Bezksiężycowe noce bywały
specyficzne. Kiedy srebrzysty strażnik opuszczał swą wartę, do życia
budziły się wszystkie byty istniejące w mroku, a niewidoczne w świetle.
To szczególny czas, który Amaris poświęcała zwykle na medytację we
własnym domowym zaciszu. Wokół niej panowała ciemność, przerzedzana
blaskiem świec. Tańczące płomienie spowijały izbę starej, drewnianej
chatki w głębokich cieniach, wijących się pośród ścian i mebli. W
powietrzu unosił się zapach drzewa sandałowego, niesiony przez cienką
strużkę dymu z kadzidła.
Zielarka odetchnęła głęboko, marszcząc brwi. Nie mogła się skupić; jej
umysł kurczowo trzymał się rzeczywistości, zaś pożądana podróż astralna
pozostawała daleko poza zasięgiem. Zdążyła dwukrotnie oczyścić
przestrzeń wokół siebie, jednak energia dzisiejszego wieczoru wciąż
przyprawiała ją o dreszcze. Wyjrzała za okno. Porywisty wiatr targał
koronami drzew, naginał je z niespotykaną siłą, zawodził i nucił
niespokojną kołysankę pośród łagodnego, cichego chaosu. Niebo spowiły
ciemne chmury, zapowiadające deszcz. Dzisiejsza noc wiodła ze sobą
dziwną formę tajemnicy i niepokoju, osobliwą mieszankę zawirowań i
naturalnego porządku.
Wzywała
ją do siebie. Amaris postanowiła zatem rozprostować łapy i skorzystać z
owego niepokoju. Lubiła taki stan. Lubiła wzmagający się przed burzą
wiatr, wzburzoną energię, jej surową, dziką potęgę, która przenikała
wgłąb jej duszy. Kiedy przekroczyła próg domu, przymknęła na moment
oczy, rozkoszując się gwałtownym podmuchem powietrza omywającym jej
ciało. Niespiesznie zeskoczyła z ganku, ruszając pośród ciemności w
leśną gęstwinę. Nie czuła się zagubiona ani niepewna; mrok otępił jej
oczy, za to uwydatnił pozostałe zmysły. Odkąd stopniały ostatnie śniegi,
tutejsze ziemie zaroiły się od wszelakich zapachów. Rozpoznawała
wszystkie, wyczulona na najdrobniejszą zmianę - każde zioło,
rozkwitający kwiat czy spłoszone zwierzę. Poruszała się po omacku, lecz
bez trudu. Leśne runo trzeszczało pod naporem jej łap, myśli błądziły
gdzieś pośród wiatru, zaś skąpany w chłodnej ciszy las przywodził
osobliwe uczucie ukojenia.
Trzasnęła gałązka. Suka zamarła, strzygąc uszami i unosząc lekko pysk.
Znajoma woń zagnieździła się gdzieś pośród wzburzonego powietrza. Skąd
ją znała...?
Z mroku wyłoniła
się psia sylwetka. Napotkała spojrzenie ciemnych ślepi, przez krótką
chwilę starając się rozpoznać pośród mroku oblicze przybysza.
— Amaris? — męski głos uprzedził ją, na krótko przed tym, gdy ustaliła tożsamość samca.
— Cheops — odezwała się spokojnie z nutą ulgi w głosie. Skinęła głową w geście powitania. — Nocna warta?
Przytaknął.
— A ty? Co tu robisz o tej godzinie?
— Nie mogłam spać — skłamała, wzruszając ramionami. — Stwierdziłam, że trochę świeżego powietrza dobrze mi zrobi...
— Rozumiem. Jeśli chcesz, możesz dotrzymać mi towarzystwa. Póki jest
spokojnie, nocny obchód to nic innego, jak urokliwy spacer — rzucił
obrońca.
Zawahała się przez moment. Wkrótce jednak przyznała przed samą sobą, że tej nocy nie pogardzi czyjąś obecnością.
— Chętnie.
Cheops?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz