Obecność milczącej towarzyszki
początkowo wprawiała Amaris w stan łagodnej konsternacji. Rzadko kiedy
ktoś pałętał się wraz z nią pośród ukwieconych łąk, zaś jeżeli już
takowy przypadek miał miejsce, dodatkowa para łap do pomocy zajmowała
się również prowadzeniem luźnej, nużącej pogawędki. Tym razem panowała
cisza, głęboka i harmonijna, kojąca dla umysłu. Przez pewien czas
zastanawiała się, czy nie powinna objąć wiodącej roli w nawiązaniu
rozmowy, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Nie odnajdywała
szczególnej przyjemności w small talku, traktowała tę formę
kontaktu jako zbędny obowiązek związany z przebywaniem w czyimś
towarzystwie. Ceniła sobie spokój. Z obserwacji natomiast wywnioskowała,
że i wilcza samica nieszczególnie kwapi się do wymiany myśli. Zapewniło
to pewien osobliwy komfort, który zapewne nie zostałby właściwie
odebrany przez osobę trzecią, obserwującą sytuację.
Sceneria powoli ulegała zmianie. Początkowo błądziły pośród
rozległych łąk, nurkując w morzu barwnych kwiatów i aromatycznych ziół.
Ich intensywny zapach drażnił delikatne, psie nozdrza, jednak z czasem
przynosił ulgę, wprawiał w stan błogiego otumanienia. Zielarka z uwagą
przyglądała się poszczególnym roślinom, wyszukując z pomocą węchu
pożądanych gatunków. Zbierała je z nabożną czcią, zrzucała z łodyg po
kilka kwiatów, ścinała kilka liści z pełnej kępy ziół. Natura chętnie
dzieliła się swymi darami, lecz nie należało nadużywać jej szczodrości,
zagarniać chciwie więcej, niż było konieczne. To zasada, którą tak wielu
zdążyło zapomnieć. Korzystają ze świata wedle egoistycznych zachcianek,
niszczą i plądrują swój dom. Amaris od zawsze podchodziła do przyrody z
szacunkiem i wdzięcznością. Była ledwie pyłkiem we Wszechświecie,
drobną iskierką życia, która zgaśnie przy pierwszym podmuchu
niespokojnego wiatru. Świadomość własnej maleńkości uczyła ją głębokiej
pokory.
Kiedy słońce chyliło
się ku zachodowi, a sierść samic przesiąknęła kwiatową wonią, udały się
do domu zielarki. Niewielka chatka mieściła się na skraju lasu, kawałek
od zamieszkiwanej przez resztę stada wioski rybackiej, na uboczu.
Zbudowana dawno temu przez ludzi, odnowiona dzięki pracy jej własnych
łap, stała się czymś, co nazywają domem. Wewnątrz unosił się
zapach suszonych ziół i kadzidła. Drewniane meble pozostawione przez
poprzednich właścicieli pokrywał kurz i mnóstwo prywatnych przedmiotów.
Prócz przygotowanej roślinności, jak można było się spodziewać po
mieszkaniu zielarza, znajdowało się tu wiele kryształów, kamieni,
dziwnych symboli i nieznanych, wyrytych w drewnie zapisów runicznych.
Pomimo przepychu, dokoła panował ład; Amaris od zawsze dbała o harmonię,
zwłaszcza w tak ważnym dla siebie miejscu.
Rozłożyła zebrane zioła na lnianych chustach, jednak resztę pracy
zostawiła na później. W pierwszej kolejności wypadało zająć się gościem.
Nad świeżo rozpalonym paleniskiem umieściła niewielki kociołek z czystą
wodą. Szperała przez chwilę w szafkach, poszukując odpowiedniej
mieszanki ziół, zanim wrzuciła do parującej cieczy starannie dobrane
składniki. Lawenda, rumianek i odrobina miodu, który choć tracił swe
właściwości, nadawał łagodnej słodyczy i uwydatniał smak naparu. Kiedy
przelała wywar do prostych, drewnianych miseczek, zerknęła odruchowo w
stronę wilczej suki. Wodziła łapą po deskach podłogi, układając coś z
gałązek i drobnych listków, które wplątały się w jej sierść podczas
wędrówki. Gospodyni podeszła bliżej, zerkając na ułożony napis. Silent. Uniosła bezwiednie brwi. Nietypowe, acz niezwykle trafne miano.
— Pasuje do ciebie — mruknęła. — Jestem Amaris — dodała po chwili,
jednocześnie skinąwszy pyskiem w stronę niskiej ławy przed kominkiem. —
Zapraszam. Obiecana herbata.
Silent skinęła łbem. Zielarka dołączyła do niej, racząc się gorącym,
ziołowym naparem. Smakował wiosną. Cisza pomiędzy nimi była specyficzna.
Oto bowiem dwie obce osoby zamiast dopytywać siebie nawzajem o
szczegóły prywatnego życia, siedziały po całym dniu pracy w przytulnym
domostwie, popijając herbatę z rumianku i lawendy. Padło ledwie kilka
słów, swoje imiona poznały ledwie chwilę wcześniej. A mimo to panował
spokój. Energia wokół nich była lekka i harmonijna; Amaris z
zadowoleniem odnotowała, że nawet drżąca aura otaczająca wilczą samicę
złagodniała, stała się delikatna i cieplejsza.
Gospodyni ponownie napełniła naczynia parującym wywarem. Jednocześnie
zdecydowała się przełamać nieco głuchą ciszę. Trzaskające w kominku
języki ognia stanowiły jedyny dźwięk, roznoszący się w pomieszczeniu. Za
oknem wył wiatr. Sięgnęła po jedną z płyt - tych, które wraz ze starym
gramofonem znalazła w zakurzonym schowku, przerobionym obecnie na
spiżarnię. W ukrytych kątach znalazła wiele ludzkich skarbów. Nałożyła
igłę gramofonu na nierówną powierzchnię płyty. Melodia otuliła pokój,
wypełniając go symfonią dźwięków. Co jakiś czas wkradał się fałsz,
krótki zgrzyt; czas pozostawił swój ślad na tym miejscu i jego
nieożywionych domownikach. Mimo to, całość niosła ze sobą klimat, o
jakim w innych okolicznościach możnaby jedynie pomarzyć.
Ponownie rozsiadła się na kanapie, zanurzając pysk w naczyniu z
herbatą. Los już od paru dni płatał jej rozmaite figle, jego zmienna
natura ukazywała się wyraźniej niż zazwyczaj. Dzisiejszy wieczór miała
spędzić splatając zielne wiązanki i porządkując swoje zapasy,
rozpoczynając długotrwały proces suszenia świeżych zasobów. Później z
pewnością oddałaby się medytacji, być może nawiązałaby kontakt ze
światem astralnym; miała niejasne wrażenie, że Duchy od dłuższego czasu
usiłują zwrócić jej uwagę. Zamiast tego, przypadkowe spotkanie sprawiło,
że siedziała przed kominkiem w towarzystwie milczącej samicy, o której
nie miała pojęcia. Co ważniejsze, nie przeszkadzało jej to. Lubiła
skrupulatne plany, lubiła ład, porządek i harmonię. Przez lata życia
nauczyła się jednak, że nie wszystko zawsze idzie po naszej myśli, a
nagłe zmiany stanowią nieodłączny element codzienności. Odpuściła więc
nieco, nauczyła się elastyczności i improwizacji; odkąd nabyła owe
umiejętności, nic nigdy nie zdołało wybić jej z rytmu czy pokrzyżować
niezbyt dokładnych planów. Adaptowała się do otoczenia, jak woda. Woda,
która przybiera kształt naczynia do którego zostanie wlana, która wznosi
się w powietrze podczas upału, kostnieje na mrozie, unosi się na
kamieniach i wsiąka w miękką ziemię. Woda, która bez względu na
położenie w jakim się znajdzie, nigdy nie zginie. Zmieni się, ale będzie
trwać, nieprzerwanie.
Silent
pogrążyła się w zadumie; wpatrzona w migające płomienie ogniska,
spokojna i nieobecna. Przez myśl zielarki przemknęło, że przydałaby jej
się sesja medytacji. Być może nie jedna. Korzystając z owej chwili,
zajęła się dzisiejszymi zbiorami. Za oknem zapadał zmrok. Noc rozchyliła
nad światem ciemne skrzydła, pogrążając go w sennej zadumie. Natura
była niespokojna; Amaris czuła to w zapachu wiatru, niewyczuwalnym
drżeniu ziemi, bezgłośnym zawodzeniu drzew. Wyjrzała na zewnątrz przez
próg, spoglądając na czyste, rozgwieżdżone niebo. Podmuch wiatru
szarpnął jej sierścią, drzwi zakołysały się w zawiasach, skrzypiąc
cicho. Ciarki przebiegły wzdłuż jej kręgosłupa. To nie będzie spokojna
noc. Nie dla niej. Cofnęła się wgłąb domostwa, sięgając po kadzidełko.
Aromatyczny dym wypełnił jej nozdrza, z czasem roznosząc się po
pomieszczeniu. Uchyliła okno, wpuszczając do środka rześkie powietrze.
— Będzie padać — stwierdziła, choć na niebie dotychczas nie pojawiła się ani jedna chmurka. Mimo to wiedziała, że się nie myli. — Możesz zostać na noc, nie warto włóczyć się samotnie po zmroku. Przyniosę koc i poduszki — zaoferowała, zwracając się do wilczej samicy.Silent?
1059 słów, + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz