Od Silent do Ludvika

    Gdyby ktoś – ktokolwiek – kiedykolwiek zapytał, jakie jest to najpiękniejsze marzenie, jedno życzenie, które chciałaby spełnić – prawdopodobnie nie odpowiedziałaby. Gdyby znalazła lampę Alladyna, wyłowiłaby złotą rybkę, również by milczała. Nie wiadomo jednak czy to kwestia jej przekonań związanych z wartością mowy, czy po prostu brak wiary w cuda, które zostają dokonane dzięki magicznym przedmiotom. I może wszyscy dookoła uważaliby ją za głupią, ale ona - w głębi serca - doskonale zdawała sobie sprawę, że za każdy fragmencik magii należy zapłacić czymś o wiele cenniejszym. Tak jak w legendach bohaterowie pozyskiwali moc dzięki swojemu dobru, pomocy staruszce, czy innego tego typu rzeczami, tak w prawdziwym życiu takie sytuacje nie mogło mieć miejsca. Silent czuła to, jak nikt inny. Czasami, kiedy robiło się ciemniej, wbrew swoim własnym przekonaniom, wypatrywała spadającej gwiazdy. Myślała o matce, której nie znała, o ojcu, o którym słyszała legendy w odległych lasach. Choć nie pamięta swojej historii, pochodzenia, ani sposobu, w jaki się tutaj znalazła, wewnątrz siebie ma przeczucie, że to wszystko jest planem matki. A może próbuje nadać swojej egzystencji większy sens, który ustalony odgórnie pchałby ją do przodu i z dnia na dzień tylko by przyspieszał. W końcu siedziała teraz sama tak jak każdego wieczoru. Zazwyczaj wychodziła z pracy ostatnia, upewniając się, że wszystko jest na miejscu, w dobrych odstępach, podłoga sucha. Perfekcja była konieczna do zachowania spokoju i bezpieczeństwa, którego potrzebowała. Miejsce pracy było ważniejsze niż jej aktualne miejsce zamieszkania. Przychodziła tutaj jako jedna z pierwszych i opuszczała ostatnia. Zdarzały się wyjątki, kiedy to ledwo utrzymywała się na nogach, więc aby nie stracić przytomności w miejscu publicznym, udawała się do swojego cichego kącika. Taki dzień byłby też dziś. Ledwo stała, ale nie mogła sobie pozwolić na wyjście przed wykonaniem, ustalonych przez samą siebie, zadań. Opierała się o stół. Traciła oddech, a oczy zamykały się na coraz dłuższe sekundy, momenty, minuty...
- Silent, weź się w garść, musisz dać radę, jeszcze tylko chwila i będziesz w domu. Położysz się, odpoczniesz, a jutro w pełni sił staniesz tutaj znowu. Będzie dobrze. Będzie tak jak zawsze – podświadomość bywa brutalna i wyniszczająca, lecz tym razem staje tuż z nią, wspiera ją niczym mur – będzie idealnie, perfekcyjnie. Silent, musisz tylko to skończyć, niewiele zostało. Nie wyjdziesz ostatnia. - I choć bardzo chciała w to wierzyć, ściemniało się, a to znaczyło tylko jedno... przesiedziała znowu zbyt długo.
Wraz z majowym wiatrem, przybywało też słońca. Dłużej świeciło na niebie opatulone pogodnymi cumulusami, czasami cirrusami. Puchate owieczki, były takie przyjemne do oglądania. Silent zapragnęła wyjść na zewnątrz i położyć się na trawie. Albo gdziekolwiek indziej. Po prostu zatrzymać się na chwilę i spojrzeć w niebo. Nie mogła. Była przywiązana do stolika, nad którym pochylała się już jakiś czas. Ściemniało się, a w maju ciemno robi się później niż w kwietniu. Silent o tym wiedziała, a to właśnie najbardziej ją martwiło. I może gdyby się tak nie rozmarzyła, może gdyby faktycznie otworzyła oczy i skupiła się na pięć minut, to skończyłaby pracę. Krótkie, proste zadanie. Jednak coś ją stłumiło, zakręciło w głowie i po prostu z chwili na chwilę straciła ostatki sił, które miała.

    Szła przez mgłę. Nie była ani radiacyjna, ani adwekcyjna, ani taka jak inne mgły. Była gęsta jak mleko, być może śmietana, w której można było ugrzęznąć. Biel oddzielała ją od wszystkiego dookoła, chociaż może właśnie to wszystko od jej samej? We mgle nie widziała nic, zamknięta jakby w białym kokonie, niczym motyl, próbowała się z niego uwolnić. Na próżno. Siła fizyczna na nic się zdawała. Potwór wysysał z niej energię, odcinał powietrze, wchodził w jej nozdrza, zakłócał sprawność łap, wzroku, a także słuchu. Nic, pustka. Nieubłagana cisza odbijała się echem od ścian nieskończonej bieli. W sercu suczki rosło uczucie lęku, którego wyzbywała się w normalnych okolicznościach bez większego problemu, lub zaprzyjaźniała się z nim w taki sposób, by jej nie przeszkadzał. Teraz stała w bezruchu, nie mogą ruszyć żadną z kończyn. Niemożność wykonania kroku w przód czy w tył, uniemożliwiało ucieczkę, która sama w sobie i tak nie mogła się udać. Wiła się niby mucha w pajęczej sieci. Próbuje zrobić to spokojnie, bo tylko wtedy oswobodzi się, nie budząc bestii. Rozgląda się, jakby liczyła, że wraz ze spokojem czynności, demoniczne więzienie rozpadnie się, ukazując piękno świata zewnętrznego. Niestety. Przestaje widzieć swoje łapy. Przestaje je czuć. Mgła pożera ją, odcinając fragmenty ciała. Serce. Bije szybciej i silniej niż kiedykolwiek. A może... może to nie serce, tylko coś innego? Coś, czego nigdy wcześniej nie czuła? Delikatne mrowienie w płucach, jakby stado maleńkich robaczków obrało je za cel. Wyobraźnia płata jej figle. Widzi, jak stworzonka wewnątrz niej zaczynają się ze sobą bić. Bitwa stad, bitwa klanów. Ostateczna rozgrywka. Ciężko złapać jej powietrze. Mgła się podnosi, zostało jej mało czasu.

    Łapczywie nabierała powietrze, jakby już nigdy w życiu miała nie zaczerpnąć pełnego oddechu. Ucisk, który towarzyszył jej w klatce piersiowej, powoli ustawał. Leżała na podłodze próbując przypomnieć sobie, dlaczego właściwie jest tu, gdzie jest. Leże, a nie stoi. Praca. Czy została wykonana? Czy skończyła zadanie? Co się stało?
- Czy wszystko okej? - Usłyszawszy głos, otrząsnęła się, próbując wstać z podłogi – nie podnoś się może, nie wyglądasz zbyt... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, gdyż suczka stała już tuż przed nim na swoich własnych, czterech nogach.
Wpatrywała się w niego rozbujanymi jeszcze, nie do końca gotowymi, ślepiami. Obraz rozmazywał jej się. Miał rację, nie powinna się podnosić. Na pewno nie tak szybko i gwałtownie. Ledwo stała, ale w zaparte nie chciała dać za wygraną. Momenty słabości, są momentami, w których najprościej o utratę szacunku czy w niektórych przypadkach od razu życia. Oparła się o ścianę, wzrok wlepiając w czyste ślepia bordera. Teraz gdy udało jej się wyostrzyć obraz, poznawała go. Niejednokrotnie mijała go na korytarzu. Musiał być lekarzem, gdyż jedynym chirurgiem była ona sama. Pamięta nawet, że raz został dłużej niż wszyscy inni lekarze i robił coś jeszcze w gabinecie, kiedy ona opuszczała budynek. Był pracowity. Chyba. Tak jej się wydawało. W ogóle wyglądał schludnie. Zadbana, dłuższa sierść, śliczne plamki, oczy takie jakby złote, ale nie do końca. Ładny pies.
- Hej – machnął łapką tuż przed jej nosem – dobrze się czujesz? Może jednak powinnaś usiąść, co?
Miał racje, powinna. Tylko że nie chciała tego robić. Prawdopodobnie wszedł dopiero teraz, kiedy już się ocknęła. Nie wyglądał na przerażonego – za to opanowanego, ewentualnie delikatnie przejętego, a to dawało jej do myślenia. Nie mógł widzieć tego, jak rzucała się po podłodze, a na pewno tak było skoro stoi jedynie lekko spięty. Nic dziwnego, że się wystraszył skoro leżała na podłodze. Nikt normalny nie leży na podłodze zlany potem, zdyszany, ledwo łapiący oddech. Przynajmniej nie tak za dnia (chociaż zbliżała się już noc).
On wciąż stał. Zmieszany, bo nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Aby załagodzić wrażenia, Silent uśmiechnęła się na tyle wyraźnie i szczerze w jakim stopniu mogła. To jakby na razie wystarczało, bo pies chyba przez chwile miał zamiar wyjść i zostawić ją w spokoju. Kiedy już była co do tego przekonana, odwrócił się w jej stronę.
- Skończyłaś już? Może – mówił pewnie, nie robiąc niepotrzebnych pauz, a jednak nie na tyle natarczywie i szybko, żeby musiała długo się zastanawiać – może Cię odprowadzić?

Tak, potrzebowała wsparcia, chociaż chwilowego.


LUDVIK?
1172 słowa, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette