Loki przystanął na moment,
wstrzymując oddech. Przywarł torsem do desek podłogi, bezgłośnie
zaszurał pazurami o gładką posadzkę, by przybrać stabilną pozycję.
Posunął się krok do przodu, potem jeszcze jeden...
— Nadal źle — stwierdził Jeffrey.
Leżał na szerokiej kanapie przed kominkiem, zapatrzony w płomienie.
Ktoś kto go nie znał, uznałby zapewne że śpi lub odpoczywa, relaksuje
się. Pod jego sierścią jednak widniał zarys napiętych mięśni, jego oczy
pozostawały ledwie półprzymknięte. Loki zastanawiał się, czy starszy
samiec kiedykolwiek się rozluźnia czy w ogóle sypia. Teraz zaś nawet nie
drgnął, wydając swój werdykt. Nie zastrzygł uszami, nie podniósł pyska,
nie odwrócił ślepi.
Szczeniak
prychnął z irytacją, podnosząc się na wyprostowane łapy. Mieszkał tu
zaledwie kilka dni, jednak próby cichego nachodzenia opiekuna stały się
już tradycją, swoistym wyzwaniem, celem, który zamierzał wreszcie
osiągnąć. Póki co, wciąż nieskutecznie. Nie miał pojęcia, co zdradziło
go tym razem. Zapach? Rozrzedzony dym z kominka i woń drewna powinna go
choć częściowo zamaskować. Skrzypienie podłogi? Pilnował się, pilnował
każdego kroku. Jego własny oddech? Skrzywił się. Wiele słyszał o
Jeffreyu jeszcze zanim poznał go osobiście. Rebeliant od szczenięcia,
zimny i nieugięty, gangster, który własnymi łapami i zębami wybudował
swoje imperium w przestępczym świecie ogromnej metropolii, samotny
wilk... Obecnie boss mafijny na emeryturze, zamieszkujący starą wioskę
rybacką gdzieś na północnych krańcach Skandynawii. Prywatnie zaś, jego
wujek. I opiekun. Zdawać by się mogło, że żaden z nich nie przyjął
jeszcze w pełni tej informacji do wiadomości - ciężko się dziwić, pośród
całego jej absurdu.
Loki
wyprostował się i odchrząknął. Następnym razem się uda. Nie poddawał się
łatwo i z pewnym zaskoczeniem dostrzegał, że starszy samiec zdawał się
doceniać jego upór.
— Wychodzę — oznajmił szczeniak.
— Nie musisz mnie o tym informować — mruknął wilczur, nie podnosząc wzroku.
— Dobrze, wujku. — Młodzik ruszył w kierunku drzwi.
— Jeffrey — poprawił go, krzywiąc się nieznacznie.
— Dobrze — powtórzył Loki. Zatrzymał się w progu i obrzucił opiekuna przesłodzonym uśmiechem. — Wujku.
Zniknął za drzwiami. Kolejną rozrywką w nowym domostwie stało się
testowanie cierpliwości Jeffreya. Jak się okazało, miał jej zaskakująco
duże pokłady.
Biały samiec
ruszył przez śnieg. Stawiał kroki uważnie, z ostrożnością, stąpał lekko,
niemal bezgłośnie. Szło mu coraz lepiej. Co więcej, pośród
wszechobecnej bieli idealnie wtapiał się w tło - wymarzony kamuflaż do
treningu. Zagłębiał się w las, skupiony na ruchu własnych łap i
pogrążony w myślach. Jeffrey uważał to miejsce za obrzydliwie nudne. Nie
zgadzał się z nim. Ta mroźna dziura miała swój potencjał - należało go
jedynie odkryć.
Przystanął
nagle, gdy gdzieś pośród mroźnej ciszy dotarł do niego cichy szelest.
Zastrzygł uszami, a następnie lekkim susem pokonał kilka kroków, by
skryć się pośród zarośli. Wydeptaną ścieżką - tą, którą chwilę wcześniej
Loki uparcie omijał, przedzierając się przez gęsty śnieg - kroczył
szczeniak. Wydawał się być zupełnie pogrążony we własnych myślach,
dreptał szybko i rytmicznie, jakby cieszył go spacer w miękkim śniegu.
Loki zmrużył oczy. Ofiara wprost żałosna, nic w porównaniu z jego
dotychczasowym, stale przegrywanym wyzwaniem, jednak od czegoś trzeba
zacząć, czyż nie? Jak miałby się nauczyć bez praktyki? Ruszył przed
siebie. Skrzywił się, gdy śnieg zatrzeszczał pod naporem jego łap,
jednak dźwięk najwyraźniej umknął obcemu szczeniakowi. Odetchnął. Przy
Jeffreyu byłby już dawno spalony. Tu zaś wykorzystał swoją szansę.
Lekko, bezszelestnie przemknął jeszcze kilka kroków, przyspieszył i...
Skoczył. Raz i celnie.
Zgodnie z planem wylądował na grzbiecie szczeniaka, przewracając go. Przednimi łapami przytrzymał jego pysk w śniegu.
— Nie ruszaj się, jeśli chcesz żyć — polecił, starając się nadać
własnym słowom moc sprawczą, jednak w ostateczności jedynie skrzywił się
na ich wydźwięk. Zbyt łagodna barwa głosu, zbyt oczywisty i absurdalny
rozkaz, nuta powstrzymywanego śmiechu wobec idiotycznej groźby jaką odruchowo wybrał...
A jednak, ku jego zdumieniu, zadziałało. Nieznajomy szczeniak, choć
cały w napięciu, znieruchomiał na moment na śniegu. Loki otworzył
szerzej oczy, po czym wyszczerzył szeroko zęby. Po serii porażek
pierwsze zwycięstwo - nawet tak małe, żałosne i nieczyste - działało
niczym balsam na jego nadszarpniętą dumę. W znacznie lepszym humorze
puścił kremowego samczyka i odsunął się o krok, jedną łapą pomagając mu
wstać.
— Mam cię — oznajmił z cieniem złośliwego uśmiechu na ustach. — Musiałem na kimś poćwiczyć —
dodał w ramach wyjaśnienia, stwierdzając, że ciekawiej będzie zapoznać
się z obcym szczeniakiem, niż pozwolić, by ten uciekł gdzieś w swoją
stronę, potencjalnie spłoszony dziwnym atakiem. Skorzystał z
konsternacji drugiego, usiadł na śniegu i przechylił pysk w
wyćwiczonym, przyjaznym geście. — Jestem Loki. Bazyliusz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz