Łagodny wiatr muskał sierść podróżnika. Wysoka trawa łaskotała jego
łapy kropelkami porannej rosy, zaś wplątane w kwiecisty kobierzec
promienie słońca urozmaicały scenerię paletą wiosennych barw. Po
błękitnym niebie leniwie sunęły puchate obłoki, co jakiś czas rzucając
kojący cień na skąpany w cieple świat. W powietrzu unosiła się woń
słodkich pyłków, lasu i nawiewającej od strony fiordu słonej bryzy.
Przełom lata i wiosny również na dalekiej północy był przepiękny; wszystko
rozkwitało i tętniło życiem. Nawet Nikolai nie pozostawał obojętny
wobec naturalnych uroków terenów na których się znalazł. Przybywał z
daleka, podróżował nieustannie przez długie miesiące, aż wreszcie, jak
sądził, zbliżał się do celu swojej wędrówki. Niedawno od lokalnych,
psich grup dowiedział się o istnieniu stada, zamieszkującego opuszczoną
wioskę rybacką, gdzieś nad brzegiem północnego fiordu. Jeśli nie myliły
go otrzymane wskazówki i własny instynkt, wkrótce znajdzie się na
miejscu.
Przeskoczył kolejny, powalony pień i odgarnął łapą gęste zarośla.
Poprawił przewieszoną przez grzbiet skórzaną torbę - cały jego dobytek,
jeśli nie liczyć szmaragdowej bandany zawiązanej na szyi. Zapachy powoli
ulegały zmianie, obszary na które wkraczał musiały być więc zamieszkałe. Aż
wreszcie minął granicę lasu i ze wzniesienia spojrzał na widok
rozciągający się przed sobą; wody fiordu, ludzkie miasto migoczące na
drugim brzegu oraz niewielka, nieco podupadła wioska. Ale z pewnością
nie opustoszała. Szedł dalej, strzygąc uszami i rzucając wokół krótkie,
badawcze spojrzenia.
Co jakiś czas gdzieś przemykała psia sylwetka; tak mu się przynajmniej
wydawało. Zaczął się zastanawiać, jak właściwie ma trafić do przywódców.
Zapewne wypadałoby zapytać jednego z lokalnych mieszkańców. W jaki
sposób miałby jednak...
— Hej, ty! — Obcy, męski głos dobiegł do uszu przybysza.
Zatrzymał się, odruchowo zwracając pysk w stronę źródła dźwięku. Nie
miał wątpliwości, że "wypowiedź" skierowano właśnie do niego. Skrzyżował
wzrok z nieznajomym, czarno-białym samcem.
— Kim jesteś i co tu robisz? — odezwał się, tonem nie
tyle agresywnym, co raczej wyuczonym; jakby powtarzał z pamięci
formułkę.
— Nazywam się Nikolai — odparł spokojnie. — Jestem podróżnikiem. Jeśli się nie mylę, trafiłem do... Północnych Krańców?
— Owszem — obcy rozmówca wyprostował się nieco i zmrużył oczy. — Jestem
Anubis, strażnik. Powinienem poinformować Alfę o twoim przybyciu...
No proszę. Poszukiwał odpowiedzi, a odpowiedź znalazła jego.
— Nie ma potrzeby. Z chęcią sam go poinformuję, o ile mnie tam zaprowadzisz.
Anubis zlustrował przybysza badawczym spojrzeniem, po czym, jakby sam do siebie, wzruszył ramionami i skinął pyskiem.
Siedziba przywódców znajdowała się na uboczu, zajmując jedyny murowany
budynek, jaki Nikolai zdołał zaobserwować w okolicy. Sądząc po postaci
która pojawiła się w progu oraz krótkim przedstawieniu, Alfą był młody,
śnieżnobiały samiec o imieniu Mojito; zdawało się, że póki co rządzi
sam, nie licząc zapewne pozostałych, wysokich stanowisk. Kolya
analizował nowo nabyte informacje w myślach, starając się je
uporządkować w czasie, gdy czekał na powrót przywódcy. Siedział obecnie w
przytulnym salonie, skupiony na otoczeniu i własnych myślach.
— A więc... — Mojito usiadł naprzeciwko gościa. — Co właściwie cię do nas sprowadza?
Nikolai wziął głęboki wdech. Nie był zestresowany, lecz nagle niepewny
własnej decyzji, która zapewne okaże się wiążąca. Odkąd opuścił rodzinne
strony, nigdy nie zatrzymywał się na dłużej w jednym miejscu. Ponad
półtora roku spędził na włóczeniu się po świecie, goszczeniu w psich
społecznościach przez najwyżej kilka tygodni i pospiesznym wyruszaniu w
dalszą drogę. Zupełnie jakby uciekał - nieprzerwanie, każdego dnia. Nie
miał domu ani "swojego miejsca". I nie był pewny, czy kiedykolwiek
będzie mieć. Chyba jednak nadszedł czas, aby zaryzykować; przecież podjął już tę decyzję, gdy dowiedział się o istnieniu tego miejsca. Powinien ufać własnym instynktom. Maleńka osada gdzieś na krańcu świata... Idealna, by rozpocząć nowy etap w życiu.
— Chciałbym osiedlić się tu na stałe — odpowiedział wreszcie. — Mam
doświadczenie i wiedzę w dziedzinie medycyny, mogę objąć stanowisko
lekarza.
Alfa pokiwał powoli pyskiem, marszcząc delikatnie brwi.
— Dobrze zatem. Porozmawiajmy i wypełnijmy formalności.
***
Stary materac trzeszczał pod naporem nowego lokatora. Pomieszczenie
pachniało kurzem i drewnem, być może z domieszką pleśni. Nikolai
skrzywił się bezwiednie, przewracając na drugi bok. Dawno już zdał sobie
sprawę z faktu, że jego nozdrza były niezwykle wrażliwe na wszelakie
nieprzyjemne wonie. Ze względu na swój fach, starał się to ignorować.
Ukrył pysk w łapach, bezskutecznie starając się po raz kolejny zapaść w
sen. Pierwsza noc w jego nowym domu okazała się niespokojna; dręczyły go
koszmary, które umykały wraz z uchyleniem oczu, budził się i kręcił
bezradnie na tymczasowym posłaniu. Poddał się wreszcie i z ponurym
westchnieniem podniósł na cztery łapy. Otworzył na oścież okienko nad
łóżkiem. Krajobraz zasnuwały stalowoszare chmury. Krople deszczu
uderzały o dachy, żyzną ziemię i wody fiordu - wsłuchiwał się przez
chwilę w dźwięki ulewy, wyłapując na zmianę całościowy szum i pojedyncze
krople, spływające z dachu czy rozwartej na zewnątrz okiennicy. Skupiał
się na detalach, dopiero później obejmował umysłem całość.
Powiew rześkiego, oczyszczonego przez deszcz powietrza przegnał zaduch skromnego pomieszczenia. Będzie musiał się przyzwyczaić; do zamieszkiwania w
ludzkiej chacie, do niewielkiej społeczności, do norweskiego klimatu...
Nie zamierzał jednak rozmyślać nad swoim położeniem dłużej, niż było to
konieczne. Dzisiejszego dnia miał odbyć pierwszy dyżur w szpitalu,
który, zgodnie z zapowiedzią Alfy, skupiać się będzie głównie na
wprowadzeniu nowego lekarza w realia funkcjonowania tutejszej służby
zdrowia. Poznanie przełożonych, pracowników, samej placówki... Kolya
żywił cichą nadzieję, że sprawy formalne związane z jego przybyciem nie
zajmą całego dnia i otrzyma zezwolenie na wykonywanie faktycznej pracy.
Potrafił adaptować się do zmiany środowiska.
Opuścił obce mieszkanie, które stanowiło obecnie jego własność, po czym ruszył w kierunku wysuniętej na północ wysepki, gdzie, o ile
dobrze zapamiętał, mieścił się szpital. Deszcz spływał po jego sierści,
uwydatniając zarys sylwetki. Oklapłe futro przylegało do skóry,
ociekało chłodną wodą i przyprawiało o dreszcze; bynajmniej nie
spełniało obecnie swojej funkcji. Bezwiednie wodził wzrokiem po okolicy,
przyglądał się porośniętym mchem zabudowaniom, starym konstrukcjom oraz
pochłaniającej wioskę przyrodzie. Na zmianę odciskał ślady łap w
błocie i podróżował po wyniszczonych chodnikach. Brak ludzkiej obecności
i piętno czasu znacząco zmieniły tę osadę - podobnie zresztą jak jej
nowi, czworonożni mieszkańcy.
Na wyspie umiejscowione były budynki użytkowe; koszary, kompleks
związany z edukacją, spichlerz, ośrodek adopcyjny i, oczywiście,
szpital. Nikolai zeskoczył z metalowego mostu, rozglądając się dookoła.
Deszcz nieco zelżał, gdzieś spomiędzy chmur nad zatoką wyłaniały się
pojedyncze promienie słońca, oświetlając zabudowania. Wzrok samca
błądził pomiędzy nimi, układając w głowie ich położenie i przypisując
poszczególne funkcje. Kiedy zaś jego spojrzenie spoczęło na zabytkowej,
biało-czerwonej latarni morskiej, poczuł nieodpartą chęć wdrapania się
na jej szczyt. Odgonił od siebie te myśli - nie zjawił się tu w końcu
dla zabawy, a by zapoznać się z nowym miejscem pracy. Co jakiś czas
nawiedzały go wątpliwości. Podjął istotną, wiążącą decyzję pod wpływem
impulsu, nagłego przeczucia - dowiedział się o odizolowanej od
świata, psiej społeczności i na przestrzeni kilku dni wędrówki
zadecydował osiedlić się tu na stałe. Zachował się zupełnie sprzecznie z
własną, racjonalną naturą. I tak oto znalazł się tu, pośród obcych, jako jeden z nich.
Za dużo o tym myślał już po fakcie. Prychnął pod nosem, jakby w
formie nagany wobec samego siebie, po czym stanął przed progiem
szpitala. Energicznym ruchem otrzepał sierść z nadmiaru wody; nadal
jednak przypominał bezdomnego kundla, który zwinął skądś równie
ociekającą wodą bandanę i przewiązał ją na szyi, pragnąc podnieść swój
status. Cóż, dobre pierwsze wrażenie nie było mu najwyraźniej pisane.
Pchnął łapą drzwi, wślizgując się do wnętrza budynku. Spodziewał się
czegoś na wzór łagodnego horroru - opustoszałej kliniki, o obdrapanych
ścianach, długich korytarzach i migających, białych światłach pod
sufitem. W rzeczywistości jednak szpital, nadgryziony w istocie przez
czas, prezentował się całkiem sympatycznie. Pozostawiony bez opieki,
oddał się naturze - dzika roślinność przebijała się przez szczeliny
oknach, zaś ciepłe, naturalne światło uwydatniało subtelne dekoracje,
wykonane w większości z ususzonych, kwiatowych wiązanek i domowych
mebli, przyniesionych tu zapewne dla podniesienia komfortu pacjentów.
Miła niespodzianka - wychodzi na to, że oddanie starych, ludzkich
budynków w psie łapy przyniosło więcej dobrego, niż możnaby się
spodziewać.
— Nikolai, jeśli się nie mylę?
Samiec odwrócił się odruchowo na dźwięk swojego imienia. Przed nim
stała młoda suka, przypominająca do złudzenia dobermana. Skinął głową, w
geście potwierdzenia i powitania jednocześnie.
— Nazywam się Maerose, pełnię funkcję ordynatora w szpitalu —
przedstawiła się, odwzajemniając powitalny gest. — Wyjaśnię ci szczegóły
twojej pracy i przydzielę gabinet — zakomunikowała.
Gestem pyska nakazała podążanie za sobą. Ruszyli szerokim korytarzem
wgłąb budynku. Maerose opowiadała treściwie o mijanych pomieszczeniach
oraz kompetencjach medycznych poszczególnych stanowisk. Nikolai skupiał
się na jej słowach, z uwagą układając w głowie kolejne informacje.
Personel szpitala nie był nazbyt ubogi, biorąc pod uwagę rozmiary stada,
lecz wciąż pozostawał niewielkim odsetkiem społeczności. Być może
dzięki temu zdoła z czasem uzyskać większe kompetencje; w razie potrzeby
mógłby przecież objąć stanowisko chirurga czy sanitariusza, a i
papierkowa robota nie była mu straszna. Wręcz przeciwnie - odnajdywał
osobliwą przyjemność w skrupulatnym wypełnianiu formalności,
porządkowaniu dokumentów czy układaniu leków w kolejności alfabetycznej
na półkach. Wrodzony pedantyzm objawiał się nieco zbyt często;
szczególnie w miejscu pracy, gdzie zanadto wymagał dopięcia wszystkiego
na ostatni guzik.
Dotarli w końcu do osobnego, niewielkiego pomieszczenia - jednego z
gabinetów. Ten konkretny, jak zdążył się dowiedzieć, miał zostać
przypisany właśnie jemu. Prywatny kącik w pracy - idealnie. Rozejrzał
się po pokoju, skupiając uwagę na prostym wystroju czy przystosowanym
dla wygody pacjentów umeblowaniu. Kilka szafek, coś na wzór niskiego
biurka, skromna kozetka i parę pomniejszych pierdół nieznanego
pochodzenia, włączając w to umiejscowioną na parapecie roślinkę
doniczkową. Mimowolnie przywołał na pysk cień uśmiechu. Gabinet nie był
co prawda nazbyt okazały ani urokliwy, lecz sama perspektywa posiadania
takowego wprawiała samca w dobry nastrój.
— To chyba wszystko co musisz wiedzieć na początek — podsumowała ordynatorka, wyrywając lekarza z zamyślenia.
— Świetnie — skwitował, skinąwszy pyskiem w geście podziękowania. — A więc, mogę zaczynać?
— Oh... Bez pośpiechu. — Suczka z nutą konsternacji pokręciła łbem. —
Po dołączeniu do stada otrzymujesz kilka dni wolnego, żeby
zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu, skupić na urządzeniu mieszkania,
zapoznać ze społecznością, terenami i tym podobne. Zaczniesz pracę, gdy
będziesz gotów.
— Jestem — odparł krótko. — Zdążyłem się zadomowić, okolicę zwiedzę w wolnej chwili. Kiedy mógłbym objąć najbliższy dyżur?
— Cóż, mogłabym dopisać cię na dzisiejszy razem z Ludvikiem...
Mógłby przy okazji wprowadzić cię lepiej w funkcjonowanie tego miejsca,
choć on też jest tu nowy. Jesteś pewien, że chcesz z biegu zaczynać?
— Tak. Ale dziękuję za troskę — dodał, pragnąc złagodzić nieco stanowczy wydźwięk własnego głosu.
— W porządku. Chodźmy zatem, przedstawię ci twojego współpracownika.
Po raz kolejny Maerose objęła prowadzenie pośród szpitalnych korytarzy.
Kolya stawiał z uwagą każdy krok, tworząc w głowie swoistą mapę
obiektu. Nie miał zamiaru gubić się we własnym miejscu pracy, toteż
gotów był już pierwszego dnia wykuć jego topografię na pamięć. Tym razem
jednak nie miał zbyt wiele do dodania; gabinet Ludvika mieścił się
ledwie za rogiem, kilka drzwi dalej. Samica zapukała kilkukrotnie, zaś
po usłyszeniu przytłumionej odpowiedzi, weszła do środka.
Nikolai zajrzał przez próg do pomieszczenia. Postać którą ujrzał za biurkiem
była w istocie niespotykana - nawet dla niego. Samiec, na oko dość młody,
raczej średniego wzrostu, przypominający budową border collie. Kilka
prostych, anatomicznych faktów, jakie z przyzwyczajenia odnotował i na
których zazwyczaj by poprzestał. Tym razem jednak z nutą osobliwego
zainteresowania przyglądał się nieznajomemu; jego nieregularnej, łaciatej szacie czy
wyjątkowych, dwukolorowych oczach, zupełnie sobie przeciwnych. Jedno
nosiło barwę czystego nieba, drugie zaś płomiennego złota. Spoglądał na
przybyszów; przechylił lekko pysk i uśmiechnął się szeroko.
— Witaj, Maerose! Nowy pacjent? Zajmę się nim, akurat mam luźny
grafik... — rzucił ochoczo na powitanie, podnosząc się z miejsca.
— Właściwie, to nowy lekarz — sprostowała suczka. — Obejmie wraz z
tobą dzisiejszy dyżur. Liczę, że wprowadzisz go nieco w realia pracy.
Po tych słowach, skinęła uprzejmie łbem na pożegnanie i opuściła
gabinet. Nikolai powrócił spojrzeniem do nowego współpracownika; nie był
przekonany jak powinien odnieść się do promiennej dawki energii jaką
został powitany ani całościowej, żywej aury nieznajomego.
Zachował więc neutralny wyraz pyska. Wypadałoby się przedstawić.
— Nazywam się Nikolai. Dołączyłem do stada wczoraj i, jak już wiesz, również objąłem stanowisko lekarza. Będziemy współpracownikami — odezwał się spokojnym, formalnym tonem. — Miło cię poznać — dorzucił po chwili zawahania głosem równie beznamiętnym, co poprzednio.
Ludvik?
1922 słowa, + 25 j