Od Hebe CD. Ziny

 Ruszyła swobodnie siecią miejskich uliczek, których pewne fragmenty znała niemalże na pamięć, i skierowała się do portu, jak zaproponowała borderka. Znaczną część swojego dotychczasowego życia spędziła w tej wiosce, ganiając za rozrywkami i sycąc swoją ciekawość świata, mimo tego ta wciąż ją zaskakiwała — czy to napotkanymi osobami, czy też swoim własnym układem. Hebe wciąż zdarzało się gubić, kiedy odkrywała coraz to nowsze zakamarki, o których wcześniej nie miała pojęcia. Może właśnie dlatego to miejsce nigdy nie miało okazji jej się znudzić? 
Starała się nie rozmyślać, czy słusznie postąpiła, mówiąc Zinie o swoich zaręczynach — ten temat sprawiał, że czuła się nieswojo, dlatego nikomu, poza, rzecz jasna, Erato i teraz Ziną, o tym nie wspomniała. A jednak mimowolnie zaatakowały ją niechciane myśli dotyczące Mojito, które zostały rozproszone dopiero wtedy, gdy prawie wpadła pod nogi jednego z ludzi — umknęła gwałtownie, tym samym wyrywając się z drapieżnych szponów zamyślenia. Wpadła na Zinę i po chwili posłała jej przepraszające spojrzenie, ale ta tylko się roześmiała, jakby zupełnie nic się nie stało. Hebe zapomniała o jej obecności. Zapomniała o całym świecie, gdy pożerały ją wątpliwości i zmartwienia, i dopiero teraz w pełni wróciła do rzeczywistości. 
Rozbieganym wzrokiem wybadała otoczenie, próbując zignorować otaczających je ludzi, i stwierdziła, że przed nimi maluje się port. Frustrujący tłum zanikał w przystani, sprawiając, że Hebe nie czuła się dłużej przytłoczona plątaniem pod nogami mieszkańców miasta i mogła wreszcie odetchnąć z ulgą, bez obaw, że zaraz zostanie podeptana.
— Hej, patrz — zagaiła Zina, a gdy łowczyni obdarzyła ją swoją uwagą, wskazała pyskiem na stoisko z rybami. 
Mieszana suczka przyglądała mu się chwilę; zdawało się, że obrócony tyłem sprzedawca był zajęty obrabianiem surowych ryb, co stanowiło dla niej i Ziny idealną okazję. Skinęła głową w kierunku towarzyszki i uśmiechnęła się konspiracyjnie.
— Mam nadzieję, że ty również masz ochotę na niewielką dawkę adrenaliny, bo nie widzi mi się żebranie o jedzenie — rzuciła wyzywająco i machnęła z rozbawieniem ogonem.
Była łowcą, zdobywcą, a nie gotowym odbyć pokaz sztuczek pupilkiem. 
— Czytasz mi w myślach. — Piratka puściła jej oczko i odwzajemniła uśmiech. — Zdaje się, że piraci mają złodziejstwo we krwi, więc z przyjemnością przystaję na twoją propozycję. — A więc misja dla nich obu nie miała być niczym trudnym — łowczyni i złodziejka, choć z pozoru naznaczone różnicami i innym nazewnictwem, obie były przyzwyczajone, wręcz stworzone do zdobywania. 
Była między nimi jednak jedna zasadnicza przepaść. Hebe, tak bardzo pragnąca wolności, polowała na nią przez całe swe życie, lecz ciężkie łańcuchy moralności skuwały jej łapy, sprawiając, że zawsze przegrywała. Natomiast Zina, jako złodziejka, wyzbyła się ich i skradła dla siebie niezależność; złapała ją za skrzydła i nie puściła. 
Popatrzyły po sobie znacząco i rzuciły się naprzód, gotowe do rabunku. Nie potrzebowały słów, między nimi, niczym wstęga na wietrze, tańczyła niewidzialna nić porozumienia. 
Gdy dopadły do niewielkiej budki, Hebe oparła się przednimi łapami o ścianę lady i zwinęła z niej pierwszą lepszą rybę, a następnie biorąc nogi za pas, pognała w losowym kierunku, aby umknąć przed złością sprzedawcy. Zerknęła za siebie, pełna nadziei, że nie zgubiła Ziny, i ku radości wypełniającej jej serce, zobaczyła ją pędzącą tuż za nią, z rozbawieniem zdobiącym oblicze i zdobyczą w pysku. 
Hebe przymknęła ślepia, podczas gdy ciepły podmuch wiatru mierzwił jej sierść i muskał ciało; to było jej złudne poczucie wolności, moment, w którym czuła, że naprawdę żyje. W takich chwilach była zupełnie gdzie indziej; była w świecie, gdzie nic ani nikt jej nie więził. Gdzie dryfowała po spokojnych wodach oceanu, gdzie prowadziły ją gwiazdy, gdzie przemierzała nieśmiertelne, skryte przed resztą uniwersum lasy, w których promienie słońca przebijały się przez korony drzew, a zwierzyna żyła w wiecznej harmonii. 
Ale koniec końców, rzeczywistość zawsze ją odnajdywała i ponownie zniewalała, zarzucając na nią swoje sieci. 
Uchyliła powieki, napotkawszy widok portu; brukowane alejki, jachty i łodzie harmonijnie kołyszące się na spokojnych wodach i liczne drewniane pomosty. To właśnie w kierunku jednego z nich, najbliżej leżącego skierowała swe kroki, świadoma, że Zina podąży za nią.
Wkrótce obie przykucnęły na krańcu stabilnej konstrukcji i wypuściły ukradzione ryby z pysków, aby te wylądowały przed ich łapami. 
— Dobry wybór — cudzoziemka pochwaliła miejsce, które Hebe wybrała.
Łowczyni wyszczerzyła z zadowoleniem kły, po czym oznajmiła:
— Smacznego! 
— Nawzajem. — Zina przekręciła lekko głowę i popatrzyła na towarzyszkę, a jej oblicze przyozdobił subtelny uśmiech. Chwilę przypatrywała się łaciatej samicy, aż w końcu opuściła łeb i wzięła się za konsumpcję, rozdzierając pokrytą łuskami skórę ryby, aby dobrać się do beżowego mięsa. 
Hebe zerknęła na swoją zdobycz, a potem przelotnie na piratkę i stwierdziła, że im obu udało się ukraść upieczone już sztuki; dobrze, miała ochotę na odskocznię od surowego mięsa, które tak często jadała. Trzeba było przyznać, że przyprawy ludzi i przygotowane przez nich posiłki były rajem dla jej kubek smakowych. 
Podobnie, jak jej osobliwa towarzyszka, wreszcie zabrała się za śniadanie.
Jadły w ciszy, raz po raz rzucając sobie krótkie spojrzenia, podczas gdy lekki, nadmorski wiaterek wkradał się między ich sierść, bawiąc się w niej, niczym niesforne szczenię. Pracujące bez przerwy pokłady poskrzypywały cicho bujane przez niewzburzoną zatokę, a błękitne, pokryte nielicznymi obłoczkami niebo królowało nad nimi, odbijając się w wodzie, zupełnie jakby chciało przejrzeć się w zwierciadle. 
Hebe popatrzyła na Zinę, przeżuwając jeden z ostatnich kęsów rybiego mięsa, lecz nie miała okazji na dłużej obdarzyć towarzyszki swą uwagą; usłyszała kroki i szybko odszukała ich właścicieli, którzy zmierzali pomostem w ich stronę. 
Zmrużyła ślepia i otaksowała trzech samców wzrokiem, w nadziei, że rozpozna któregoś z nich, jednak szybko stwierdziła, że żadnego nigdy nie widziała na oczy. Dziwne. Z początku miała nadzieję, że to Boris — nie lubiła go, ale był łatwy do spławienia, mogłaby mu też wiele wyrzucić. 
— Znowu ty? — do jej uszu dobiegł szorstki głos Ziny. Gdy Hebe była zajęta obserwowaniem obcych, zdążyła się podnieść, i stała teraz na sztywnych łapach, cała spięta. 
— Miałem właśnie zapytać cię o to samo. — Odezwał się samiec stojący na przodzie. — Widzę, że tym razem jesteś w innym towarzystwie. — Złociste, pełne żywiołu ślepia skupiły się na Hebe.  
Czuła, że coś tutaj nie gra. Zmarszczyła brwi i popatrzyła na Zinę, jakby bezsłownie chciała zapytać "znasz go?", ale gdy Zina posłała jej w odpowiedzi tylko krótkie spojrzenie, ponownie skupiła się na nieznajomym. 
Wyglądał jakby w jego żyłach krążyła kapka wilczej krwi, jednak nie obdarzyła go ona swoistym wzrostem. Matowy, brzydki połysk zdobił jego ciemnoszarą, gęstą sierść, przy czym wyłaniało się z niej parę blizn. Ale to ta na uchu, która sprawiła, że oklapło, była najbardziej widoczna; przypominała bolesną pamiątkę po ostrych kłach. 
— Cieszę się, że znowu się spotykamy. Może wreszcie uda nam się wyrównać porachunki, co? — podjął, zanim którakolwiek z suczek zdążyła się odezwać i obdarzył je jadowitym uśmiechem.
— Może innym razem, musimy się zbierać — wtrąciła uprzejmie Hebe, ale wiedziała, że nie da rady opuścić pomostu, dopóki obcy nie ustąpią jej drogi.
— Tak szybko? — Na pysku, jak podejrzewała, lidera grupy odmalował się teatralny smutek. — Musimy omówić z twoją koleżanką parę spraw, a twoim towarzystwem nie pogardzimy. O ile nie okażesz się tak zadziorna, jak ona. 
Miała ochotę powołać się na Mojito, powiedzieć, że jej narzeczony jest Alfą i powinni grzecznie je puścić, w innym przypadku dorobią się kłopotów, ale szybko zorientowała się, że bliski jej samiec nie miał żadnych wpływów w mieście. To nie on był tutaj przywódcą. Ponadto w głębi jej duszy tliło się pragnienie bycia niezależną; nie potrzebowała partnera, aby przetrwać. Sama, bez pomocy innych zawsze spadała na cztery łapy i tak powinno pozostać.
— Ona nie ma z tym nic wspólnego — warknęła Zina. 
— W porządku, Zina — szepnęła łowczyni, po czym ściągnęła łopatki, uniosła wojowniczo podbródek i zwróciła się do wilczura: — Słuchaj, nie wiem kim jesteś i skąd się wziąłeś, ale nie będziesz niczego załatwiał z moją koleżanką, a ja nie będę dotrzymywać towarzystwa takim brudnym kundlom jak wy. Mam nadzieję, że się rozumiemy i nie będę musiała tego powtarzać.
Wyraźnie widziała, jak na pysku psa odmalowuje się dzika furia, a jego oczy płoną żywym ogniem. Ale nie bała się, miała wręcz jeszcze większą ochotę, aby znowu odszczekać się grupie nieznajomych. Adrenalina, która pulsowała w jej żyłach, była bezcennym doznaniem, pragnęła więcej. 
Stała wyprostowana i świdrowała wzrokiem przeciwnika, jednocześnie czując na sobie palące spojrzenia wszystkich wokół, w tym Ziny. 
Obie powinny stać się łowcami, zanim los mimowolnie nada im miano ofiar. To była odwieczna zasada lasu.
 
Zina?
1387 słów, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette