Od Ludvika do Mishki

Syczy cicho, ostrożnie zsuwając się ze stromej górskiej ściany. Nie chcąc spaść, skupia się na tym całkowicie. Wpatruje się w grunt pod sobą, by móc przez jakiś czas skutecznie omijać kolejne kamyki. Niestety jeden z nich okazuje się jego zgubą – potyka się o niego i w efekcie stacza na najbliższą płaską powierzchnię. W trakcie kolejnych koziołków mocno zaciska powieki, kuli się i jedynie czeka na koniec wrażeń, który w końcu następuje. Otwiera oczy, powoli dźwigając się na łapy, po czym obrzuca wzrokiem okolicę. Rozciąga się przed nim przepiękny fiord; choć w życiu widział ich wiele, ten wydaje mu się tym najpiękniejszym.
Pierwszym, co rzuca mu się w oczy, jest wioska. Z takiej odległości nie jest w stanie rozpoznać czy jest ona opuszczona, czy nie. Następne jest miasto, jednak – ze względu na przykre wspomnienia – nie bierze go pod uwagę jako ewentualny cel dalszej podróży. Na uboczu z ziemi wyrasta kilka domków, jednak nie to go interesuje. Jego uwagę przykuwa wysepka połączona z głównym lądem mostem. To na niej znajduje się przerażająco wysoka latarnia morska oraz kilka domków. Cała okolica jest piękna, ale musi zdecydować, gdzie uda się, by spędzić noc.
Ludvik przez chwilę rozważa wszystkie opcje do wyboru, przed którymi postawił go los: iść na wysepkę? A może jednak do wioski? Rozmyśla nad tym dobre kilka minut, jednak ostatecznie decyduje się na tę drugą opcję. Wyspa położona jest nieco dalej, a on nie ma zbyt wielu sił po upadku. Poza tym bardzo chciałby spędzić noc pod dachem, a nie pod kolejną gałęzią czy kamienną ścianą.
Droga w dół okazała się najprostszym, co spotkało go w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Spokojnym krokiem zszedł do samego podnóża góry i ruszył ku wiosce. Droga zajęłaby mu o wiele mniej czasu, gdyby tylko postanowił pójść przed miasto. Ale tamtego pamiętnego dnia postanowił sobie, że nigdy już nie wejdzie do betonowej puszczy. Ta wędrówka minęła mu zadziwiająco szybko – i w końcu dotarł do drewnianej wioski. Uwagę przykuwają liczne bordowe lub białe domki, które coraz bardziej niszczeją. W niektórych nie ma okien, w innych drzwi, a jeszcze inne mają pozapadane dachy. Z górskiej ścieżki nie widział, iż wioska jest w takim stanie. Powoli przechodzi po opustoszałych ulicach, lustrując otoczenie wzrokiem. Dziwi go brak jakiejkolwiek wiejskiej gwary – słyszy jedynie szum wody oraz wiatru – co przyprawia go o ciarki. Nawet podskakuje nieznacznie, gdy słyszy odległy pisk. Lekko kręci głową i decyduje się iść dalej, by jak najszybciej uciec z tego przerażającego miejsca. Już woli spać pod drzewami niż tutaj. Przeraża go fakt, iż miejsce jest najprawdopodobniej opuszczone przez ludzi, a co za tym idzie – mogą panoszyć się tutaj przeróżne potwory, o których opowiadał mu tata.
- Hej! – Za plecami Luvika rozlega się niski głos. Ktoś tu jednak jest! A może to jednak źle? Gdy border collie odwraca się, jego oczom ukazuje się zupełnie inny pies – Co tutaj robisz, hm?
- Ja… - Chrząka cicho, przebierając łapami – Tak sobie… Przechodzę – Uśmiecha się głupio, lekko przechylając głowę. Może uda mu się uciec? Teoretycznie… Raczej nie. Nieznajomy jest od niego nieco wyższy, więc dzięki swoim dłuższym łapom zapewne szybciej biega. A może pokona go urokiem osobistym? Obcy pies jest całkiem przystojny, a przecież Ludvik swoją słodkością potrafi rozbroić każdego. Dlatego też postanawia odezwać się ponownie, już nieco pewniejszym głosem: - Może… Powiesz mi… Co to za miejsce? – Sapie cicho, lekko kręcąc głową. Miał go poderwać, a nie zadawać typowe pytania! Właśnie teraz to wszystko trafił szlag.
- To tereny stada – odpowiada pies, obrzucając okolicę wzrokiem – To wszystko należy do nas.
- A gdzie ludzie? – Wcina się szybko Ludvik, z ciekawością obserwując towarzysza rozmowy.
- Wynieśli się. Teraz my tu rządzimy – odpiera strażnik. My! Czyli jest ich więcej. Może to odpowiednie miejsce do zatrzymania się na dłuższy czas. W końcu to nie miasto, a wioska i zawsze ostatecznie może odejść – Zaprowadzę cię do naszego alfy. A, tak swoją drogą… Ja jestem Anubis.
- Ludvik – Przedstawia się z lekkim uśmiechem – Nie zrobię nikomu krzywdy, przysięgam! Chcę tylko… Trochę odpocząć po podróży.
Dwa psiaki ruszają razem w drogę przez wioskę. Mija im ona przede wszystkim na rozmowie – Ludvik chce dowiedzieć się jak najwięcej o tym całym stadzie, a przede wszystkim o ich przywódcy. Anubis opowiedział mu historię sfory – od początku ich istnienia pod Londynem do ucieczki na Norwegię. Nie dotarli tutaj wszyscy członkowie – część pozostała w Anglii, inni zmarli lub odeszli w trakcie podróży – pozostała jedynie garstka, która osiedliła się w opuszczonej ludzkiej wiosce. Obecnie przewodzi im niejaki Mojito, z którym border collie ma mieć spotkanie. Chciałby móc je sobie wyobrazić, ale – jak na złość – towarzysz nie mówi za dużo.
Dotarłszy na miejsce, oczom Ludvika ukazuje się przywódca. Staje twarzą w twarz z białym psem, którego błękitne oczy uważnie go obserwują. Podróżnik czuje się nieco zawiedziony – myślał, że alfa okaże się niższy – a jest wyższy. Kolejny taki pies! Mimowolnie wzdycha cicho i lekko opuszcza głowę, tracąc resztki pewności siebie. Uświadamia sobie, że nikogo tutaj nie zna i nagle decyzja pozostania tutaj wydaje mu się przerażająca. Wolałby dalej być w podróży, bowiem jest to coś, co zdążył bardzo dobrze poznać.
- Kto to jest? – pyta Mojito, przenosząc wzrok na drugiego psa. Ludvik zerka na niego kątem oka, próbując zrozumieć całą sytuację i wymyślić ewentualną wymówkę na odejście.
- Ma na imię Ludvik – odpowiada Anubis, podchodząc bliżej dwójki samców. Zrównuje się z przestraszonym border collie, po czym posyła mu nieznaczny uśmieszek – Znalazłem go, gdy włóczył się po naszych terenach.
- Mhm… Dobrze. Ja jestem Mojito i przewodzę stadem, żyjącym na tych terenach. Czego tutaj szukałeś? – Tym razem pytanie zadane jest podróżnikowi, co go wcale nie zadowala.
- Ja po prostu… Sobie szedłem. W sensie… Byłem w górach i spadłem, a potem… Potem zobaczyłem tę wioskę – mówi szybko, by mieć z głowy tę przykrą dla niego rozmowę. Jednocześnie okropnie się stresuje, dlatego często zatrzymuje się, analizując to, co właśnie powiedział – I postanowiłem, że wygodniej będzie spać pod dachem niż kamieniem, ale… Myślałem, że to opuszczone miejsce, bo dosłownie nikogo nie widziałem…
- Długo podróżujesz, prawda? – alfa przerywa wywód Ludvika, lekko kiwając pyskiem w jego stronę – Jesteś cały brudny i wychudzony. I drżysz, więc musiałeś porządnie zmarznąć.
- J-ja… Tak – Wzdycha ciężko w odpowiedzi, unosząc głowę. Dochodzi do wniosku, że nie ma siły na dalszą podróż, a jego lęki nie dadzą rady pobudzić organizmu. A ostatecznie i tak kogoś tutaj pozna, może nawet się zaprzyjaźni lub zakocha. Musi wyjść ze strefy komfortu, dlatego też zadaje pytanie, po którym jego serce zaczyna bić jeszcze szybciej:  – Mogę tutaj zostać? Proszę! Naprawdę nie mam złych zamiarów!
- Możesz, ale musisz mieć jakieś zajęcie – odpiera Mojito, na co Ludvik odpowiada cichym westchnięciem ulgi – Więc co potrafisz robić?
- Ja… Umiem leczyć! Szkoliłem się u… Rodzinnego medyka.
- Mhm – Marszczy brwi, a po chwili zastanowienia dodaje: - Dobrze. Będziesz medykiem, ale masz się pilnować. Anubis – zwraca się do drugiego psa – Zaprowadź Ludvika do jego domu i przychodni.
Byłemu podróżnikowi przyszło osiąść w domu przy samym brzegu fiordu, a dzięki temu będzie mógł każdej wsłuchiwać się w szum wody. Następnie Anubis zaprowadził go do przychodni, gdzie wskazał mu odpowiedni gabinet. Jak się okazało – sąsiaduje on z niejaką Davonną, którą minął na korytarzu i nawet udało im się zamienić kilka słów. Gdy wreszcie pożegnał się z Anubisem – z propozycją ponownego spotkania – rozpoczął przygotowania do gruntownych porządków.
Samo wyniesienie niepotrzebnych przedmiotów oraz pozbycie się kurzu z każdego zakątka zajęło mu kilka godzin. W trakcie tego uświadomił sobie, że to robota na kilka dni, dlatego też nie zaprzątał sobie głowy powrotem do domu i zasnął w gabinecie. Prace rozpoczyna ponownie o świcie, bowiem promienie wschodzącego słońca brutalnie zbudziły go ze snu. Po kilku pomrukach niezadowolenia, podnosi się i niechętnie przystępuje do pracy. Skoro wczoraj powynosił śmieci oraz powycierał kurze, dzisiaj czeka go przede wszystkim reorganizacja całego umeblowania. Wypadałoby też przynieść swoje klamoty: trochę kwiatów, niezbędne narzędzia medyczne, a może nawet coś związanego z muzyką? Chce, żeby jego pacjentom – pomimo chorób – spędzało się czas dobrze i jak najprzyjemniej. Dlatego spędza kilka dobrych godzin na mozolnym, a do tego męczącym przemeblowaniu. Wreszcie jednak układ pomieszczenia odpowiada mu, więc nadchodzi czas na znoszenie swoich rzeczy. To z kolei zabrało mu resztę dnia. Najgorsze było znalezienie roślin. Kto by pomyślał, że kwiaty w Norwegii są tak trudno dostępne?
Na szczęście – już po kilku męczących dniach – mógł osiąść ze spokojem w swoim gabinecie jako jeden z medyków psiego stada. Akurat dzisiaj przypada jego pierwszy dyżur – do tego nocny. Ludvik, z braku pacjentów, kręci się po gabinecie i przygląda kwiatom, nucąc pod nosem. Nawet chirurżka już poszła, a ona przecież jest największą pracoholiczką, jaką przyszło mu poznać – nie je, nie pije, tylko pracuje. Border collie mimowolnie kręci głową, gdy suka przychodzi mu na myśl. Niestety się z nim nie przywitała, a on powiedział jej cześć! Wtedy zrobiło mu się przykro, jednak zaraz jednak skupia się na otoczeniu – na nocnym niebie, na szumie wody, na podmuchach lodowatego wiatru. To iście magiczna atmosfera, w której zadziać może się wszystko. Kto wie, co czyha w mrokach? Kto wie, co spotkać może samotnego wędrowca, któremu przyjdzie podróżować o tak potwornej porze? Ludvik mimowolnie uśmiecha się pod nosem, snując plany o pięknej pieśni, która układa się w jego głowie od miesięcy. To noc będzie jej tematem przewodnim. Choć ta pora jest dla niego horrorem, to jednocześnie utożsamia ją z pięknem oraz urokiem nieznanego. Zdecydowanie musi napisać tę pieśń – to będzie dzieło jego życia. Tymczasem jednak przysiada na podłodze i zajmuje się kwiatami, umilając sobie czas. Wtem zaś, do gabinetu wpada pacjent. Medyk podrywa się szybko i chrząka, posyłając uśmiech nieznajomej.
- Dobry wieczór – odzywa się pierwszy, odwracając od jednej z szafek. Jego oczom ukazuje się husky wzrostem równa z nim. Wreszcie ktoś! Mimowolnie uśmiecha się nieco szerzej i podchodzi do pacjentki – Co pani dolega? Jak mogę pomóc? Od tego tutaj w końcu jestem, prawda? Bo… Ja jestem nowym medykiem… Wie pani, jak to jest – Dostrzega na łapie pacjentki ranę – nie za dużą, ale wystarczającej wielkości, by zakażenie spowodowało w przyszłości problemy z kończyną, a w najgorszym wypadku – jej amputację. Dlatego też, zanim uzyskuje odpowiedź, szybko wysuwa kolejne szuflady, wyjmując z nich kolejno: zioła, moździerz oraz materiał wraz z kilkoma bandażami.
- Byłam w… Pracy, gdy jeden z moich wychowanków – najzwyczajniej w świecie – ugryzł mnie w łapę! – wykrzykuje poddenerwowana suczka. Ludvik wyczuwa w jej głosie nutę niepewności, ale nie zastanawia go to. Jest tutaj, by jej pomóc, dlatego też szybko odkłada wszystkie przedmioty i nakazuje:
- Proszę usiąść. Zajmę się panią.
Pospiesznie przystępuje do pracy. Robi wszystko niemal mechanicznie – dokładnie tak, jak nauczył go Fredenand. Miażdży lecznicze zioła, jednocześnie co jakiś czas zerkając na psinę. Siedzi spokojnie, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Ludvik w duchu ma nadzieję, że podoba jej się wystrój. Szybko jednak zapomina o tym – opieka nad chorym jest ważniejsza, dlatego też sprawnie nakłada leczniczą maź na materiał, po czym przykłada go do łapy samicy. Następnie sprawnie owija ją bandażem, a dla pewności sprawdza, czy inne tkanki nie zostały uszkodzone. Na szczęście nie.
- Więc tak… Proszę się przede wszystkim oszczędzać – radzi Ludvik, przysiadając naprzeciw pacjentki – I niech pani jutro do mnie przyjdzie, to zmienię opatrunek.

Mishka?
1828 słów, + 25 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette