Od Ziny CD. Altaira

     Zina nie przepadała za zapuszczaniem się wgłąb ludzkich osad. Uciekła ze świata dwunożnych z konkretnego powodu i nieszczególnie uśmiechał jej się powrót do takowych realiów. Jednocześnie jednak odnajdywała osobliwą przyjemność w odgrywaniu roli ulicznego włóczęgi - drażniący zapach spalin, labirynt zabudowań czy wszechobecny chaos tworzyły swoisty, pociągający klimat z nutą przygody w tle. Ciężko było się mu oprzeć. Problemem byli ludzie. Choć w pomniejszych miejscowościach zdążyli nawyknąć do wałęsających się pośród śmietników czworonogów, widok rodowodowego, rasowego psiaka pozostawionego samemu sobie wzbudzał zainteresowanie. Odmierzona od linijki, zaplanowana genetycznie aparycja młodej suki niejednokrotnie sprowadzała na nią niechcianą uwagę ludzkich oczu. Nie potrafiła zliczyć ile razy musiała umykać przed hyclem czy chciwymi łapami, które z ochotą przygarnęłyby sobie owy porzucony skarb i uczyniły z niego domową ozdóbkę - zgodnie z przeznaczeniem, ku jakiemu została stworzona. Niedoczekanie. Szybko nauczyła się jednak, że ma drobną przewagę. Jej płowe umaszczenie wyróżniało się nieco na tle rasowców i przez nieciekawe, szarawe barwy upodabniało ją raczej do mieszańca. Dopóki nie trafi na wprawne oko znawcy, jest bezpieczna.
     Z tą świadomością i głową pełną pozytywnych myśli strażniczka przemierzała ulice miasta. Rozkoszowała się ciepłem słonecznego dnia oraz jodowanym powietrzem płynącym od strony fiordu. Miała wyjątkowo dobry humor, co nie było wprawdzie rzadkością, za to zwiastowało niekiedy kłopoty. Będąc szczerym, nadeszły one prędzej niż możnaby się spodziewać. A wszystko to za sprawą małego cudu - szybującego prosto z nieba kawałka bliżej nieokreślonego, ludzkiego jedzenia, o apetycznej woni i potencjalnie toksycznym składzie. Posiłek upadł nieopodal jej łap, niczym dar od losu. Zamrugała szybko, pobieżnie rozglądając się za sprawcą owego przypadku, którym zapewne było przypadkowe, piszczące dziecko, jednak zaraz skupiła uwagę na sprawie faktycznie istotnej. Kiedy los funduje ci jedzenie, nie wypada odmówić. W kilku długich susach dopadła do kawałka mięsa w bułce, pokrytego mieszaniną marnych warzyw czy dziwnych sosów. Ludzkie jedzenie zawsze było niczym rosyjska ruletka - nigdy nie wiadomo, co okaże się ucztą dla podniebienia, a co zwykłym, niejadalnym śmieciem. Zawsze jednak warto podjąć owe ryzyko. 
     — Obawiam się, że ten obiad należy do mnie — obcy głos przykuł uwagę samicy.
     Odruchowo zastrzygła uszami, podnosząc wzrok znad kawałka mięsa. Kawałek przed nią stał pies o czekoladowej sierści i ognistych oczach, potencjalnie należący do stada. Aparycją przypominał wilkowatego owczarka, był nieco większy, lecz nie prezentował się szczególnie groźnie. Jego ton był spokojny, zaś uniesiona w pokojowym geście łapa mówiła sama za siebie. Zina uniosła brwi.
     — Nawiasem mówiąc, możesz przypomnieć mi swoje imię. Będzie miło, bo nie chcę myśleć o tobie "ten złodziej" — dodał czekoladowy samiec.
     Na jej usta bezwiednie wpłynął figlarny uśmiech. Wyprostowała się nieco w wyzywającym geście, ostentacyjnie kładąc łapę na zdobyczy.
     — Wielu tak o mnie myśli — rzuciła zawadiacko, machnąwszy ogonem. — Ale możesz mi mówić Zina. 
     — Jestem Altair — przedstawił się, być może z czystego odruchu. — Jak już mówiłem...
     — Obiad należy do tego, kto go złapał — Strażniczka przerwała mu wpół słowa, pochylając nieznacznie pysk. 
     Nie była przekonana, co właściwie zamierza osiągnąć. Miała ochotę na odrobinę emocji, nutę brawury i ryzyka. Zanadto doskwierała jej nuda, by nie pokusić się odrobinie psot. Samiec stał jednak spokojnie, lekko skonsternowany i wyraźnie wciąż nastawiony pozytywnie wobec złodziejki. Westchnęła ciężko, wywracając z irytacją oczyma. 
     — Zrobimy tak. Zjemy po połowie, a w zamian znajdę nam deser. Co ty na to? — zaproponowała.
     Ku jej zadowoleniu, nowo poznany pies przystał na propozycję. Danie obfitowało w dziwną mieszankę smaków, odznaczało się intensywnym aromatem i pozostawiało palący posmak na języku. Nie najlepsze, ale zjadliwe. Przynajmniej mięsny element był wprost wyśmienity. Zina oblizała pysk, po czym przysiadła na ziemi, czekając aż Altair skończy swoją porcję. Gdy tylko to nastąpiło, pognała przed siebie - bez ostrzeżenia czy informacji, zanurkowała w tłumie przechodniów. Jak się szybko okazało, samiec z godnym podziwu refleksem odnalazł ją kilka sekund później, zrównując krok. 
     — Mogłaś poinformować — prychnął z lekkim wyrzutem.
     — Mogłeś być czujny — odgryzła się luźno i przyspieszyła.
     Manewrowali pomiędzy ludźmi, przemykając przez chodniki czy ulice; nikt nie zwracał szczególnej uwagi na dwójkę bezpańskich kundli, toteż spokojnie dotarli na miejsce. Powietrze zapachniało solą, zaś ich oczom ukazała się szklista tafla wody oraz kilka statków kołyszących się przy szerokim molo. Tutejszy port nie odznaczał się rozmiarami, za to stanowił jeden z jakościowych skarbów lokalnej społeczności. A zwłaszcza świeże ryby, które upatrzyła sobie młoda strażniczka. Przez większość swojego życia na wolności żywiła się tym, co do zaoferowania miało morze. Surowe, świeże mięso lądowe wciąż stanowiło dla niej osobliwą nowość. Delikatne, rybie frykasy... Poczuła jak ślinka napływa jej do ust, gdy wypatrzyła otwartą, dopiero rozpakowaną skrzynkę z całym połowem norweskiego łososia. Kilkoro rybaków kręciło się w okolicy - będą musieli działać szybko i zdecydowanie. Przestąpiła z łapy na łapę; nareszcie odrobina rozrywki. Spojrzała na swojego towarzysza zbrodni
     — Oto nasz cel — wskazała pyskiem pudło. — Podbiegamy, łapiemy, uciekamy. Na trzy. Raz, dwa... Trzy! — szczeknęła, po czym zerwała się z miejsca i popędziła przed siebie.
 
Altair?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette