Z czasem Bazyl zaczynał się przyzwyczajać do nowego trybu życia, biorąc pod uwagę to, że praktycznie niczego innego dobrze nie zaznał. Estlay pomimo dość sędziwego wieku dalej uparcie go uczyła co i jak działa cały czas powtarzając przy tym: "Musisz umieć sobie radzić jak już odejdę".
Nawet jeśli idea śmierci kogoś bliskiego niezbyt docierała do szczeniaka to słysząc dość poważny ton starszej suki zawsze się jej słuchał.
- Bazyl, dziś sam pójdziesz w teren i załatwisz sobie coś do jedzenia. - Słysząc swoje imię szczeniak wlepił wzrok w sukę, na jej słowa kiwnął głową i wstał żeby od razu wykonać to o co prosi. - Pamiętaj, że musisz....
- Tak, tak wiem przecież muszę umieć sobie radzić. Wrócę do wieczora! - Rzucił promiennym uśmiechem w jej stronę i wybył z chatki. Wychodzenie gdziekolwiek to była ulubiona część dnia Bazyla, nigdy nie mógł się wystarczająco nacieszyć ilością drzew wokół, ani śniegiem ochładzającym jego łapy. Wszystko po prostu go zachwycało, przez co nietrudno wpadał w stan zadumy, przez który ignorował wszystko wokół. Także nie dziwne, że szybko zapomniał po co w ogóle tutaj jest.
Nie przerywając wędrówki gapił się akurat na krajobraz rozciągający się przed nim. Jednak dość spokojna chwila nagle została przerwana, wszystko stało się tak szybko, że Bazyl nie zdążył zidentyfikować co lub kto jest napastnikiem przygniatającym go do ziemi, w dodatku czuł na tyle głowy łapy trzymające go tak żeby nie mógł wyciągnąć pyska ze śnieżnej zaspy. Zamarł. W sytuacji zagrożenia powinien zrobić cokolwiek żeby uciec, jednak strach go całkiem sparaliżował.
— Nie ruszaj się, jeśli chcesz żyć - polecił nieznajomy, jego głos zabrzmiał dla Bazyla na tyle groźnie, że jeszcze bardziej się zestresował. Myślał tylko o tym, że zaraz będzie po nim i nikt z pewnością nie znajdzie jego ciała, a Estlay pewnie będzie się martwić , a później obwiniać się o to, że jej podopieczny jednak sobie nie poradził... Jednak ktokolwiek kto go tak urządził właśnie się odsunął, Bazyl wciąż oszołomiony, nawet nie zorientował się kiedy stał już na nogach i wpatrywał się w śnieżnobiałego szczeniaka, na oko trochę starszego.
- Mam cię, musiałem na kimś poćwiczyć. - Nieznajomy usiadł przed nim i pochylił pysk. - Jestem Loki.
Fakt, że Bazyl poznał imię szczeniaka zdecydowanie go uspokoił. Przed powiedzeniem czegokolwiek otrzepał się ze śniegu i znów spojrzał na Lokiego.
- Ja nazywam się Bazyliusz, no w skrócie Bazyl lepiej brzmi, no nie? - Podzielił się z nim swoim ciepłym uśmiechem. Jednak ku jego zaskoczeniu biały go nie odwzajemnił, właściwie to przeciwnie, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Bazyla w milczeniu żeby nagłe wybuchnąć śmiechem.
- Ale cię rodzice skrzywdzili! - Loki zanosił się śmiechem, podczas gdy wyraz pyska Bazyla z uśmiechu szybko przerodził się w oburzenie.
- No ej nie śmiej się! Twoje też nie jest jakieś genialne.
- Loki jest na pewno lepsze niż jakiś Bazyliusz
Nie czekając na dalsze jego gadanie Bazyl naskoczył na niego z zamiarem odegrania się za wcześniej, plus zdenerwowało go upierdliwe wyśmiewanie własnego imienia. Podczas krótkiej chwili bycia w powietrzu wyobrażał sobie jak zaraz cudownie zatriumfuje nad nowopoznanym psem, jednak nim się zorientował sam znowu wylądował w śniegu, a Loki pochylał się nad nim z lekkim uśmieszkiem.
- Ja jestem czujny w przeciwieństwie do ciebie, tak łatwo mnie nie zajdziesz.
Bazyl spojrzał na niego mrużąc oczy i ponownie podniósł się ze śniegu. Nie pozwoli sobie zepsuć nastroju przez kogoś z kim prawdopodobnie mógłby się dogadać, a przynajmniej miał taką nadzieję patrząc na to, że przez czas mieszkania tutaj z nikim się lepiej nie zapoznał nie licząc Estlay.
- Chodź, pomożesz mi z załatwianiem czegoś do jedzenia skoro jesteś taki dobry w zachodzeniu innych od tyłu.
Mówił całkowicie szczerze, podziwiał go za taką umiejętność zwłaszcza, że on sam nie jest nawet na drodze do perfekcji w skradaniu się. Nie czekając na odpowiedź ruszył przed siebie swoim typowym radosnym krokiem.
Loki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz