Od Beatrice CD. Vesper

— Beatrice? — spytał cichy, słaby głos gdzieś w śnieżnej zawierusze. 
Suczka nosząca owo imię początkowo myślała, że to wyobraźnia płatała jej figle, w wyciu wiatru doszukując się sensownych słów. Zmieniła jednak zdanie, gdy jej spojrzenie spoczęła na psiej sylwetce znajdującej się zaledwie kilka, może kilkanaście kroków przed nią. Osobnik, dziwnie zresztą znajomy, cały pokryty był śniegiem, drżał i słaniał się na nogach — wyraźnie potrzebował pomocy.
Dotarła do niego najszybciej, jak to tylko możliwe, gdy musi się walczyć z uderzającym ostro od boku wiatrem i śniegiem. 
— Już jestem, spokojnie — próbowała przekrzyczeć wiatr, lecz nie była pewna, czy jej słowa docierały do suczki. 
Nie miała czasu, by zastanawiać się, kto kryje się pod śniegową peleryną i skąd ów ktoś znał jej imię. Stanęła u boku samicy, lecz gdy tylko go dotknęła, usłyszała syk bólu. 
— Jesteś ranna? — spytała, lecz nie otrzymała odpowiedzi.
Nie marnowała więcej czasu. Okrążyła ranną i ostrożnie ustawiła się u jej drugiego boku. Ten najwyraźniej nie sprawiał tak dużych problemów. Już po chwili kroczyły w kierunku chatki Beatrice, znajdującej się znacznie bliżej ich pierwotnego położenia niż szpital czy koszary.
Jej towarzyszka z każdym krokiem cicho pojękiwała, czasem mamrotała coś, co dla sanitariuszki pozbawione było sensu, a Bice coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że już kiedyś słyszała ten głos. Nie udało jej się jednak połączyć go z właściwym pyskiem czy imieniem, dlatego też nie wiedziała, czego miała się spodziewać, gdy wprowadziła ją już do swojej chatki i zaczęła oczyszczać jej miękką sierść ze śniegu. 
Na pewno jednak nie spodziewała się jej.
— Vesper... — wyszeptała, poświęcając chwilę, by lepiej przyjrzeć się dawno niewidzianej samicy.
Nie znały się zbyt dobrze, rozmawiały zaledwie raz, lecz Bea zdążyła wtedy choć w jakimś stopniu polubić niewiele młodszego od siebie szpiega. Słyszała plotki o jej zniknięciu, na własne oczy dostrzegała również jej nieobecność w koszarach, lecz nie mogła powiedzieć, że przejęła się tym jakoś bardzo. W różnych miejscach co chwila ktoś pojawiał się lub znikał, a ona nie miała na to wpływu. Mogła jedynie prosić los o bezpieczeństwo dla samicy.
Jej modlitwy najwyraźniej nie przyniosły efektu, czego najlepszym dowodem był przesiąknięty krwią bandaż przewiązujący okolice jej żeber. Chwilę później dostrzegła również kilka miejsc, w których Ves uległa poważnym odmrożeniom.
Medyczka przeklęła pod nosem, lecz nie rozwodziła się już więcej nad tym, co wiedziała. Po prostu zabrała się do pracy, od czasu do czasu mamrocząc pod nosem kolejne uwagi czy przekleństwa, czasem sięgając po te rosyjskie czy włoskie.
Vesper mdlała i wracała do przytomności, lecz przy tym milczała lub wyrzucała z siebie pozbawione sensu ciągi słów. Beatrice być może śmiałaby się z tego, gdyby nie powaga sytuacji. 
Rana, do której wręcz przymarzł opatrunek, była zbyt głęboka, by móc się zagoić bez szycia. Już samo delikatne i bezpieczne oderwanie od niej bandaża zajmowało całe wieki, nie wspominając już nawet o szyciu i ponownym opatrywaniu. A to był zaledwie początek — zostawała jeszcze kwestia odmrożeń. 
Beatrice nie wiedziała, ile stopniowo podgrzewanej wody zużyła do ogrzania najsrożej potraktowanych przez mróz części ciała Vesper, lecz nie dbała o to jakoś szczególnie. Nie dbała również o to, jaką ilością waty wyłożyła opatrunki, którymi później owinęła te miejsca. 
— Chyba więcej nie jestem w stanie teraz zrobić. Gdy tylko ustanie śnieżyca, zaprowadzę cię do szpitala — wyszeptała do nieprzytomnej suczki, tłumiąc przy tym ziewnięcie. 
Gdy sanitariuszka zdołała uprzątnąć powstały w trakcie udzielania pomocy rudowłosej suczce bałagan, ta ocknęła się i zaczęła znów coś majaczyć z większym niż do tej pory zapałem.
— Ćśś... Wszystko gra. Jesteś już bezpieczna — wyszeptała, podchodząc do niej szybko.
W tym stanie nieustraszona zazwyczaj samica wyglądała jak bezbronne szczenię. Bea nie myślała dwa razy, po prostu ułożyła się u jej boku, delikatnie, próbując nie dotknąć żadnego z miejsc noszących obrażenia, dotykając swoim ciałem jej ciała. Vesper potrzebowała teraz jak najwięcej ciepła, dlatego również dobrze mogła otrzymać również to bijące od ciała Bice. 
— Śpij. Wszystko będzie dobrze. Po prostu... po prostu nie umieraj — wyszeptała, wtulając nos w sierść swojej pacjentki.
Znowu słyszała pisk opon samochodu, huk uderzenia i przeszywający skowyt swojej ukochanej Tati, lecz szybko zagłuszyła te dźwięki, nucąc jakąś starą kołysankę. Nie, nie zamierzała pozwolić, by leżącą właśnie u jej boku suczkę spotkała śmierć.
Zasnęła szybciej niż zazwyczaj, lecz spała płytko, tak, że była w stanie poczuć każdy, nawet najmniejszy ruch swojej towarzyszki.
 
Vesper?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette