Obudziła się, sądząc że śni.
Leżała z pyskiem wtulonym w łapy, na wilgotnej, nagiej ziemi i
spoglądała spod na wpół przymkniętych powiek na skąpaną w porannym
słońcu postać. Siedziała tuż obok, zapatrzona w dal, zamyślona. Złociste
promienie wplątały się w jej sierść i tańczyły w głębi bursztynowych
oczu. Odcinała się od półmroku chłodnej jaskini, emanowała ciepłem i
ognistą energią. Zupełnie jak starożytna bogini. Bogini piękna, bogini
wdzięku, bogini... Zina zamrugała powiekami. Bogini młodości. Hebe.
Przeciągnęła się leniwie, prostując odrętwiałe kończyny. Wciąż zerkała z
ukosa na towarzyszkę, starając się odpędzić nocne mary. Senne wizje
mieszały się z rzeczywistością, powoli blednąc wraz z każdym kolejnym
oddechem. Nadal jednak żyły, zaś piratka, na wpół przytomna, z trudem
stawiała granicę między snem a jawą. Bezwiednie zawędrowała spojrzeniem
do granatowego kamienia zdobiącego szyję Hebe. Coś mignęło przed jej
oczyma.
— Nie miałaś czasem
różowych plamek na nosie jako szczeniak? Były urocze, co się z nimi
stało? — zapytała niewyraźnie, ziewając głęboko.
Łowczyni poruszyła się gwałtownie, wyraźnie wyrwana z zamyślenia i
zaskoczona pytaniem. Wbiła skonsternowane spojrzenie w Zinę, jakby z
wyrazu jej pyska chciała wyczytać coś więcej. Piratka jednak dopiero
przytomniała, przecierała łapami pysk.
— Co? — zapytała wreszcie Hebe.
Zina znieruchomiała na moment, równie zdezorientowana jak jej
towarzyszka. Zmusiła zaspany umysł do współpracy, nagle otrzeźwiona z
sennego amoku przez własny, osobliwy bełkot. Nie znała Hebe za
dzieciaka, oczywiście że nie. Ten obraz, ta złudnie podobna postać którą
widziała na granicy snu i jawy, ten kamień... Potrząsnęła pyskiem,
jakby otrząsała się z niewidzialnego pyłu. Zwykła, nocna mara, ot co.
— Nic, nic... — zapewniła pospiesznie, maskując zmieszanie kolejnym,
wręcz pokazowym ziewnięciem. — Chyba coś mi się śniło. W każdym razie,
jestem głodna. Chodźmy skombinować śniadanie.
Minęła łaciatą samicę i wyszła z ich tymczasowego schronienia, które,
choć dało im dach nad głową, nie było już dłużej potrzebne. Po nocnej
ulewie pozostało jedynie niewyraźne echo deszczowego zapachu. Ziemia pod
jej łapami uginała się miarowo, była wilgotna i miękka. Runo leśne
pokrywał świeży mech, gdzieniegdzie wychylały się nowe, grzybowe
kapelusze. Spomiędzy gęsto rosnących pni oraz liściastych, zielonych
kurtyn skomponowanych ze zwisających gałęzi wyglądało unoszące się
jeszcze nisko na niebie słońce. Pomiędzy drzewami plątała się mgła, wiła
i falowała niczym srebrzysty welon. Zina przystanęła na moment, chłonąc
z zachwytem malowniczą scenerię. Gdzieś ponad jej głową świergotały
ptaki, na jednej z gałęzi mignęła ruda kitka. Krajobraz iście...
Baśniowy.
Ciekawe, czy właśnie o tym będzie opowiadać, kiedy wyruszy w dalszą drogę. I
wówczas, po gwałtownej ulewie, kiedy cudem znalazłam schronienie w
zimnej, ciemnej jaskini, pośród porannego słońca i gęstej mgły ujrzałam
postać. Była nimfą, a może nawet boginią; w jej oczach zaklęto
płomienie, w oddechu zapach lasu, w głosie czystą melodię...
Bezwiednie uśmiechnęła się na tę myśl. Zawsze lubiła nadawać swoim
opowieściom nieco intensywniejszych kolorów, dodać tu i ówdzie
nieistniejący szczegół... Ale, pomimo pierwszego wrażenia, Hebe nie
pasowała na boginię. Nie była wyniosła, elegancka, nieosiągalna.
Przeciwnie - posiadała w sobie ogień, energię i życie. Biegała w
deszczu, śmiała się pędząc brzegiem morza kiedy spienione fale obmywały
jej łapy, tańczyła wokół ogniska pod gwiazdami w bezchmurne, letnie
noce... Tak przynajmniej Zina ją sobie wyobrażała. I nagle zapragnęła
ujrzeć ją w każdej z tych scenerii. I w wielu innych. Tak, że kiedy stąd
odejdzie będzie mogła opowiadać...
Kiedy odejdzie.
Spochmurniała, choć nie zrozumiała tej reakcji. Podróż była jej
wymarzonym, wywalczonym życiem. Nie miała domu, bowiem domem był każdy
zakątek świata który odwiedziła - w każdym zostawiała cząstkę siebie i w
zamian zabierała drobną iskierkę, którą chowała w sercu. Nigdy też nie
miała problemów z pożegnaniami. Odpędziła więc od siebie cienie
niejasnych myśli, dziwnych wątpliwości, które powoli zagnieżdżały się w
głębi jej umysłu. Zepchnęła je w kąt, zamiotła pod dywan - jak zawsze,
kiedy pojawiało się zmartwienie, z którym chwilowo nie mogła sobie
poradzić lub na które nie miała zwyczajnie nastroju. Zwykle po prostu od
nich uciekała. Ale co jeśli tym razem to ucieczka będzie problemem?
— Na co masz ochotę? — zagadnęła Hebe, doganiając płową samicę.
"Idealne wyczucie czasu" - stwierdziła w myślach Zina, nie kryjąc ulgi.
— Ryby — odparła bez zawahania. Miała dość surowego, lądowego mięsa. —
Możemy wybrać się do ludzkiego miasta... Polowanie w potokach jest
zabawne, ale uciekanie przed ludźmi jeszcze zabawniejsze. Bywają
rozbrajająco nieporadni.
Biało-brązowa samica parsknęła śmiechem i pokiwała pyskiem, przyznając
rację borderce i jednocześnie, jak się wydawało, przystając na jej
propozycję. Podreptały zatem swobodnym tempem przez las, napawając się
spokojem poranka. Wsłuchiwały się w łagodny szum wiatru, w szelest trawy
pod ich łapami, w świergot ptaków, w ciche kroki leśnych stworzeń...
Nie wytrzymały jednak zbyt długo w milczeniu. Którakolwiek odezwała się
pierwsza, druga zawtórowała jej niemal natychmiast. Bezczelnie
zakłócały leśną ciszę o tak wczesnej porze i czerpały pełnymi garściami z
tego aktu czystej herezji. Śmiały się w głos, czasem pokrzykiwały gdy
któraś próbowała dodać emocji swojej wypowiedzi, w którymś momencie Hebe
zanuciła nawet przypadkową piosenkę. Zbyt krótką, by Zina zdążyła się
dołączyć, lecz to wystarczyło aby zamarzyła o duecie. Chciała nauczyć ją
wszystkich morskich szant jakie pieczołowicie kolekcjonowała w
zakamarkach własnej pamięci. Sama od zawsze szczyciła się barwą swego
głosu kiedy śpiewała, zaś teraz z największą ochotą połączyłaby go w
jeden ton z melodią głosu Hebe. Kiedyś, być może pod gwiazdami, na
otwartym morzu, uraczone odrobiną rumu, zanoszące ku falom śpiewne
dźwięki...
— Obiecałam zabrać cię na morze, pamiętasz? — podsunęła luźno w którymś momencie, po cichu licząc na rozwinięcie tematu.
Jej towarzyszka jednak zmarkotniała na moment. Odrobina koloru zniknęła
z jej ślepi, odchrząknęła krótko i ponownie przywołała na pysk uśmiech,
imitujący ten swobodny, szczery wyraz, jaki gościł na nim jeszcze
chwilę wcześniej.
— Oh tak,
trzymam cię za słowo — odparła, siląc się na wesołość. — Ale będzie
trzeba to dobrze rozplanować... Chyba za niedługo będę mieć dość mocno
napięty grafik...
Zina
spojrzała na suczkę, unosząc brwi. Bezgłośne pytanie zawisło w
powietrzu, nie musiała go wypowiadać. Hebe westchnęła ciężko, lecz zaraz
poprawiła nieco własną reakcję. Przyklejony uśmiech, krótkie
zatrzepotanie rzęsami, beztroska postawa.
— Jestem zaręczona — wytłumaczyła wreszcie. W jej głosie nie było
zbyt wielu emocji. — Z Mojito — uzupełniła, jakby właśnie ten szczegół
był wyjaśnieniem.
W istocie, był.
Zina niemal przystanęła. Rozdziawiła usta zanim zdążyła pohamować
ten gest. Hebe... Zaręczona. Z Alfą. Z jakiegoś powodu ta informacja
padła na nią niczym grom. Ot, niespodziewany kuksaniec w bok, który
przecież z założenia nie powinien boleć, a jednak z jakiegoś powodu
połamał jej wszystkie żebra. Nie potrafiła, a raczej nie chciała,
wyobrazić sobie swojej towarzyszki w tej roli.
Kiedy się poznały, była przecież dawną księżniczką, splątaną przez
więzy krwi i uwolnioną dzięki kilkuminutowej różnicy wieku między jej
starszym rodzeństwem, które zamiast niej objęło zaszczytną rolę w
hierarchii. Hebe zniknęła w lesie, jako samotna łowczyni, tak dzika i
niezależna, nieposkromiona niczym żywioł... Teraz zaś, być może w ciągu
paru dni, stanie się królową. Wyniosłą, elegancką, nieosiągalną...
Piratka
z trudem przełknęła ślinę, nerwowo zastrzygła uszami i, równie nagle
jak zareagowała, wzięła się w garść. Przywołała na pysk szeroki uśmiech,
szturchnęła koleżankę w bok.
— To świetnie! Moje gratulacje! — rzuciła wesoło.
"Jaki on jest? Opowiadaj!" -
chciała dodać, ale z pewnym zaskoczeniem zauważyła, że bynajmniej nie
ma ochoty o nim słuchać. Jaki niby mógłby być? Nieziemsko przystojny?
Czuły, kochający, troskliwy, ale nadto poważny? Czy może wręcz
przeciwnie; szarmancki, wesoły i psotliwy, lecz nazbyt
nieodpowiedzialny? Oh, na pewno nie, przecież to samiec alfa.
Mogłaby się założyć, że był wyniosły, władczy, chłodny w obyciu i być
może przez to właśnie pociągający, wcale nie aż tak przystojny, a ponad
wszystko nudny i sztywny jak liny na statku kiedy... "Na bogów, Zina! Opanuj się!" - zganiła się w myślach, gdy te obierały dziwny kurs.
Wybawienie i nowy temat zbliżały się już od dłuższej chwili, lecz
strażniczka zauważyła je dopiero wówczas, gdy niemal potknęła się na
wystającym krawężniku. Były w mieście.
— Spójrz, jesteśmy! — zawołała z ulgą. — Chodźmy do portu. Hebe?
1258 słów; + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz