Biegła, niesiona surową energią norweskich lasów. Łapy wbijały się w
miękką, wilgotną ziemię, wiatr bezlitośnie smagał szklistymi kroplami
jej pysk, szum wody i głuchy ryk grzmotu rozdzierały ciszę, zaś ulewny
deszcz wdzierał się głęboko pod sierść, przenikając chłodem aż do kości.
Właśnie w takich momentach czuła, że żyje. Rozbijała ścianę żywiołu,
walczyła i poddawała się mu jednocześnie. Niezagojone żebra boleśnie
ocierały się o siebie, alkohol buzował w jej głowie, chaos tłumił
zmysły. A jednak biegła, dzika i nieposkromiona, niczym niespokojny,
morski wiatr. Skąpany w cieniach nocy świat przemykał wokół niej -
labirynt drzew, rozchlapywane kałuże, zdradliwa plątanina korzeni pod
łapami. I jeden niezmienny element u jej boku; zarys psiej sylwetki, z
którą ścigała się w sztucznej rywalizacji. Co jakiś czas jedna z nich
obejmowała prowadzenie, by zaraz potem ustąpić czołowej pozycji swej
przeciwniczce.
Niebo przecięła świetlista wstęga, huk gromu zagłuszył ich kroki.
Zatrzymały się, dysząc ciężko i zerkając na siebie nawzajem z nutą
dzikiej fascynacji. Uniosły spojrzenia ku niebu, wyglądając pomiędzy
falującymi koronami drzew gwałtownych przebłysków. Dzisiejszą nocą
rządziła natura. Zina co jakiś czas bezwiednie uciekała wzrokiem do
towarzyszącej jej postaci. Wpatrywała się w ten tańczący pośród deszczu
płomień, iskrzące oczy, uniesiony bez strachu pysk, jakby stawiający
wyzwanie władającym światem żywiołom. Było w niej coś królewskiego - nie
w pojęciu ludzkiej, rodowej hierarchii, lecz pierwotnych, naturalnych
sił, szlachetnych i nieokiełznanych zarazem.
— Jak wygląda burza na morzu? — głos Hebe przebił się przez deszcz.
Strażniczka uniosła nieznacznie głowę, strzygąc uszami. Przymknęła
płowe ślepia, szukając pośród wilgoci znajomych zapachów. Odrobina soli i
jodu, świeże morskie powietrze, przytłumiony szum w oddali. Uśmiechnęła
się pod nosem, zerkając z ukosa na łaciatą samicę.
— Opowiem ci. Ale przyda się do tego lepsza sceneria.
Hebe przechyliła z zaciekawieniem pysk, po czym z charakterystyczną dla
siebie gracją odwzajemniła konspiracyjny uśmiech w prostym do
zrozumienia geście - prowadź. Ruszyły przed siebie, ponownie
pozwalając sobie na nieskrępowaną niczym swobodę. Rozchlapywały błoto
uderzeniami łap, przeskakiwały ponad powalonymi gałęziami i gnały po
niestabilnym gruncie, prowadzone instynktem i wzajemną iskierką
zaufania.
Wybiegły z lasu na otwartą przestrzeń. Podmuch chłodnego wiatru uderzył
w nie ze zdwojoną siłą, ukazując swą potęgę w pełnej okazałości.
Szarpał ociekającą deszczem sierścią, wdzierał się do oczu i nozdrzy, a
jednocześnie niósł ze sobą cząstkę tej boskiej, orzeźwiającej energii.
Przemierzały połacie skulonej pod naporem deszczu trawy, by wreszcie
stanąć na krawędzi norweskiego klifu. Wysunięty ponad wody fiordu,
niczym naturalny balkon, mający zapewnić idealny widok na mistyczne
przedstawienie. Zatoka była niespokojna; fale rozbijały się o kamienny
brzeg, prądy mieszały ze sobą, powierzchnia gwałtownie unosiła się i
opadała pod naporem porywistych podmuchów wiatru i ulewy. Krople
uderzały o szklistą, wzburzoną taflę. Wody fiordu, otoczone zewsząd
lądem, były niczym w porównaniu do otwartego morza, dzikiego i pełnego
sprzeczności. Wystarczyły jednak, by zakosztować rozszalałej, słonej
bryzy i nadać solidny fundament wyobraźni.
Zina oparła ciężar na przednich łapach, wychyliła pysk do przodu i wzięła głęboki wdech. Burza na morzu. Sztorm.
Pierwotna, niszczycielska siła. Chaos zrodzony z wody i wiatru,
zdawałoby się, że zesłany boską ręką. W jej głowie przewijały się obrazy
- szybkie i gwałtowne - jakie wyryły się w jej pamięci kilka tygodni
temu. Pamiętała monstrualne falę, pamiętała trzask łamanych desek,
pamiętała szaleńczo podskakujący pokład skromnej łodzi. I siebie, nagle
tak maleńką i kruchą, wobec świata natury. Była niczym, prochem, kroplą,
iskierką życia, która zaraz miała zgasnąć na wieki w morskich odmętach.
Samotna, zdana na łaskę żywiołu, który kochała całym sercem.
Poczuła jak dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa.
— To... Chaos — odezwała się wreszcie. — Zaczyna się niewinnie; na
niebie zbierają się szarawe chmury, słońce przygasa, okręt zaczyna
kołysać się na falach. Wreszcie rozlega się grzmot. Pierwszy, drugi...
Zaczyna padać, robi się zupełnie ciemno. Aż w końcu pochłania cię
surowy, najdzikszy żywioł. To samo morze, które dotąd łagodnie niosło
cię po swych wodach, trzyma twoje życie w garści, bawi się nim, jak
pluszową maskotką. Zrywa się wiatr, który rozdziera żagle, fale rzucają
statkiem, zalewają pokład i łamią maszty. Jesteś osaczony, zupełnie
bezbronny, bezradny. Wszystko przestaje mieć znaczenie - cel twojej
podróży, twoje umiejętności, doświadczenie, zmysły... Jesteś niczym,
wobec boskiej potęgi. Kosztujesz słonej wody, wreszcie nurkujesz w jej
lodowatych odmętach. Czujesz jak śmierć zaciska się na twoim gardle. I
modlisz się, żeby to nie był koniec — Wpatrywała się w ciemną toń
zatoki, wypowiadając ponure, przepełnione napięciem słowa. Zastrzygła
uszami. — Potem fale wyrzucają cię połamaną na brzeg, przychodzi piękna
łowczyni i ratuje ci życie — dodała, z kokieteryjnym uśmiechem trącając
Hebe w bark.
Samica roześmiała się, wyrwana z niemej zadumy. Piratka z zadowoleniem
zauważyła, że jej opowieść wysłuchana została z "zapartym tchem", zaś na
pysku towarzyszki nadal malowało się przejęcie.
— Ale nie zawsze jest aż tak dramatycznie — rzuciła. — Kiedyś przeżyłam
podobną burzę, tym razem przebywając na ludzkim statku, znacznie
większym i wytrzymalszym, choć również klasycznym żaglowcu. To było
coś... Jeśli twoje życie nie wisi na włosku, doznania są absolutnie
nieziemskie.
— Niesamowite — Hebe pokręciła głową, ponownie kierując spojrzenie w
stronę niespokojnej zatoki. Wiatr szarpnął jej sierścią; przymknęła
oczy. — Zawsze odnajdywałam coś wyjątkowego w surowych siłach natury. Są
takie... Dzikie. Wolne. Wyzwalające.
Strażniczka spojrzała na nią przelotnie. Znała to pragnienie - zew
wolności, pradawny instynkt, chcący wyrwać się z duszy i zaprowadzić ją
aż do odległych, naturalnych korzeni. Wyzwalające. Zaparła się
przednimi tylnymi łapami w miękkiej ziemi, wyciągnęła pysk ku górze i
zawyła; długo, donośnie, z całą energią jaką nosiła w swej piersi. Drugi
głos dołączył do niej w przeciągu kilka sekund. Dźwięk niósł się echem
pośród nadmorskich skał, odbijał w kroplach deszczu i płynął w nieznane.
Miał w sobie wszystko - wezwanie, emocje, głębokie pragnienia i cień
wspomnień, Wszystko, co miało zostać wypuszczone na wiatr.
Wilczą pieśń przerwały dopiero, gdy zdarte i nadwyrężone cierpkim
alkoholem gardła odmówiły im posłuszeństwa, zaś w płucach zabrakło
powietrza. Skrzyżowały spojrzenia, przez chwilę łapiąc oddechy,
uśmiechnięte i oczyszczone z wszelkiego brzemienia, jakie dźwigały za
dnia. Zwłaszcza młoda łowczyni. Zina przyglądała się jej z mieszanką
podziwu i zaintrygowania; być może cały czas patrzyła na nią właśnie w
ten sposób.
— Co teraz? Wracamy? — zagadnęła piratka.
— Zanim dojdziemy na miejsce, zrobi się jasno. Sugeruję znaleźć jakąś
norę i trochę się przespać... W okolicy jest pełno pustych jaskiń —
zaproponowała Hebe.
Nad ich głowami niebo rozdarła błyskawica, grom ryknął wściekle.
Żeglarka kiwnęła spokojnie głową na znak zgody. Ruszyły przed siebie,
brodząc w błocie, przemoknięte do suchej nitki, lekko uraczone alkoholem
i zmarznięte. A jednocześnie zupełnie spokojne w obliczu szalejącej
wokół nich nawałnicy. Hebe?
1033 słów, + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz