Zina niespiesznie przeżuła kolejny
kęs zdobytego posiłku. Jakby nie patrzeć, w ten czy inny sposób
upolowanego. Lubiła to słowo - brzmiało naturalnie i właściwie; była
drapieżnikiem, więc polowała. Prawo natury. I idealne określenie, by
usprawiedliwić kradzież. W świecie ludzi miałaby marne szanse na równie
bezkarne spełnianie swoich marzeń o wolności i przyziemnych zachcianek.
Tu zaś, na czterech łapach, nikt nie zwracał uwagi na to, skąd posiadała
przedmiot czy posiłek, zaś odpowiedź "od ludzi" nigdy nie spotykała się
z negatywną reakcją. Kto bowiem przejmowałby się drobną szkodą na rzecz
dwunożnych, skoro posiadali już tyle dóbr? I równie wiele z nich
marnowali.
— Oh, nie do końca to miałam na myśli —
odparła spokojnie, wzruszając ramionami i przełykając gdzieś pomiędzy
słowami papkę z ryżu i owoców morza. Nieszczególnie dbała o kulturę
osobistą, być może celowo, na przekór dawnemu wychowaniu. — Nie
wiem, kim dokładnie był ten typ, ale wiem za to, że w mieście, podobnie
jak na dzikich terenach, tworzą się swoiste bandy. Przy czym w dziczy
są to zwykle społeczności, dobrze funkcjonujące stada. Tu zaś można
raczej natrafić na coś w rodzaju "gangów", jakkolwiek zabawnie to nie
brzmi. Bezdomne czworonogi zbijają się w grupki i samowładnie zajmują
sobie poszczególne tereny. To zdarza się w każdej ludzkiej siedzibie.
Powinieneś zobaczyć włoskie bandy! Chyba naoglądali się za dużo ludzkich
historii o mafii. — Pokręciła pyskiem na dawne wspomnienie, po czym ponownie skupiła się na opowieści. — Naszego kłapouchego kojarzyłam jedynie z widzenia, chyba jest jakimś przywódcą czy cholera wie...
Altair skinął z powagą głową, zaś piratka z pewnym zainteresowaniem
stwierdziła, że jest dość sztywny, acz wyraźnie otwarty na nowe
doświadczenia. Być może za szybko próbowała wyczytać coś z tego
osobliwego filozofa; sprawiał wrażenie odrobinę naiwnego, trochę
nieogarniętego w świecie, ale za to całkiem sympatycznego i
prostodusznego. I jakkolwiek zabawnie by to nie zabrzmiało, przypadła
jej do gustu jego myślicielska natura, ta nieco niepewna ciekawość
świata i wiecznie zadumany wyraz pyska, przeplatany co jakiś czas
pogodnym uśmiechem. To dobry start. Prawdopodobnie miał do zaoferowania
znacznie więcej; Zina natomiast chętnie odkryje, co dokładnie.
Rozciągnęła z zadowoleniem łapy, oblizując pysk po obfitym
podwieczorku. Otuliło ją przyjemne poczucie sytości i błogiej senności
zarazem. Naprawdę spodziewała się, że ten dzień skończy się na ponurym
szwendaniu się pośród opustoszałych lasów; a jednak wszechświat jak
zawsze potrafił ją zaskoczyć.
Wokół nich zapadał zmrok. Ostatnie promienie słońca tańczyły na
zmarszczonej tafli wody, skrzyły się niczym płynny ogień, malowały niebo
czerwienią i pomarańczem. Wyżej był fiolet; głęboki, gęsty,
przechodzący w granat im dalej sięgał wgłąb rozpościerającego się nad
nimi nieboskłonu. Gdzieś na zachodzie migotała pierwsza gwiazda; kiedy
zaś Zina przyjrzała się jej bliżej, zauważyła kilka kolejnych. Wkrótce
całe niebo rozbłyśnie garścią migoczących iskierek, jak posypana
brokatem czarna kartka. W istocie, gwiazdy były dla niej formą kartki;
konkretnie mapy. Malowały obraz świata na swój własny sposób. Kiedy
doskwierała jej samotność, gdzieś tam pośród bezkresnego morza i
ciemnych fal, spoglądała w niebo. I za każdym razem czuła się lepiej.
Cały świat był jej domem, bowiem gdziekolwiek nie powiodłyby jej
kapryśne wiatry, ponad głową zawsze wisiały konstelacje; różniące się w
zależności od miejsca i pory roku, wytyczające pewne cykle i granice,
ale zawsze znajome, zrozumiałe.
Myślałem, że piraci nie są filozofami.
— Zaraziłeś mnie filozofowaniem — zarzuciła nagle, układając się wygodnie na pomoście.
Czekoladowy samiec zastrzygł krótko uszami i uniósł pytająco brew. W
odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. To zdarzało się często - kiedy
na moment zwalniała, brała oddech po intensywnych przeżyciach, pogrążała
się w myślach. Nie lubiła tego. Ostatecznie schodziła bowiem na
niepokojące tematu pokroju "sensu życia" i zaczynała się martwić; zaraz
potem jednak stwierdzała, że to jedynie kolejna ekscytująca tajemnica
którą z czasem odkryje lub nie, ale może do tego dążyć. I z takim
właśnie mottem szła przez świat.
— Myślałam o gwiazdach — przyznała. — Że są jak mapa i cudowni kompani zarazem.
Sam Altair nazwany był przecież po jednej z gwiazd, co uświadomiła
sobie chwilę po tym, jak usłyszała jego imię. Nic dziwnego, że brzmiało
tak znajomo. Najjaśniejsza gwiazda z konstelacji orła, która zresztą o
tej porze roku powinna być jeszcze widoczna gdzieś na niebie...
Bezwiednie uniosła pysk w jej poszukiwaniu, choć było zdecydowanie za
wcześnie, aby ją dostrzec.
— No więc, co teraz? — zagadnęła.
Nie była pewna, jak komfortowo czuliby się w kompletnej ciszy, więc
wolała nie ryzykować. Spędzili zresztą wystarczająco dużo czasu w jednym
miejscu, zaś po całej dawce dzisiejszych przeżyć i adrenaliny, jej łapy
wprost mrowiły od bezruchu. Energia zapewne opuści ją dopiero późno w
nocy, a potem prześpi pół jutrzejszego dnia chociażby dla zasady, ale
póki co....
—
Możemy się przespacerować, wybrać na nocne łowy, iść wykąpać w morzu,
schlać do nieprzytomności jeśli masz ochotę, poszukać innego ciekawego
zajęcia... — zawahała się. — Albo oczywiście wrócić po prostu do stada, jeśli jesteś zmęczony. — Brak ci wrażeń? — samiec przechylił pysk.
— Zawsze — przyznała.
Altair?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz