Zima na dobre zadomowiła się w Norwegii. Śnieg padał nieprzerwanie,
siarczysty mróz ścinał wody fiordu, zaś cały świat pogrążył się w sennej
zadumie, już teraz z utęsknieniem wypatrując wiosny. Północne Krańce
radziły sobie nie najgorzej - to znaczy wystarczająco, by przetrwać.
Społeczność była jednak niewielka, warunki dzikie i nieprzyjazne, a
zasoby niezbędnych artykułów na wyczerpaniu. Wiele psów wybierało się do
miasta, by tam szukać wsparcia oraz towarów, lecz droga wiodła przez
niebezpieczne o tej porze tereny, nierówne i zdradliwe. Nigdy też nie
było wiadomo, czy z takiej wyprawy nie wróci się z pustymi łapami -
ludzie przychylnie patrzyli na czworonogów, niekiedy dokarmiali ich
resztkami z obiadu, ale mało prawdopodobne było zdobycie chociażby
artykułów medycznych, konkretnych i starannie dobranych do potrzeb psich
organizmów.
Stado nie mogło pozostać bez lekarstw. Amaris wiedziała o tym doskonale
i dlatego już od kilku dni wpatrywała się w prorocze płomienie świec
oraz przytłumiony głos Duchów, szukając wśród nich znaków. Kiedy więc
pewnego wieczoru tknęło ją przeczucie, nie kwestionowała go - śnieg
ustąpi, przynajmniej na chwilę. Spakowała zatem torbę, upewniwszy się,
by pozostawić wystarczająco miejsca na zdobycze, po czym, z pomocą ziół
nasennych, wypoczęła porządnie przez noc. Nie myliła się. Następnego
dnia szarawe chmury rozrzedziły się nieznacznie, pozwalając promieniom
zimowego słońca przedrzeć się do zmarzniętego świata. Śnieg skrzył się
niczym odłamki klejnotów. Siarczysty mróz nadal trzymał ziemię w swych
szponach, jednak zelżał o te kilka błogosławionych stopni, na tyle, by
łapy nie kostniały po kilku krokach.
Samica nie wahała się nawet przez moment. Poświęciła chwilę by
podziękować Duchom, po czym stanęła przed drzwiami. "Niech Matka ma mnie
w opiece" - pomyślała błagalnie, zanim przekroczyła próg.
Wyruszyła, kiedy słońce dopiero wyłoniło się zza horyzontu. Każda
minuta krótkiego dnia była na wagę złota. Kierowała się ku
nieprzyjaznym, niebezpiecznym terenom, zwłaszcza w okresie zimowym.
Wiedziała jednak, że jedynie w wyższych partiach gór będzie w stanie o
tej porze roku odnaleźć poszczególne rośliny lecznicze. Reszta z nich
leżała martwa, zakopana pod warstwą śniegu. Przedzierała się zatem przez
kolejne kilometry, pozostawiając za sobą niewielką wioskę rybacką. Im
wyżej się pięła, tym ciekawszy widok jej towarzyszył - przez pewien czas
widziała panoramę "swoich" terenów oraz ludzkiego miasta znajdującego
się po przeciwległej stronie fiordu. Wkrótce jednak teren wyrównał się
nieco, zaś obraz zakryły gęsto rosnące drzewa.
Krajobraz się zmieniał. Las nadal rósł gęsto, lecz obfitował w
więcej stromych podejść i zwykle łagodnie, acz stale piął się ku górze.
Gdzieniegdzie wystawały nagie skały. Roślinność zdawała się być uśpiona,
wręcz martwa, jednak Amaris doskonale wiedziała, że odnajdzie to, po co
przyszła. Jeśli tylko wie, gdzie należy szukać.
Kiedy słońce wisiało już wysoko na niebie, odnalazła jaskinię. Tego
właśnie wypatrywała - to w głębi kamiennych grot niektóre gatunki
cieniolubnych roślin są w stanie przetrwać największe mrozy. Zajrzała do
środka, usiłując dostrzec coś pośród ciemności. Z pomocą krzemieni
rozpaliła przygotowaną wcześniej specjalnie na tę okazję pochodnię.
Przedmiot był poręczny, dość długi by nadawał się do trzymania w pysku,
nie przeszkadzał i nie stanowił zagrożenia dla łatwopalnego, psiego
futra. W łapie dzierżyła mały, pozłacany sierp. Tak wyposażona
rozpoczęła poszukiwania. Nie trwały zbyt długo, nim do przygotowanej
torby trafiła pierwsza roślina - mech, nadający się idealnie do
odkażania ran i niektórych wywarów. Po pewnym czasie odnalazła również
małą kępkę zawilców. To specyficzne kwiaty - na ogół trujące, lecz przy
odpowiednich umiejętnościach da się wydobyć z nich cudotwórczy charakter
leczniczy.
Układała starannie swe skromne, acz cenne zdobycze w skórzanej torbie,
kiedy stanęła, tknięta niejasnym poczuciem niepokoju. Jakby
instynktownie odskoczyła, na sekundę przed tym, gdy usłyszała trzask, po
którym nastąpił gwałtowny huk. Potężna porcja śniegu i lodu zsunęła się
z góry, zasypując wejście do jaskini i, o mały włos, młodą samicę. Od
nieszczęścia dzieliło ją kilka centymetrów, ułamek sekundy i nagła,
nieuzasadniona decyzja o uskoku.
Tam skąd pochodzi wierzono, że każdy z nas posiada Lio - duchowego
przewodnika i towarzysza, który pomaga nam w wędrówce przez życie. Choć
rzadko zwracała się do niego osobiście i akceptowała go na ogół jako
niewidzialny powiew wiatru, Amaris od zawsze wierzyła w jego istnienie. I
w tamtym momencie dziękowała mu z całego serca.
Droga powrotna została odcięta, jednak jaskinia ciągnęła się dalej,
przybierając postać wąskiego tunelu, na którego końcu migotało światło
dnia. Zgubi drogę, to prawda. Wątpiła natomiast, czy nawet bez
komplikacji byłaby w stanie ją odtworzyć i wrócić po własnych śladach do
stada. Była jednak zaskakująco spokojna. Skupiła się na obecnym
zadaniu, a myśli o powrocie odsuwała na dalszy plan. Gdyby w tym
momencie zaczęła analizować sytuację, zjawiłby się strach, zatruwając
umysł i wszczepiając dreszcze pod skórę. Jego towarzystwo było ostatnim,
czego potrzebowała. Posuwała się zatem wgłąb groty, aż wyszła na obce,
górskie tereny. Rozejrzała się dookoła. Zajmie jej to więcej czasu, ale w
końcu znajdzie drogę powrotną.
Słońce zachodziło, rozpościerając wachlarz czerwieni i fioletów pod
migoczącymi gwiazdami. Zapadała się w śniegu, brnąc przez nieznane
bezdroża. Nos trzymała nisko przy ziemi, jakby licząc, że zdoła wyłapać
spod warstwy zlodowaciałego puchu choćby nutę znajomego zapachu. Kiedy
kopała, kierowała się intuicją, licząc na szczęście. I z jakiegoś powodu
ta, jak zwykle, nie zawodziła jej. Gdzieś pod drzewem znalazła
zagubioną kępę werbeny, nieco dalej zaś odkopała schronioną pod warstwą
liści szałwię. Kiedy przystanęła przy samotnym rumianku, zmarszczyła
brwi.
– Dziwne - mruknęła sama do siebie. – To jeszcze nie czas...
Zostawiła
go. Jeden kwiat nie zdałby się na wiele, a skoro zdołał pokonać mrozy
norweskiej zimy i przebić się przez śnieg na długo przed należną porą,
czuła wobec niego dziwny rodzaj podziwu, jaki istota żywa mogła odczuwać
wobec cudów natury. Jednocześnie spoglądając na jego płatki zdała sobie
sprawę z otulającego otoczenie granatu, zwiastującego nadejście nocy.
Zapachy zostały rozwiane przez chłodny wiatr, mróz zaostrzył swe szpony,
zaś słońce pożegnało świat muśnięciem ostatnich, ciepłych promieni.
Dopadło ją zmęczenie, po całodniowej tułaczce.
Pośród ciemności poczuła się nagle bardzo nieswojo.
Wędrowała jednak dalej, zagubiona i niepewna. Cienie spowijały las
niczym jedwabne tkaniny, księżycowa poświata przebijała się przez
ciemność, otulając świat sinofioletową aurą. Nic nie wydawało się do
końca rzeczywiste. Orientowała się w rozkładzie nieba, lecz obecnie
nieznany zamęt w jej myślach nie pozwalał na odczytanie tej zagadkowej
mapy. Duchy były niespokojne - wyczuła to w lekkim napięciu ziemi,
nieistniejącym drganiu powietrza i cichym łkaniu wiatru. Wiedziała już,
że nie zdoła wrócić do stada, jednak tym razem była gotowa na spędzenie
mroźnej nocy pod gołym niebem. Póki starczało jej sił, szła przed
siebie, licząc na odnalezienie dogodnego miejsca na rozbicie obozu.
Gdzieś w podświadomości kołysała się obudzona iskierka dziecięcej
ciekawości, która z zainteresowaniem chłonęła obraz i energię nowego
otoczenia.
Drgnęła, gdy coś się zmieniło.
Rozejrzała się dookoła, pragnąc dostrzec pośród ciemności element
który wzbudził jej niepokój. Pierwsza odezwała się intuicja. Następny
był węch, wyłapujący nikłą woń, a ostatni wzrok, który pośród cieni
napotkał parę złocistych oczu. Amaris odruchowo napięła mięśnie w
gotowości do ucieczki, jednak zmusiła się do bezruchu i opanowania. Z
krzewów wyłoniła się postać - wilcza sylwetka, o biało-szarym
umaszczeniu, ognistych tęczówkach i pewnej posturze. Wadera, sądząc po
aparycji, spoglądała z uwagą na młodą samicę. Po chwili powoli opuściła
pysk w geście powitania i zapewnienia o pokojowych zamiarach. Zielarka
odetchnęła z ulgą, odpowiadając następnie tym samym.
– Nie znasz drogi – odezwała się wilczyca. To nie było pytanie. – Chodź ze mną.
Amaris
bezwiednie przechyliła głowę. Nie tego się spodziewała. Nieznajoma
wpatrywała się w nią cierpliwie, oczekując na odpowiedź. W jej oczach
kołysał się osobliwy błysk, obcy i tajemniczy, a jednocześnie dający
dziwne poczucie bezpieczeństwa. Suka powoli skinęła pyskiem. Miała
przeczucie. A przeczuciom nauczyła się ufać już lata temu.
Ruszyły przed siebie, zatapiając się w głębi górskiego lasu. Panująca
wokół cisza sprawiała, że gdzieś pośród ciemności i śniegu zatracone
zostało poczucie czasu oraz rzeczywistości. Świat balansował na krawędzi
fantazji i jawy. Kiedy zaś minęły ostatnie drzewa, wychodząc na
niewielką, skąpaną w księżycowym blasku polanę, Amaris z trudem
przypisała tę scenę do rzeczywistości - przez moment zdawało jej się, że
podróżuje po własnym śnie.
Przed nimi znajdowała się drewniana chatka - podobna do tej
zamieszkiwanej przez młodą samicę, lecz nieco większa i znacznie lepiej
zachowana. Dach pokryty był mchem, zaś po wysokich belkach z ciemnego
drzewa piął się urodzajny bluszcz, oplatając ciasno konstrukcję.
Przydomowy ogródek żył. To stwierdzenie, choć pozornie oczywiste, kryło w
sobie znacznie więcej niedorzeczności niż mogłoby się wydawać. Oto
bowiem gdzieś w głębinach górskiego lasu, w środku srogiej, norweskiej
zimy, przed starą chatką rosły całe kępy barwnych, kwitnących kwiatów.
Lśniły pośród bieli intensywnymi kolorami, radośnie rozpościerały płatki
ku rozgwieżdżonemu niebu lub opuszczały przymknięte kielichy ku
zmarzniętej ziemi. Zdawało się, że nie czuły mrozu.
W pierwszej chwili usta samicy otworzyły się, jednak nie znalazłszy
odpowiednich wyrazów, wycofała się z zamiaru wypowiedzi. Miała wrażenie,
że w tej scenie było coś nadzwyczajnego i kruchego - bała się zatem
naruszyć ją choćby słowem. Gdy zbliżyły się do domu otuliło ją ciepło,
dziwnie naturalne pośród zimowej nocy. Prowadząca ją wilczyca pchnęła
drewniane drzwi chatki.
– Rozgość się.
Amaris poczuła intensywny zapach świeżych ziół. Przeniknął ją
gwałtownie, dogłębnie i zaskakująco łagodnie, niczym słodki głos matki
witającej w domu dziecko. Tak też się czuła - jak w domu. Nie rozumiała
tego, jednak gdy tylko przekroczyła próg jej umysł wypełniło poczucie
komfortu i bezpieczeństwa, jakiego nie doświadczyła od czasów
szczenięcych. Zmarznięte kończyny wybudzały się z odrętwienia, zmysły
powracały do stabilnej sprawności. Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie
skąpane było w ciepłym świetle ognia, bijącym z kominka i kilku
zapalonych świec. Drewniana podłoga skrzypiała pod ciężarem jej łap.
Główna izba wypełniona była wszystkim, o czym zielarka mogła marzyć -
regałami pełnymi ksiąg, mnóstwem ziół i kwiatów w najróżniejszej
postaci, gronem amuletów i dziwnych symboli czy fiolkami z
niesprecyzowaną zawartością. Przed paleniskiem znajdował się niski
stolik oraz stara kanapa w kwieciste wzory. Wszystko tu było "kwieciste"
- ozdoby, motywy, zapachy. Zdawało się, jakby dom był dziełem natury, a
nie ludzkich rąk.
Wypełniony był energią - łagodną i harmonijną - która oddziaływała
na Amaris bardziej niż którykolwiek z zachwycających, fizycznych
aspektów.
Zmarznięte łapy same zaprowadziły ją w pobliże kominka, gdzie
rozkoszowała się ciepłem i kojącym światłem tańczących płomieni. Po
chwili dołączyła do niej biała wilczyca, niosąc kubki gorącego wywaru.
Zielarka skinęła głową w podziękowaniu. Dopiero teraz skupiła swą uwagę
na postaci nieznajomej wadery. Zdawała się być nieco starsza od niej.
Posiadała białe, połyskujące srebrzyście futro i kontrastujące z nim
złote oczy. Na jej szyi wisiał medalion z lśniącym, czarnym kamieniem i
błękitno-białym piórem. Pasowała do tego miejsca bardziej, niż dało się
to wytłumaczyć.
– Nazywam się Ember – odezwała się, jakby wyłapując myśli suki.
– Jestem Amaris – odparła zaraz, ujmując kubek ziołowego naparu. – Dziękuję za gościnę.
Gospodyni skinęła pyskiem.
– Powiedz... Co cię tu sprowadza?
– Jestem zielarką w pewnej sforze. Przez mróz i śnieg zostaliśmy
odcięci od świata. Kończyły się zasoby, a zapotrzebowanie na leki nigdy
nie maleje... Postanowiłam więc wybrać się w góry, by zaopatrzyć się
chociaż w proste zioła.
– A Duchy przyprowadziły cię do mnie – oznajmiła wilczyca, niejako dokańczając wypowiedź.
Amaris
zastrzygła uszami, słysząc te słowa. Przechyliła odruchowo pysk, jednak
zaraz pozbierała się i ujęła niewypowiedziane pytanie w słowa.
– Co masz przez to na myśli? I kim właściwie jesteś?
– Znalazłaś to, czego szukałaś i potrzebowałaś. Przyznasz chyba, że
na tym zimowym pustkowiu ciężko znaleźć bardziej obfite zasoby –
powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. – Jeśli chodzi o drugie pytanie...
Ciężko stwierdzić – Ember wzruszyła spokojnie ramionami. – Pustelniczką,
zielarką, czarownicą, wiedźmą... Może wszystkim naraz?
Brązowo-biała
samica poczuła jak jej mięśnie się napinają. Gdzieś w odmętach jej
umysłu rozbrzmiały przytłumione głosy, które po tylu latach
prześladowały ją w sennych koszmarach. Słyszała naprzemiennie podburzone
krzyki i dyskretne szepty. To jedno słowo, a także inne jemu podobne,
towarzyszyły jej przez całe lata, rzucane jako obelgi i wyzwiska, powód,
by trzymać się od niej z dala. Teraz zaś zostało wypowiedziane ze
spokojem, jakby nie było w nim nic złego. Przełknęła z trudem ślinę,
zaschło jej w gardle. Upiła łyk gorącego napoju.
– W jaki sposób jesteś... – przez chwilę sądziła, że to słowo nie przejdzie jej przez gardło. – Czarownicą?
– Korzystam z tego, co ma do zaoferowania natura, jednak nie ograniczam
się do fizycznych surowców. Korzystam z jej mocy, energii, istnień i
sił niedostrzegalnych dla zmysłów... - wadera wbiła w nią spojrzenie
bystrych oczu. – Ale przecież nie muszę ci tego tłumaczyć. Ty też to robisz.
Zielarka nerwowo poruszyła ogonem, wpatrując się w taflę cieczy w
trzymanym naczyniu. Spoglądała w swoje własne odbicie. Od zawsze
wierzyła w istnienie magii. W istnienie Matki oraz Duchów i choć nie
była to wiara sprecyzowana, nosiła w sercu przekonanie, że świat jest
czymś więcej, niż zbiorem atomów. Przypominała sobie swoje przekonania,
wiarę w obecność Lio, miłość do natury, energię którą wyczuwała w każdym
jej tworze, niezawodną intuicję, zaskakującą rękę do wszelakich roślin i
zwierząt, niewyjaśnialną więź z otaczającym ją, niewidzialnym światem,
umiejętność przyrządzania pozornie zwyczajnych wywarów i eliksirów,
które nie miały prawa działać wedle zasad nauki. A jednak działały.
I po tylu latach lęku i wyparcia była wreszcie w stanie przyznać
przed samą sobą to, czego nigdy nie ośmieliła się wypowiedzieć na głos.
– Tak. Chyba tak – odparła.
Głęboko
zakorzeniony strach przywołał do jej umysłu obrazy nienawiści, jakich
doświadczyła przedtem i jakich, wbrew wszelkim racjonalnym aspektom,
spodziewała się i teraz. Nie dosięgnął jej jednak żaden kamień ani
obelga. Siedziała nadal na miękkiej kanapie w przytulnym domostwie,
pośród zapachu kwiatów i rodzinnego ciepła. Wadera uśmiechała się
łagodnie naprzeciwko niej. Zielarka poczuła, jak napięcie panujące nad
jej ciałem powoli ustępuje.
– Zaopatrzę cię w potrzebne zioła. Mam ich pod dostatkiem –
oznajmiła Ember po dłuższej chwili milczenia. – Jaki jest twój ulubiony
kwiat? – zapytała jeszcze, nim suka zdążyła podziękować.
Amaris zawahała się na moment przed odpowiedzią.
– Potrafisz to odgadnąć?
Na
ustach wilczycy wykwitł delikatny uśmiech, który z jakiegoś powodu,
niemal bezwiednie, został odwzajemniony przez młodą zielarkę. Pokiwała
pyskiem, po czym zatopiła swe spojrzenie w ciemnych ślepiach samicy.
Trwały przez chwilę w milczeniu i bezruchu, wsłuchane w trzaskający
ogień i skupione na sobie nawzajem. Brązowo-biała suczka wiedziała, że
Ember czyta z niej jak z otwartej księgi i pozwalała jej na to.
– Bławatek – stwierdziła po chwili wilczyca.
Amaris
nie była zaskoczona. Uśmiechnęła się jedynie łagodnie, jakby z ulgą, po
czym skinęła głową. Trafiła na kogoś takiego jak ona sama. W
przytulnym, pachnącym ziołami domu położonym gdzieś na pustkowiu, pośród
spokojnej i harmonijnej energii, z dala od chaosu oraz niepokoju... Tak
właśnie widziała swoją wymarzoną przyszłość. Miała ochotę tu zostać,
jednak nawet przez moment nie rozważała tej możliwości. To życie Ember,
nie jej. I choć marzyły o tym samym, ona jeszcze musiała poczekać, zanim
zrealizuje swoje pragnienie.
– Twoja kolej – wadera odsunęła się nieco. – Jaki jest mój ulubiony kwiat? – sprecyzowała.
Suczka
skupiła się. Spoglądała na wilczycę, starając się wyczytać odpowiedź w
jej oczach, postaci, energii. Miała ułatwione zadanie. Cały dom emanował
nią. Zajęło jej to dłuższą chwilę - choć znała odpowiedź, wahała
się, rozważając, czy aby na pewno myśli we właściwym kierunku. Ale
przecież właśnie intuicją miała się kierować...
– Goździk – oznajmiła wreszcie.
Ember z uśmiechem potwierdziła.
Rozmawiały jeszcze długo, racząc się kwiatową herbatą i domowej roboty
wypiekami. Wilczyca opowiadała młodej zielarce o roślinach,
właściwościach kryształów, pracy z energią czy symbolice. Wymieniały się
wzajemnie doświadczeniami i odczuciami, zaś Amaris chłonęła każde
słowo, zapisując je głęboko w umyśle. Po raz pierwszy była... Prawdziwie
sobą. I nie musiała tego ukrywać.
Następnego ranka zgodnie z obietnicą Ember zaopatrzyła swego gościa w
obfite zapasy najważniejszych ziół leczniczych. Cenniejsze dary
zachowała jednak na koniec. W chwili pożegnania, podała Amaris ręcznie
zapisany notatnik, który, jak wyjaśniła, należał do jej matki i
towarzyszył młodej waderze w odkrywaniu niezwykłości świata. Wiedza
zielarska, astrologiczna czy ezoteryczna zapełniała każdą pożółkłą
kartkę dziennika. Zielarka długo wahała się z decyzją o jego przyjęciu,
lecz po namowach, nieomal ze wzruszeniem, schowała podarunek do torby.
Przyjęła również medalion - piękny, z oszlifowanym ametystem oraz
zamkniętym w przeźroczystej żywicy kwiatem bławatka.
Gdy przekraczała próg domostwa, był spokojny, zimowy poranek. Wystawiła
twarz do słońca, z radością chłonąc jego energię. Czuła się... Nieco
inaczej. I po raz pierwszy ze zdumieniem zauważyła, że określenie
"czarownica" powoli zaczyna jej się podobać.
ZADANIE ZALICZONE
(2575 słów)
Nagroda 50 j + 30 j