu wychowaniu. Nie wiem, kim dokładnie był ten typ, ale wiem za to, że w mieście, podobnie jak na dzikich terenach, tworzą się swoiste bandy. Przy czym w dziczy są to zwykle społeczności, dobrze funkcjonujące stada. Tu zaś można raczej natrafić na coś w rodzaju "gangów", jakkolwiek zabawnie to nie brzmi. Bezdomne czworonogi zbijają się w grupki i samowładnie zajmują sobie poszczególne tereny. To zdarza się w każdej ludzkiej siedzibie. Powinieneś zobaczyć włoskie bandy! Chyba naoglądali się za dużo ludzkich historii o mafii. — Pokręciła pyskiem na dawne wspomnienie, po czym ponownie skupiła się na opowieści. — Naszego kłapouchego kojarzyłam jedynie z widzenia, chyba jest jakimś przywódcą czy cholera wie...
     Altair skinął z powagą głową, zaś piratka z pewnym zainteresowaniem stwierdziła, że jest dość sztywny, acz wyraźnie otwarty na nowe doświadczenia. Być może za szybko próbowała wyczytać coś z tego osobliwego filozofa; sprawiał wrażenie odrobinę naiwnego, trochę nieogarniętego w świecie, ale za to całkiem sympatycznego i prostodusznego. I jakkolwiek zabawnie by to nie zabrzmiało, przypadła jej do gustu jego myślicielska natura, ta nieco niepewna ciekawość świata i wiecznie zadumany wyraz pyska, przeplatany co jakiś czas pogodnym uśmiechem. To dobry start. Prawdopodobnie miał do zaoferowania znacznie więcej; Zina natomiast chętnie odkryje, co dokładnie. 
     Rozciągnęła z zadowoleniem łapy, oblizując pysk po obfitym podwieczorku. Otuliło ją przyjemne poczucie sytości i błogiej senności zarazem. Naprawdę spodziewała się, że ten dzień skończy się na ponurym szwendaniu się pośród opustoszałych lasów; a jednak wszechświat jak zawsze potrafił ją zaskoczyć. 
     Wokół nich zapadał zmrok. Ostatnie promienie słońca tańczyły na zmarszczonej tafli wody, skrzyły się niczym płynny ogień, malowały niebo czerwienią i pomarańczem. Wyżej był fiolet; głęboki, gęsty, przechodzący w granat im dalej sięgał wgłąb rozpościerającego się nad nimi nieboskłonu. Gdzieś na zachodzie migotała pierwsza gwiazda; kiedy zaś Zina przyjrzała się jej bliżej, zauważyła kilka kolejnych. Wkrótce całe niebo rozbłyśnie garścią migoczących iskierek, jak posypana brokatem czarna kartka. W istocie, gwiazdy były dla niej formą kartki; konkretnie mapy. Malowały obraz świata na swój własny sposób. Kiedy doskwierała jej samotność, gdzieś tam pośród bezkresnego morza i ciemnych fal, spoglądała w niebo. I za każdym razem czuła się lepiej. Cały świat był jej domem, bowiem gdziekolwiek nie powiodłyby jej kapryśne wiatry, ponad głową zawsze wisiały konstelacje; różniące się w zależności od miejsca i pory roku, wytyczające pewne cykle i granice, ale zawsze znajome, zrozumiałe. 
      Myślałem, że piraci nie są filozofami. 
     — Zaraziłeś mnie filozofowaniem — zarzuciła nagle, układając się wygodnie na pomoście. 
     Czekoladowy samiec zastrzygł krótko uszami i uniósł pytająco brew. W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. To zdarzało się często - kiedy na moment zwalniała, brała oddech po intensywnych przeżyciach, pogrążała się w myślach. Nie lubiła tego. Ostatecznie schodziła bowiem na niepokojące tematu pokroju "sensu życia" i zaczynała się martwić; zaraz potem jednak stwierdzała, że to jedynie kolejna ekscytująca tajemnica którą z czasem odkryje lub nie, ale może do tego dążyć. I z takim właśnie mottem szła przez świat.
     — Myślałam o gwiazdach — przyznała. — Że są jak mapa i cudowni kompani zarazem. 
     Sam Altair nazwany był przecież po jednej z gwiazd, co uświadomiła sobie chwilę po tym, jak usłyszała jego imię. Nic dziwnego, że brzmiało tak znajomo. Najjaśniejsza gwiazda z konstelacji orła, która zresztą o tej porze roku powinna być jeszcze widoczna gdzieś na niebie... Bezwiednie uniosła pysk w jej poszukiwaniu, choć było zdecydowanie za wcześnie, aby ją dostrzec. 
     — No więc, co teraz? — zagadnęła. 
     Nie była pewna, jak komfortowo czuliby się w kompletnej ciszy, więc wolała nie ryzykować. Spędzili zresztą wystarczająco dużo czasu w jednym miejscu, zaś po całej dawce dzisiejszych przeżyć i adrenaliny, jej łapy wprost mrowiły od bezruchu. Energia zapewne opuści ją dopiero późno w nocy, a potem prześpi pół jutrzejszego dnia chociażby dla zasady, ale póki co.... 
     — Możemy się przespacerować, wybrać na nocne łowy, iść wykąpać w morzu, schlać do nieprzytomności jeśli masz ochotę, poszukać innego ciekawego zajęcia... — zawahała się. — Albo oczywiście wrócić po prostu do stada, jeśli jesteś zmęczony.  
     — Brak ci wrażeń? — samiec przechylił pysk. 
     — Zawsze — przyznała.
 
Altair? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette