Amaris odnajdywała w wieczornej ciszy osobliwy rodzaj ukojenia. Mimo,
że dzisiejsza noc nie była spokojna, obecnie drżąca energia otoczenia
uspokoiła się nieco, napięcie zelżało. Wiatr łagodniej hulał pośród
drzew, jego ponure zawodzenie przeistoczyło się w słodką kołysankę, o
tajemniczej nucie ukrytej w swych dźwiękach. Zielarka uznała to za dobry
znak. Nie spodziewała się, że to właśnie czyjeś towarzystwo stanowiło
element, którego potrzebowała do utulenia niespokojnych myśli;
wszechświat jednak jak zwykle zadziałał właściwie. Podążała zatem wąską,
leśną ścieżką u boku znajomego samca, który jakiś czas temu wprowadził
ją w życie stada. Trochę minęło od ich ostatniego spotkania.
— Jak w ogóle się trzymasz? Zdążyłaś się już zaaklimatyzować? — Nagłe pytanie wyrwało sukę z zamyślenia.
Zmieszała się lekko, zagubiona pośród dźwięku i ciszy. Bezwiednie
uniosła pysk ku rozgwieżdżonemu niebu, jakby poszukując w maleńkich
iskierkach odpowiedzi na to banalnie proste pytanie. Oczywiście, że
zdążyła się zaaklimatyzować; z łatwością adaptowała się do wszelakich
zmian czy wyzwań. Utożsamiała się z wodą - zmienną i elastyczną, za to
wiecznie żywą, bez względu na okoliczności. Mimo to, z jakiegoś powodu
owe zagadnienie zbiło ją z tropu.
— Tak — odparła wreszcie. — Właściwie... Kilka dni temu zostałam Deltą.
Cheops przystanął na moment, wyraźnie zaskoczony. Zaraz potem przyspieszył, ponownie zrównując krok z towarzyszką.
— To wielkie wieści! Gratulacje — pokręcił pyskiem, zaś po tonie jego
głosu dało się wnioskować, że obdarzył rozmówczynię uśmiechem. — Nie mam
pojęcia jak mogło mi to umknąć...
— To świeża sprawa. Nie informowałam o tym zbyt wielu, a i przywództwo
zamierza wydać oficjalne oświadczenie dopiero za jakiś czas — wzruszyła
ramionami.
— Spodziewałbym się raczej, że przy takim awansie wyprawia się
przyjęcie na cześć własnego sukcesu — rzucił Cheops pogodnie. — Nie
myślałaś o tym?
— Nie — ucięła krótko i zgodnie z prawdą. — A co u ciebie się działo
przez ten czas? — zapytała, pragnąc skierować rozmowę na inne tory.
— Zostałem ojcem. — Tym razem to Amaris nieomal przystanęła. Samiec
roześmiał się wesoło, po czym machnął luźno ogonem. — No,
niebiologicznym. Jakiś czas temu znalazłem samotne szczenię. Nie miał
rodziców, był samotny i przestraszony, więc wziąłem go do siebie i
zdecydowałem się nim zaopiekować. Ma na imię Rayweylin.
— To dopiero wielkie wieści — zauważyła.
Zielarka pokiwała lekko pyskiem. Pokłady empatii jakie nosił w sobie
Cheops stale ją zaskakiwały; nie znała go najlepiej, prywatnie spotkali
się ledwie kilka razy, lecz mimo to przy każdej okazji była świadkiem
jego dobroci. Okazał ją przecież jej samej - to dzięki niemu znalazła
się w tej społeczności. Kto wie, czy gdyby nie jego interwencja w ogóle
by przeżyła. Pamiętała tamtą noc; szalejącą śnieżycę, siarczysty mróz,
jej wychłodzone, wymizerniałe ciało, walczące o odrobinę ciepła. Była
ranna i nieomal gotowa poddać się błogiej ciemności, kiedy ją odnalazł.
Kiedy tylko go napotykała - pomagał. Biła od niego łagodna, harmonijna
energia, co jakiś czas zakłócana jedynie drobnym fałszem, niczym zmącona
krótkim dotykiem tafla jeziora, która szybko powracała do dawnego
kształtu. Zastanawiała się, czy ta nieskazitelna biel ma w sobie
odcienie szarości.
Dotarli na skraj lasu, gdzieś w okolice pobliskich klifów. Wzmógł się
wiatr, okazując swą potęgę na otwartym terenie, nieskrępowany przez
labirynt drzew czy krzewów. Amaris przymknęła oczy, pozwalając sobie na
chwilę jedności z otoczeniem. Czuła odciski własnych łap w wilgotnej
ziemi, łaskotanie falującej, wysokiej trawy czy rześki chłód nocnego
powietrza. Przepływała przez nią harmonia, mimo, że w otoczeniu wciąż
wyczuwała niepokój. Towarzystwo obrońcy naprawdę zdołało pomóc jej tej
nocy. I chociaż nie miał o tym pojęcia, czuła się w pewien sposób
zobowiązana.
— Jeśli znajdziesz czas, możesz wpaść do mnie jutro na obiad. Wiesz, z okazji mojego awansu i twojego rodzicielstwa — zaproponowała, zerkając kątem oka na czarno-brązowego psa.
Cheops?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz