Od Lysandra

 Wsłuchiwałem się w powolny wywód jednego z moich pierwszych klientów. Rowan. Psi żołnierz. A żołnierza zawsze warto wysłuchać. Nie dlatego, że ze swoją profesją ryzykują własne życie, ale też otwierają moje oczy, i ja pomagając im, pomagam sam sobie. Doceniam każdą chwilę w swojej pracy, i uważam że to spotkanie zapamiętam lepiej. Mam nadzieję, że mój rozmówca również będzie zadowolony z przebiegu wizyty. Po wysłuchaniu ostatniego zdania, i wypowiedzeniu własnych twierdzeń, uśmiechnąłem się przymykając w zadowoleniu oczy.
- To była naprawdę ciekawa rozmowa, Rowan. Czy jesteś chętny na kolejną ?
Zawsze wolę spytać mojego rozmówcę. To od niego zależy, co zrobi dalej.
- Myślę, że w przyszłym tygodniu możemy się spotkać znów. Ta sama godzina i czas.
Wtedy mój uśmiech został odwzajemniony. I tak poczułem się spełniony po kolejnej wizycie. Szczęściem napawała mnie także wizja wieczornego spaceru do domu. Tego jeszcze dnia odbyłem zaledwie 2 wizyty. Nie mam do siebie żalu, tak naprawdę jestem tu całkiem nowy a samo stado nie jest liczne. Po co się obwiniać ?
Kończyłem fach stosunkowo szybko, bo zaledwie po 6 godzinach. Znużenie zdążyło mnie jednak dopaść a przede wszystkim byłem mocno głodny. Głód ciągnął za sobą polowanie, a na nie także ciężko było znaleźć siły. No cóż, zadowolę się owocami ... Jeśli jeszcze jakieś w ogóle przetrwały. Po drodze do mnie nie raz widziałem niebieskawe kulki, niby jagody. Czemu nie ?
Spakowany, wyruszyłem w drogę. Jak na nasze zimowe standardy, wcale nie było źle. Może to faktycznie wina klimatu. Błotko chlapało mi pod stopami, dając mi nadzieję że jeszcze się najem. I szedłem, te wiele metrów ... Dopiero około na kilometr przed moją a jakże wyrafinowaną posiadłością zobaczyłem te owoce, które przetrwały zimę. A że byłem już niedaleko domu, pozwoliłem sobie wziąć kilka 'na wynos'. Do głowy wpadł mi jednak pomysł aby skubnąć sobie kilka, no i skubnąłem, po czym natychmiast je wyplułem. Wilcze jagody. Wychowany na zewnątrz, wiedziałem jak je odróżnić. Sam sobie w duchu dziękowałem, i wyrzuciłem strawę, która mogłaby mnie zabić.
- Szlag ... - Burknąłem.
Poplułem trochę, idąc przez drogę, dla pewności. Powoli robiło się ciemniej. Tym razem spacerek nie był jednym z lepszych doświadczeń. Trochę zawiodłem się, myślałem że skończę ten dzień idealnie. Ale moją uwagę musiała zwrócić jakaś niewielka kropka w oddali, właściwie kawałek przed moją uroczą chatką. Takim późnym wieczorem na odludziu, może zaproszę na herbatę ? No zobaczymy. Plany zmieniły się jednak, gdy stałem już niedaleko postaci, która okazała się suką. Przyjrzałem się bardziej. Trzymała między łapami te same jagody, jakie wyrzuciłem ! Puściłem się biegiem do przodu, nawet pozwoliłem sobie popchnąć samicę aby wypluła posiłek zanim ten zwali ją z nóg. 

Piękna nieznajoma ? 

PSYCHOLOG — LYSANDER

saranowak.pl | Sara Nowak
IMIĘ: Lysander. Jakże piękne imię, które jakże krzywdzi owego samca.
SKRÓTY: Owy samiec krzywo się na Ciebie patrzy? Tak, Lys nie przepada za swoim imieniem. Znacznie bardziej przemawiają do niego miana takie jak Lys, Ander, ale nigdy nie mów Lyszol.
MOTTO: 'Nie liczy się jaki jesteś a jaki nie jesteś. Tak, zdecydowanie Ander przepada za literaturą Świata Ludzi.
PŁEĆ: Mimo wcześniejszych zapewnień, na świat przyszła nie Lysa, a Lysander. Z resztą - ciężko nie poznać po głosie.
WIEK: Lysander jest 6 letnim okazem.
DATA URODZENIA: 5 kwietnia.
STANOWISKO: Zawsze marzył aby zostać wykwalifikowanym psychologiem. To właśnie nim Ander został. To właśnie swojej roli Lysander oddaje się najbardziej.
ODPOWIEDNIK: Vance Joy
CHARAKTER: Jeśli trzeba jakimś słowem Anderka określić jest to słowo spokojny. Pies ten ma anielską cierpliwość, nie zdarzyło się ani razu aby wypadł z równowagi. Pożar ? Co to dla niego. Złamania ? Wystarczy zachować zimną krew i trzeźwy umysł. Czasem wydaje się przez to samcem wybrakowanym emocjonalnie, co oczywiście jest bzdurą. Ander kiedy chce potrafi dosadnie pokazać swoje emocje, chociaż rzadko można go zauważyć np. w euforii. Nie znaczy to jednak że nie odczuwa radości. Właściwie, sam w sobie jest osobnikiem dosyć optymistycznym i potrafi cieszyć się małostkami. Miłośnik natury, którą osobiście uważa za najlepszą terapię. Dla niego dzień bez spaceru to dzień stracony. Nie wyjść na powietrze ? To niezdrowe. Oczyścić się na łonie natury. Czy jest coś lepszego? Nie dla Lysandra. Właśnie dzięki naturze nauczył się słuchać. To pociągnęło go do pracy psychologa, a praca popycha go do obowiązkowości. Z pewnością, Lys to wielki perfekcjonista i lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Jest także bardzo pedantyczny, a także zorganizowany. Jedną z tych niewielu rzeczy jakie zdecydowanie go nie cieszą jest niszczenie mu planów. Może nie ze strony otaczającego świata ale osób w nim. Szczęście, że Lys sztukę wybaczania opanował do perfekcji. Nie przepada za trzymaniem żalu. Jest także za otwartością. Niestety, wyznawca Freuda - wszystko co zatruwa, według psa pochodzi z wewnątrz. Więc nie trzymaj nic w sobie, nawet się wyładuj, i chwytaj dzień.
RODZINA: Jego matka zwała się Astra. Była bezpańską suką mieszkającą w lesie, i co bardzo pewne, Lysander bardzo ją kocha, owa suka nadal żyje. Gdyby tylko mógł odwiedzałby ją codziennie. Niestety, Astra jest już stara i w kwiecie wieku. Co do kwestii ojca, był on rasowym psem, pochodzącym z miasta. Codziennie przechodził wielkie ulice aby dojść do Astry, jednak gdy ta była w ciąży z Lysandrem, ten wpadł pod samochód, i tam skończyła się jego historia. Warto dodać, że to po ojcu ma imię, a także jest jedynakiem.
PARTNERSTWO: Lysander nie ma chwilowo żadnej miłości poza pracą i naturą.
POTOMSTWO: Może któregoś dnia bocian zaskoczy Lysa, ale chwilowo Ander nie posiada potomstwa.
APARYCJA:
  • Rasa: Ander jest mieszanką kundla i labradora.
  • Umaszczenie: Czekoladowe.
  • Wysokość: 54CM.
  • Masa: 24KG.
  • Długość sierści: Półdługa.
CIEKAWOSTKI: Samiec ten urodził się z niebieskimi oczami, co jest ciekawym odstępstwem od jego rodziny, gdyż nikt takich nie posiada.
HISTORIA: Ani nadto dramatyczna, ani wesoła. Samiec nigdy nie poznał swojego ojca, nigdy zaś mu to nie przeszkadzało. Cudowna matka, o tak, Astra dała mu to co najlepsze mogła. Od samego początku wychowywał się dziko, w skrócie w ciasnej leśnej grocie. Uczony aby doceniać to co najmniejsze, nawet każdą kroplę deszczu spadającą z nieba. Mijał jednak czas, mianowicie w spokojnym tempie Ander dorastał, a rodzinna grota była coraz bardziej ciasna. I ot, tak, to jest powód opuszczenia przez Lysandra rodzinnej grotki. Wyruszył w świat, zostawiając starszej już matce tyle dużo jak mógł, i dotarł w miejsce idealne, zalesione i ciche, gdzie mógł rozwijać swoją pasję.
AUTOR: Orfa | milawun@wp.pl [ogólny] embershewolf@gmail.com [blogger]

Od Concorde'a CD. Erato

  W myślach plątały mu się same wyzwiska i przekleństwa, które kierowane były do następczyni Bet. Niewiele brakowało, żeby wymówił je na głos.
  Wściekłość wychodziła z niego z każdą sekundą. Wilczasty samiec sam nie był  pewien, czy to tak spożyte zioła uwrażliwiają ów emocje, czy tylko i wyłącznie było to spowodowane uwagą Erato. Concorde nie zamierzał tak po prostu, posłusznie niczym baranek, przyjąć radę (jego zdaniem niepotrzebne czepianie się) przyszłej dowódczyni wojsk. Nie widział żadnych wad, żadnej skazy w swej technice. Uważał, że w walce liczy się siła, gdyż bez niej bitwa jest natychmiastowo przesądzona. Mimo iż samca nie można było nazwać głupcem, to jednak podczas ćwiczeń działał często lekkomyślnie. Każdy raczej to widział, problem polegał na tym, że on był przeciwnego zdania.
— Proszę bardzo. Powalę cię. Może nie w ciągu pierwszej minuty walki, ale i tak cię powalę — warknęła jego rozmówczyni, co od razu wywołało u Concorde'a zadowolony, delikatnie pogardliwy uśmieszek.
— Dobrze, zobaczymy co potrafisz, księżniczko — odrzekł, ostatnie słowo wręcz wypluwając niczym trującą substancję. Spojrzał na nią pewnie i wrogo, napinając wszystkie mięśnie i przybierając pozycję bojową. Był wręcz pewien, że to on ją powali. Przecież Erato była samicą, a samice z reguły są słabsze, tak przynajmniej sądził syn Erydy.
  Już po chwili jego przeciwniczka zrobiła to co on, spoglądając na niego wzrokiem pełnym determinacji. Dźwięki wydawane przez resztę ćwiczących jakby zostały przygłuszone, Concorde skupił się na swym żywym celu. Krótko wpatrywał się w jej ślepia z zabójczością, zaraz po tym przechodząc do ataku.
  Wypruł na przód, wydając przy tym głośne warknięcie. Wybił się na łapach, sądząc, że w taki sposób może oszołomi Erato, zyskując tym samym przewagę. Łatwo jednak można było się domyślić, że przypominająca husky'ego suczka zareaguje na jego pierwszy ruch. Concordowi udało się tylko delikatnie pazurami zarysować bok przeciwniczki, gdyż ta wykonała unik. Samiec tracąc równowagę, z głośnym hukiem wylądował na ziemi, przetaczając się parę metrów. Po takim upadku mógł później spodziewać się kilku siniaków.
Ale nie to w tamtej chwili było ważne, szybko się podniósł, przez co lekko się zachwiał. Wzrokiem odnalazł Erato, która szykowała się do zaatakowania swego przeciwnika. Podobnie jak ona, zaczęli na siebie biec, a już po chwili zetknęli się swoimi ciałami.
   Pazury i kły poszły w ruch. Odpychali się, popychali, okładali, odpierali ataki, wykonywali uniki. Na ich ciałach pojawiło się kilka, mniejszych jak i nie ran, ale mimo to nie były jakoś szczególnie rozległe. Concorde wpadł w wir walki, nie mając pojęcia ile ona trwa. Może kilka, kilkanaście minut? Tego nie wiedział, za bardzo zatracił się w zaistniałej sytuacji. Jednak im dłużej trwała, tym większe zmęczenie i desperacje czuł. Erato świetnie sobie radziła i nawet tego faktu sam Concorde nie mógł zaprzeczyć, w ogóle nie spodziewał się czegoś takiego po niej, liczył na szybkie zwycięstwo, a tymczasem przewagę miała przyszła Beta. Jego ataki często były zbyt chaotyczne, nie przemyślane, chybił, a jego przeciwniczka to wykorzystywała. Mimo to dzielnie wytrzymywał, nie pokazując nawet odrobiny zwątpienia. Musiał wygrać i koniec. Ale nie poszło tak, jak to sobie samiec wymarzył.   Kolejny, nieprzemyślany i niedokładny ruch sprawiły, że wydarzyło się to, przed czym wcześniej przestrzegała go Erato. Runął na twarde podłoże, wydając przy tym syk bólu. Suczka przygniotła go do ziemi, jej łapy spoczywały na jego klatce piersiowej.
— Musisz jeszcze naprawdę wiele się nauczyć — zauważyła, przybierając triumfalny uśmiech. Concorde na jej słowa skrzywił się, a w jego ślepiach zatańczyły gniewne ogniki. O nie, nie może tak tego zostawić!
— Jeszcze nie wygrałaś, księżniczko — warknął i z całej siły odepchnął ją tylnymi łapami. Ta zrobiła kilka kroków w tył, a Concorde jak najszybciej się podniósł, po czym kontynuował walkę.
  Ponownie zaczęli wzajemnie się okładać, a samiec coraz bardziej dawał się ponieść swej złości. Z tego też powodu powoli zapominał, że ów walka miała teoretycznie być w formie treningu, że w momencie, w którym go powaliła powinien się poddać i zaakceptować porażkę. Zapominał, że ma do czynienia ze swą przyszłą dowódczynią. Jego ataki stawały się coraz bardziej agresywne i gwałtowne. W pewnym momencie całkowicie stracił kontrolę nad samym sobą.
  Przy nasuwającej się okazji, rzucił się na Erato, wbijając kły oraz pazury w jej kark najgłębiej jak tylko mógł. Tak jakby chciał zakończyć jej żywot. Przyszła Beta starała się go jakoś odepchnąć, wyrwać się z jego morderczego uścisku, ale on nie zamierzał tak szybko odpuszczać.
  I właśnie w tym momencie Enyalios i Eryda, widząc, że robi się zbyt poważnie i niebezpiecznie, zareagowali. Rzucili się w stronę walczących, próbując ich od siebie odciągnąć. Samiec Beta znajdował się przy córce, a Eryda przy Concordzie. Umysł Concorde'a wciąż znajdował się przy walce, przez co szarpał się, kiedy jego matka zaczynała go odciągać.
— Coś ty zrobił?! — dopiero wściekły głos matki całkowicie przywołał go do porządku. Samiec stojąc już kilka metrów od dawnej przeciwniczki, spojrzał tylko w gniewny wzrok Erydy, a następnie w stronę Enyaliosa i jego córki.
— To były ćwiczenia, sama tego chciała — odrzekł w swej obronie, wciąż dysząc z wysiłku i posyłając córce Enyaliosa nienawistne spojrzenie.

Erato?

Od Mojito C.D. Hebe

Mojito zatrzymał się w miejscu. Hebe stanęła zaraz przed nim. 
Szczeniak, a w zasadzie już prawie dorosły samiec, nie chciał aby to wszystko minęło od tak, jak pstryknięcie palcami. Marzył o tym by już na zawsze wszystko zostało tak jak jest teraz. Po minie swojej towarzyszki, wywnioskował, że ona też o tym marzy. Oboje w takim razie nie chcieli nic zmieniać w swoim życiu.
— Hebe... — szepnął, chcąc zwrócić na sobie uwagę suczki. Trójkolorowa podniosła pyszczek i spojrzała na niego zniechęcona. — Chciałbym aby to wszystko zostało takie jakie jest. — odparł. Widział jednak, że taka odpowiedź jej nie zadowoliła. — Gdyby rodzice zostawili mi jakiś wybór to... To oddałbym moje stanowisko Mae. Żeby tylko móc żyć jak dotychczas. — powiedział.
Nie mógł zrobić nic więcej. Jego rodzice nie dopuszczali do siebie jakichkolwiek sprzeciwów związanych z niechęcią do przyszłego stanowiska, które zostało nadane mu wbrew jego własnej woli i to tuż po urodzeniu. Hebe nie była zadowolona, jednak po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez białego psa, delikatnie się uśmiechnęła. Ruszyli więc dalej, w milczeniu. Mojito nie wiedział jak rozpocząć rozmowę. Albo po prostu nie chciał się odzywać i po prostu delektował się towarzystwem suczki. Zależało mu na tej relacji, nie chciał tego zepsuć od tak. Już spędzali ze sobą mniej czasu niż wcześniej.
— Zobacz jak tu ładnie. — powiedziała w końcu Hebe, wyrywając Mojito z własnych rozmyśleń o tym, w jaki sposób pogodzić spotkania z nią i władanie stadem. Spojrzał w kierunku, który wskazywała brązowo-biała. 
Usiedli obok siebie na jednym z kamieni tworzących brzeg. Falująca woda fiordu od czasu do czasu docierała do ich łap, mocząc je. Nie przeszkadzało im to jednak. Wpatrywali się w dal.
— Nigdy nie siedziałem na drugim brzegu. — oznajmił suczce nie odrywając wzroku od zarysu miasta po drugiej stronie fiordu. Uśmiechnął się. Przypomniał sobie ich pierwszą wycieczkę do miasta, byli wtedy dużo młodsi niż są teraz, bowiem już niedługo dorosną.
— Bo zawsze spędzaliśmy czas razem w mieście. — powiedziała, spoglądając na niego. Odwrócił więc swoją głowę by móc na nią spojrzeć. Hebe tylko cicho westchnęła. — Już tak nie będzie? — spytała, spuszczając głowę.
— Jak? — przechylił delikatnie swój biały łebek. W rzeczywistości domyślał się o co może chodzić Hebe. Chciał jednak z nią porozmawiać. Odkąd się znają wymieniają tylko krótkie dialogi, delektując się swoim towarzystwem raczej w milczeniu. 
— Jak to „jak”? — mruknęła. — Nie będziemy się już tak często spotykać... Ba! Już nie spędzamy ze sobą tyle czasu co dawniej. Nie rozumiesz tego? Będziesz w końcu przywódcą, najważniejszym psem w stadzie.
— A ty wciąż będziesz moją przyjaciółką. — uśmiechnął się, kładąc swoją białą łapę na, mniejszej od jego, łapie suczki. Ta spojrzała na Mojito. — Owszem, będę alfą. Ale zależy mi na... — przerwał.
— Na? — popatrzyła na niego pytająco.
— Na naszej przyjaźni. — odpowiedział szybko. — Nieważne z resztą... — dodał, wstając i odchodząc od brzegu. Zdecydował się usiąść na trawie by poczekać na suczkę. Nie trwało to długo, bo już po chwili do niego dołączyła. — Chodźmy więc dalej. — powiedział, po czym wrócił na ścieżkę. Hebe dotrzymywała mu kroku.
Spacer wydawałby się być standardową przechadzką Mojito z Hebe, jednak dało się wyczuć napiętą atmosferę. Ściemniało się, więc biały szczeniak zaproponował swojej przyjaciółkę odprowadzenie do domu, na które przystała. 
Gdy byli już pod posiadłością zamieszkiwaną przez bety Mojito zatrzymał Hebe. Suczka spojrzała na niego zaskoczona. Ten zbliżył się by mogła usłyszeć jego szept.
— Słuchaj Hebe... — zaczął. — Może spędzimy parę dni w mieście? — spytał, a na jego uśmiechu pojawił się zadziorny uśmiech. Ten sam, który pojawiał się za każdym razem gdy proponował jej spacer do miasta.
— No nie wiem. — mruknęła. Mojito wiedział, że jej zmieszanie jest spowodowane tym iż mieliby tam spędzić kilka dni, a nie jedną noc tak jak jakiś czas temu. 
— Hebe, sama narzekałaś, że nie mam dla ciebie tyle czasu co kiedyś. — powiedział, uśmiechając się. — Zrobilibyśmy sobie wakacje od tego wszystkiego, zapomnieli na chwilę o naszych obowiązkach i przyszłości. — wyjaśnił. — Nie daj się prosić i chodź ze mną. — dodał po chwili.

< Hebe? >

WYRZUCENIE — MAIRON

W ostatnim okresie kolejni członkowie sfory mogli zauważać nieobecność MAIRONA, stratega wojennego Północnych Krańców. Nie pojawiał się on na treningach wojskowych, posłańcowi odesłanemu do zadania odszukania go nie udało się napotkać go również w jego własnej chacie czy gdziekolwiek na terenach stada. Mimo utworzenia specjalnego zespołu poszukiwawczego, do dziś nie udało się odnaleźć czarnego samca. Nie napotkano żadnych jego śladów, okoliczności jego zaginięcia są więc nieznane. 
Maironie, jeśli dotrą do ciebie te słowa, pamiętaj, że, jeśli zechciałbyś do nas powrócić, nasze granice są dla ciebie zawsze otwarte.

W imieniu całego Przywództwa Północnych Krańców,
Enyalios, samiec Beta

Od Hebe CD. Mojito

Popatrzyła na niego z pewną dozą niezrozumienia, przekrzywiając przy tym głowę i strzygąc uszami.
Nic jednak nie powiedziała, a przytaknęła tylko, czując jak po jej umyśle rozlewa się zdziwienie, pomiędzy którym krąży aż za wiele myśli, pomysłów, powodów, dla którego Mojito mógłby zarzucić takim pomysłem.
- Prowadź - wydusiła z siebie, kiedy zdołała wyrwać się z sieci zamyślenia, zaraz po tym gdy zorientowała się, że przyszły przywódca stada się w nią wpatruje.
Może pytał o ich cel albo o cokolwiek innego, a ona nie zdołała tego uchwycić? Postanowiła jednak nie zawracać sobie tym głowy i ruszyła u boku swojego przyjaciela, gdy ten zdecydował, w którym kierunku pójdą.
Szli przez jakiś czas w milczeniu, najpierw przez wioskę a później pośród drzew, gdzie rześkie powietrze pachniało zwierzyną i wilgocią, a do ich uszu docierały odgłosy natury.
Hebe w pewnym momencie przeniosła swoje spojrzenie na Mojito, a z jej gardła mimowolnie wydobyło się głośne westchnięcie, które zwróciło uwagę młodego samca na suczkę.
- Dlaczego nie chciałeś iść do miasta? - wypaliła szybko, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
Nie miała mu tego za złe! Po prostu... męczyła ją ciekawość, a może i nawet zmartwienie, dlaczego nagle coś się zmieniło. Coś, co przez kilka miesięcy pozostawało niemalże niezmienne.
Biały pies położył po sobie uszy.
- Wiesz, rzadko tutaj przebywamy, Hebe. Nie uważasz, że nasze tereny również zasługują na uwagę? I że mają urok nie mniejszy od miasta? - przekrzywił lekko łeb, nieugięcie wpatrując się w jej oczy.
- Urok mają nawet i większy od miasta. Ale... powiedz mi, czy to przez to, że niedługo dorastamy? - w jej głosie dało się wyłapać swego rodzaju lęk. - Czy to przez to, że niedługo zostaniesz Alfą? - powiedziała nieco pewniej, choć to zdanie zabrzmiało tak obco, nieprawdopodobnie i dziwnie.
I zdała sobie sprawę, że dopiero teraz zrozumiała. Zrozumiała, że dopadły ich szpony dojrzałości, że niekończąca się wolność uległa zniszczeniu, a co najważniejsze, że jej najdroższy przyjaciel i kompan przygód już niedługo miał zostać Alfą. Najważniejszym psem w stadzie. Miał się ustatkować, podjąć się odpowiedzialności opieki nad całą sforą, zostać stróżem tych terenów.
A ona, druga, ta później urodzona córka Bet, miała zostać łowcą. Prostym, lecz upragnionym przez samą siebie łowcą. Nie bała się tego brzemienia, to nie ono mroziło jej krew w żyłach - sprawiała to wizja ich przyszłej relacji. Wiedziała, że Mojito nie będzie miał już czasu na beztroskie wygłupy i zabawy. I że prawdopodobnie nie będzie już miał czasu dla niej samej. A co gorsze, podejrzewała, że prędzej znajdzie moment dla jej siostry, przyszłej Bety, niż dla niej. W końcu Mojito i Erato będą łączyć obowiązki i formalne sprawy.
Zatrzymała się nagle, mając wrażenie, jakby nagle cały jej świat legł w gruzach i popatrzyła smutno na samca. Który nie był już niezdarnym szczenięciem, a wyrośniętym następcą tronu. Jednym mogła się poszczycić - dorastali razem, na swoich oczach.
- To koniec naszej beztroski, mam rację? - bardziej stwierdziła, niż zapytała, choć w głębi duszy dalej miała głupią nadzieję na zupełnie inną odpowiedź.

Mojito?

Od Erato CD. Concorde'a

   Docierały do niej jedynie strzępki rozmowy, którą tuż obok niej prowadzili Enyalios i Eryda. Jak się domyślała, nie traciła przez to zapewne zbyt dużo cennych informacji. Podczas treningów ta dwójka rozmawiała zazwyczaj tylko o jednym - o ćwiczących wojach. Wzrok suczki utkwiony był właśnie w nich, od czasu do czasu przeskakując od jednego do drugiego. Ze wstydem musiała jednak zauważyć, że nie zwracała szczególnej uwagi na technikę wojskowych - po prostu się na nich gapiła.
   Gdzieś z boku stał Mairon, strateg wojenny. On nie ćwiczył w tym momencie ani walki, ani biegów, choć czasem uczestniczył w takowych treningach. W tym momencie pochylał się jednak nad stołem, na którym spoczywały jakieś papiery. Zapewne analizował strategię - choć obecnie w sforze panował pokój, nikt nie wiedział, co mógł przynieść los, co mogło się wydarzyć w tej kwestii chociażby jutro. Erato wiedziała, że jest on rasowym psem, a jego ojciec był nawet sławą w świecie psich wystaw - słyszała kiedyś, jak opowiadał o tym jej ojcu. Dzięki temu samiec zawsze był zadbany - choć dbałości o swój wygląd nie dało się odebrać żadnemu spośród członków sfory - jego sierść zawsze lśniła, pozbawiona jakichkolwiek kołtunów czy innych zanieczyszczeń, a sam jego chód wzbudzał już zazdrość następczyni Bet.
   Nieco na lewo od Mairona wykonaną ze słomy, liści i patyków owiniętych w rozmaite znalezione w mieście materiały kukłę mniej lub bardziej przypominającą wilka bądź dużego psa (która, swoją drogą, była wyrobem Laverne, której dzielnie asystowały półroczne wtedy Erato i Hebe) okładał bezlitośnie Rowan, żołnierz. Erato była gotowa westchnąć myśląc wyłącznie o jego sierści - przepięknej lśniącej szacie maści blue merle (tej nazwy nauczyła ją z kolei matka) - nie wspominając już nawet o tym, jak wyraźnie rysowały się pod nią mięśnie.
   Podobny do Rowana, lecz nieco niższy i ciutek bardziej krępy, był Cooper, goniec. Na nim jednak, podobnie jak na Connorze, szpiegu, spojrzenie zawiesiła jedynie na chwilę. Wiedziała, że są parą, chyba każdy należący do społeczności ich stada już o tym wiedział. Nie przeszkadzało jej to - była na tyle młoda, że, dorastając z tą informacją gdzieś z tyłu głowy, nie widziała w tym nic dziwnego - po prostu... Chyba po prostu przyglądanie się im mijało się z celem, gdy robiła to tylko i wyłącznie przez buzujące w niej młodzieńcze hormony, a oni byli już w, jak jej się zdawało, szczęśliwym związku.
   Co zdziwiło ją bardziej, o wiele dłużej jej wzrok spoczął na dwóch pozostałych członkach wojska - Saharze i Vesper. Nie sądziła, że przedstawicielki tej samej płci, której przykładem była i ona sama, mogły wzbudzać jej zainteresowanie na równi z samcami. Czy to aby na pewno było normalne i zdrowe? Ale jak tu się oprzeć, gdy niska suczka pełniąca rolę gońca, której brązowa, wręcz czekoladowa sierść tak falowała, gdy biegła, poruszała się z taką gracją? Jak tu się oprzeć, gdy zazwyczaj wymigująca się od ćwiczeń ruda samica, szpieg, miała na pysku tak cudny uśmieszek, który trudno było jednoznacznie nazwać (może był pełen triumfu? może był to jedynie zawadiacki uśmieszek, mający pokazać jej stosunek do tego wszystkiego co musiała robić na treningu?) za każdym razem, gdy coś jej się udało?
   - Księżniczka nie uczestniczy w treningu? - usłyszała nagle gdzieś w okolicy swojego prawego ucha. Ten kpiący ton rozpoznałaby już nawet w środku nocy.
   - Księżniczka dzisiaj jedynie obserwuje trening. Jako przyszła Beta powinna potrafić oceniać go z boku, wyciągać z niego wnioski, na przykład dotyczące kondycji wojskowych czy gotowości wojska do ewentualnej wojny, która mogłaby wybuchnąć w każdej chwili - mruknęła, nawet nie zawracając sobie głowy rzuceniem mu choć przelotnego spojrzenia.
   Concorde jedynie prychnął. Wyminął ją i stanął obok Rowana, tuż przed drugą kukłą, której zaczął spuszczać łomot. Wywróciła oczami.
   - Co jest nie tak w technice Concorde'a? - mruknął do niej ojciec, jakby czytając jej w myślach.
   - To, że on nie ma techniki - prychnęła, tak jak to uczynił wcześniej samczyk, o którym rozmawiali.
   - Erato - jednym słowem Enyalios przywrócił ją do pionu.
   - Przepraszam, tato - skuliła się nieco, lecz już po chwili znów wyprostowała. - Concorde zadaje dość chaotyczne ciosy. Stawia na siłę, bo wie, że jest silny, ale przez niewystarczającą precyzję zdarza mu się chybić. Powinien znaleźć złoty środek pomiędzy siłą a dokładnością, jeśli chce mieć jakiekolwiek szanse w prawdziwej walce.
   - Dokładnie - skinął łbem. - Twoim zadaniem jako Bety podczas treningów będzie nie tylko zauważanie błędów wojskowych, lecz także uświadamianie im ich. Tylko tak możesz się przyczynić do wzrostu ich umiejętności.
   - Dobrze rozumiem, że chcesz, żebym teraz do niego podeszła i wytknęła mu błąd? - spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Znasz Concorde'a - parsknęła.
   - Nie. Nie masz mu "wytknąć błędów". Masz mu pokazać, co jeszcze musi poprawić, żeby być jak najlepszym w tym, co robi.
   Skinęła jedynie łbem. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Podeszła do wciąż znęcającego się nad rozpadającą się powoli kukłą młodego samca i odchrząknęła, próbując zdobyć jego uwagę.
   - Concorde - odezwała się w końcu, gdy kasłanie i charczenie nie zadziałało.
   - Czego chcesz? - warknął, odwracając się do niej szybko, machając łapą niebezpiecznie blisko jej krtani, jakby przez chwilę pomylił ją z tamtym wyrobem z naturalnych materiałów i tkanin.
   - Chcę dać ci radę, wiesz, jako przyszła Beta - zaczęła niepewnie, lecz już po chwili się wyprostowała. O nie, nie da mu się zastraszyć. - Jesteś silny. Oboje to wiemy. Ale za bardzo polegasz na swojej sile. W walce nie chodzi o takie chaotyczne okładanie kogoś ciosami, jak to właśnie zademonstrowałeś na tej kukle. Brakuje ci precyzji. W walce trzeba myśleć. Musisz połączyć precyzję i siłę, jeśli nie chcesz zostać powalony w pierwszej minucie walki z prawdziwym przeciwnikiem.
   - I co, może jeszcze chcesz mi to zademonstrować, co, księżniczko? - prychnął, najwyraźniej w ogóle nie przejmując się jej słowami.
   - Proszę bardzo - wywróciła oczami, podchodząc do kukły.
   - Nie. Nie tak. W prawdziwej walce. W "walce z prawdziwym przeciwnikiem", jak to nazwałaś. Powalisz mnie w ciągu pierwszej minuty?
   Drwił z niej. Podpuszczał ją. Doskonale o tym wiedziała, ale nie mogła się powstrzymać, więc bez chwili zawahania warknęła:
   - Proszę bardzo. Powalę cię. Może nie w ciągu pierwszej minuty walki, ale i tak cię powalę.

Concorde?
Jeśli rzeczywiście dojdzie do walki, masz pozwolenie na jakieś "porysowanie" Erato, żeby miała jakąś bliznę czy dwie później.

Od Mojito C.D. Hebe

Tamten dzień mieli spędzić tylko we dwójkę. W centrum miasta. To jednak się nie stało. Trafili na zebranie psów, które wyglądem nie przypominały członków stada [nie wliczając w to psa bety i gammy]. Były to psy dobrze zbudowane, o smukłej i wysportowanej sylwetce. Mojito już je kiedyś widział. Jak się później dowiedzieli, psy należały do zaprzęgu. Przyszły alfa i córka bet siedzieli wraz z nimi, wymieniając co jakiś czas spojrzenia. Białe szczenię było zafascynowane, jak się później dowiedzieli, rasowymi psami husky. 
— Wpadnijcie kiedyś na wyścigi zaprzęgów. Zjadą się z różnych części Norwegii. — powiedziała na pożegnanie młoda suka o jasnym, dwukolorowym umaszczeniu. Szczenięta tylko skinęły głowami.
Na tereny stada wracali nie przestając rozmawiać o psach z miasta. Hebe jednak nie była tak zauroczona rasowymi psami jak jej towarzysz. Było to słychać w tonie jej wypowiedzi na ich temat. Mojito jednak ignorował to wszystko. Widział siebie w tym zaprzęgu. Z rozmyśleń wyrwała go jednak Hebe. Dotarli bowiem do jej domu. Mojito uśmiechnął się do niej tylko na pożegnanie i ruszył do własnego domu.
Życie toczyło się dalej. Mojito rósł coraz bardziej, na jego głowę spadało też coraz więcej obowiązków. Nie miał zbyt dużo czasu dla siebie. Spotkania z Hebe zostały ograniczone przez jego rodziców do minimum. Uważali je za zbyteczne, bo przecież spotykają się w szkole, a Mojito musi swój wolny czas poświęcać na naukę rządzenia stadem, do których on i tak nie przywiązywał zbyt dużej wagi. Wpuszczał jednym uchem, wypuszczał drugim.
Dzisiejszy dzień okazał się dla niego zbawienny. Rodzice mieli coś do załatwienia, cały dzień biegali z jednego miejsca do drugiego. Mojito miał więc wolne, z czego był niesamowicie zadowolony. Wymknął się więc z domu i wolnym krokiem, wydeptaną ścieżką szedł w stronę domu bet. Po drodze minął go samiec beta, a kawałek później jego partnerka. Białe szczenię wzruszyło tylko ramionami i szło dalej. Hebe zauważył przed jej domem. Leżała na plecach z zamkniętymi oczami na jednym z większych kamieni. Delektowała się ostatnimi letnimi promieniami słońca.
— Co oni dzisiaj tacy zabiegani? — zapytał, kładąc się na jeszcze zielonej trawie obok kamienia, na którym leżała jego przyjaciółka. Suczka otworzyła ślepia i zmieniła pozycję by móc spojrzeć na białego psa.
— Nie wiem. — wzruszyła ramionami. — Ale jeśli twoja wizyta jest tym spowodowana... To mogą to robić częściej. — uśmiechnęła się do niego. Mojito nie odwzajemnił jednak jej gestu.
— Pójdziemy się przejść? — spytał, podnosząc się z podłoża. 
— Standardowo do miasta? — zeskoczyła z kamienia i stanęła naprzeciwko niego. Mojito pokiwał tylko przecząco głową.
— Nie tym razem. — oznajmił. — Wyjątkowo po terenach stada. Co ty na to? — uśmiechnął się do niej zadziornie.

< Hebe? >

POSTARZANIE

W dniu dzisiejszym witamy wrzesień, żegnamy się z wakacjami i wracamy do szkoły [nie wliczamy w to studentów, którzy mają jeszcze miesiąc wolnego]. W związku z tymi wydarzeniami przychodzimy z wrześniowym postarzaniem, którym objęci są wszyscy członkowie stada.
Wszystkie szczenięta mają po postarzaniu po półtora roku, więc proszę o tworzenie formularzy dorosłych już psów. Można również wysyłać je na pocztę administracji lub pozostawić w wersji roboczej na bloggerze, skąd w dniu postarzania do lat dwóch zostanie wzięty. Przypominam również o zadaniach, które dorastające szczenięta muszą wykonać. 

Od Sahary do Rowana [świeżutkie]

 Ostatnio kiedy Sahara widziała się z Rowanem w ten pamiętny dzień gdy co chwilę go spotykała i mogła zawracać mu cztery litery. Najpierw w drodze do pracy, a potem po wyjściu z niej. Suczka dokładnie pamiętała jak się rozpadał deszcz i musiała razem z samcem schować się w ciasnej jaskini. Z początku chciała nakłonić psa do zbliżenia się do niej, ale nim zdążyła zrobić jakikolwiek ruch w tym kierunku, to deszcz ustał, a Rowan najszybciej jak tylko mógł uratował się od jej dość upierdliwego towarzystwa i poszedł w swoją stronę. Jej reakcją było tylko prychnięcie, pracowali w jednej branży, więc nie było opcji żeby już się nie spotkali. Podniosła się z ziemi i zadowolona ruszyła do domu z pewnością, że jutro znów zobaczy samca i będzie mogła go denerwować. Na jej nieszczęście następnego ranka uderzyła w nią gorączka. Rozchorowała się. Zapewne przez ten deszcz- mruczała do siebie następnego ranka. Zanim mogła normalnie funkcjonować minęły dwa tygodnie. 
W końcu nadszedł ten dzień, Sahara nie sądziła, że kiedykolwiek tak będzie tęsknić za pracą w dodatku taką, w której była tylko raz. Jej łapy dotknęły trawy przed domem, a w nozdrza dostało się świeże powietrze.
- Jak mogłabym dobrze zacząć ten dzień? - zapytała samą siebie po czym ruszyła w stronę koszar. Jej wzrok był skupiony na tym co przed nią, ale wciąż zauważyła znajomą sylwetkę psa maści blue merle. Taka sytuacja miała już miejsce, Sahara doświadczyła uczucia deja vu. Ale po chwili zorientowała się, że to przecież jej kochany znajomy Rowan. 
- Hej Rowan, kopę lat! - Wykrzyknęła do niego i wybuchła śmiechem widząc jego podirytowaną minę. Sahara doskoczyła do niego i szturchnęła go w bark - no co masz taką krzywą minę?

Rowan? 

Od Hebe CD. Mojito

Przez głowę błyskawicznie przemknęła jej myśl, czy przypadkiem nie był zbyt blisko niej.
Przełknęła gwałtownie, choć jakby z trudem ślinę i spojrzała mu w oczy, trzepocząc przy tym rzęsami.
- Czyż nie każdy zmienia się z biegiem czasu...? - zapytała niepewnie, ale w głębi duszy wiedziała, że ta odpowiedź nie zadowoli Mojito i dalej będzie domagał się bardziej konkretnej.
Nic nie powiedział, ale wyraz jego oczu, którymi stanowczo, ze swego rodzaju wyrzutem się w nią wpatrywał, mówił wszystko. Westchnęła cicho, zawiedziona swoją jakże przewidywalną porażką.
W pewnym momencie spięła swoje mięśnie i spróbowała wyczołgać się spod łap swego chwilowego oprawcy, ale ten skutecznie jej to uniemożliwił, złapawszy ją za kark. Wywróciła teatralnie oczyma, przypominając sobie, że rzeczą oczywistą było, iż był od niej silniejszy. Leżąc potulnie pod stojącym nad nią samcem, posłała mu piorunujące spojrzenie.
- No więc? - wyszczerzył zęby, a jego brwi powędrowały do góry.
- Nie dasz mi spokoju, co?
- Nie - zaśmiał się cicho. - Dobrze o tym wiesz, po co więc te gierki, Hebe? Już dawno byłabyś w upatrzonym przez siebie centrum.
- No dobra, dobra! - sapnęła z irytacją. - Po prostu... lubię spędzać z tobą czas - odwróciła swój wzrok od jego ślepi i wzruszyła ramionami. - A ty lubisz chodzić w różne miejsca, prawda? I kiedyś irytowałeś się moim posłuszeństwem. Ale! Nie schlebiaj sobie, to nie jedyny powód - prychnęła i zmarszczyła zabawnie, może nawet uroczo nos. - Wiesz, że jestem ciekawska. I ponoć mam nieokiełznaną duszę. Tak więc wyszło. A teraz możesz mnie wypuścić? - po raz kolejny na niego fuknęła, po czym obnażyła zęby, żeby dosadnie pokazać przyjacielowi swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.
- Okej, okej, nie gniewaj się - zapewne gdyby tylko mógł, uniósłby łapy w kapitulacyjnym geście. Ale zamiast tego posłał jej tylko jeden ze swoich czarujących uśmiechów. - Księżniczko - dodał po chwili. - Podobno złość urodzie szkodzi, czy jakoś tak.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie, w odpowiedzi na które się roześmiał, po czym ruszyła bezceremonialnie przed siebie. Nie musiała się obracać, aby wiedzieć, że rozpromieniony Mojito rusza za nią, żeby już po chwili się z nią zrównać.
Popołudniowe promienie słońca grzały przyjemnie ich grzbiety, kiedy podążali ruchliwymi uliczkami centrum miasta, przyglądając się z zaciekawieniem toczącemu się tam życiu. To miejsce skrajnie różniło się od spokojnych okolic fiordu, ukazywało tę prawdziwszą stronę miejskiego istnienia.
Niektórzy ludzie zdawali się być zabieganymi, inni leniwie dobijali interesów, ulicami jeździły samochody i pojedyncze motocykle, gdzieniegdzie luzem biegały psy, inne z kolei szły na smyczach obok swoich opiekunów (czemu Hebe nie mogła się nadziwić). Powietrze pachniało inaczej niż na terenach Północnych Krańców, z początku drażniło nos, szybko jednak można było się przyzwyczaić.
Córka Bet z mieszanką ciekawości i niedowierzania zwiedzała ludzką metropolię w towarzystwie przyszłego Alfy, całkowicie pozbawiona poczucia czasu i ślepa na niższe ułożenie słońca podczas jego codziennej wędrówki.
Przystanęła w pewnym momencie w jednej z bocznych uliczek, aby posłuchać muzyki płynącej z budynku obok i powoli, tak jak uczyła się z pomocą Ezechiela, ułożyła z liter, wiszących nad wejściem, słowo. Bar? Przekrzywiła lekko głowę, ale już zaraz skupiła się na czymś znacznie bardziej interesującym - na szklanych butelkach stojących pod ścianą, z których unosił się dziwny zapach.
- Co tam masz? - mruknął Mojito i podszedł bliżej niej, aby powąchać szklane naczynie. Zmarszczył nos i uniósł głowę, najwidoczniej nieco odrzucony nieprzyjemną wonią.
Suczka natomiast była niezrażona - pacnęła jedną z butelek łapą, popychana ciekawością, a ta zachwiała się, po czym upadła, wylewając z siebie dziwną ciecz.
- Nie wiem co to - przyznała Hebe.
Ta niewiedza nie powstrzymała jej jednak przed spróbowaniem nieznanego jej napoju. Polizała kałużę, ale już po chwili się skrzywiła.
- To chyba alkohol. Zostaw to, Hebe - Mojito pokręcił głową.
Zamiast go posłuchać, spróbowała cieczy jeszcze raz. Tym razem smakowała łagodniej, wzięła więc kilka kolejnych łyków, znacznie pewniej niż wcześniej.
- Hej! - syn Alf złapał ją za ucho zębami i pociągnął, nieco boleśnie, aby odwrócić jej uwagę od butelek. Podziałało, ale nie była z tego zadowolona.  - Nie pij tego. Zaraz będzie się ściemniać, a jak się skujesz, to ciężko będzie cię zaprowadzić do domu. Twoi rodzice chyba by mnie rozszarpali, gdybyś wróciła cuchnąć tym czymś - popatrzył z pogardą na kałużę.
- Och, Mojito, daj spokój! - wywróciła oczami. - A może to ciebie ktoś podmienił, co? Sam spróbuj, nie jest takie złe - prawdopodobnie podchodziła do tego tak lekko, nie będąc świadomą konsekwencji. - Myślę, że nic się nie stanie, jeśli trochę się tego napiję - uśmiechnęła się do niego delikatnie, kiedy uświadomiła sobie, że chciał dla niej dobrze, wykazując się nawet, jak stwierdziła, odrobiną opiekuńczości.

Mojito?

Od Maerose CD. Earla

   - Mamo, tato, idę do Estlay! - krzyknęła jedynie w kierunku przymkniętych drzwi pary Alfa ich córka i już jej nie było.
   Przetarła jeszcze oczy łapą stojąc w progu - nie spała tej nocy, jak zresztą stosunkowo często w przeciągu ostatnich kilku dób - i ruszyła w kierunku szpitala. Miejsce to stało się jej drugim domem, odkąd skończyła pół roku, a przy ostatnich wydarzeniach bywała tam wręcz jeszcze częściej niż we wcześniej wspomnianym budynku stojącym dumnie na uboczu terenów mieszkalnych, tuż przy fiordzie. Nie zdążyła się jeszcze w pełni uspokoić po tamtym wieczorze, kiedy pełna świadomość (która okazała się być rzeczą niekoniecznie miłą) spadła na nią niczym lawina.

   - Co ty sobie wyobrażasz, Mojito! - podniesiony głos taty słychać było już od progu ich domostwa. - To było skrajnie, powtarzam, skrajnie nieodpowiedzialne. Czy tak zachowuje się przyszły Alfa stada?
   - Co się stało? - niewinnie zapytała, gdy tylko pojawiła się w salonie, gdzie rozgrywała się cała ta scena. 
   Wszystko było idealnie wyćwiczone, z dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Uśmiech na pewno był idealny - ćwiczyła go całymi godzinami pochylając się nad taflą wody morskiej.  Pozycja ciała też powinna być w porządku, starała się znaleźć złoty środek pomiędzy niewinnością, zaciekawieniem a odrobiną strachu przed podnoszącym głos ojcem. Jedynie oczy mogły ją zdradzić - wciąż nie potrafiła zbyt dobrze zamaskować tego błysku, który pojawiał się w nich, gdy "grała swą rolę".
   - Twój brat - pośpieszyła z odpowiedzią mama, również wyraźnie zła, zamaszystym ruchem łapy wskazując białego samczyka -  postanowił bez pozwolenia i zapowiedzi wybrać się do miasta i spędzić w nim noc. Och, no i jeszcze wciągnąć w to córkę Enyaliosa i Laverne!
   Zastrzygła uszami. Para Beta miała dwie córki, z którymi Mae nie miała zbyt dużo kontaktu. Jak się domyślała po tym, że mama jeszcze nie wybuchła ostatecznie, chodziło "tylko" o Hebe, a nie Erato, następczynię. Gdyby Moji "uprowadził" przyszłą Betę, draka zapewne byłaby jeszcze większa.
   Zerknęła na brata. "A mnie nie zabrałeś?", miała ochotę zapytać, wiedziała jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Musiała być dobrą, grzeczną córeczką. Musiała wykonywać tę robotę za ich oboje, skoro starszy od niej o kilka minut brak najwyraźniej się do tego nie garnął.
   -  Wróciliśmy, cali i zdrowi. Nie widzę, po co robicie z tego taką aferę - burknął śnieżnobiały samiec.
   - Ta "afera" wynika z tego, że oboje - czarny samiec spojrzał przelotnie na swoją partnerkę - pokładamy w tobie duże nadzieje. Kiedy skończysz dwa lata, będziesz Alfą, Mojito. To nie przelewki, a najbardziej odpowiedzialna rola w stadzie. 
   - Mam gdzieś bycie Alfą. Niech Mae sobie nią będzie - prychnął Moji.
   - Mae nie będzie Alfą, bo to ty jesteś starszy - pałeczkę prowadzenia dyskusji z nim przejęła mama. - Taka jest tradycja. Ty szkolisz się, by zostać Alfą, Maerose po zdaniu egzaminu zajmie najlepsze dla niej stanowisko medyczne. To, które z was jako pierwsze pojawiło się na świecie, przypieczętowało wasz los, czy się to wam podoba, czy nie.
   - Właściwie to dlaczego tak? - wtrąciła się przypominająca dobermana samiczka, sama przez chwilę nie pojmując, dlaczego przemawia tak buńczucznie. - Przecież na pierwszy rzut oka widać, że lepiej sprawdziłabym się w tej roli. Jestem bardziej odpowiedzialna, nie mam problemów z nauką i dobrym zachowaniem, znam się na... - chciała kontynuować, lecz przerwała jej matka.
   - Nikt nie jest bez wady Maerose. Z ciebie też nie byłoby idealnej Alfy - zabolało, nawet pomimo tego, że od razu załagodziła te słowa kolejnymi. - Nikt nie jest idealną Alfą. Ja nią nie jestem, moja mama nią nie była i tak dalej aż do pierwszej Alfy naszego poprzedniego stada. Mojito też nie będzie idealną Alfą, ale uczy się i wierzę w niego. Jak już mówiłam, wasze losy przypieczętował przypadek i musicie się z tym pogodzić - widząc, że jej córka jest bliska płaczu , pochyliła się ku niej. - Przecież lubisz medycynę. Uwielbiasz lekcje z Estlay, Mae. Będziesz świetnym lekarzem czy kimkolwiek innym z medyków. 
   Ale Mae już jej nie słuchała. Wyszła z salonu i, gdy rodzina już jej nie widziała, pobiegła do swojego pokoju. Drzwi zamknęła delikatnie, nie chciała nimi trzaskać. 

   Tamtej nocy, oprócz tego, że zasnęła na poduszce przemoczonej od łez, podjęła bardzo ważną decyzję. Nie miała zamiaru być lekarką czy jakąkolwiek inną medyczką. O nie, to było dla niej za mało, zwłaszcza, jeśli chciała pokazać całemu świata (a zwłaszcza matce), że jest warta więcej, niż innym się zdaje. Musiała pracować najciężej jak się dało - ciężej od Davonny, która razem z nią pobierała nauki u swej matki, być może lepsza nawet od Erla, przyszłej Gammy. Musiała być godną najważniejszego stanowiska w szpitalu, pomijając przechodzącą z pokolenia na pokolenie rolę zwierzchnika, Gammy. Musiała zostać ordynatorem - albo od razu, zachwycając Estlay swą wiedzą i umiejętnościami, lub dłuższą i bardziej pospolitą drogą - pracując na to ciężko przez kilka kolejnych lat, na stanowisku zwykłego lekarza. (To nie tak, że Mae nie szanowała lekarzy - co to to nie, darzyła ich ogromnym szacunkiem! - po prostu uważała się za sukę stworzoną do wyższych celów.)
   Na miejsce dotarła jako ostatnia, lecz nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że Earl i Davonna przychodzili tu zawsze ze swą rodzicielką, która powinna zjawić się w szpitalu wcześniej od swych uczniów (gdyby nauki u niej pobierał ktoś więcej, pomijając jej potomstwo, niż córka Alf). Szybko usadowiła się po przeciwnym niż Davonna boku Earla, skinąwszy im obojgu głową na powitanie, i uśmiechnęła się delikatnie do swego największego na świecie autorytetu - Estlay.
   - Witaj, Maerose. W porządku, jeśli nie macie nic przeciwko, zaczniemy już naszą lekcję. Kontynuujemy dziś naukę podstaw chirurgii ogólnej. Oprócz teorii zajmiemy się dziś jednak również praktyką, ćwicząc na tych oto - wskazała łapą na stojący przed nimi stół operacyjny, na którym leżały cztery zwierzęce truchła - młodych sarnach.
   Sarny nie były jakoś zabójczo podobne anatomicznie do psów, lecz, jak domyślała się Mae, musiało to im wystarczyć. Część teoretyczną miała już w małym palcu - przeczytała kilka książek poleconych jej przez Ezechiela, a także odbyła miłą pogawędkę z Enyaliosem, Betą stada, który w przeszłości zajmował się jednak właśnie chirurgią. Zerknęła więc szybko na swych towarzyszy - na Davonnę jednak nieco krócej niż na Earla.

   - Dobra, w takim razie chodźmy do mojej mamy i powiedzmy, że przerwę spędzimy na świeżym powietrzu - zaproponował tego dnia, gdy Estlay zostawiła ich samych sobie, musząc załatwić jakąś ważną szpitalną sprawę.
   Patrzył na nią wyczekująco. Jak jej się zdawało, myślał nad czymś intensywnie, lecz, jako że nie potrafiła czytać innym psom w myślach, nie miała pojęcia, jaka sprawa go tak absorbowała.
   - W porządku. Ale najpierw musimy ją znaleźć - uśmiechnęła się delikatnie.
   Nie pasowało jej to tak bardzo, jak by mogło. Naprawdę liczyła na to, że uda im się zająć chwilę bądź dwie jedynemu aktualnie lekarzowi w sforze, Ezechielowi. Wiedziała jednak, że musi obejść się smakiem, a także, że nie może zmarnować przez to tych danych im chwil wolnego. 
   Okazało się, że Gammę odnaleźć było dziecinnie prosto - siedziała za swoim biurkiem w gabinecie, który w przyszłości miał należeć do ordynatora, gdyby stado go kiedyś zdobyło, a w tym momencie było zajmowane przez nią. 
   - W porządku. Uważajcie tylko na siebie - spojrzała uważnie na Maerose, wciąż pamiętając ten incydent, po którym musiała ją ratować, lecz już po chwili uśmiechnęła się serdecznie. - Bawcie się dobrze.
   - To gdzie idziemy? - spytała swojego białego towarzysza suczka o czarnej podpalanej sierści, gdy przystanęli tuż po przekroczeniu progu szpitala.
   - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Może nad morze?
   Uśmiechnęła się delikatnie przez to, jak zabrzmiało to zdanie.
   - Okay - skinęła głową, lecz mina nieco jej zrzedła. 
   Nie była nad morzem od czasu tamtego wypadku, gdy przez swą niepotrzebną brawurę prawie się utopiła. Unikała wody jak mogła, powtarzając sobie, że "nie jest jeszcze na to gotowa".
   - Jeśli nie chcesz, w porządku. Wiem przecież co się wydarzyło, gdy byliśmy tam po raz ostatni...
   - Chcę, Earl. Nie musisz się o mnie martwić. Obiecuję, że nie będę już robić takich głupstw - posłała mu szybki, lecz szczery uśmiech. 

   - W porządku - z zamyślenia wyrwała ją zmiana w tonie głosu Gammy. - Podejdźcie teraz bliżej tego stołu. Mamy dzisiaj specjalnego gościa, który ma w tej dziedzinie większe doświadczenie ode mnie, choć aktualnie zajmuje się czymś zupełnie innym. Enyaliosie? - odwróciła się w kierunku drzwi, w których, czego Mae nie zauważyła wcześniej, już przez jakiś czas musiał stać samiec Beta.
   Pies uśmiechnął się do nich i zaczął tłumaczyć co i jak należy robić. Ćwiczyli precyzyjne operowanie skalpelem i igłą oraz nicią chirurgiczną - nic wielkiego. Przypominającej dobermana suczce precyzji nie brakowało, nie minęło więc wiele czasu zanim usłyszała pełne podziwu, jaki dorośli czują, gdy dzieci zrobią coś tak tylko dobrze jak mogą na swój wiek, słowa Bety:
   - No, no, no, czyżbym miał przed sobą przyszłego chirurga? - mruknął i, uśmiechnąwszy się do niej delikatnie, podszedł do Davonny, by sprawdzić, jak jej idzie.
   Maerose chwyciła za igłę, ruchem tym strąciła jednak ze stołu skalpel Earla, który już zszywał swoją łanię.
   - Przepraszam - bąknęła i pochyliła się szybko, by podnieść to, co zrzuciła.
   Los jednak chciał, by Earl również schylił się po swoje narzędzie, więc w chwili, w której jego koleżanka (bo suczka chyba mogła tak się nazwać) podnosiła się, by podać mu ostrze, zderzyli się głowami.
   - Ała - wypaliła suczka, masując obolałą czaszkę, którą to zawadziła o dolną szczękę następcy Gamm. - Znowu przepraszam - mruknęła, uśmiechając się delikatnie.

Earl?

Od Mojito C.D. Hebe

Spotkania z Hebe były dla niego chlebem codziennym, spotykali się bowiem prawie codziennie. A każdy dzień bez niej był dla białego szczenięcia bez sensu i spędzał go na odliczaniu godzin do kolejnego spotkania swojej towarzyszki wypraw do miasta. Bo to właśnie tam spędzali najwięcej czasu. Miasto stało się ich drugim domem. Jednak jeśli chodzi o uczucia Mojito do Hebe... Sam przyszły przywódca stada nie umie ich nazwać. Nazywa ją swoją towarzyszką lub przyjaciółką, bo innych określeń nigdy nie stosował wobec żadnej suczki. Innych określeń nigdy się nie nauczył. Co prawda jego ojciec mówił do matki kochanie lub skarbie, ale uważał to za dziwne wymysły dorosłych, ponieważ jego matka zwracała się tak również do Mojito i jego siostry, Mae.
Mojito nawet nie wiedział kiedy razem z Hebe dotarli do miasta. Znów droga minęła im w ciszy i miał nadzieję, że suczka zajęła się podziwianiem widoków [które widziała przecież już mnóstwo razy, w końcu nie idą tędy pierwszy raz] bądź podobnie jak on, rozmyślaniem.
— Mojito... — zaczęła w końcu brązowo-biała samiczka, zatrzymując się. Szczeniak mruknął tylko w odpowiedzi, stając przed nią i wpatrując się w jej pyszczek, który niesamowicie zmienił się odkąd ją poznał. Był teraz dużo smuklejszy i jakby... Bardziej kobiecy. Nie chciał nikomu tego przyznać, ale Hebe stawała się coraz ładniejsza. — Może przejdziemy się do centrum. Ot tak pozwiedzać nieznane zakamarki miasta. — zaproponowała. Na pyszczku białego psa pojawił się delikatny uśmiech. — Codzienne przebywanie nad fiordem trochę mi się znudziło... — dodała ciszej.
— Nie poznaję cię. — powiedział, obchodząc suczkę dookoła. — Ktoś mi cię chyba podmienił. — zaśmiał się, ponownie stając na przeciwko niej. Hebe przekrzywiła delikatnie pyszczek.
— Co masz na myśli? — spytała, wpatrując się w niego.
— Kiedyś było mi ciężko wyciągnąć cię gdziekolwiek. — wyjaśnił. — Posłuszna córeczka rodziców. Zawsze robiłaś to co oni ci kazali. A teraz? Skąd ta zmiana? — usiadł, wyczekując odpowiedzi na swoje pytanie ze strony suczki.
— To zgadzasz się? — zapytała, próbując jakby ominąć pytanie.
— Tak, pójdziemy, ale...
— To świetnie, chodźmy. — powiedziała, omijając siedzącego przed nią białego szczeniaka i ruszyła dalej przed siebie. Mojito przyjął to za wyzwanie. Skoczył na suczkę, cicho się śmiejąc, dając jej przy tym do wiadomości, że to zabawa. Suczka skończyła grzbietem na podłożu, przyszły alfa stał natomiast nad nią.
— Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie. — zbliżył swój pyszczek do jej, zadziornie się uśmiechając. — Skąd aż taka zmiana w twoim zachowaniu? Nie żeby mi to przeszkadzało czy coś... Ale interesuje mnie to. — oznajmił.

< Hebe? >

Od Nali C.D. Makbetha

Wiadomość była dla Nali szokiem. Nie wiedziała co ma teraz robić. Czy powinna opuszczać dom i czy może puszczać dzieci na dwór by mogły spotykać się ze swoimi rówieśnikami? Czegokolwiek by teraz nie zrobiła mogłoby się to skończyć źle zarówno dla niej, jak i dla jej tak długo wyczekiwanego potomstwa. Miała wrażenie, że przeszłość Makbetha będzie się za nimi ciągnąć przez lata i prędko się to wszystko nie zakończy.
Nala podeszła do niego. Widziała jak walczy z własnym sobą. Podobnie jak ona, nie wiedział co ma zrobić. Widziała w jego ciemnych ślepiach zmęczenie.
— Makbeth... — szepnęła tylko, niemal niesłyszalnie. Jednak on usłyszał. Suka usiadła naprzeciwko niego, starając się wtulić w jego czarną sierść na piersi. Usłyszała jego westchnienie. Podniosła pysk by móc spojrzeć mu w oczy. — Damy sobie z tym radę. — starała się uśmiechnąć by dodać mu jakiejkolwiek otuchy, pokazać, że nie jest w tym wszystkim sam, mimo iż było jej bardzo ciężko. — Mam nadzieję, że damy. — dodała po chwili, dużo ciszej. Bała się też cokolwiek powiedzieć. Pierwszy raz ktoś groził jej rodzinie, nigdy wcześniej nie była postawiona w takiej sytuacji. Jej rodzina nigdy nie miała wrogów, a nawet jeśli miała, to oni nigdy się nie ujawnili.
— Muszę to załatwić sam. — mruknął tylko w odpowiedzi, po dłuższej chwili milczenia. Suka spojrzała na niego lekko oburzona. Cokolwiek by się nie działo, nie zostawiłaby go samego. Nie po tym, jak musiała walczyć między rozsądkiem a sercem. Wygrało serce, ale wybór był świadomy. Wiedziała w co się pakuje, w końcu sam uprzedzał ją, że nie będzie łatwo. Czas pokazał, że faktycznie nie jest łatwo.
— To jest nasza wspólna sprawa. Nie tylko twoja. — oznajmiła, a samiec spojrzał na nią kątem oka. — Jesteśmy rodziną. Nie zostawię cię z tym wszystkim. — dodała zaraz.
— A dzieci? Mae i Mojito? — spytał, patrząc teraz na nią. — Jak im powiedzieć, że nie mogą żyć już normalnie? Zapewniłem im... Wam... Ogromny stres. Nie powinienem przebywać teraz z wami w jednym domu. — oznajmił pies.
— Dzieciom zapewnimy opiekę. Nie pozwolę by odczuły, że coś się dzieje. Wystarczy, że my boimy się za nie. — położyła swoją łapę na łapie partnera, delikatnie się przy tym uśmiechając. Trudno było jej zdobyć się na uśmiech w takiej sytuacji, ale tylko tyle mogła teraz zrobić. — A teraz chodź. Po prostu chodź spać. Widzę jak jesteś zmęczony tym wszystkim.
— Nie mogę spać w takiej sytuacji. Jak ty to sobie wyobrażasz? — mruknął seter. Nala westchnęła tylko. Była bezsilna. Wiedziała jak bardzo jej ukochany jest uparty. Ale ona też była, więc liczyła, że to on ulegnie pierwszy.
Leżała wpatrując się w śpiącego samca. Uśmiechnęła się lekko. Udało jej się go jakoś namówić na pójście do sypialni, na chociaż krótką drzemkę. Makbeth długo nie mógł zmrużyć oka, zastanawiał się kto stoi za tajemniczym liścikiem. Ona jednak nie spała. Czuwała nad wszystkim. Zresztą, pod wpływem adrenaliny, nawet nie czuła zmęczenia.

< Makbeth? >

Od Hebe CD. Mojito

Czas zdawał się płynąć nieubłaganie, od tamtego dnia minęło bowiem kilka dobrych miesięcy. Hebe dalej jednak była w stanie przypomnieć sobie swój powrót do domu, gdzie czekali zdenerwowani rodzice. Dostała mocno poruszającą reprymendę, i choć zrobiła na niej spore wrażenie, młoda samica dalej przekraczała granice zasad, powoli, lecz coraz dalej i dalej, wręcz pewna, że bardzo krzywdzi w tym Laverne i Enyaliosa. Ale ona sama nie była w stanie poskromić swej nieokiełznanej duszy, nawet bardzo tego chcąc, więc tym bardziej i prośby, zasady rodziców nie mogły tego uczynić. Prawdopodobnie para Beta zaczęła się z tym powoli godzić, choć ich córka nie mogła być pewna, co też siedzi w ich głowie.
Zaczęła za to wyrastać na, jak to mawiała jej matka, "piękną pannę" o smukłej sylwetce i lekkich, wypełnionych gracją ruchach, a cechy te nie tylko upajały oczy innych, lecz były również użytecznymi podczas polowań, które stały się jedną z większych pasji księżniczki.
Minęło już pół roku, od kiedy Hebe zobowiązana była wybrać dziedzinę, w jakiej chciała się kształcić. Nie musiała długo się zastanawiać, aby uznać, że w przyszłości chciałaby zostać łowczynią, przystąpiła więc do szkoleń w tym zakresie, z wielkim uradowaniem.
A oprócz ów nauk oraz czasu spędzonego z rodziną, w jej życiu ważnym był również Mojito, z którym to spędzała naprawdę wiele czasu i stał się jej istotnie dobrym przyjacielem. Choć czasami patrzyła na niego inaczej, jak na kogoś bliższego, lecz jej młody wiek nie pomagał w identyfikacji ich relacji, zostawała więc po prostu przy "dobrym przyjacielu".
- Czy przyjaciele pozwalają na siebie czekać? - rzuciła nagle dość uszczypliwie, podniósłszy zadek z trawiastego podłoża w cieniu sporego dębu.
- Oczywiście! - Mojito wyszczerzył zęby i puścił jej oczko, kiedy wyłonił się z zarośli.
Prychnęła i spojrzała na niego z udawaną pogardą, ale już po chwili jej pyszczek rozjaśnił się w wesołym uśmiechu.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz i będę musiała osobiście po ciebie przyjść. I wyciągnąć z domu za ogon, uprzednio błagając twoją mamę, abyś mógł pójść - oznajmiła.
- Bez przesady - uniósł zawadiacko jedną brew, ale się roześmiał.
Przyglądała mu się dłuższą chwilę. Wydoroślał, zdawało jej się, że jeszcze bardziej niż ona. Był od niej wyższy, lepiej zbudowany i... no i po prostu przystojny, to musiała przyznać. Odwróciła wzrok i nic nie mówiąc, skinęła tylko znacząco głową, zachęcając młodego samca do ruszenia.
Miasto, to właśnie był cel ich podróży.
I choć bywali tam stosunkowo często i nieco im spowszedniało, dalej dobrze się w nim bawili, tak przynajmniej wydawało się Hebe.

Mojito?

Od Makbetha CD. Nali

   "Szkoda by było stracić tak piękną rodzinkę, czyż nie?"
   Cały czas miał przed oczami tę pieprzoną karteczkę, choć rozszarpał ją na mikroskopijne wręcz kawałeczki od razu po tym, jak opuścił dom swój i swojej rodziny. Nie był w stanie rozpoznać pisma, nadawca wiadomości porządnie o to zadbał, lecz nie miał najmniejszych problemów z wytypowaniem podejrzanych. To byli oni. Znaleźli go i, co w tym wszystkim było najgorsze, chcieli skrzywdzić jego rodzinę.
   Który z nich mógł to być? Szef całego gangu - zwany przez swych żołnierzy po prostu Bossem - który groził Makbethowi, że go znajdzie i zabije, gdy opuszczał Szkocję i, tym samym, szeregi jego grupy? Goryl, ogromny pies, prawdopodobnie spokrewniony z wilkiem, który zawsze krzywo patrzył na Tana? Dolar, zwykły uliczny cwaniak, z którym może i obecny Alfa Północnych Krańców wyraźnie dobrze się dogadywał, ale z takimi typami nigdy nie wiadomo co i jak? Czy może, wreszcie, stary ponury Mag, który nigdy nie pozbierał się po śmierci swej ciężarnej ukochanej?
   Nie miało to jednak większego znaczenia. Którykolwiek znajomy parszywy pysk nie panoszył się teraz w okolicy jego domu, najważniejsze było to, że w tej sytuacji jego bliscy byli zagrożeni. Przez niego.
   Sam nie wiedział, po co wyszedł z domu. Prawdopodobnie chciał po prostu uciec przed Nalą i dziećmi, które prędzej czy później mogłyby zrozumieć, że coś jest nie tak. Ostatecznie spędził jednak poza nim zdecydowaną większość dnia. Obszedł prawie że każdy zakątek terenów sfory i obszedł cześć miasta, wypytał też jednego z tych biegnących przed saniami cwaniaczków, lecz nie natrafił nawet na choćby jeden ślad swoich byłych kompanów. Był w kropce, małej czarnej kropce, z której nie widział wyjścia.
   W drodze powrotnej do domu zatrzymał się na najwyższym spośród okolicznych klifów. Gdzieś pod nim fale z impetem uderzały o skałę. Czy jeśli zniknąłby z życia Nali, Maerose i Mojito, ten wiszący nad nimi miecz by zniknął? Wystarczyło przecież wykonać teraz jeden, może dwa kroki przed siebie. I już. Po Makbecie.
   Nie chciał jednak, by jego dzieci dorastały, wiedząc, że ich ojciec był tchórzem, który, nie potrafiąc poradzić sobie z wyrzutami sumienia czy innymi problemami rzucił się z klifu. Chciał zobaczyć, jak dorastają i być dla nich największym oparciem, jakim może być tak beznadziejny osobnik jak on. Może i się już starzał, ale wciąż miał przed sobą trochę życia.
   Nie skoczył. Wrócił do domu, gdzie czekała na niego nakręcająca się przez cały dzień swoimi domysłami Nala.
   - Kim jest ta suka i w czym jest lepsza ode mnie? - wypaliła bez żadnego owijania w bawełnę.
   - Jaka suka? - mruknął, podchodząc do niej powoli, zaskoczony tymi, tak dziwnymi w jego wypełnionej zupełnie innymi głowie, słowami.
   - Ta, z którą mnie zdradzasz - warknęła, dość cicho, zapewne nie chcąc zbudzić swego potomstwa, które o tej porze na pewno już spało.
   - Nie zdradzam cię - syknął, starając się nie dać ponieść się negatywnym emocjom.
   - To co przede mną ukrywasz? Cały ranek dziwnie się zachowywałeś, o czymś cały czas myślałeś - urwała na chwilę, by móc znów przemówić, by zmienić swe nastawienie. - O co chodzi? Możesz mi przecież wszystko powiedzieć, jakoś sobie poradzimy - błagała go wręcz.
   - Gdyby to było takie proste, kochanie - pokręcił łbem, wzdychając cicho. - Gdyby to było takie proste.
   - Cokolwiek by to nie było, jeśli się tym ze mną podzielisz, będziemy mogli wspólnie zająć się tym problemem - delikatnie położyła swoją łapę na jego, nieco większej.
   - Dostałem wiadomość - zaczął, po chwili zawahania. Może ona rzeczywiście miała rację. - Cytując, "Szkoda by było stracić tak piękną rodzinkę, czyż nie?" - usłyszał, jak jego partnerka wciąga ostro powietrze, zaskoczona, może i przestraszona. - Nigdy nie byłem święty, Nala. W młodości obracałem się w naprawdę nieciekawym towarzystwie. To na pewno jeden z nich. Ale nie mogę go znaleźć, nie mam jak się z nim skontaktować - pokręcił łbem i usiadł na podłodze. - Jestem w dupie - warknął - a wy w niebezpieczeństwie - dodał nieco delikatniej. - O to chodzi - wysyczał nagle, podniósł się i odszedł w kierunku sypialni.
   Tam jednak zawahał się. Czy w ogóle miał teraz prawo spać z nią w jednym łóżku? Czy w ogóle powinien mieszkać we własnym domu, gdy wiedział, że sprowadził na swoją rodzinę niebezpieczeństwo?
   Gdy Nala do niego podeszła, zastała go w rozkroku. Jedna łapa ciągnęła go ku sypialni, druga ku drzwiom wyjściowym. Był zmęczony, tak cholernie zmęczony.

Nala? 

Od Concorde'a CD. Erato

  Przypominający wilka szczeniak za wszelką cenę zamierzał udowodnić następczyni Bet, że jego umiejętności są znacznie lepsze, że ona nigdy mu nie dorówna. Nic nie było w stanie zmienić jego nastawienia, nawet przegrana walka na patyki, która mimo iż dalej wzbudzała w nim złość, nie potrafiła zabić w nim pewności siebie.
  Oczywiście, że ja. Takie zdanie cisnęło mu się na usta, po wypowiedzianych słowach przez Erato. Nie wymówił tego jednak na głos, tym razem postanowił to zachować dla siebie. Prychnął jedynie, wyprzedzając córkę Enyaliosa. Biegł szybciej, niż tego wymagano. Szczeniak nie rozumiał do końca całej idei tego ćwiczenia, gdyż zamiast na wytrzymałość, bardziej stawiał na szybkość.
- Concorde, wolniej - usłyszał głos matki. Szczeniak przekręcił ślepiami, ale wykonał polecenie matki.
  Concorde był bardzo zadowolony z dzisiejszych ćwiczeń, gdyż myślał, że wszystkie wykonał prawidłowo, a przede wszystkim pokazał innym (a zwłaszcza Erato), że jest od nich lepszy, dokładniejszy, szybszy, silniejszy i jeszcze nie wiadomo jaki. Był taki tylko w swoich oczach. Jak na swój wiek dobrze wykonywał ćwiczenia, owszem, ale jego umiejętności nie były jakoś szczególnie zadowalające.
  Od tamtego wydarzenia zdążyło upłynąć trochę czasu. Wszystkie szczenięta w stadzie osiągnęły wiek jednego roku, co bardziej przybliżało ich do dorosłości. Concorde był mocno zadowolony tym faktem, gdyż wiedział, że jako dorosły osobnik będzie mógł zdecydowanie więcej i nie będzie musiał już słuchać się starszych psów.
  Codziennie bywał w koszarach, trenując, ponieważ marzyło mu się wysokie stanowisko, czyli generała, a fakt, że zajmowała je jego matka, jeszcze mocniej motywowało go to do osiągnięcia celu. Za każdym razem również widywał Erato w towarzystwie swego ojca, ale on ignorował ją, oczywiście przy pierwszej lepszej okazji popisując się nabytymi umiejętnościami. Wydawało się, że życie samca kręci się wokół wojska, treningów i leżeniu do góry brzuchem, ale nikt nie wiedział, że zbliżająca się dorosłość może doprowadzić go do pewnych obaw, które łagodził nie tak, jak się powinno.
  Concorde wyszedł z wojskowego budynku, wcześniej tłumacząc się matce, że zrobiło mu się duszno i że potrzebuje trochę powietrza. Początkowo suka chciała wyjść z nim, przejęta, że samiec mógłby zemdleć po przejściu kilku kroków. Concorde jednak uspokoił rodzicielkę, będąc najwyraźniej zdenerwowany jej decyzją. Na jego szczęście Eryda uspokoiła się i pozwoliła mu pójść samemu.
  Poszedł za budynek, zbliżając się do wysokich krzaków. Rozglądnął się uważnie, nim zanurzył w ich liściach łeb. Zaczął szybko przeżuwać i połykać zioła, które przemycił w to miejsce wcześniej. Gdy zakończył spożywać ów zioła, jak poparzony wyjął łeb z krzaków, z przejęciem wędrując spojrzeniem na wszystkie strony. Bardzo bał się, że mógł zostać zauważony.
  Wracając we wcześniejsze miejsce, czyli do środka budynku, aby być obecnym na ćwiczeniach, dostrzegł suczkę w jego wieku obok samca Beta, który dyskutował z jego matką. Concordowi niedługo zajęło rozpoznanie w niej Erato, czyli istoty, która denerwowała go pod każdym względem. Nawet sama jej obecność mu  przeszkadzała. Być może niechęć do jej osoby była spowodowana zwykłą zazdrością. W końcu Erato była przyszłą Betą, była kimś uwielbianym i szanowanym, a na dodatek w przyszłości by nim rządziła, a on musiałby się słuchać jej rozkazów. Na myśl o tym samiec aż się delikatnie skrzywił.
- Księżniczka nie uczestniczy w treningu? - Zapytał zaczepnie, gdy znalazł się bliżej samicy i ich rodzicieli, przybierając kpiący uśmieszek, którym obdarzył ją już w dniu ich pierwszego spotkania.

Erato?
 

Od Mojito C.D. Hebe

Propozycja suczki wydała mu się z początku normalna, lecz po chwili zdał sobie sprawę z tego, że gdyby miało to miejsce przy ich rodzinach, te zapewne zaczęłyby snuć jakieś dziwne teorie. Mimo to zdecydował się zbliżyć do swojej trójkolorowej towarzyszki. Przysunął się do niej, stykając się z nią bokiem. 
— Patrz za moją łapą. — powiedziała, wyciągając ponownie kończynę ku niebu. Swoją głowę położył bliżej jej pyszczka by śledzić jej łapę. Suczka przemieszczała po niebie łapą, pokazując mu Wielki Wóz.
— Teraz widzę! — wypalił odwracając pysk w stronę Hebe, która zrobiła to w tym samym momencie co on. Ich głowy ułożone za blisko siebie oraz wykonane przez nich ruchy, spowodowały, że szczenięta zetknęły się nosami. Mojito jednak szybko podniósł się z podłoża. Uśmiechnął się niezdarnie i przeciągnął, ziewając.
— Chyba pójdę spać. — oznajmił, szukając wzrokiem czegoś, gdzie mogliby spędzić noc. W końcu dostrzegł duże skrzynki stojące obok jednego z budynków. — Chodź tam. — wskazał jej miejsce. Hebe wstała i udała się za swoim towarzyszem we wskazane przez niego miejsce. Oboje najpierw zbadali skrzynki. — Wydaje mi się, że będzie to dobre miejsce. W razie gdyby wiało to... To po prostu nie będzie nam tak zimno jak nad brzegiem. — powiedział. Hebe spojrzała na niego pytająco, niekoniecznie rozumiejąc jego tok myślenia. Sam Mojito nie wiedział o co mu dzisiaj chodzi i co się z nim dzieje. — A gdyby ci było zimno to przysuń się do mnie i jakoś się ogrzejemy. — oznajmił, wchodząc do stojącej pojedynczo skrzynki. Po chwili córka bet, znalazła się obok niego. 
Gdy się obudził rano, Hebe jeszcze spała, tak przynajmniej wydawało się w tym momencie przyszłemu alfie, dookoła dało się słyszeć pojedyncze ludzkie głosy. Mojito spojrzał na swoją przyjaciółkę. Suczka leżała skulona tuż przy jego boku. 
— Hebe... — szturchnął ją nosem, próbując niezdarnie usiąść w skrzynce, w której spędzili ostatnią noc. Brązowo-biała samiczka mruknęła tylko w odpowiedzi. Biały pies westchnął głośno. — Chyba powinniśmy już wracać do domu. — oznajmił jej. Suczka otworzyła jedno ślepie.

< Hebe? >

Od Mojito C.D. Davonny

Tam coś jest... wybrzmiało w jego uszach jak wyrok śmierci. Mogło to być wszystko. Od zwykłej myszy szukającej czegoś do zjedzenia, po wściekłego niedźwiedzia, którego Mojito brał pod uwagę bardziej niż tą małą myszkę. Jeszcze niedawno widział na niebie kształt niedźwiedzia. Wtedy cieszył się niebywale. Teraz jego uczucia były zupełnie inne. Bał się. A w razie potrzeby, jako samiec musiałby bronić zarówno siebie jak i Davonnę. Dlaczego to wszystko musiało przydarzać się akurat jemu? 
Uciekali ile sił w łapach. Przypuszczenia Mojito co do stworzenia okazały się właściwe. Białe szczenię pozwoliło swojej towarzyszce biec pierwszej. Chciał mieć pewność, że nie zgubi jej nigdzie po drodze. Chciał żeby czuła się stosunkowo bezpiecznie. Bał się jednak, że niedźwiedź go dorwie i na tym zakończy się jego krótki żywot.
Od ostatnich wydarzeń minęło trochę czasu. Mojito rósł jak na drożdżach, podobnie jak jego siostra. Byli coraz wyżsi i nie sięgali już rodzicom do kolan, tak jak rok temu. Białe szczenię wciąż jednak pamiętało o tym, co stało się podczas ostatniej wycieczki z czarną suczką, córką gamm. Od tamtej nocy nie spotykali się już tak często. Tylko czasami na zajęciach w szkole, na które Mojito uczęszczał jak miał na to ochotę. Powodowało to to, iż szczenię bywało tam dość rzadko.
Pewnego ranka szczeniak obudził się jako pierwszy w całej rodzinie. Nie słyszał żadnych rozmów, i jak się później okazało, również kruki jeszcze spały. Nie wiedział która jest godzina, ale gdy wyjrzał przez okno w salonie ujrzał dopiero co wstające słońce. Zdecydował więc, że nie położy się już spać, bo ciężko jest mu zasnąć gdy na dworze robi się jasno. Zmieniło się to wraz z wiekiem szczenięcia. Gdy był młodszy nie miał żadnego problemu z zasypianiem o jakiejkolwiek godzinie.
Mojito wyszedł na zewnątrz. Nie myślał, że spotka kogokolwiek. Normalne osoby raczej śpią o tej godzinie. Nie obrał sobie konkretnego celu. Szedł po prostu przed siebie, wydeptaną wzdłuż fiordu ścieżką.

< Davonna? >

POSTARZANIE

W dniu wczorajszym powitaliśmy sierpień, tak więc publikujemy z dziennym opóźnieniem informację o postarzaniu, któremu podlegają wszystkie psy należące do stada. Wciąż żaden z psów nie użył eliksiru, natomiast w przeciwieństwie do poprzedniego miesiąca, gdzie nie przybył nikt nowy, teraz dołączyła do nas Lily [dołączyła jednak przed dwudziestym lipca, więc podobnie jak pozostałe psy, zostaje ona postarzona o rok].

Od Erato CD. Concorde'a

   To spojrzenie, pełne wyższości, którą w tym momencie zapewne czuł, ten uśmieszek, który jej posłał, gdy odchodził w kierunku ćwiczących wojskowych - to wszystko sprawiło, że Erato po raz pierwszy w swoim życiu poczuła, jak to jest kogoś nienawidzić, szczerze kimś gardzić. Miała ochotę wykrzyczeć mu w pysk, że za nieco ponad rok będzie o wiele wyżej niż on - ona miała być Betą, a on? On mógł co najwyżej wypruwać sobie żyły, by do czegokolwiek dojść, może za kilka lat zastąpić matkę na stanowisku generała. Ale wtedy to zrozumiała - to ona była tą głupią! Betą miała zostać tylko i wyłącznie dlatego, że jej ojciec kilka lat wcześniej zapracował sobie na tak ważne w sforze stanowisku. Mogła się uczyć, by być jak najlepszym zwierzchnikiem wojsk i zastępcą Alfy, to zresztą planowała robić przez całe swoje życie, aż do momentu oddania tych zaszczytów własnemu potomkowi, a może jeszcze dłużej, lecz to nie znaczyło w zasadzie nic - jeśli Concorde rzeczywiście miał starać się objąć stanowisko po swej matce, wymagało to od niego więcej pracy niż ona miała przed sobą.
   - Tato - odezwała się, zanim zdążyła ugryźć się w język - czy i ja mogę towarzyszyć wojskowym w treningu?
   - W porządku - skinął łbem, nieco niepewnie. - Uważaj na siebie, Erato. I nie daj się sprowokować - dodał nieco ciszej, kiwając lekko łbem w kierunku, w którym chwilę wcześniej odszedł Concorde.
   - Dobrze, tatusiu. Dziękuję - uśmiechnęła się promiennie i ruszyła w kierunku biegających w koło psów.
   Znała już to ćwiczenie, choć do tej pory jedynie przyglądała mu się z boku - był to bieg na wytrzymałość. Nie chodziło w nim o to, jak szybko się biegło (choć należało utrzymać stałe tempo), lecz jak długo się wytrzymywało w biegu. A Concorde, który po chwili do niej dobiegł, robił to zbyt szybko.
   - Ale jesteś wolna - syknął, zwalniając nieco, by nie wyminąć jej od razu. Najwyraźniej chciał się jeszcze na niej pastwic. Ale ona wiedziała swoje.
   - A ty niemądry - mruknęła, choć na tyle cicho, że syn Erydy nie był w stanie tego usłyszeć. - Jeszcze zobaczymy, komu pójdzie lepiej - dodała głośniej, jedynie na chwilę zerkając na Concorde'a. Ten, usłyszawszy to, prychnął i przyspieszył.

Concorde? 

Od Hebe CD. Mojito

Utkwiła wzrok w tafli wody, w której odbijało się nocne niebo i światło księżyca.
Przeciwieństwo dnia.
Czy jeśli wskoczyłaby do tej nocnej zatoki, czułaby się, jakby pływała pośród otchłani nocnych nieboskłonów zamiast wody? Przekrzywiła delikatnie głowę, wyobrażając sobie to uczucie i gdzieś w głębi duszy obiecując, że niegdyś, gdy będzie już nieco starsza, popływa pod osłoną gwiazd.
Nie dała jednak rady zatracić się w swych marzeniach, bowiem dotarł do niej głos towarzysza, wyrywając ją tym samym z zamyślenia.
Spojrzała z boku na Mojito, który zadarł głowę do góry, aby przyjrzeć się ciemnym firmamentom.
- A co ty na to żeby zostać na noc w mieście?
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, w ciszy. Musiał czuć na sobie jej spojrzenie, jednak tym razem nie postanowił go odwzajemnić. Po prostu czekał.
Zdawszy sobie sprawę, że nieco zbyt długo się w niego wpatruje, spuściła swój wzrok, aby po chwili pobłądzić nim dookoła. Po nocnym niebie, po drzewach, po wodzie.
Zastanawiała się nad odpowiedzią ze spokojem na pyszczku, choć wewnątrz była naprawdę rozdarta.
Czy to nie byłoby już zbyt duże przekroczenie granic?
Wiedziała, że tak.
Ponadto jeszcze nigdy nie spędziła nocy sama. W dodatku w mieście.
Zawiodłaby rodziców, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek.
A jeśli by odmówiła, zawiodłaby jego, prawda?
W pewnym momencie zorientowała się, że tym razem to on utkwił w niej swe spojrzenie, przez co poczuła swego rodzaju presję do odpowiedzenia mu.
Zerknęła na niego i uśmiechnęła się uprzejmie, ale dobrze wiedziała, że za tą uprzejmością kryła niepewność i zmieszanie.
- W porządku, możemy zostać - odmruknęła wreszcie, po czym spuściła głowę.
Była niewdzięczna wobec rodziców. Wobec matki, która straciła swoich i zapewne dałaby naprawdę wiele, aby ich mieć, a Hebe naginała zasady i wystawiała na próbę cierpliwość, zmartwienia pary Beta.
Ale jednocześnie lubiła Mojito, pragnęła nowych doświadczeń, a zostanie na noc w mieście mogło być jednym z nich. Jej dusza tego pragnęła.
Zacisnęła na chwilę powieki, jakby to mogło pomóc jej wypędzić zmartwienia, po czym przechyliła się do tyłu i opadła na grzbiet.
Wierciła się przez chwilę, aż w końcu znalazła wygodną pozycję i skupiła się na obserwowaniu gwiazd.
- Ładne dziś niebo, co? - zagaił Mojito i po chwili poszedł w jej ślady, kładąc się na plecach.
Taka pozycja przynajmniej pozwalała patrzeć na niebo, nie narażając się na ból karku, Hebe nie dziwiła się więc, że również z niej skorzystał.
- Piękne - przyznała cicho. - Widzisz Wielki Wóz? Akurat nie zasłaniają go chmury - wyciągnęła przed siebie łapę i zaczęła wskazywać gwiezdne punkty.
Zerknęła na niego. Zmarszczył tylko brwi, więc domyśliła się, że nie dostrzega konstelacji. Być może z jego perspektywy któreś z ciał niebieskich przysłaniane były przez chmury, które dopiero co odsłoniły asteryzm.
- Chodź, przysuń się - posłała mu szerszy niż poprzednim razem uśmiech i szturchnęła, aby zrobił to, o co go poprosiła.
Wtedy łatwiej byłoby mu pośledzić jej łapę wskazującą pojedyncze gwiazdy, które razem tworzyły Wielki Wóz.

Mojito?

Od Mojito C.D. Hebe

Ojciec Concorde'a... Owszem, Mojito nigdy nie widział wilczego szczenięcia w towarzystwie psa, który mógłby być jego ojcem. Najczęściej widywał go z matką [nie licząc momentów gdy szczenię przebywało samo lub w towarzystwie drugiej córki bet]. Miało to jakiś sens.
Mojito zatrzymał się w końcu nad fiordem i usiadł, wpatrując się w wodę, która w dzień jest błękitna i widać niemal dno. Czekał aż dołączy do niego jego towarzyszka. W końcu doczekał się. Suczka nie widząc go [on sam nie wiedział dlaczego go nie zauważyła, ale wmawiał sobie, że to przez otaczającą ich ciemność] wpadła na niego, sprawiając, że białe szczenię nieznacznie przechyliło się na bok i kątem oka spojrzało na brązowo-białą.
— Wybacz. — powiedziała tylko i usiadła tuż obok niego. Mojito nic nie odpowiedział, skierował po prostu wzrok na taflę wody. Ledwo było w niej widać zarysy ich sylwetek. Odbijał się w niej księżyc oraz gwiazdy. Mojito zaprzątał sobie głowę psem nazwanym przez drugiego Borisem... Zainteresowała go postać ojca Concorde'a, najstarszego ze szczeniąt w sforze. Chciał się dowiedzieć dlaczego matka wilczego szczenięcia, generał w stadzie nie jest z nim? Dlaczego nie tworzą takiej rodziny jak choćby matka Mojito i jego ojciec. Przyszły alfa spojrzał na Hebe, która podobnie jak on przed chwilą wpatrywała się w taflę wody, a dokładniej w księżyc odbijający się w niej.
— Hebe... — przeciągnął, wyczekując reakcji suczki. Ta tylko mruknęła w odpowiedzi, dając mu przy tym znać, że może kontynuować swoją wypowiedź. Mojito odchrząknął tylko. — Wiesz coś jeszcze o tym psie? — zapytał, a Hebe przeniosła swoje spojrzenie na niego.
— A czemu? — spytała zdziwiona. Mojito wzruszył tylko ramionami. — Swoich rodziców spytaj, może oni będą coś więcej wiedzieć jak cię to aż tak interesuje. — wyjaśniła. 
Dalej siedzieli w ciszy, patrząc w niebo pełne gwiazd. Mojito nie do końca wiedział jak ruszyć rozmowę z samiczką. Wolał więc siedzieć w milczeniu, licząc na to, że to ona zacznie rozmowę. Nie chciał powiedzieć czegoś czym mógłby zrazić ją do swojej osoby. Mimo iż tego nie pokazywał, zależało mu na tej relacji i wbrew wszystkiemu zrobiłby wszystko o co ona by go poprosiła. Jednak nie chciał aby ona o tym wiedziała. Wolał mówić mało i stopniowo dawać się poznawać swojej towarzyszce. 
Nie potrafił jednak dłużej wytrzymać w milczeniu. Przeniósł wzrok na jej pyszczek. Musiał solidnie wytężyć wzrok, ponieważ nad brzegiem fiordu nie było żadnych latarni znajdujących się w miarę blisko, które mogłyby ich rozświetlić.
— Jak myślisz... Już nas szukają czy jeszcze się nie zorientowali? — uśmiechnął się zadziornie gdy Hebe spojrzała na niego. 
— Nie wiem. — wzruszyła ramionami, delikatnie się przy tym uśmiechając do przyszłego przywódcy stada.
— A co ty na to żeby zostać na noc w mieście? — swój wzrok skierował na rozgwieżdżone, nocne niebo, wyczekując odpowiedzi córki bet na jego propozycję.

< Hebe? >

Od Rowana CD. Lily

  Rowan miał szczęście do znajdowania towarzystwa, ponieważ pojawiało się ono, kiedy samiec akurat tego najmniej chciał. Przez jakiś czas był skazany na nowo poznaną suczkę, która przedstawiła mu się mianem brzmiące Lily.
Nie rozumiał, dlaczego chciała mu towarzyszyć, jednak kiedy zapewniła, że później go opuści, Rowan starał się jakoś tolerować jej obecność. Liczył, że droga minie im w ciszy, ale towarzysząca mu samica najwyraźniej była innego zdania. Próbowała z nim nawiązać rozmowę, podczas której owczarek w ogóle się nie odzywał. Chciał dać jakoś Lily do zrozumienia, że nie należy on do towarzyskich psów.
  W końcu po prostu miał już dość i pragnął już tylko jakoś pozbyć się przypominającej charta samicy.
- Znalazłem, a teraz możesz mnie zostawić w spokoju - nie powstrzymywał warknięcia. Odwróciwszy od niej wzrok, oddalił się trochę, siadając na chłodnej ziemi.
- To do zobaczenia - usłyszał tylko głos byłej towarzyszki oraz dźwięk kroków. Rowan jedynie mruknął coś, co najpewniej miało być słowami pożegnania, po czym westchnął z ulgą. W końcu mógł pobyć sam.
  Samiec przymknął ślepia, wsłuchując się w odgłosy natury. Delikatny i chłodny wiatr bawił się jego sierścią, na co kąciki ust psa unosiły się lekko. Malutkie kępki trawy za pomocą zimnego podmuchu, obijały się o jego łapy, które nieco ubrudzone były od ciemnej ziemi. W jego wnętrzu zaczynała panować harmonia, spokój, który tak rzadko u niego gościł.
  Nie był pewny, ile czasu tutaj spędził. Wiedział jednak, że nastaje pora, aby zacząć zbierać się do swej chatki. Powoli więc ruszył powrotną trasą, będąc zadowolonym ze swej podróży. Schodząc ze zbocza, dostrzegł w oddali jakąś postać. Owczarek miał wrażenie, że już gdzieś widział tą sylwetkę oraz ubarwienie. Jego przeczucia okazały się pewne, kiedy znalazł się w pobliżu znajomej istoty.
- To znowu Ty? - Wypalił obojętnym tonem, nie wiedząc, czy zaraz opanuje go złość, czy inna negatywna emocja. - Należysz do stada, czy jak? - Zapytał, o dziwo spokojnie.

Lily?

Od Hebe CD. Mojito

Pokiwała powoli głową w odpowiedzi na propozycję następcy Alf, ale nie ruszyła się z miejsca. Stała pośród mroku, wpatrując się w dal, tam gdzie z zasięgu jej wzroku zniknęły miejskie psy.
- Wiesz kto to był? - rzuciła cicho, lecz nie obdarzyła Mojito spojrzeniem.
- Być może wiem, ale czy zechciałabyś mnie upewnić? - rzucił z nutą zadziorności w głosie, co sprawiło, że na jej pyszczku mimowolnie pojawił się cień uśmiechu. Czasami lubiła to, jak na nią oddziaływał.
Jeszcze chwilę przyglądała się ciemności przerywanej przez ciepłe światło pojedynczych latarni, nieco zamyślona, aż w końcu spojrzenie jej piwnych oczu spoczęło na towarzyszu. 
- Ojciec Concorde'a. Moi rodzice go kojarzą, nie sądzę, aby odważył się cokolwiek nam zrobić. Mama mówiła, że jeszcze przed moimi narodzinami, pomógł w mieście znaleźć farbę do pomalowania jej domu - dodała, choć zapewne informacja ta była całkowicie zbędna Mojito.
Skinął on tylko głową, dając jej znać, że przyswoił rzucone przez nią słowa, po czym po prostu w ciszy jej się przyglądał. Czuła się nieco zaskoczona, że nie ponaglał jej, aby szli już dalej, a w ciszy czekał, dając jej swobodę. To ona pierwsza zarządziła dalszą wędrówkę, czując się nieco skrępowaną milczeniem oraz spojrzeniem towarzysza.
- Chodźmy. Poszli sobie - zagadnęła i posłała mu nie do końca szczery uśmiech, a właściwie jego pomrokę.
Bez zastanowienia ruszyła przed siebie, wprost w paszczę ciemnego miasta oświetlanego przez nienaturalne światło. Zapomniała już nawet o tym, że jej rodzice nawet nie wiedzieli o jej nocnym wypadzie z przyszłym przywódcą stada. A może pamiętała, a po prostu zignorowała fakt, że prawdopodobnie przysporzy swej rodzinie nieco niepokoju? Zignorowała fakt, że rodzice zapewne nie byliby zbyt chętni, aby puścić ją do miasta o tej porze dnia?
Czy to Mojito miał na nią taki wpływ? Czy to on złamał jej naturę, naturę posłusznej córki?
Czasami sama zadawała sobie to pytanie, ale chyba nie była w stanie na nie jednoznacznie odpowiedzieć (choć zdawało się, że w głębi duszy doskonale zna odpowiedź), może po części nie chciała lub nie było to jej potrzebne.
Następca Alf pragnął, aby czasami postępowała wbrew woli swoich rodziców, a ona zazwyczaj tak też robiła. Niektórzy mówili, że dla niego.
Uniosła wzrok znad swoich łap podgryzanych przez ciemność nocy i zerknęła na niego oczyma zamglonymi przez zamyślenie. Poczuł na sobie jej wzrok, przynajmniej tak wywnioskowała, bowiem popatrzył na nią nieco z góry.
- Coś nie tak? - przekrzywił lekko głowę.
- Hm? - mruknęła, ale nie potrzebowała na to odpowiedzi. Pokręciła lekko głową, jak to robiła spora część społeczeństwa chcącego wyrwać się z objęć własnych myśli i oderwała od samca wzrok, aby pobłądzić nim po nocnym otoczeniu. - Wszystko okej. Trafisz nad fiord? - zmieniła temat. - Chyba po ciemku nie orientuję się zbyt dobrze w mieście. Nawet w dzień jest ciężko - uśmiechnęła się, jednak bardziej do siebie niż do niego.
- Właściwie to już trafiłem - Mojito przez chwilę jeszcze zachował powagę, jakby zastanawiał się, czy z Hebe naprawdę wszystko okej, ale już po chwili zadarł dumnie podbródek do góry i uśmiechnął się zawadiacko. - Wyjdziemy zza tego rogu i będziemy na miejscu.
Przytaknęła, nie poczuwszy zobowiązania do skomponowania jakiejś bardziej rozwiniętej wypowiedzi i odchyliła łebek do tyłu, aby przyjrzeć się rozgwieżdżonemu, gdzieniegdzie pokrytemu lekkimi chmurami niebu. Gdzieś z tyłu głowy miała tylko cichą nadzieję, że nie wpadnie na Mojito, nie straci równowagi, czy się nie potknie.

Mojito?

Od Davonny CD. Mojito

  Droga dwójki szczeniąt minęła w ciszy, a dla Davonny trwała nawet dość szybko. Czarnej suczce raczej milczenie nie przeszkadzało, wciąż bowiem była trochę nieśmiała i nie miała pojęcia, jak mogłaby zagaić rozmowę ze swym towarzyszem. Miała cichutką nadzieję, że księciu Alf ów cisza jakoś szczególnie nie dała się mu we znaki, co młoda mogła trochę wywnioskować po jego zachowaniu. Może on również był małomówny tak jak ona?
  Czarna dołączyła do białego samczyka, który leżał na grzbiecie i obserwował nocne niebo. Na początku chwilkę siedziała, ale szybko poszła w ślady Mojito. Powoli ułożyła się na grzbiecie, szybko uznając, że ta pozycja jest zdecydowanie wygodniejsza do spoglądania w niebo, nieważne o jakiej porze.
  Młoda błądziła spojrzeniem po podniebnej konstelacji, próbując doszukać się jakiegoś kształtu, z którym podzieliłaby się ze swoim białym towarzyszem. Co jakiś czas przenosiła wzrok na następcę Alf, chcąc przekonać się, czy samiec w jakiś sposób się nie nudzi, gdyż nie była pewna, czy takie rzeczy go interesują.
  - Zobacz! - okrzyknęła wesoło Davonna, unosząc łapę ku górze. - Te gwiazdy układają się w latającego ptaka - oznajmiła, spoglądając na przyszłego Alfę. Mojito chwilę wpatrywał się w miejsce, które wskazywała księżniczka Gamm. Przekrzywiał łebek i mrużył ślepia, chcąc ujrzeć kształt.
- Widzisz? - Zapytała suczka, przemieszczając łapę po niebie, "łącząc" punkty. Mojito po krótkim przyjrzeniu się, skinął twierdząco głową, a po chwili zaczął wędrować wzrokiem po niebie, najpewniej chcąc samemu odnaleźć jakiś kształt.
- A tam widać niedźwiedzia - rzekł po chwili, tak samo jak Davonna, wskazując łapą w miejsce, gdzie ujrzał ów kształt. Czarna z delikatnym uśmiechem pokiwała łebkiem, dając towarzyszowi do zrozumienia, że również udało jej się go dostrzec.
  Reszta czasu minęła szczeniętom na tej czynności. Davonna w głębi duszy cieszyła się, że udało jej się w jakiś sposób przerwać pomiędzy nimi ciszę. Co prawda nie wymieniali między sobą jakoś bardzo rozwiniętych zdań, ale młodej to wystarczało.
  Jednak podejrzany dźwięk obudził czujność Davonny. Usłyszała osuwające się kamyczki, przez co od razu pomyślała, że ktoś tutaj może kroczyć. Spojrzała w zatopioną w mroku przestrzeń, dostrzegając w nim jakiś ciemniejszy punkt.
- Mojito - szepnęła suczka, podnosząc się do pozycji siedzącej, nie odwracając wzroku od ciemnego punktu.
- Hm? - Mruknął biały samczyk, spoglądając na Davonnę pytającym spojrzeniem.
- Tam coś jest - odparła drżącym głosem i ostrożnie wskazała towarzyszowi podejrzany punkt.

Mojito?

Od Lily C.D. Rowan

Ruszyła powoli, patrząc pod łapy, aby chociaż stwarzać pozory ostrożnej i myślącej o bezpieczeństwie. Kiedy zeszła z półki zatrzymała się nieco zbyt blisko psa, co sądząc po jego wzroku, nie spodobało mu się. Lily jednak nie przejęła się tym i zaczęła badać wzrokiem sylwetkę, o ile podał swoje prawdziwe imię, Rowana. Jeśli zrobić konkurs w kategorii wzrostu wygrałaby suczka, jednak pies był masywniejszy od niej i zapewne ważył więcej. Jego sierść koloru rudego, białego, czarnego i szarego dokładniej zwana blue merle, wygrywała długością z sierścią Lily. Był idealnym przedstawicielem psa rasy owczarek australijski, a przynajmniej tak się jej wydawało. Całe to "badanie" trwało krótko, suczka nie chciała, aby te parę zdań skierowane w jej stronę pozostało be odpowiedzi.
- Ja jednak podziękuję, moje zachowanie było głupie. No ale cóż zdarza mi się, chyba jak każdemu prawda? Mniejsza o to. Moje imię brzmi Lily, miło mi Cię poznać - Uśmiechnęła się, czekając na jakieś słowa. Kiedy była pewna, że żadnych nie usłyszy kontynuowała. - Może powiesz, co tutaj robisz? Bo nie spodziewałam się, tutaj żadnego towarzystwa.
- Ja też - Pies po tych słowach krótko westchnął. - Dla tego poszukam miejsca, w którym rzeczywiście go nie ma.
I tak też zrobił. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, zostawiając suczkę rozmyślająca nad jego słowami. Zapewne myślał, że da mu spokój i zostanie sam. Nic bardziej mylnego. Lily podbiegła do niego, co skomentował cichym warknięciem.
- Wiesz co? Pomogę Ci szukać, we dwójkę zawsze raźniej, a jak już znajdziemy to miejsce, to Cię zostawię. - Zadowolona ze swojego planu suczka z ogromnym uśmiechem na mordce była totalnym przeciwieństwem psa, obok którego kroczyła. Miała nadzieję, że znalazła sobie towarzysza, z którym spędzi czas co najmniej do zmroku. Ciążąca w powietrzu cisza bardzo jej się nie podobała, więc próbowała zacząć rozmowę. Wyszedł z tego jej monolog, co w sumie nie było takie złe. Dla niej, bo Rowan w pewnym momencie zatrzymał się i było widać, że jest zirytowany ciągłym słuchaniem o najmniej ważnych rzeczach.
- Znalazłem, a teraz możesz mnie zostawić w spokoju. - Warknął Rowan i odwrócił wzrok od byłej towarzyszki.
<Rowan?>

Od Rowana CD. Lily

  Odpoczynek i święty spokój. Tylko tego potrzebował po zakończeniu treningu w koszarach. Dzisiaj, bardziej niż zwykle, pragnął odpocząć od towarzystwa, aby odciążyć swój umysł od tego wszystkiego. Długa, ale to bardzo długa samotność była mu teraz potrzebna.
  Dlatego tego dnia, jak najszybciej opuścił budynek wojskowy, aby czasem ktoś go nie zaczepił. Takie zachowanie było raczej rzadko u niego spotykane, gdyż czasem zostawał chwile dłużej, aby móc potrenować w samotności. Rowan jednak w tamtym momencie nie miał najmniejszej ochoty na udoskonalenie swych umiejętności.
  Pokierował się w stronę jednego ze szczytów, gdyż jak zdążył zauważyć, raczej rzadko przebywały tam inne psy, co było dla niego niezwykle ważne. Kroczył ostrożnym i powolnym krokiem na górę, nie zawracając sobie głowy obserwacją przyrody. Chciał tylko się tam dostać, usiąść gdzieś i pozostać tam do późnej pory.
  Jego plany zostały jednak zburzone, zaraz po tym, jak samiec znalazł się w upragnionym miejscu. Na skalnej półce spostrzegł psią sylwetkę o umaszczeniu w łaty, najprawdopodobniej suki. Rowanowi bardzo przypominała ona charta, ale nie był pewny, czy czystej krwi. Najpewniej zignorował by ją i poszedłby w inne miejsce, ale to jak niebezpiecznie blisko znajdowała się przy krawędzi półki i zaglądała w dół, bardzo zdenerwowało psa. Z tego powodu postanowił zwrócić jej uwagę. Przybliżył się, wydobywając z siebie słowa:
- Nie uważasz, że to zbyt lekkomyślne i niebezpieczne? Gdyby ktoś miał taką zachciankę już byś była w powietrzu, oczywiście kierując się w dół - po wypowiedzeniu tych słów, obca dla niego samica szybko odwróciła się, dzięki czemu Rowan mógł ujrzeć jej pysk. Suka oddaliła się od krawędzi, będąc bliżej samca.
- Nie musisz dziękować, następnym razem radzę trochę pomyśleć - rzekł ponownie, nie wiedząc, czy samica w ogóle się odezwie. Odsunął się od nieznajomej, chcąc umożliwić jej zejście z płyty. - Jestem Rowan, jeżeli by Cię to ciekawiło - dodał, nie będąc szczerze zainteresowany tym, czy suka zdradzi mu swoje miano.

Lily? 

Od Lily

 Lily należała do sfory zaledwie od kilku dni i czuła się jakoś tak... przeciętnie. Jako członkini musiała wybrać dla siebie jakąś „pracę”, więc bez większego namysłu zdecydowała się na naukę szczeniąt. Lubi z nimi przebywać, czuje się wtedy taka odpowiedzialna, czego nigdy nie doświadcza przy dorosłych psach.
- Myślę, że na dzisiaj koniec. Radzicie sobie naprawdę świetnie. - Tak zakończyła zajęcia, teoretyczne tym razem, z najstarszą grupą.
- Do zobaczenia Pani! - Powiedział jeden z uczniów i zaraz zniknął jej z pola widzenia, widocznie gdzieś bardzo się śpieszył. Inne szczeniaki wychodziły nieco wolniej, ale wciąż opuszczenie klasy zajęło im tylko krótką chwilę.
- Do widzenia! - Ostatnie słowa i została sama w pomieszczeniu. Ziewnęła i wyprostowała przednie kończyny, przeciągając się leniwie. Obok niej leżała jej ulubiona, niebiesko-fioletowa chustka, z która się rozstaje jedynie podczas zajęć. Założyła ją szybko na szyję i niczym szczenie, niemal w podskokach opuściła szkołę.
 Od paru dni jej rutyną było odpoczywanie w domu zaraz po zajęciach, aby mieć siłę na nocne obserwowanie nieba. Dzisiaj jej myśli podążały w stronę pięknych gór, których była cała masa. Za myślami poszły łapy i sama nie wiedziała, kiedy zmieniła kierunek.
- No cóż, chyba pora odejść od mojej dotychczasowej codzienności. - Powiedziała do siebie i przyśpieszyła kroku. Szybko odnalazła swój cel. Teraz jej droga prowadziła niemal pionowo, a nie poziomo jak wcześniej, więc zwolniła. Wspinaczka pod górę to jednak nie to samo co bieg po prostym.Im wyżej była, tym częściej zatrzymywała się, aby podziwiać widoki. Kilka razy wydała westchnienie podziwu, patrząc na przeróżne kształty tworzone przez skały we współpracy z chmurami. Podziwiając dzieło przyrody, zobaczyła półkę skalną na tyle dużą, że zmieściłby się tam niedźwiedź.
- Ale tam muszą być widoki! - Powiedziała do siebie, bo przecież kto miałby tu być?
 Mózg wysłał proste polecenie do nóg, a one zastosowały się do niego i Lily ruszyła w upatrzonym przez siebie kierunku. Była tak skupiona na celu, że niezbyt patrzyła pod nogi i była pewna swojego zderzenia z gruntem. Jej nos zatrzymał się tak blisko podłoża, że czuła zapach skał i zamarzniętej ziemi, który przyjemnie orzeźwiał. Powróciła do poprzedniej pozycji i dalej nie patrząc pod nogi podeszła do półki skalnej. Przeszła po niej pewnym krokiem zatrzymując się przy jej krawędzi. Przeniosła ciężar ciała na przednie łapy, aby łatwiej było jej się wychylić i spojrzeć w dół. Kilka drobnych kamyków spod jej łap osunęło się i spadło.
- Nie uważasz, że to zbyt lekkomyślne i niebezpieczne? Gdyby ktoś miał taką zachciankę już byś była w powietrzu, oczywiście kierując się w dół. - Lily szybko odwróciła się twarzą do nieznajomego, który blokował jej zejście z płyty. Odsunęła się od krańca, ale zbliżyła do obcej sylwetki postaci, która zapewne należała do jakiegoś psa, albo suki.
<Ktoś? ^^>
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette