Dlaczego los tak bardzo go nienawidził? Czym zawinił, by raz za razem szpony cierpienia rozdzierały jego wnętrze? Kiedy myślał, że wreszcie wszystko się ułoży, jak na zawołanie uderzyła w niego kolejna fala rozpaczy.
Wkładał w swe otoczenie wszelkie starania, by naprawić błędy z przeszłości. Przygarniając Rayweylina, zyskał kogoś, dla kogo Cheops mógł poświęcić całe swoje życie, byleby zapewnić porzuconemu szczenięciu wszystko, co najlepsze. Zdążył traktować go jak swojego najukochańszego i biologicznego syna. Był jego dzieckiem.
Nie był przygotowany na taki obrót spraw. Przez głowę Cheopsa nie przeszła nawet myśl, że tak szybko zmuszony będzie pożegnać swego jedynego potomka.
Informacja o śmierci szczeniaka wywołała w obrońcy wiele, przeplatanych między sobą uczuć i emocji. Pierwszym odruchem było niedowierzanie, samiec zaprzeczał temu faktu, jakby to miało magicznie przywołać Raya do życia. Później łzy popłynęły z jego ślepi samoistnie, czuł się tak bezradnie, słabo i... samotnie. A na koniec przyszło nieznośne poczucie winy. Doberman był przekonany, że to przez swoje błędy utracił syna. Na pewno mógł coś zrobić, jakoś zapobiec tej tragedii. Jednak nie uczynił niczego i musiał trwać w żałobie, jak to miało kiedyś miejsce z jego matką, partnerką i ich nienarodzonymi dziećmi. Dlaczego to było tak cholernie trudne?
Pustka wstąpiła do jego życia. Nie potrafił znieść tej miażdżącej ciszy, która jedynie bardziej pogłębiała jego uporczywe myśli. Tak bardzo potrzebował kogoś, przy kim dałby upust tym gorzkim emocjom, ale jednocześnie wolał przejść przez żałobę samotnie. Bo co jeśli znów znajdzie się przy kimś zbyt blisko i też tę osobę straci? Czy los naprawdę był gotów odbierać Cheopsowi każdego, na kim mu tylko zależało?
Wpatrywał się w morskie fale, wkładając w tę czynność wiele nienawiści. To ten paskudny oraz niebezpieczny żywioł odebrał sens jego życia. W jego ciemnych oczach nie było tej iskierki oczarowania obecnym widokiem i raczej już nigdy w nich nie zagości. Nie po czymś takim.
Jestem. To słowo siedzącej obok suczki dudniło w uszach obrońcy. Zatonął w tym jednym słowie, łudząc się, że zatamuje ono jego krwawiące serce. Dziwny dreszcz przeszył go od środka, lecz nie potrafił określić, jakie uczucie mu przy tym towarzyszyło. Nadzieja? Strach? Chciał na nią spojrzeć, lecz mimo to wciąż swój wzrok wbijał w horyzont. Pragnął się odezwać, jednak w gardle samca powstała gula, uniemożliwiająca mówienie. Siedział w bezruchu, tak, jakby życie już dawno go opuściło.
Wiedział, że milczy zbyt długo. Zdawał sobie sprawę, że Amaris może odebrać jego zachowanie jako sygnał, że nie chce on niczyjego towarzystwa. Ale Cheops tak bardzo go potrzebował
Odnalazł w sobie siły, by obdarzyć sukę pustym spojrzeniem. Próbował wydusić jakiekolwiek słowo, żeby pokazać, że nie jest w aż tak ogromnej rozsypce. Nie udało się. Każda próba kończyła się jedynie nabraniem przez niego oddechu i błagalnym wpatrywaniem w Deltę.
W końcu nie wytrzymał. Ślepia obrońcy zaszkliły się, a następnie uwolnił depresyjny szloch. Niespodziewanie, niczym mały szczeniak, wtulił się w sierść samicy, licząc, że ten czyn pozwoli ukoić ból.
— Tak bardzo za nim tęsknię — wybełkotał ledwie i niewyraźnie, żałośnie pociągając nosem. Nie oczekiwał od niej słów pociechy, bo chyba nic nie było w stanie sprawić, aby samiec poczuł się lepiej. Jego płacz i tak wszystko zagłuszał, więc milczenie mu wystarczało. Po prostu... chciał, by przy nim była.
Amaris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz