— Słucham więc, księżniczko — prychnął Concorde, a ona nabrała ochoty na to, by rzucić mu się do gardła. — Och, wybacz, pani Beto — dodał szybko z jeszcze większą dozą drwiny, przez co jedynie za sprawą cudu rzeczywiście nie spróbowała przegryźć mu krtani.
—
Wystarczy "Erato" — odparła, gdy już udało jej się choć trochę
uspokoić. — Concorde, poprosiłam cię o rozmowę, ponieważ wojsko,
podobnie zresztą do całej naszej sfory, opiera się na odpowiedniej
hierarchii. Hierarchii, która powinna coś wnosić w funkcjonowanie
wszystkich wojskowych. Hierarchii, według której, bez względu na to czy
ci się to podoba czy nie, jestem twoją przełożoną. Wydawało mi się, że
matka nauczyła cię lepiej traktować przełożonych. Nie warczy się na nich
jak na głupich uczniaków tylko i wyłącznie dlatego, że oddychają za
blisko ciebie. Ba, na nikogo nie warczy się dlatego, że ktoś śmiał obok
ciebie stanąć. Jeśli masz problemy z agresją, to może pora wybrać się do
Lysandera, nie sądzisz?
— To, że
urodziłaś się następczynią, nie czyni z ciebie mojej przełożonej,
księżniczko — zaznaczył nagle, choć do tej pory milczał.
— Owszem, czyni. Takie mamy prawo i fakt, że jaśnie pan Concorde jest z tego powodu niezadowolony, nic tu nie zmieni.
—
Popatrz tylko na siebie. Jeśli któreś z nas jest jakimś jaśniepaństwem,
to jesteś to ty. Uważasz się za lepszą za wszystkich wokoło. I to
dlaczego? Dlatego, że jesteś tą córką Enyaliosa i Laverne, która
urodziła się jakąś chwilkę wcześniej. To żałosne.
— Jak ty nic nie rozumiesz — warczała coraz głośniej. —
Owszem, następczynią uczynił mnie przypadek, ale Betą uczyniło mnie
szkolenie. To samo szkolenie, które przeszedłeś ty sam, tylko że z
dodatkiem całej innej kupy wiedzy, która już nie powinna obchodzić
takiego żołnierzyka jak ty.
Samiec prychnął, patrząc na nią z mieszaniną niedowierzania i pogardy.
—
Naprawdę wierzysz w te głupoty, których naopowiadał ci ojciec? Myślisz,
że jesteś lepsza bo... — kontynuował, ale uciął, gdy mu przerwała.
—
Ojciec, tak? A więc o to chodzi? To moja pełna rodzina tak bardzo cię
uwiera? Wiesz, że to nie moja wina, że twoja matka przespała się z
jakimś pierwszym lepszym podrywaczem z miasta? — mruczała z pełnym
samozadowolenia uśmieszkiem. Och, jak piękna była ta furia, która coraz
wyraźniej malowała się na jego pysku!
Chciała
jeszcze coś dodać, wbić kolejną szpileczkę, lecz nie zdążyła. Zamiast
tego z jej pyska wydobył się okrzyk zaskoczenia. Rozsierdzony Concorde
pchnął ją prosto na ścianę budynku, obok którego stali. Od razu nachylił
się ku jej uchu i wycharczał prosto do niego:
— Nigdy więcej nie obrażaj przy mnie mojej matki, zrozumiano?
— Tak — mruknęła słabo, gdy spojrzał jej prosto w oczy.
— To dobrze — prychnął, odsuwając się od niej. — To wszystko, pani Beto?
— Tak, to wszystko — odpowiedziała, odchrząknąwszy i wyprostowawszy się. — Możesz powrócić do treningu, Concorde.
Wrócił
do budynku, lecz ona usiadła na trawie. Musiała dojść do siebie. Ten
pies stanowił cholerne zagrożenie dla wszystkich wokoło!
Tylko dlaczego tak bardzo podobało jej się, gdy przygwoździł ją do tej ściany i wycharczał swoje ostrzeżenie prosto do jej ucha?
Nie
miała teraz czasu na takie głupoty. Wstała i wróciła do koszar,
próbując nie dać po sobie poznać, jakie myśli chodziły jej po głowie
jeszcze przed chwilą.
Concorde?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz