Zina nie przepadała za zapuszczaniem się
wgłąb ludzkich osad. Uciekła ze świata dwunożnych z konkretnego powodu i
nieszczególnie uśmiechał jej się powrót do takowych realiów.
Jednocześnie jednak odnajdywała osobliwą przyjemność w odgrywaniu roli
ulicznego włóczęgi - drażniący zapach spalin, labirynt zabudowań czy
wszechobecny chaos tworzyły swoisty, pociągający klimat z nutą przygody w
tle. Ciężko było się mu oprzeć. Problemem byli ludzie. Choć w
pomniejszych miejscowościach zdążyli nawyknąć do wałęsających się pośród
śmietników czworonogów, widok rodowodowego, rasowego psiaka
pozostawionego samemu sobie wzbudzał zainteresowanie. Odmierzona od
linijki, zaplanowana genetycznie aparycja młodej suki niejednokrotnie
sprowadzała na nią niechcianą uwagę ludzkich oczu. Nie potrafiła zliczyć
ile razy musiała umykać przed hyclem czy chciwymi łapami, które z
ochotą przygarnęłyby sobie owy porzucony skarb i uczyniły z niego domową
ozdóbkę - zgodnie z przeznaczeniem, ku jakiemu została stworzona.
Niedoczekanie. Szybko nauczyła się jednak, że ma drobną przewagę. Jej
płowe umaszczenie wyróżniało się nieco na tle rasowców i przez
nieciekawe, szarawe barwy upodabniało ją raczej do mieszańca. Dopóki nie
trafi na wprawne oko znawcy, jest bezpieczna.
Z tą świadomością i głową pełną pozytywnych myśli strażniczka
przemierzała ulice miasta. Rozkoszowała się ciepłem słonecznego dnia
oraz jodowanym powietrzem płynącym od strony fiordu. Miała wyjątkowo
dobry humor, co nie było wprawdzie rzadkością, za to zwiastowało
niekiedy kłopoty. Będąc szczerym, nadeszły one prędzej niż możnaby się
spodziewać. A wszystko to za sprawą małego cudu - szybującego prosto z
nieba kawałka bliżej nieokreślonego, ludzkiego jedzenia, o apetycznej
woni i potencjalnie toksycznym składzie. Posiłek upadł nieopodal jej
łap, niczym dar od losu. Zamrugała szybko, pobieżnie rozglądając się za
sprawcą owego przypadku, którym zapewne było przypadkowe, piszczące
dziecko, jednak zaraz skupiła uwagę na sprawie faktycznie istotnej.
Kiedy los funduje ci jedzenie, nie wypada odmówić. W kilku
długich susach dopadła do kawałka mięsa w bułce, pokrytego mieszaniną
marnych warzyw czy dziwnych sosów. Ludzkie jedzenie zawsze było niczym
rosyjska ruletka - nigdy nie wiadomo, co okaże się ucztą dla
podniebienia, a co zwykłym, niejadalnym śmieciem. Zawsze jednak warto
podjąć owe ryzyko.
— Obawiam się, że ten obiad należy do mnie — obcy głos przykuł uwagę samicy.
Odruchowo zastrzygła uszami, podnosząc wzrok znad kawałka mięsa.
Kawałek przed nią stał pies o czekoladowej sierści i ognistych oczach,
potencjalnie należący do stada. Aparycją przypominał wilkowatego
owczarka, był nieco większy, lecz nie prezentował się szczególnie
groźnie. Jego ton był spokojny, zaś uniesiona w pokojowym geście łapa
mówiła sama za siebie. Zina uniosła brwi.
— Nawiasem mówiąc, możesz przypomnieć mi swoje imię.
Będzie miło, bo nie chcę myśleć o tobie "ten złodziej" — dodał czekoladowy samiec.
Na jej usta bezwiednie wpłynął figlarny uśmiech. Wyprostowała się nieco
w wyzywającym geście, ostentacyjnie kładąc łapę na zdobyczy.
— Wielu tak o mnie myśli — rzuciła zawadiacko, machnąwszy ogonem. — Ale możesz mi mówić Zina.
— Jestem Altair — przedstawił się, być może z czystego odruchu. — Jak już mówiłem...
— Obiad należy do tego, kto go złapał — Strażniczka przerwała mu wpół słowa, pochylając nieznacznie pysk.
Nie była przekonana, co właściwie zamierza osiągnąć. Miała ochotę na
odrobinę emocji, nutę brawury i ryzyka. Zanadto doskwierała jej nuda, by
nie pokusić się odrobinie psot. Samiec stał jednak spokojnie, lekko
skonsternowany i wyraźnie wciąż nastawiony pozytywnie wobec złodziejki. Westchnęła ciężko, wywracając z irytacją oczyma.
— Zrobimy tak. Zjemy po połowie, a w zamian znajdę nam deser. Co ty na to? — zaproponowała.
Ku jej zadowoleniu, nowo poznany pies przystał na propozycję. Danie
obfitowało w dziwną mieszankę smaków, odznaczało się intensywnym
aromatem i pozostawiało palący posmak na języku. Nie najlepsze, ale
zjadliwe. Przynajmniej mięsny element był wprost wyśmienity. Zina
oblizała pysk, po czym przysiadła na ziemi, czekając aż Altair skończy
swoją porcję. Gdy tylko to nastąpiło, pognała przed siebie - bez
ostrzeżenia czy informacji, zanurkowała w tłumie przechodniów. Jak się
szybko okazało, samiec z godnym podziwu refleksem odnalazł ją kilka
sekund później, zrównując krok.
— Mogłaś poinformować — prychnął z lekkim wyrzutem.
— Mogłeś być czujny — odgryzła się luźno i przyspieszyła.
Manewrowali pomiędzy ludźmi, przemykając przez chodniki czy ulice; nikt
nie zwracał szczególnej uwagi na dwójkę bezpańskich kundli, toteż
spokojnie dotarli na miejsce. Powietrze zapachniało solą, zaś ich oczom
ukazała się szklista tafla wody oraz kilka statków kołyszących się przy
szerokim molo. Tutejszy port nie odznaczał się rozmiarami, za to
stanowił jeden z jakościowych skarbów lokalnej społeczności. A zwłaszcza
świeże ryby, które upatrzyła sobie młoda strażniczka. Przez większość
swojego życia na wolności żywiła się tym, co do zaoferowania miało
morze. Surowe, świeże mięso lądowe wciąż stanowiło dla niej osobliwą
nowość. Delikatne, rybie frykasy... Poczuła jak ślinka napływa jej do
ust, gdy wypatrzyła otwartą, dopiero rozpakowaną skrzynkę z całym
połowem norweskiego łososia. Kilkoro rybaków kręciło się w okolicy -
będą musieli działać szybko i zdecydowanie. Przestąpiła z łapy na łapę;
nareszcie odrobina rozrywki. Spojrzała na swojego towarzysza zbrodni.
— Oto nasz cel — wskazała pyskiem pudło. — Podbiegamy, łapiemy, uciekamy. Na trzy. Raz, dwa... Trzy! — szczeknęła, po czym zerwała się z miejsca i popędziła przed siebie.
Altair?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz